Wedel, Wedlove wiśniowe

Po długim, wszak kilkudniowym teście pomarańczowych Delicji Mondelezu, Wedlove Wedla i Choco Jaffy Milki doszłam do wniosku, że jedynymi godnymi uwagi – i typowymi! – przedstawicielami biszkoptów z galaretką i czekoladą są Delicje Szampańskie. Ciastka fioletowej krowy sprawiają radość, wszelako z uwagi na odmienną czekoladę uważam je za zupełnie inny rodzaj ciastek. Z kolei wedlowskie biszkopty z galaretką odznaczają się rozczarowującą konsystencją, kiepskim smakiem i nieprzyjemną cukrowością, której w świetle poprzedzających wad nie chcę zaakceptować.

Czy gdybym ciastka Wedlove wiśniowe miała kupić dopiero po degustacji pomarańczowych, zdecydowałabym się na ów ruch? Pewnie tak, albowiem czasami wady są kwestią trefnej partii, nie zaś produktu. Byłaby to jednak raczej przyszłość bliżej nieokreślona. Myślę, że dobrze się stało, iż sytuacja – zakup obu naraz – niejako zmusiła mnie do szybszej weryfikacji opinii.

Wedel, Wedlove wiśniowe, wedlowskie biszkopty z galaretką w czekoladzie deserowej, copyright Olga Kublik

Wedlove wiśniowe

Istniał cień szansy na to, że biszkopty Wedlowe wiśniowe okażą się zacne, w końcu połączenie wiśni i ciemnej czekolady uważam za udane. (Duet pomarańcza + ciemna czekolada, który Wedlowi nie wyszedł, także cenię, ale cii). Wiele mogło się wyjaśnić już po wyciągnięciu ciastek z opakowania. Dotyk bazy i polewy wystarczy, by ocenić miękkość, sprężystość, kruchość, chrupkość i tak dalej.

Wedlove wiśniowe marki Wedel dostarczają 351 kcal w 100 g.
Biszkopty z galaretką wiśniową w czekoladzie deserowej zawierają 52 kcal w ciastku (14,7 g).

Wedel, Wedlove wiśniowe, wedlowskie biszkopty z galaretką w czekoladzie deserowej, copyright Olga Kublik

Wedlowskie biszkopty z galaretką i czekoladą pachną przepiękne. Aromat stawia w świetle reflektorów wiśniową galaretka, którą oblano ciemną czekoladą. Ta druga daje się poznać jako przyjemnie gorzkawa – nie zaś plebejsko polewokakaowa – mimo iż zawiera tylko 50% kakao. Do zapachu na żadnym etapie nie dołącza biszkopt. Ponieważ w pomarańczowym wariancie spotkałam się z tym samym zjawiskiem, zakładam, iż wszystkie Wedlowe oddają wyłącznie galaretkę w czekoladzie.

Wyjęcie ciastek z opakowania miało wykazać, czy Wedlowe wiśniowe są jak pomarańczowe, czy jednak poprzednicy byli jednorazowo przesuszeni. Niestety werdykt jest niekorzystny dla Wedla. Bohaterowie dzisiejszej recenzji stanowią kolejne połączenie bardzo kruchej, chrupiącej, twardej i pękającej z trzaskiem czekolady z podsuszonym, przepotężnie kruchym biszkoptem i galaretką (na tym etapie jeszcze nie wiadomo jaką). Przegrywają w przedbiegach ze sprężystymi, miękkimi Delicjami Szampańskimi.

Wedel, Wedlove wiśniowe, wedlowskie biszkopty z galaretką w czekoladzie deserowej, copyright Olga Kublik

Ciemna czekolada 50% kakao jest cienka i ponadprzeciętnie krucha (kruchokoścista). Podczas łamania i gryzienia pyka/trzaska, podobnie jak robi to w Ptasim Mleczku. Szybko daje się poznać jako pylista. Rozpuszcza się na zero. Przypomina raczej byle jaką polewę niż czekoladę. Smakuje kakaowo, słodko. Oddaje słodką deserówkę bliżej nieokreślonej marki. Co istotne, za nic w świecie nie da się w niej rozpoznać wedlowskiej czekolady. Pod względem smaku jest przyjemna, acz jak na czekoladę no-name.

