Czy w waszych systemach odżywiania występuje coś takiego jak produkt na (małe) dopchanie się/dobitkę bądź produkt na małą ochotę? (Nazwy wymyślone na szybko). Chodzi o produkt spożywczy, który jest mały, smaczny, być może słodki, i zaspakaja głównie głód psychiczny. Przydaje się chociażby po posiłku, który był prawie idealny i wyeliminował rzeczywisty głód, niemniej nie zaspokoił ochoty na konkretny smak.
W moim menu tego typu produkt pojawia się od czasu do czasu po kolacji. Jeśli na deser zjadłam coś niedostateczne czekoladowego, a akurat mam ogromną ochotę na czekoladę, po pożegnaniu ostatniej kanapki myśli opuszczają głowę i zaczynają krążyć wokół puszki ze słodyczami lub lodówki. Jeśli mam otwartą czekoladę, mogę zjeść rządek, co rozwiązuje kłopot. Znacznie lepiej jednak trzymać w lodówce skromne, nieinwazyjne desery czekoladowe czy waniliowe. Świetnie sprawdzają się długoterminowe Alpro, a ostatnio obsadziłam w tej roli pudding o smaku czekoladowym Serduszko marki Zott.
Serduszko Pudding o smaku czekoladowym
Desery czekoladowe, waniliowe i inne o niezobowiązującej gramaturze (100-125 g) są lepsze od fragmentów czekolady, ponieważ spożywa się je dłużej i zajmują więcej miejsca w żołądku (przyjemność trwa dłużej + wywołują wrażenie zjedzenia większej ilości słodkiego). Ponadto dostarczają mniej kalorii. (Warto celować w puddingi ok. 100 kcal. Oprócz Serduszek Zotta polecam Bakusie Puszyste Bakomy).
Serduszko Pudding o smaku czekoladowym marki Zott dostarcza 78 kcal w 100 g.
Pudding czekoladowy Serduszko waży 125 g i zawiera 97,5 kcal.
Deser czekoladowy Serduszko liczy 4 x 125 g (500 g).
Pod względem aromatu deser czekoladowy Serduszko nie zna umiarkowania w słodyczy. Jest przesadnie cukrowy, a do tego kakaowy (czyli wcale nie czekoladowy). Przywodzi na myśl napój kakaowy z proszku z dużą ilością cukru i szczyptą słodziku.
Pudding Zotta należy za to pochwalić za konsystencję. Zdradza gęstość już podczas wstępnych oględzin, m.in. w trakcie przekrzywiania kubeczka na boki czy mieszania łyżeczką w zawartości. Nie jest betonowy ani sztywny jak skyr, niemniej w gęstości przewyższa wspomniane wcześniej Alpro.
Mimo iż pudding czekoladowy Serduszko wygląda na galaretowaty, daje się poznać jako esencjonalnie budyniowy – super! Ma wodnistą bazę bądź wykończenie, co jednak niespecjalnie razi. Jest pylisty, zapewne z uwagi na zawartość kakao (może także serwatki albo skrobi).
W smaku puddingu Serduszko raczej nie da się zakochać, wszelako jest tysiąc razy lepszy od paskudnej, względnie nowej Gratki czekoladowej. Oferuje prostą, wysoką słodycz cukru, na szczęście znacznie mniejszą od gratkowej. Zamiast czekoladowości funduje esencję napoju kakaowego (nie kakao sensu stricto).
Uważam, że jako produkt na czekoladową dobitkę deser Zotta sprawdza się idealnie. Jest słodki, mały, ma przyjemną konsystencję i nie obciąża zanadto bioder. Zamiast czekolady oferuje napój kakaowy, niemniej w tym konkretnym zastosowaniu fakt ów nie ma znaczenia.
Ocena: 5 chi
(po zjedzeniu kilku czteropaków śmiało 6 chi)
Skład i wartości odżywcze:
Skład: serwatka, mleko, cukier, skrobia modyfikowana, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu (1,2%), skrobia, mleko w proszku odtłuszczone, substancje zagęszczające: E407, E410; aromat.
Kalorie w 100 g: 78 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 0,9 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 0,6 g), węglowodany 15,9 g (w tym cukry 12,3 g), białko 1,3 g, sól 0,64 g.
