Podczas listopadowego polowania na zdrowe słodycze i przekąski do koszyka włożyłam osiem wariantów chrupek (ekologicznych, wegańskich, bezglutenowych, częściowo odtłuszczonych, dziecięcych – różnie). Sądziłam, że trochę sobie u mnie poleżą, wszak daty przydatności do spożycia nie wymagały natychmiastowych degustacji. W zasadzie kupiłam je jako zapasy na czarną godzinę.
Przypuszczenia sobie, a rzeczywistość sobie. Kiedy otworzyłam Organic Love Sea Salt marki Organique, zrozumiałam, że zapoczątkowałam lawinę chrupania. Wkrótce do jadłospisu wkradły się cztery wersje prażynek Eat Real, a na koniec ekologiczne chrupki dla dzieci BioSaurus produkcji McLloyd’s.
BioSaurus Ketchup – ekologiczne chrupki kukurydziane o smaku ketchupu
Dziecięce chrupki BioSaurus to przekąski bez glutenu, pieczone, ekologiczne, wegańskie i występujące w porcji w raz na raz (50 g w paczce). Dodatkowo mają atrakcyjne dla najmłodszych – ale nie tylko! – warianty smakowe. Mnie BioSaurus Ketchup przywiodły na myśl maksymalnie plebejskie chrupki Maczugi sprzedawane w kiosku przy szkole oraz popularniejsze, burżuazyjne chrupki Cheetos.
BioSaurus Ketchup ekologiczne chrupki kukurydziane marki Lloyd’s dostarczają 458 kcal w 100 g.
Wegańskie chrupki o smaku ketchupu ważą 50 g i zawierają 229 kcal.
1 chrupka ketchupowa waży ok. 1 g i dostarcza 4,5 kcal.
Wbrew obiecującej nazwie BioSaurus Ketchup pachną bardzo delikatnie. Znajdują się wręcz na granicy braku aromatu. Są bardzo słodkie i minimalnie ketchupowe. Oddają albo ketchup dla dzieci, albo słodki sos pomidorowy z torebki. Coś mi przypominają, lecz nie potrafiłam ustalić co. Być może ugotowane parówki z łagodnym Tortexem, istny hit moich młodszych – choć nie najmłodszych – lat.
Ponieważ każda chrupka waży ok. 1 g – przy czym raczej mniej niż więcej – paczka licząca 50 g zawiera olbrzymią porcję. Do tego chrupki-dinozaury prezentują się przeuroczo. Są nadmuchane, leciutkie. To typowe chrupki-chrupki (kukurydziaki). Podczas sesji zdjęciowej odkryłam, że mogą stać bez podpórki. Czyż to nie wspaniała zabawka? Zostały skąpo obsypane przyprawą. Być może powodem jest fakt, iż stanowią przekąskę dla dzieci. Nie przeszkadza im to jednak plebejsko osadzać się na palcach warstwą proszku (pod którą występuje nieco tłuszczu, niemniej jest to ilość marginalna) i obsypywać.
Spory rozmiar chrupki utrudnia włożenie do ust całej, wszelako dla chcącego nic trudnego. Potraktowana śliną szybko mięknie i zdradza konsystencję konwencjonalnej chrupki kukurydzianej (prawie, o czym zaraz). Wielki dinozaur przemienia się w skompresowane do minimum szczątki zalepiające zęby. Zupełnie jak wata cukrowa, której w teorii jest dużo, w praktyce zaś… no. Co istotne, kleista papka osiada w zębach tylko na chwilę. Wystarczy lekko przejechać językiem – bez dłubingu – a wszystko znika.
Jak na chrupki przystało, BioSaurus Ketchup są cudownie chrupiące. Odpowiednio twarde, degustacyjnie głośne. Mimo iż podczas mięknięcia zdają się typowymi chrupkami kukurydzianymi, miażdżone zębami wykazują potężną różnicę. Mianowicie nie ma w nich ani odrobiny zawilgocenia, wacianości, styropianowości. Stanowią wzór chrupkości.
Ekologiczne chrupki dla dzieci smakują adekwatnie do grupy docelowej. Okazały się bardzo słodkie, czym odpowiadają zapachowi. Czuć w nich słodką kukurydzianą bazę. Posypka ketchupowa także jest słodka. Oddaje ugotowane parówki ze słodkim Tortexem. Tytułowy motyw smakowy szybko znika, dowodzenie zaś przejmuje czysta chrupkokukurydzianość. No dobra, nie czysta – zdecydowanie dosłodzona.