Serce jaffa cakes nieodmiennie stanowi owocowa galaretka, w tym wypadku wiśniowa. Ciastka Wedlowe oferują ją w postaci twardej, zwięzłej, zwartej. Podczas gdy w Delicjach Szampańskich rozpuszcza się na ciepłym języku, tu leży niczym martwa ryba. Może po roku uległaby stopnieniu, ale kto ma czas na czekanie? (Nie ja). Gryziona upodabnia się do żelki. Kleistej, twardawej galaretko-żelki. Z uwagi na przepotężną cukrowość błyskawicznie zagęszcza ślinę. Smakuje słodko, słodko, słodko i wisieneczkowo. Oczywiście słodycz wywodzi się z wora ordynarnego białego cukru.

Trzeci element ciastek typu delicje to biszkopt. Wedel ozdobił go logo marki, acz umieszczonym na chybił-trafił. Suchawość i kruchość zdradza już podczas krojenia, łamania i gryzienia. W ustach rozpada się na zero, i to w setną sekundy. Nie ma mowy o sprężystości czy ciastowieniu. Oddaje jedynie prowizorycznie, chwilowo zwarty piach. W efekcie proces degustacyjny wygląda tak, że jest biszkopt, po ugryzieniu zaś nie ma – czary! Smakuje cukrem, cukrem, cukrem […] i na setnym planie popłuczyną po biszkopcie.

Wedel, Wedlove wiśniowe, wedlowskie biszkopty z galaretką w czekoladzie deserowej, copyright Olga Kublik

Z bólem serca stwierdzam, iż niegdyś jedna z moich ulubionych marek czekoladowych z każdym nowym – realnie lub dla mnie – produktem zmierza ku kategorii marek nielubianych. O ile niektóre sezonowe i limitowane słodycze są po prostu nijakie i przeciętne, o tyle Wedlowe wiśniowe stanowią ciastka nędzne i odpychające. Ciekawe, jak duża – może żadna – część winy leży po stronie LOTTE.

Biszkopty z galaretką wiśniową Wedla to połączenie prowizorycznego biszkoptu, kakaowo-słodkiej czekolady no-name i martwej żelki. Konsystencje warstw są godne pożałowania, na dodatek każdemu elementowi przewodzi potężna cukrowość. Nie dokończyłam paczki ani pomarańczowej, ani wiśniowej. Żadnej innej nie kupię. Ba! gdybym dostała, bez wahania oddałabym komuś.

Ocena: 2 chi ze wstążką


Skład i wartości odżywcze:

Skład: cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, czekolada deserowa 15% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyna sojowa i E476, aromat), mąka pszenna, masa jajowa pasteryzowana, substancja utrzymująca wilgoć (glicerol), skrobia pszenna, zagęszczony sok wiśniowy (1%), substancja żelująca (pektyny), emulgatory (E471, E475), regulatory kwasowości (kwas cytrynowy, cytrynian trisodowy, kwas jabłkowy), olej rzepakowy, substancja spulchniająca (wodorowęglan amonu), zagęszczony sok z czarnej marchwi, aromaty, sól, barwnik (beta-karoten). Czekolada deserowa: masa kakaowa minimum 50%. Może zawierać orzeszki arachidowe, orzechy, nasiona sezamu, mleko.

Kalorie w 100 g: 351 kcal

Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 7 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 3,8 g), węglowodany 68 g (w tym cukry 50 g), błonnik 1,7 g, białko 3,7 g, sól 0,07 g.

14 myśli na temat “Wedel, Wedlove wiśniowe

  1. A ja jeszcze nie spotkałam ich w takiej cenie którą mogłabym uznać za rozsądną… Jakby to rzeczywiście był rarytas z wyższej półki …
    A kusi mnie żeby zweryfikować jakość :/

  2. Konsystencja naprawdę brzmi tragicznie, aż sama nie pamiętam czy też ją tak odebrałam jak jadłam te ciastka wieki temu :p ale nie zamierzam tego sprawdzać :’D
    PS w akapicie o ciemniej czekoladzie masz plewę zamiast polewę :)