Obecność skrobi w produktach moje podniebienie i żołądek wyczuwają na kilometr. Unikam takich produktów śniadanie aby uniknąć nieprzyjemności. Jeśli jednak chcica przewyższa zdrowy rozsądek przełamuje się ;) ostatnio tak miałam z danio, tyle tylko że ono ma już jej tyle że aż odbiór psuje nadmiernie …
jeśli chodzi o desery po posiłkowe to najczęściej ze słodkim akcentem kończę lunch i kolację. Chociaż staram się to eliminować czasami mój schematyczny mózg z automatu je kiedy ja nawet ochoty nie mam … a d*** rośnie wiadomo …
Mój produkt na (małe) dopchanie się/dobitkę bądź produkt na małą ochotę – to zależy, w pracy czekolada. Mam całe pudełeczko różnych kostek od mlecznych po deserowe, czyste i nadziewane albo naszpikowane dodatkami. Jak mnie najdzie mam ;) choć przy mojej zgadze pada na czyste.
W domu zależy. Po kolacji raczej też czekolada. Mogę zjeść każdy rodzaj pójdę spać i niedogodności ewentualnych nie odczuwam :D
Od stycznia po każdym z moich 4 posiłków obowiązkowo był plaster chałki i pączka :) mniam. Bez tego nie mogłabym dalej funkcjonować myszkując. Już mi na szczęście przeszło ;)
Ochoty na słodycze w ciągu dnia doświadczam raz na kilka lat. Dosłownie. Ostatni raz miało to miejsce ze dwa lata temu. Zresztą wydarzyło się tylko dlatego, że wieczór wcześniej otworzyłam pyszną czekoladę (Rittera z ciastkiem korzennym) i miałam ciśnienie, żeby jak najszybciej do niej wrócić. W efekcie tę drugą połowę zjadłam po śniadaniu.
Moje ulubione puddingi za dzieciaka, a najbardziej uwielbiałam te podwójne, zwłaszcza z sosem malinowym
W sumie z czasem o nich zapomniałam, ale chyba pora do nich wrócić
Będą i one. Całkiem niedługo :)
Nie mam takich produktów którymi dojadam głód psychiczny, choroba zdecydowanie wciąż uniemożliwia mi takie swobodne, niezaplanowane cieszenie się słodyczami (chyba, że w towarzystwie znajomych – wtedy umiem się odblokować). Co do tych puddingów… Ach, smak dzieciństwa ^^ uwielbiam je, często właśnie do nich porównuje posmaki wyłapane w słodkościach :D i owszem, zdecydowanie lepsze niż Gratka ^^
Nie znałam ich w dzieciństwie, więc w moim przypadku to smaki ostatnich lat.
Przykro mi, że choroba nadal w pewnych punktach wkręca w Ciebie szponiasty paluch. Myślałam, że całość poszła precz. Ale całość chyba nigdy nie odchodzi, co?
Magda rozumiem. Wiesz, że mam tak samo. Ja jem pilnując się non stop, aby nie dostać „małpiego” rozumu… jest mi ciężko, bo czasami jeden kęs za dużo prowadzi do napadu ….
Chętnie bym porozmawiała z Tobą na Messengerze albo whatsappie. Nieraz mam chęć napisać, ale wiem że o tym ciężko rozmawiać :( nie chce Cię dodatkowo negatywnie nastrajać
Co do wstępu, to u Ciebie działa tak: deser, kolacja, dojedzenie? Bo jakbym miała dojeść coś po deserze, to dojadłabym po deserze, nie zaś po kolacji. Hm… w odniesieniu do posiłków nie mam tak. To znaczy, moje zaspokajają i najedzeniowo, i psychicznie. Chyba że np. chce mi się czegoś mięsnego, otwieram tatara, ale okazało się, że jest tak przyprawiony cebulą, że nie daję mu rady i go nie jem. W konsekwencji nie jest to dojadanie, a znalezienie zamiennika, a więc czegoś innego mięsnego, co można zjeść i zaspokoi chęć. Tylko że to nie „dodatkowo”, a zamiast. I nie jest to nic sprecyzowanego. Czasem dojadam orzechami, owocami…. Zależy, co nawali. Chyba jednak nie o to pytasz, bo pytasz to stały konkret?
