7 Days cream&cookies z nadzieniem waniliowym i ciasteczkami kakaowymi to ostatni z czterech rogalików Chipity, których nie znałam, gdyż powstały w czasach, w których nie interesowałam się 7 Daysami. Jego brata z kremem orzechowym i jasnymi ciasteczkami odebrałam jako najlepszego do tej pory. Czyżby kompozycja bliska popularnym markizom Oreo miała okazać się jeszcze lepsza? (Samych Oreo bardzo nie lubię, niemniej nadzienie typu cookies&cream jest miłe memu podniebieniu).
7 Days Croissant cream&cookies – rogalik z kremem o smaku waniliowym, z mlekiem i kawałkami ciastek kakaowych
Rogalik waniliowy z ciastkami kakaowymi odznacza się bardzo ładnym kształtem, co daje mu drugie miejsce w wizualnej rozgrywce. Nie, stop. Powinnam raczej napisać: dałoby. Spójrzcie bowiem na kolor ciasta. Wydaje się za długo przytrzymane w piecu. Ma spaloną barwę i ślady po bąblastych pęcherzach w środkowej części. Na spodzie niestety pojawiła się margarynowa omasta znana z wariantu Peanut.
7 Days Croissant cream&cookies marki Chipita dostarcza 485 kcal w 100 g.
rogalik z kremem o smaku waniliowym, z mlekiem i kawałkami ciastek kakaowych waży 60 g i zawiera 291 kcal.
Aromatem ciasteczkowy 7 Days cream&cookies całkiem nieźle oddaje bohaterów zapowiedzianych w nazwie. Pachnie równocześnie jak 7 Days kakaowy i 7 Days waniliowy. Zapach kremu splata się z idealną słodyczą i sztucznością ciasta. Krem waniliowy wypuszcza macki w kierunku twarogu. Całokształt przywodzi na myśl nieskromnie przystojną smakowo bułkę słodką bądź pączek z serem.
Suchy-ale-tłusty rogal Chipity odciska oleiste piętno na opakowaniu, palcach i wnętrzu ust. Nieprzesadnie świeży olej odnotowują również kubki smakowe. Ciasto odchodzi płatami, wszak jest to wariacja na temat wypieku półfrancuskiego. Ze względu na suchość zapycha.
7 Days cream&cookies waniliowo-ciasteczkowy wydał mi się najbardziej tłusty kolorystycznie w środku, w nadmuchanym cieście. Możliwe, że rzeczywiście trafiła mi się wyjątkowo tłusta i przypalona sztuka. Smakuje syntetycznym ciastem o wzorowej słodyczy, za długo eksploatowanym olejem i niezidentyfikowaną goryczką (na szczęście tylko odrobinę). W środkowej części – tej z pęcherzami – czuć głównie spaleniznę i gorycz (spalenizny, a także niezidentyfikowaną, typowo 7 daysową). W pozostałych dominuje skojarzenie z domowymi pączuszkami bez nadzienia, smażonymi na głębokim oleju.
Wróćcie do zdjęcia głównego ukazującego opakowanie. Przyjrzyjcie się nadzieniu. Zrobione? A teraz przerzućcie piękne oczęta na zdjęcie rogala Chipity w przekroju. Czy to aby na pewno ten sam produkt? Skromne rozmiarowo, szarobure, smutne nadzienie zdaje się temu przeczyć. Jedyną potencjalną zaletę stanowią ciasteczka. Zostały zaserwowane hojnie, są duże i wzorowo czarne.
Krem w waniliowym rogaliku 7 Days cream&cookies jest ponadprzeciętnie gęsty, smarowy, zgęstniały dzięki wtopionym weń ciasteczkom. Niestety wanilii nie czuć. Stery objęła bezczelna czysta lukrowość podobna kremowi z Oreo. Wadę starają się zamaskować ciasteczka: wielkie i dwojakiego rodzaju. Jedne są twarde i chrupiące, drugie miękkie i gniotkowe niczym brownie bądź ciasteczka zatopione w lodach. Nie jestem pewna, czy mają smak, ale raczej nie. Obok nich występują zbędne strzelające pod zębem kryształki cukru. Tytułowe cream&cookies zamienia się w cream&cookies&sugar.