  3. Szkoda. Ja lubię wszelkie ciastka typu delicje – no ppo prostu mi smakuje takie połączenie, nawet lubię, i to również bardzo, „delicje” marek własnych różnych duzych sklepów, np tesco.
    Co do Wedla i jego pogarszających się produktów, myślę, że firmę tworzą ludzie – a ludzie jak to ludzie – jedni mają serce i umiejętności, a inni mniej. Prawdopodobnie dawniej pracowali inni ludzie, wymyślali,, tworzyli i produkowali cudowne wyroby, a ci, którzy tworzą firmę teraz… To ju z raczej nie

    1. Mam w planach spróbowanie delicji marketowych, wszelako w czasie bliżej nieokreślonym. Co do Wedla, myślę, że w tym wypadku nie chodzi o pracowników. Firma jest stanowczo za duża, żeby czyjeś muchy w nosie mogły psuć produkcję.

  4. Czasem mam tak, że czuję, że mój mózg nie jest w stanie przyjąć więcej informacji o produktach zupełnie nie moich, gdy się skumulują. W tym sensie wystawiasz moją wytrzymałość na próbę ostatnio! Taak, przeplecenie takich ciastek chrupkami mnie nie pomogło. A jednocześnie nie raz Ci pisałam, że uwielbiam czytać o czymś, czego sama nigdy nie chciałabym zjeść.
    Szkoda, że nie pamiętam, czy Mama wróciła do wedlowych wiśniowych, czy pomarańczowych. Wiśniowych? Pamiętam tylko, że była przerażona, jak podłe i mało wedlowe były.
    „czasami wady są kwestią trefnej partii, nie zaś produktu” – niby biorę na to namiar, ale jednak słodycze ogólnie u mnie są takim tworem, że… uważam, że powinni je robić tak, upilnować tego, by nie było trefnych partii. Bo jak „producentowi zdarza się” (zbyt często), to mu wolę podziękować. Acz świat nie jest idealny. Wyjątki są w odniesieniu do czekolad, ale obecnie „zdarzyć się” to dopuszczam bardziej w kwestii jak smak czy coś wyszło, nie zaś ogólną jakość. Przykład: tabliczka producenta X wyjdzie za słodko – no, może tak się zdarzyć. Kopernika pierniki jakie jadłam, były suche i paskudne, składy mają kiepskie – jak mnie najdzie na pierniki, na pewno nie będę dawać mu szansy, licząc, że jakieś akurat będą wilgotne. Tak samo obecnie (!) z wieloma czekoladami mam – tłuste, kiepskie – nie ma kolejnych szans. Co innego płatki, kasze… Swoim lubianym, znanym, stałym, jak raz mi się coś dziwnego trafi, szansę dam, ale np. raz zaeksperymentowałam z płatkami z Aldiego – było więcej łusek niż płatków i kolejnej szansy im na pewno nie dam. Ogółem złoty środek, ot. Mama żadnym tego typu ciastkom Wedla nie da już szans (tak mówi).

    Wczoraj jadłam Wedla właśnie 50 % cynamonowego ze śliwką. Wyszedł zaskakująco zacnie mimo zacukrzenia (w zasadzie jedyna wada), ale jako mniej istotna baza, dał radę. W ciastkach itp. prawdopodobnie producenci stosują inne czekolady niż do tabliczek. Kuwertury i takie tam, żeby łatwiej to się robiło. Możliwe więc, że bazujące na nich, no ale nie do końca. Stosują przeważnie jakby bardziej polewowe wersje tabliczek.
    Ale! Dlaczego wspomniałam o moim wczorajszym Wedlu. „Pod względem smaku jest przyjemna, acz jak na czekoladę no-name.” – o, o. W dzieciństwie sporo ciemnego Wedla jadłam i latami uważałam, że mleczny Wedel jest bardziej charakterystyczny niż ciemny (dlatego mlecznego bardzo nie lubiłam). Ten mój wczorajszy był spoko… nie zgadłabym, że to Wedel – no właśnie. Nie czułam w nim tak mocno waniliny.
    Co do tego na ciastkach – nie odniosę się. Mówisz, że plewy jeszcze jako dodatek dali? xD Jakby w kaszy patyków było mało! („byle jaką plewę”).
    I cieszy mnie, że zdanie o Wedlu robi Ci się coraz bardziej jak moje (trochę się zawsze krzywiłam na teksty w stylu, że „ja bym pewnie lepiej odebrała” / „a ja Wedla darzę sympatią” itp. sprzed lat), ale… też bardzo smuci. Smuci, bo jesteś – i Mama! – pozbawiana producenta, który… teoretycznie sporo oferuje.