Wegańskie chrupki bez glutenu BioSaurus Ketchup są przyjemne, acz nazbyt łagodne. McLloyd’s postawił na słodką kukurydzę kosztem tytułowego bohatera. Żeby jednak zupełnie go nie zaniedbać, wybrał… nawet nie sam Tortex, który już dla wielu osób nie jest ketchupem, lecz Tortex rozpuszczony w wiadrze wody.
Chrupki dziecięce zdają się oddawać baaardzo delikatne ugotowane parówki z rozwodnionym Tortexem albo grzanki ze słodkiego chleba tostowego polane jedynie wspomnianą miksturą. Urzekają konsystencją, niestety to zbyt mało. Smak na granicy bezsmaku zniechęca do powtórki. Wielka szkoda.
Ocena: 3 chi ze wstążką
Skład i wartości odżywcze:
Skład: kukurydza* 80% (mąka*, kasza*), olej słonecznikowy* 15%, przyprawa ketchupowa* 5% (pomidor*, cukier*, sól, proszek cytrynowy*, cebula*, ekstrakt z drożdży*, przyprawy* [czosnek*, pieprz*, goździki*, cynamon*], ekstrakt z papryki*). * Pochodzące z upraw ekologicznych. Produkt bezglutenowy.
Kalorie w 100 g: 458 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 16,8 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 1,4 g), węglowodany 67 g (w tym cukry 2,6 g), błonnik 3 g, białko 8,2 g, sól 0,61 g.
Opisywana przez Ciebie wielkość mnie zaskoczyła. Nie miałam pojęcia że są tak duże. Gdy kątem oka spoglądałam na nie na półce to zaklasyfikowałam je do chrupek miniaturek wielkości herbatników zoo od Ani.
Nie wiem jak paszcza dziecięca, wszelako moja osobista woli większe.
Szkoda że są tak delikatne w smaku, ale można to zrozumieć skoro to chrupki skierowane do dzieci :/ kształt i chrupkość na pewno na plus, a i skojarzenie z Tortexem mi się podoba ^^ też żarłam go w dzieciństwie, kojarzy mi się albo właśnie z parówkami albo z rodzinnym grillem :D
Mnie z parówkami i grillem u „konkretnej rodziny z mojej rodziny” (ciotki, wujka i ich dwójki dzieci). Podczas wakacji nad morzem robili frytki we frytkownicy i zawsze mieli właśnie Tortex.
8 paczek chrupek?! Szalona! Taak, w moim rozumieniu. Mama też lubi mieć „na czarną godzinę”, czyli u niej to zawsze jakaś tam paczka chipsów. O, smak ketchupowy Mama zawsze omijała, bo ponoć „takie rzeczy nigdy nie wychodzą tak ketchupowo, jak ketchupowy jest ketchup”. Ostatnio zaś jadła Crunchipsy o tym smaku i jej smakowały. Chrupki jednak to nie nasza bajka.
Maczug nie jadałam, ale kojarzę – na moim osiedlu był to produkt dla łobuzo-durni, a w kiosku blisko szkoły to one były dość burżuazyjne. Mnie i Julkę śmieszyły z nazwy, Cheetosów w ogóle nie kojarzę. Parówek nie lubiłam, jak już to rzaaadko Mama kupowała serdelki – te mogłam zjeść.
Nie znam – na szczęście! – też Tortexu, który szybko wygooglowałam. Skład mówi mi, że w moim świecie to się w moim pobliżu nawet nie powinno pojawić. Jestem wierna łagodnemu Kotlinowi, z dzieciństwa pamiętam inne. Zawsze jednak ceniłam sobie wyrazistość smaku, nie słodycz. Stąd wątpię, czy smak, a więc łągodność i słodycz tych chrupek jest taki fajny dla dzieci. To znaczy – jako dziecko już wolałam głębię smaku, ale to ja. Wokół jednak obserwowałam, że inne dzieci lubią… rzeczy skrajne, np. strasznie kwaśne gumy, słone chipsy, niektórzy jedli cukier w kostkach. Ja wolałam głębię i wyrazistość, ale nie… taką moc? Jednak wiadomo, zależy dla dzieci w jakim wieku.
To jednak, że dinozaury stoją… !<3
PS A jedna rzecz mnie zastanowiła – lubisz gotowe sosy (?), zupki chińskie itp. Ich smaki są chyba intensywne (?), a kiedyś myślałam, że wolisz łagodne, czyste smaki… Jak to w końcu jest, bo chyba ogarnąć nie mogę? Odbiegając od tych chrupek, bo wiadomo – ketchupowe, a wyszły mdłe, więc nie jest z nimi dobrze, bo smak powinien być; ale tak mi się po prostu przypomniało. Tak ogółem.
