Jak wspomniałam w odpowiedzi na Ogłoszenia jednorożalne~, wymyśliłam sposób na rozruszanie nas jako społeczności. Jest to zabawa, której sukces tkwi w czytaniu siebie nawzajem i wchodzeniu w interakcje. Pamiętajcie jednak, że bycie społecznością to nie tylko aktywność coniedzielna. Nie musicie – a wręcz nie powinniście! – czekać na wpisy niebędące recenzjami, żeby komunikować się ze sobą nawzajem.
Pod zbiorczą nazwą #ZabawySpołeczności zebrałam kilka różnych zabaw integracyjnych, które planuję przetestować w najbliższych miesiącach. Nie mam pojęcia, jak się przyjmą. Tym bardziej jestem ciekawa rezultatu. Ekscytuje mnie fakt, iż uczestniczymy w testach na żywo. Mam nadzieję, że was też.*
* Jeśli nie, wmuszę w was znienawidzone słodycze, więc lepiej dwa razy się zastanówcie przed udzieleniem negatywnej odpowiedzi. Ani trochę nie żartuję.
#ZabawySpołeczności – statut
Wpisy z serii #ZabawySpołeczności są zbiorem różnego rodzaju zabaw. Żeby wiedzieć, z którą macie do czynienia, dla pewności rzućcie okiem na statut. Dzięki krótkiej lekturze przy okazji przypomnicie sobie o jakże skomplikowanych zasadach, na których opiera się dana zabawa.
- Zabawa polega na dzieleniu się wspomnieniem na temat zadany w tytule publikacji.
- Uwaga: Nie należy odpowiadać na pytanie, na które odpowiedzi udzieliłam ja. Zamiast tego odpowiada się na pytanie zadane przez poprzednią osobę komentującą.
- Ze względu na powyższy fakt każda osoba powinna zakończyć komentarz pytaniem. Pytanie owo musi dotyczyć tematu ukazanego w tytule wpisu. Przykładowo jeśli tytuł brzmi Wspomnienia z dzieciństwa słodyczą oprószone, jedna osoba może zapytać o słodkie wspomnienia z dzieciństwa związane z wakacjami, druga z codziennością, trzecia z urodzinami etc.
- Może się zdarzyć, że dwie osoby opublikują komentarz w tym samym czasie. Wówczas kolejna osoba biorąca udział w zabawie ma prawo wybrać to pytanie, które bardziej jej odpowiada.
- Jeżeli poprzednik nie uwzględnił w komentarzu pytania, kolejna osoba może wybrać jedno z pytań, które pojawiły się wcześniej. (Zapominalski zaś w ramach kary musi pójść do sklepu osiedlowego w majtkach na głowie i uwiecznić ów fakt na zdjęciu bądź filmie).
- Osoba, której spodoba się kilka pytań, może odpowiedzieć na więcej niż jedno.
Zwarci i gotowi? Bawimy się!
Jakie ciasto kojarzy ci się z dzieciństwem w domu rodzinnym?
Moja mama jest ogromną fanką domowych ciast – zarówno tworzenia, jak i zerowania. W ostatnich latach nie piecze ich tak dużo jak dawniej, co tym bardziej wiąże je w mojej głowie z dzieciństwem. Mimo iż sięgała po różne rodzaje, prawdopodobnie najczęściej serniki, to skubaniec – inaczej: pleśniak, ale u nas się tak nie mówiło – kojarzy mi się z wczesnymi latami osobistej bytności na tym świecie.
Mama piekła skubaniec z dwóch rodzajów-smaków ciasta. Wyrabianą masę dzieliła na połowy i do jednej dosypywała kakao, żeby była ciemna, drugą pozostawiała czystą. (Jak widzę w grafice Google’a, nie jest to standardem). Skłamałabym, pisząc, że uczestniczyłam w procesie wyłącznie z chęci obserwowania. Liczyłam na o wiele więcej. Otóż mama zawsze pozwalała mi zjeść trochę surowego ciasta. Było bardzo słodkie, gęste, gniotkowe, lepkie i pełne chrupiących kryształków cukru. Absolutnie bajeczne.
W skubańcu obowiązkowo pojawiały się wiśnie z działki babci i dziadka. (Pewnie powstawały też inne wersje, wszelako to tę zapamiętałam). Surowe, wydrylowane. Lubiłam patrzeć, jak mama dryluje za pomocą plastikowego białego urządzenia z czerwonymi elementami. Czasem metalowy pręt nie trafiał w pestki, więc usuwało się je ręcznie. A czasem odkrywało się ów niepożądany fakt dopiero zębem. Życie.