    1. „Wczoraj jadłam Wedla właśnie 50 % cynamonowego ze śliwką. Wyszedł zaskakująco zacnie mimo zacukrzenia (w zasadzie jedyna wada), ale jako mniej istotna baza, dał radę.” – Łaaaaaaat?! Zgaduję, że będzie recenzja. W związku z tym muszę wreszcie zapytać o coś, co na pewno nieco Cię zirytuje. Mianowicie dawno temu pisałaś o decyzji, że nie będziesz już jadła nie swoich słodyczy, bo nie zamierzasz się męczyć itd. Tymczasem nadal pojawiają się recenzje nie Twoich produktów, a teraz piszesz, że jadłaś Wedla. Nie kumam. Możliwe, że wycofałaś się z decyzji, a po prostu nie miałyśmy okazji o tym pogadać.

      1. Będzie, a pytanie nie zirytowało ani trochę. Dziwi mnie natomiast Twoje zdziwienie. Postaram się to dobrze wytłumaczyć.
        Faktycznie nie kupuję już nie swoich słodyczy, bo nie zamierzam się męczyć. Skąd one u mnie? Wiosną rok temu te, które miałam pokupowane, próbowałam i teraz wrzucam ich recenzje. Rozstrzeliłam je w czasie, bo by mnie szlag trafił, gdyby miały mnie irytować brzydką obecnością na blogu dzień po dniu. Obecnie ustalam wpisy na grudzień. Czekolada, którą jem dziś, będzie na blogu 19.12. I teraz kwestia: nie swoich słodyczy nie kupuję. Nie swoich nie kupuję. To nie znaczy, że w całym moim życiu nie znajdzie się dzień, w którym np. nie mam ochoty na ciastka. Wtedy, jak na jakieś mam ochotę, nie widzę problemu w tym, że je kupię i… spróbuję zjeść. Zazwyczaj okazuje się, że to był kolejny błąd, ale czasem człowiekowi wydaje się, że „a to akurat może być fajne” / „o, dziwne, może nie moje, ale może jako ciekawostka będzie smaczne”? Nie lubię schematów, nie mam zamiaru zamykać się w narzucanych sobie klatkach. Decyzja jest prosta – nie kupuję nie swoich słodyczy i czekolad, by się nie męczyć. Nie robię nic pod bloga („o, fajnie byłoby zrecenzować coś nowego…”). Gdy jednak w danym momencie uznam, że coś moje może się okazać, biorę. Stąd: nie kupię żadnej Heidi, nie zakopię się w żadnych ciastkach tylko bo dziwne”, ale już np. skusiłam się na Browni babeczkę od Eti (kiedyś lubiłam babeczki, brownie lubię teoretycznie, a wybitne w sumie bym mogła zjeść, Eti Dare to Enjoy, mimo że wafel, wyszedł mało waflowo i mnie kupił, więc degustacja MOGŁA być udana). Rzadko bo rzadko nachodzi mnie na nadziewaną czekoladę… a że w praniu wychodzi, co wychodzi? Cóż poradzę. Patrzę na składy i gdy widzę dobry skład, włącza mi się naiwna myśl, że może być smaczne.
        Jadłam Wedla. Mam nawet go jeszcze pół tabliczki i kolejną taką (220 gramów jedna!). Ale akurat z nim to historia zabawna. Ojciec do mnie zadzwonił i zapytał, czy chcę na prezent. Zgodziłam się, a potem na czekoladę napaliłam. Przywiózł mi ją, a ta… zrobiła zwis, bo woził w ciepłym samochodzie. A ja wpadłam w rozpacz, bo się na czekoladę napaliłam i… Mama kupiła mi drugą. A że wyszła zjadliwie na niewymagający dzień, to fajnie (nie wiem, czy zjem drugą, bo aż boję się otwierać tę od zwisu).
        Dlaczego czysty ciemny Wedel z fajnymi dodatkami miałby być nie mój? Nadziewanego za nic w świecie bym nie chciała; mlecznego też nie, z jakimiś piankami czy drażetkami? Z daleka ode mnie z takim! Parę osób polecało mi czekoladę 74 % z Carrefoura Express, że najlepsza w cenie 3,5 zł na rynku. Wybrałam się, by kupić. Wydawała się idealna na takie mniej wymagające dni. Zobaczyłam producenta, a tu niespodzianka: Millano (Baron). Nie kupiłam więc. To nie jest moje, w 90 % by mi nie posmakował.
        Ale uważam, że ten wspomniany za to jest w miarę mój (już w przeszłości i Wedlowi zdarzyły się czekolady odpowiednie na dni, o których za chwilę). „Moje czekolady” dzielę sobie na dwa. Moje-moje, które wręcz uwielbiam czyste ciemne to jedno, a drugie to ciemne, ale np. gorsze, ciemne różne z dodatkami fajnymi i nadziewane, ale kupowane z zadanym wcześniej pytaniem: „czy to ma szansę posmakować mi tak, że będę chciała zjeść całe?” na np. wykładowe dni. Po sytym śniadaniu, potem zajęciach i już potem na wykładzie, a przed kolacją szkoda byłoby mi marnować dobrą, drogą czekoladę. Nie mogłabym jej wtedy poświęcić należytej uwagi, jeść w skupieniu jak lubię. A prostsze, np. z orzechami do ciamkania są niewymagające. Nadziewane czekolady je się szybciej. Nie chciałabym gonić z czekoladą do degustacji (barbarzyństwo!). Czekoladę lubię jeść codziennie, więc na „zwykłe dni” jest „zwykła czekolada” (acz wciąż moja – może to być nawet 6/10).
        Reasumując: patrzę na coś i myślę, że może mi posmakować. Dlaczego mam nie kupić? Mam się okopać, że ŻADEN nigdy-przenigdy słodycz / czekolada marki X mi nie posmakuje i jak zaświecą mi się oczy na jego widok, mimo że to nieracjonalne, mam sobie odmówić kupienia go? Łe, nie mam zamiaru być sobie kapo. (Ale tak, są marki, na które reaguję z taką niechęcią, że tych za nic nie kupię, przynajmniej świadomie.)
        Mam nadzieję, że udało mi się sytuację rozjaśnić?