Mamę z kolei zaciekawiło (nadal mi nie wierzy, że lubisz chrupki, haha – bo jej nie pasują do Ciebie :P ), skąd u Ciebie "skrajności" (pewnie patrzy przez mój pryzmat?), czyli: nie solisz, bo nie czujesz takiej potrzeby, ale słone chrupki itp. jadasz i lubisz – więc jednak lubisz sól? Tak samo te gotowce – niektóre są (ponoć – opieram się na tym, co od Mamy słyszę) bardzo słone – nie przeszkadza Ci to? Przecież jak człowiek "odzwyczai" swoje kubki smakowe od soli / cukru to potem ogólnie na wyczuwalność tych smaków jest bardziej wrażliwy. Podsumowała: "po co takie przeskoki? Nie lepiej to sobie warzywa po prostu posolić i nie jeść chrupek?". Ona nie wyobraża sobie nie solić warzyw, ale podobnie jak mnie, coraz więcej produktów jest jej za słona. Ja nie solę i obecnie baardzo ogranicza mi się "pole manewru", gdy o jedzenie chodzi, właśnie przez to, że wszystko wydaje mi się za słone. Najpierw próbowałam tłumaczyć, że pewnie dlatego, że nie jesz rzeczy, które nas tak solą męczą (wędliny, polędwice, sery), ale potem Mama przypomniała o za słonych gotowcach i w sumie uznałam, że pytanie ciekawe i do niego się dołączę. Chodzi mi po głowie odpowiedź, że nie solisz warzyw do kanapek, bo już tak zasolisz się (w sensie że już sobie dostarczysz swoją normę, ilość, nie że negatywnie / przesadnie) innymi rzeczami, że potrzebujesz / chcesz zjeść kolację właśnie taką czystą? Trafiłam?
„A jedna rzecz mnie zastanowiła – lubisz gotowe sosy (?), zupki chińskie itp. Ich smaki są chyba intensywne (?), a kiedyś myślałam, że wolisz łagodne, czyste smaki… Jak to w końcu jest, bo chyba ogarnąć nie mogę?” – Wyrazisty smak nie jest zły. Pikantny jest zły. Poza tym jak zwykle wszystko zależy od produktu. Chyba nie umiem podać zasady. Ostrość jest zawsze zła i mdłość jest zawsze zła – tyle wiem.
„Słone chrupki itp. jadasz i lubisz – więc jednak lubisz sól.” – To dorzucę jeszcze, że słone chipsy są moim ulubionym wariantem, za to paluszków z solą bardzo nie lubię.
„Nie lepiej to sobie warzywa po prostu posolić i nie jeść chrupek?” – Nie rozumiem pytania. Lubię niesolone warzywa, kasze i makarony, a lubię słone chrupki. Czemu mam to zmieniać? ;>
„Chodzi mi po głowie odpowiedź, że nie solisz warzyw do kanapek, bo już tak zasolisz się (w sensie że już sobie dostarczysz swoją normę, ilość, nie że negatywnie / przesadnie) innymi rzeczami, że potrzebujesz / chcesz zjeść kolację właśnie taką czystą? Trafiłam?” – Zupełnie nie. Chrupki jem raz na kilka miesięcy. Nie widzę sensu samodzielnego solenia czegokolwiek. Z paluszków z solą obdrapuję sól. Z pomidora bym ją zmyła, gdyby ktoś mi posolił. Nie smakuje mi to.
Spróbuję jeszcze tak… Słone chrupki czy gotowy sos są dla mnie tak samo dobre, jak na przykład czekolada z karmelem. Dodanie soli do chrupek pasuje, dodanie karmelu do czekolady też pasuje. Z kolei posolenie mięsa, warzyw, kaszy czy makaronu jest niemal* jak posolenie jogurtu owocowego, herbaty albo kawy. Wybór opieram na subiektywnej ocenie tego, co pasuje, bo mi smakuje, a co nie pasuje, bo mi nie smakuje. Inaczej nie wytłumaczę :P
* Piszę niemal, bo po herbacie czy jogurcie z solą pewnie puściłabym pawia. Szukam przykładu czegoś, co jest zupełnie zbędne, nie daje przyjemności, a wręcz częściowo ją odbiera, na dodatek szkodzi. Nie umiem znaleźć.