Wiśnie barwiły skórę na bordowo. Sok płynący po rękach wyglądał jak krew. Miał kwaśny i cierpki smak, przez który nie lubiłam surowych wiśni. Mama nigdy go nie wylewała. Nie pamiętam jednak, czy służył do picia w połączeniu z wodą, czy wykorzystywała go do czegoś innego. Nie robiła nalewek, zup owocowych ani żadnych innych tworów na bazie soku, toteż skłaniam się ku opcji pierwszej.
Gotowe ciasto, każdorazowo pokrojone w podłużne prostokątne kawałki, lubiłam dzielić na części. Małymi paluszkami osobno skubałam znajdujące się na wierzchu kakaowe fragmenty, osobno jasne. Kwaśne wiśnie nabierały słodyczy od części właściwej posłodzonej plebejskim cukrem. Całość była idealna.
***
Pytanie do pierwszej osoby komentującej:
Jaki słodycz kojarzysz z urodzinami obchodzonymi w dzieciństwie?
Tort czekoladowy przygotowywany przez babcię (mamą mojej mamy) i moją mamę. To był istny fenomen. Domowy biszkopt z 10 jajek. Wysoki. Wyrósł nieraz tak, że aż wierzch wypadał z foremki. Moja mama jest mistrzynią pieczenia biszkoptów ❤ wspólnie z babcią przygotowywały krem. Ręcznie ukręcane żółtka jaj z cukrem w kąpieli wodnej (na garnku miska żeliwna i kręci się drewnianą maczugą). Dalej po wystudzeniu dodawały masło i kakao i ukręcały dalej. Pamiętam ten cudny zapach unoszący się w całym domu 😁 to była tradycja.
Wierzch dekorowały orzechami włoskimi – polowkami, które skrzętnie starał się pozyskać tata z orzechów włoskich suszonych przez dziadka – rodzice ojca mają dom i tam wiekowego orzecha :)
Boki obsypywane były tartymi orzechami włoskimi których nie udało się dobrze rozłupać. Miał 3 lub 4 warstwy, w tym jedną z domowym dżemem także przygotowywanym przez babcię z czarnej porzeczki. Był jednolicie gładki. Babcia zbierała na działce czarne porzeczki – miała jako żywopłot 22 krzaki ;) potem się je smażyło z cukrem a na koniec przecierało skrzętnie przez sitko żeby nie miał pestek to raz bo z cukrem to byłyby kamienie … a dwa na tyle mocno żeby z tych pesteczek pozyskać klej.
Jak byłam starsza pomagałam w zbiorach i robieniu dżemu. Potem ucieraniu masy z kakao i masłem. Rany ile siły wymaga trzymanie miski żeby dobrze rozkręcić masę z masłem :) spód nasączany był rumem rozcieńczonym wodą i sokiem wyciśniętym z jednej pomarańczy. Pychota.
Do śmierci babci ten tort przygotowywany był na każde urodziny – moje, mojej kuzynki obowiązkowo, na urodziny mojej mamy i jej siostry. Czasem babci. Babcia miała dzienny kalendarz z kartkami do wyrywania i co roku kartka z datą moich urodzin i kuzynki trafiała do starej przed wojennej książki kucharskiej nadgryzionej zębem czasu.
Potem po rozpadzie rodziny już nikt tortu nie robił. To urodzinowa tradycja rodziny od strony mamy. Z tą babcią mieszkaliśmy i tylki z nią miałam relację i byłam zżyta. U taty babcia piekła tort kawowy. Ale tam tylko na urodziny babci i dziadka go robiła albo ma święta … no i tata z tego względu torta od mamy mojej mamy nie wielbił.
Ja kochałam ten proces pieczenia torta. Ja jestem z maja moja kuzynka z listopada więc smak się nie nudził. Ale jest jeszcze jeden powód dla którego go tak dobrze wspominam. Z kuzynką a potem sama wylizywałyśmy wszystkie naczynia i łyżki po masie, zbierałyśmy okruszki ze stolicy po orzechach a ja dodatkowo dostawałam w przydziale wierzch spieczony biszkoptu. Kocham te skórkę przyrumienioną. Na drugi dzień lekko wilgotną i lśniąca. Lepiącą od kryształków cukru :) to były czasy. Aż się popłakałam pisząc o nich :’) dziękuję Olga za te zabawę 😘.