        1. I jeszcze dwie kwestie mi umknęły: patrz, ile te moje-moje kosztują. Ok. po 30 zł, a rzadko mają więcej niż 80 g. Jako że moja norma czekolady na dzień to 100 g (a zdarza się, że i więcej) – zbankrutowałabym. Na dojadanie też takich szkoda. Nie będę przecież jadła jednej o bogatym bukiecie nut po drugiej, bo nie lubię mieszać czegokolwiek przesadnie. Jak coś przy kompie mam robić, wolę moją, ale mniej wymagającą. I dalej: Gdybym jadła tylko te najlepsze czekolady do degustacji (a powiedzmy ograniczyła się do nich = zmniejszyła czekoladową dzienną normę), spowszedniałyby mnie. Jedząc same 9-10/10 w końcu miałabym po prostu „kolejną przepyszną czekoladę”. A zjeść taką, gdy np. dzień wcześniej zjadłam „całkiem spoko czekoladę 7/10”, to radość i czerpanie z nut jest zwielokrotniona. Bardziej je wtedy celebruję, doceniam. Bardziej mnie cieszą, nie odlatuję. Lubię w pełni cieszyć się z zakupu / prezentu.

          1. Aa i jeszcze: we wstępie flapjacka pisałam, że nagromadziłam jakieś słodycze, ale ten bananowy wysyp już jakby co był (Princessa, jaffa cakes – to u mnie wysyp, bo i tak dużo jak na mnie). Te dwa flapjacki to wyznacznik punktu, w którym tę decyzję podjęłam (a nie moje słodycze, które posiadałam na tamten czas, np. herbatniki bananowe czy jakąś białą czekoladęz solą i kokosem, oddałam Mamie bez otwierania) i one kończą męczenie nie swoich. ;)

  5. A ja mam dziewczyny wrażenie że trefne partie produktów nie wpadka producenta a celowe działanie by na naprzemiennie wypuszczać na rynek raz porządne produkty raz gorszej jakości … a konsument i tak kupi bo duża szansa że nie trafi 2x pod rząd na zakłamane … a jaka oszczędność dla przedsiębiorstw..

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.