Upolowany przeze mnie 7 Days cream&cookies waniliowo-ciasteczkowy miał parę wad związanych z procesem produkcji. Ufam, że gdybym kupiła go ponownie, nie trafiłabym na spaloną powłokę ani przesadną tłustość. Nie mam za to wątpliwości, iż krem zawsze jest bezsmakowym lukrem, a obok chrupania ciasteczek czuć strzelanie kryształków cukru.
Oreowy 7 Days cream&cookies przywiódł mi na myśl zworkowy pączek usmażony na starym tłuszczu, wypełniony białym serem, makiem i wanilią. Najbardziej spodobała mi się konsystencja nadzienia: przyzwoicie gęsta, spójna, smarowa. Kremowość spleciona z kruchymi ciasteczkami i gniotkami typu brownie to kolejny plus. Rogalik uważam za nieco gorszy od orzechowego wariantu cream&cookies, ale lepszy od 7 Daysa Peanut, który także otrzymał 5 chi ze wstążką.
Ocena: 5 chi ze wstążką
Skład i wartości odżywcze:
Skład: ciasto: mąka pszenna, oleje roślinne (olej palmowy, olej słonecznikowy), cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, drożdże, sól, stabilizator (mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych), wanilina, regulator kwasowości (kwas cytrynowy), substancje konserwujące (propionian wapnia, sorbinian potasu). Krem o smaku waniliowym, z mlekiem i kawałkami ciastek kakaowych 23%: cukier, olej palmowy, kawałki ciastek kakaowych (mąka pszenna, cukier, olej rzepakowy, 8% kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, sól, substancja spulchniająca (wodorowęglan sodu)), mleko w proszku pełne, dekstroza, emulgatory (mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, lecytyny (ze słonecznika)), wanilina, substancja konserwująca (propionian wapnia). Krem o smaku waniliowym zawiera 17% kawałków ciastek kakaowych i 8% mleka w proszku pełnego. Może zawierać: jaja, orzeszki ziemne, orzechy laskowe, migdały, pistacje, orzeszki pekan, nasiona sezamu, seler.
Kalorie w 100 g: 485 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 30 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 16 g), węglowodany 47 g (w tym cukry 19 g), białko 6 g, sól 0,45 g.
Ranking 7 Daysów
I miejsce – 7 Days karmelowy
II miejsce – 7 Days spumante
III miejsce – 7 Days cream&cookies orzechy laskowe + ciastka
IV miejsce – 7 Days cream&cookies wanilia + ciastka kakaowe
V miejsce – 7 Days Peanut
VI miejsce – 7 Days Hazelnut
VII miejsce – 7 Day’s kakaowy & Chipicao
O kurcze, po opisie nadzienia smakujacego jak lukier Oreowy nie spodziewałam się że mimo wszystko zdobędzie tak wysoka ocenę ^^ jak dla mnie taki opis brzmi naprawdę kusząco bo lubię nadzienie z Oreo, ale jak napisałas jeszcze o pączku (pominmy to o starym tłuszczu xD) z serem, makiem i wanilia… Ach! Zjadłabym takiego (świeżego) pączka! *-*
Kup 7 Daysa i odśwież w mikrofalówce ;>
Ooooo..Oo nie wpadłam nigdy na to lub nie pamiętam abym coś takiego wyczyniła dobry pomysł, nie na codzień ale 7 days może być o wiele lepszy
Zgadzam się. Nie na co dzień, ale od czasu do czasu cieplutki 7 Days wydaje się czystą przyjemnością :)
Wariant cookies&cream wolę od „czekoladowo-ciasteczkowych”, bo zazwyczaj w tych ciasteczka są jasne, ewentualnie brązowe. W pierwszych – czarne szatany zawładnęły mym sercem. Oreo jednak i ja nie lubię, herbatniki tylko. Tu jednak, w tym rogalu, wyobraziłam sobie odrobinki herbatników w kremie rodem z Oreo, co gdy tylko spojrzałam na ten twór gdziekolwiek, wzdrygiwałam się (słowotwórstwo – wzdrygnąć się raz, ale jako czynność powtarzana stale? Ech xD).