O to moje pytanie:
Jaki słodycz kojarzysz ze świętami wielkanocnymi obchodzonymi w dzieciństwie?
Ze świętami wielkanocnymi kojarzę tanie figurki czekoladowe (czasem czekoladopodobne, ale zdarzało się że trafiłam na prawdziwą, choć tanią czekoladę). Nałogowo wtedy żarłam zajączki, zaczynając koniecznie od uszu ^^ oprócz tego z Wielkanocą kojarzy mi się jeszcze sernik pomarańczowy mojej Mamy, naprawdę świetny jej wychodził, teraz już go nie robi :/ w późniejszych latach pojawiały się jeszcze nadziewane jajeczka czekoladowe ale to już był luksus :D
Moje pytanie: jakie słodycze pamiętasz ze sklepiku szkolnego? :)
Z Wielkanocą kojarzy mi się czekoladowy zajączek Lindt, moja mama zawsze dorzucala go do prezentu na Zajączka. Oczywiście zjadłam go na raz od razu po otwarciu prezentu i może właśnie dlatego mi się przejadł i dziś nie patrzę na niego zbyt przychylnie.
Jaki słodycz kojarzy Ci się z szkolnymi wycieczkami autokarowymi?
Martha,…
cudownie to opisałaś… ja też się popłakałam czytając to… i wzruszyłąm bardzo… i odjechałam wspomnieniami gdzieś na kraj wieczności…
Hahah – combo breaker.
Cukrową drwalowa – sklepik szkolny obfitował w dziesiątki ciekawostek, ale najbardziej w pamięci mam : oranzadki w proszku sprzedawane w rurkach (oczywiście jedzone na sucho), kwaśne płaskie żelki sprzedawane na sztuki, lody – pałki, maczugi i sok w foliowej torebce (który notorycznie przekłuwałam na wylot). 🤷🏻♀️
Mistyffikacja – z autokarowymi wycieczkami zaś kojarzę 7days minis, hity minis (w czerwonej torebce), żelki miśki… I wódkę Finlandia cranberyy czerwoną. To w autokarze na ostatniej w życiu wycieczce szkolnej pierwszy raz spróbowałam alko. 🙈
Jakie owoce miałeś /miałaś okazję jeść prosto z drzewa/krzaczka? Które smakują teraz zupełnie 'nie tak’?
Prosto z krzaczka wyjadałam maliny sąsiadów, czereśnie innych sąsiadów i pomidorki koktajlowe z nie-wiem-nawet-skąd. Maliny i czereśnie bardzo mi smakowały, ale nie mocniej niż sklepowe, zaś pomidorki były średnio smaczne, a mówi to osoba, która pomidory kocha miłością ogromną i nawet zimą nie przeżyje bez co najmniej dwóch dziennie ( a porcja 600 g niecodzienna nie jest!).
Jadałam jeszcze jakieś trujące czarne jagódki, jałowca chyba?? Ale mam na szczęście mocny żołądek już od dzieciaka. :P
Cykl z zabawami chyba będzie moim ulubionym. :)
Za jakimi słodyczami z dzieciństwa najbardziej tęsknisz?
Kompletnie nie pamiętam producent, ale na każde święta wielkanocne mój Kochany Dziadek kupował mi mnóstwo takich czekoladowych małych jajeczek. Były w różno kolorowych sreberkach, na których namalowane były różne zajączki, kurczaczki i różne wielkanocne motywy. Najbardziej lubiłam nadzienie pistacjowe, były jeszcze czekoladowe, waniliowe i truskawkowe. W każdym jajeczku było kilka chrupek. Jejku jak ja je uwielbiałam w dzieciństwie, żadna figurka Mikołaja na święta Bożego Narodzenia nie mogła się z nimi równać:D kilka jajeczek zawsze wkładałam do święconki ( wychodziłam z założenia, że jem tyle słodyczy, że nie zaszkodzi poświęcić czegoś słodkiego, co prawda baranek był z cukru ale jego nigdy nie zjadłam bo był za ładny i co roku swiecilismy tego samego:D). Bardzo dziękuję za pytanie, na prawdę miło tak powspominać:*
Moje pytanie: jaki słodycz uwielbiałeś/łaś w dzieciństwie, który w tej chwili jest nieprodukowany/ nieosiągalny/nie wiesz czy można go gdzieś kupić?