„Wyrazisty smak nie jest zły. Pikantny jest zły (…) Chyba nie umiem podać zasady” – Mamy prawie tak samo. Dopuszczam dobrą pikanterię (taką, co nie wypala). „mdłość jest zawsze zła” – tak!
„To dorzucę jeszcze, że słone chipsy są moim ulubionym wariantem, za to paluszków z solą bardzo nie lubię.” O, a Mamie sól na paluszkach nie przeszkadza, ale ogólnie za nimi nie przepada. Ja za to… wiesz, jednego i drugiego nie cierpię.
„”Lubię niesolone warzywa, kasze i makarony, a lubię słone chrupki. Czemu mam to zmieniać?” Mama chyba czyta to tak, że ogólnie lubisz sól i nie solisz specjalnie z jakiś powodów (bo np. wiesz, że sól jest niezdrowa). Obstawia, że sobie odmawiasz do warzyw, a odbijasz na chrupkach. „Ze skrajności w skrajność”. Ja za to mam tak, że dopuszczam zjedzenie dziwnego sera (wiesz, jak je potrafię jeść – na czysto) i nie wyobrażam sobie solenia czegokolwiek i jedzenia słonych chrupaczy. I właśnie: te sery bywają słone. Coraz częściej są dla mnie za słone i narzekam. Mama ma taki obraz więc, że niczego nie solę i coraz więcej rzeczy jest dla mnie za słona i pewnie przekłada to na Ciebie. Plus wie, jak ma sama – dla niej wszystko, co wytrawne, powinno być z odrobiną (!) soli.
Odpowiedź Twoja jest czyli: „zależy od produktu”, nie? A nie, że rezygnujesz z soli, bo sobie coś postanowiłaś? O to Mamie chodziło.
„Z pomidora bym ją zmyła, gdyby ktoś mi posolił. Nie smakuje mi to.” – ha! Ja ostatnio sobie wędlinę płukałam, bo była za słona. Mama dopytuje i Ci się dziwi, bo dotąd tylko mnie za dziwaka miała, że nic nie solę.
Dobra, to masz inaczej niż ja, bo ja ogólnie obecnie chyba nie lubię soli i szukam rzeczy, gdzie jest jej jak najmniej (nawet jak porywam się na czekoladę z solą, które mi się zdarzają, to… zawsze się ich boję – ot, takie nieracjonalne zboczenie). Mama jednak za odpowiedź dziękuje, stwierdziła, że jesteś dla niej człowiekiem zagadką. Mnie chyba łatwiej jej w tym ogarnąć („a tobie to wszystko za słone”).
A jeszcze nasze (bardziej Mamy?) niezrozumienie pewnie wynika stąd, że im czyściej jemy, tym potem wrażliwsze na wszelkie dodatki (przyprawy, sól, chemia) jesteśmy. U Ciebie za to wychodzi, że masz w menu duuużo skrajności (acz ja je chyba lepiej chwytam, bo o wiele więcej Ciebie czytam i piszę z Tobą, a Mama tylko z doskoku). :P
Przepraszam, że wtrącam się w wątek, ale ja też tak mam, że nie doprawiam warzyw. Zawsze wolałam ich słodycz :) nigdy nie tknęłam doprawionych pomidorów, ogórków itp. Mrożonek też nie doprawiam ;) ale chipsy i chrupacze takie dmuchane czyli wafle ryżowe itp jem ;) za to tak jak Olga uznaje : ” dorzucę jeszcze, że słone chipsy są moim ulubionym wariantem, za to paluszków z solą bardzo nie lubię.” Kolejne podobieństwa :D
Tortex to u mnie tylko u babci ma imprezach był ;)
Piąteczka za te wybory :D
Ej dobra, też tak mam :D
W kuchni soli nie mam… wcale. Nie sole makaronu, ryżu, warzyw no niczego. Za to chipsy solone albo wafle ryżowe z solą morską to życie.
A tak sobie myślę co do tej soli, że może rzeczywiście wszystko jest kwestią, że do czegoś niektóre rzeczy nam pasują do innych nie niezależnie co do samego produktu. Ja np. kochasz ananasa, ale na pizzy bleh, nie lubisz pomidora, ale do tosta czy kanapki to już fajno. I kolejny punkt odniesienia to metoda obróbki – winogron kocham, po rodzynkach wymiotuje, pomidora nie lubię, a ketchup dam do wszystkiego.
Tak, też tak sądzę.