Po przeczytaniu (i po obejrzeniu zdjęć, bo nawet jego bąblo-cętki mnie przerażają), wciąż się boję.
Przerażają mnie jego cętki. Ta margarynowa warstwa – ogólnie 7Daysom przypisałabym warstwę tłuszczu. Zależy od wariantów smakowych? Dobra, co ja tam wiem, zjadłam ich tyle, co nic. Ale przynajmniej dzięki Tobie poznałam i już zapamiętałam słowo „omasta”. Omasta to takie natłuszczenie-napędzelkowanie czy np. też… jak ludzie leją tłuszcz z patelni na to, co usmażyli i wyłożyli na talerz, albo „skrapiają”-zalewają olejo-oliwami sałatki?
Omasta jest… na ciastkach, które nazywasz np. „natłuszczone w punkt”? Próbuję jeszcze wyczuć to słowo, bo to regionalizm, nie?
Krem sugerujący twaróg? Brzmiałoby super, gdyby nie to, że to 7Days. Aż mi się przypomniała nawet fajna buła właśnie, którą nawet mnie zdarzało się jadać. Końcówka gimnazjum jak zniknęła… to była drożdżówka z serem (był też wariant z budyniem oraz jabłko z cynamonem) z Biedry, z tego co wiem, Oskroby. Właśnie nie waliły aż tak chemią i innymi „strachami na Kimiko”, a od biedy, żeby nie zdychać z głodu mogłam zjeść. I znów komentarze, że buła z Biedry, a nie jakieś świeżutkie ze sklepiku czy dobre 7Daysy, bo biedota ze mnie. Echh, a może po prostu inny gust? Swoją drogą, Oskroba wcale tani i teraz nie jest. xD Ale wolałam czasem już drożdżówkę w gimnazjum niż kanapkę, za którą choćby Gabi by mnie pewnie zabiła (bo siara). A że ja też niezbyt drożdżówkowa to… zazwyczaj skazywałam ją i tak na symfonię burczenia z brzuchu. Ach, wspomnienia. Wszystko to jednak wspominam… z pobłażliwym uśmiechem.
Ale to chwilowy niestraszny wątek, bo tylko co napisałaś o twarogowym kremie, a tu co? Pączusie… o rany. Domowe? W 7Daysie? Yhym. Swoją drogą, nie jestem z tych, którzy wyznają zasadę domowe = dobre. Zależy jak się zrobi, czy się umie. Pączki jednak wszystkie-wszystkie mnie odpychają. Zdarzyło mi się w życiu zjeść i nie umrzeć rzecz jasna, ale no nie, za nic nie lubię i tyle. Ej, pączek bez nadzienia? Toż to obiektywnie nie jest fajne… W pączkach musi być nadzienie! Wieeem, że opisujesz skojarzenia.
Zdjęcie vs rzeczywistość – ale tak jest zawsze… „Taki 7Daysa urok”. :> Wybacz, musiałam. Właśnie, szkoda, że i w smaku krem nie wyszedł porządnie twarogowo, waniliowo… jakkolwiek tylko nie tak, jak go sobie wyobrażałam, czyli oreowato. Pluus kryształy cukru (istny skarb znalazłaś! Co się czepiasz?! Nawet nie musiałaś odkopywać łopatą na plaży, jak musiałabyś zrobić z np. piracką skrzynią).
Białoserowy krem z makiem (czułaś mak…? w goryczce? w ciastkach? Zaskoczyłaś mnie nim w podsumowaniu) i wanilią, kawałki brownie… Ja chcę takiego Zottera albo lody! W sumie nawet taką drożdżówkę z opowieści bym przygarnęła.
„Omasta jest… na ciastkach, które nazywasz np. „natłuszczone w punkt”? Próbuję jeszcze wyczuć to słowo, bo to regionalizm, nie?” – Omasta to (wstrętna) tłuszczowa warstwa, której jest tak dużo, że da się ją ściągnąć nożem/widelcem/łyżką/czymkolwiek. Ofc jeśli omasta – np. do pierogów – jest czystym olejem, trudno ściągnąć ją nożem (czyt. zdrapać). Widziałaś kiedyś gołąbka ze słoika po ściągnięciu kapusty? Albo pasztet w słoiku? Oba te produkty otacza zastygnięty tłuszcz (smalec). To nazywam w recenzjach 7 Daysów omastą.