Ja uwielbiałam „Przysmak Warszawski” – był to taki blok czekoladoorzechowowafelkowy w polewie :)
– tak to przynajmniej zapamiętałam… czy dziś można go kupić? – szukałam kiedyś w wielu miejscach – bezskutecznie, lecz… czy naprawdę chciałabym go jeszcze odnaleźć i spróbować? Ach… chyba jednak nie, niech pozostanie w przeszłości… :)
Pytanie :
Co najczęściej (słodyczowego) kupowałeś w dzieciństwie za swoje kieszonkowe??? Baton, lody, chrupki, coś do picia, a może coś jeszcze innego??
Ja najczęściej kupowałam gumy do żucia i ciastka na wagę . Kurcze wtedy te ciastka były takie pyszne ,nie czuć było ohydnej margaryny ,były z kremem ,owocami ,orzechami teraz jak czasem kupię to jestem wstanie zjeść jedno dwa ,mój synek też nie lubi tych na wagę kupowanych .
Pytanie :
Czy chętnie się dzielicie jedzeniem z innymi? ja pamiętam jak w szkole sępili kanapki „daj gryza”,w domu rodzeństwo no daj kawałek czekolady ,gryza batona….
Od małego dzielilam się jeżeli mogła, nie miałam problemu z odstąpieniem komuś połowy kanapki, lub czegokolwiek co miałam w szkole, czy w domu. Ba, byłam i jestem tym typem, który da większą część, chyba, że dostawałam Milky way, lub pianki, wtedy można zapomieć o tym, że się podzielę, albo nie dam wcale. Za bardzo je lubię, nic na to nie poradzę.
A jeżeli mielibyście wrócić do którejś ze słodkości z dawnych lat i moglibyście jeść je bez końca, co by to było?
Za nic w świecie nie chciałabym wrócić do żadnej z czekolad, jakie jadłam w dzieciństwie. Wtedy mi smakowały, ale teraz poznałam lepsze i mało tego, jestem pewna, że gdybym jako dziecko dostała którąś z tych, smakowałaby mi bardziej niż te, które były w zasięgu moich rąk wówczas.
Jaki słodycz w dzieciństwie sprawił Ci nieprzyjemną niespodziankę?
/Poza zabawą
Chyyba mi się podoba. Znaczy: pomysł jest świetny, ale ja beznadziejnie wypadam i czuję się w interakcjach.
Pierwszy raz słyszę o takim cieście. Jako dziecko ciast nie lubiłam (wyjątkiem był prawdziwy, dobry polski sękacz), jako nastolatka miałam kilka, jakie raz na jakiś czas mogłam zjeść, a Mama odwrotnie – całe życie uwielbia ciasta… ale zerować, jak to ujęłaś. Nigdy żadnego nie robiła.
Zupy owocowe? Zapomniałam, że coś takiego istnieje; nigdy żadnej nie jadłam. Obrzydza mnie myśl o takich. Chłodników też nie lubię, ale już jak pomyślę o owocowych…
Spróbowałam wreszcie prawdziwego sękacza! W połowie stycznia. To mięciutki, piankowy babko-biszkopt.
Odpowiadam na ostatnie pytanie Kimiko: Jaki słodycz w dzieciństwie sprawił Ci nieprzyjemną niespodziankę?
Niestety pewnego razu połasiłam się na jedną z krówek leżących w kuchni babci. To były długie krówki-batoniki, bardzo twarde i mordoklejkowe. Na dodatek miały smak okrutnie cukrowy i toffiowaty, zbliżony do Werther’s Original, których wówczas nienawidziłam bardziej niż teraz (obecnie po prostu za nimi nie przepadam). Po zjedzeniu tej krówki zwymiotowałam z przesłodzenia bądź obrzydzenia, przy czym podczas buszowania po kuchni otwierałam słoiki i wąchałam różne rzeczy, a jedna z nich miała baaardzo nieprzyjemny zapach, więc możliwe, że zwymiotowałam z obrzydzenia zapachem albo od połączenia niesprzyjających elementów :P
Jakie słodycze uparcie dawano Ci w prezencie w dzieciństwie, mimo iż szczerze ich nienawidziłeś/-aś?