Mak czułam w nadzieniu. Przylegał do twarogu.
Nie widziałam; nigdy nie miałam do czynienia z takimi rzeczami. Nie znam takiego zastygniętego tłuszczu; smalcu chyba też nie. Nie potrafię sobie tej omasty do niczego porównać. Ale mówisz, że w klasykach na bank jej nie było? Ja kojarzę i na nich okropną warstwę tłuszczową, ale… taka chyba jest na kapciowatych bułkach z folii?
Nie, nadal mówimy o różnych zjawiskach. „Spocenie” na bułkach z worka i wspomniana przeze mnie omasta to coś zupełnie innego. Popatrz na słoik po prawej stronie: https://ireland.apollo.olxcdn.com/v1/files/skbl8tej9h04-PL/image;s=1000×700 Widzisz białą warstwę tłuszczu na górze? O to mi chodzi.
Aaa… aż takie coś?! I to… było na suchej skórze? Czyli to jakoś przez nią się wydzieliło ze środka czy jak? Niee, chyba nie chcę wiedzieć; boję się.
Raczej zawsze było od zewnątrz. Błąd maszyny produkcyjnej czy cóś.
Olgo!…
Jak odnaleźć Twój najpierwszejszy ;) post na tym blogu? (chciałabym poznać Twoje wszystkie wpisy, ale na razie robiłam to w sposób chaotyczny,… i nabrałam ochoty na przeczytanie wszystkiego… po kolei )
:) dziękuję
Szczerze współczuję pomysłu :D
Oto najpierwszy wpis, jaki pojawił się na livingu: http://livingonmyown.pl/2014/08/08/kraina-mlekiem-i-mlekiem-plynaca/ Pod nim masz strzałkę (w prawo) do nowszego, z niego do nowszego, z niego do nowszego itd. Ponad 6 lat codziennych publikacji. Lepiej przemyśl to dziesięć razy :P
Aaaa!… Dziękuję ! Okazuje się, że ten czytałam :) i nie wiedziałam, że jest pierwszy :D Ale jeszcze wtedy czytałam Twoje wpisy jak popadło, co tam mi się nawinęło. – Zaczęłam jakiś czas temu od recenzji słodyczy (bo wtedy akurat je baaardzo ograniczałam, włąściwie do zera… , a ciągle , – jak to chyba bywa w takiej sytuacji, – myślałam o nich, bezustannie plątały mi się po umyśle… ); następnie zauważyłam wpisy „Blogging…” – i zaczęłąm je poznawać…
Dziękuję za wskazanie mi początku – cieszę się, bo traktuję już Twoje wpisy jako hm… odczytywanie kartek z pamiętnika …? Czytanie autobiograficznej powieści?… – w każdym razie wciąga ;) i dzięki Tobie zaczynam powoli jeść znowu słodkie… :)
Kurczę, to bardzo miłe <3 Czy ostatni fakt wynika z przełamania niezdrowego strachu? Czy ze złamania dietetycznego postanowienia? Mam nadzieję, że przełamania strachu :)
Nieee, nie ze złamania diety 🙂 Dieta skończona, miałam już obsesję słodyczy, a tak strasznie bałam się ich jeść… bo wizje, że po dwóch cukierkach się roztyje… I w odpowiednim momencie trafiłam na Twój blog… I zobaczyłam, że jednak – prawdopodobnie da się zjeść słodycze… oraz wyglądać tak, jak Ty…! I podpatrzyłam Twój sposób, czyli najpierw biorę jogurt, i po nim jakiś 1 wybrany wcześniej słodycz… taki na raz.. . nie codziennie… ale próbuje, zaczynam…
No to super. Cieszę się, że przydał Ci się mój sposób na wypełnienie części miejsca deserowego w brzuszku jogurtem :)