Co do posiłków innych niż czekolady nie mam tak. Mam za to, że jak jem dobrą czekoladę np. mleczną, to potem i tak mam psychiczną chęć na ciemną, więc po prostu odłamuję trochę ciemnej i tak po tej mlecznej jeszcze jej trochę zjadam. Ale to też… mlecznych / zbyt słodkich nie jestem w stanie zazwyczaj zjeść 100 g, więc dojedzenie ciemnej też jest wpisane i przewidziane wcześniej. To nie raz pisałam o moich „ciemnych do dojadania”.
Jakieś Serduszka Zotta kiedyś próbowałam – chyba waniliowe z… czerwonym (malinowym?) wierchem? To był jedne z produktów, który utwierdził mnie w przekonaniu, że deserów tego producenta nie lubię, mimo że nie było to „obiektywne paskudztwo”.
„Desery czekoladowe, waniliowe i inne o niezobowiązującej gramaturze (100-125 g) są lepsze od fragmentów czekolady, ponieważ spożywa się je dłużej” – Nie u mnie. :D
Pylisty raczej nie od serwatki (która jest płynem – producent nie napisał, że w proszku). :>
Smak cukrowego napoju kakaowego za nic nie nasycił by mnie czekoladowo. Właściwie niewiele deserów kakaowych / czekoladowych była dla mnie satysfakcjonująca pod tym względem.
Cukier + kakao w deserze ok, w tabliczce nie? Dobrze rozumiem? Taak, niby podczas gryzienia etc. smak czekolady się „zrusza”, ale to zwalam sobie na po prostu typ produktu – Twój / nie Twój; mój / nie mój.
PS Ciekawi mnie, czy pisząc, pamiętałaś: http://livingonmyown.pl/2016/03/09/zott-serduszko-pyszny-pudding-o-smaku-czekoladowym/ :>
PS2 Wiem! U mnie ogólnie tak to działa, że kocham planować, co kiedy zjem. W dodatku często cieszy mnie myśl samego zaplanowania, np. „jutro zjem X”, więc skoro czuję niedosyt np. madagaskarskich nut, na dzień kolejny zaplanuję czekoladę z Madagaskaru i wtedy nie dość, że czuję już „sycenie się myślą”, to jeszcze jak już ją jem, czerpię podwójną przyjemność. Mam też jeszcze coś innego: chodzą za mną – powiedzmy – jajka. Nie kupię i nie zjem tego samego dnia. Kupię, zaplanuję na powiedzmy za 2 dni i wtedy zjem, więc zaspakajam się psychicznie już wcześniej, a gdy wreszcie nadejdzie ich moment, to cieszą mnie bardziej. Lubię sobie odraczać przyjemności, zaplanować np. nawet co będę oglądać do danego posiłku. Stąd chyba w ogóle z nasycaniem się (ja tak chyba nazywam „najadanie się psychiczne”) mam inaczej.
Ja także mam takie przysmaki na dobitkę i jest to głównie ciemna czeko (na po śniadaniu, po lunchu i do podwieczorku), choć po śniadaniu i lunchu staram się już nie jeść nic z kakao, z marnym skutkiem ostatnio. A do kolacji moj ulubiony przysmak to super krówki (od kilku dni mam nowe ulubione – lukrecjowe ;)). Mleczne produkty ograniczam, a już na pewno nie zjadłabym małego deseru mlecznego do dania bez mleka :P
Krówki lukrecjowe smakują bardziej jak krówka czy lukrecja? Brzmi to nieco strasznie. Nie cierpię lukrecji :P
„Co do wstępu, to u Ciebie działa tak: deser, kolacja, dojedzenie?” – Si (:
„Jakieś Serduszka Zotta kiedyś próbowałam – chyba waniliowe z… czerwonym (malinowym?) wierchem?” – Jest takie. Niebawem recenzja.
„Pylisty raczej nie od serwatki (która jest płynem – producent nie napisał, że w proszku).” – Ma obowiązek dookreślić?
„Cukier + kakao w deserze ok, w tabliczce nie? Dobrze rozumiem?” – Zależy w jakim i jaka ilość. Gratka jest paskudna. Serduszko pyszne.
Ło pani, w życiu nie pamiętałam o własnej recenzji :’D
Im więcej planuję, tym większy kaganiec zakładam sobie na twarz. To nie życie. Cieszę się, że planuję już tylko degustacje serii, żeby móc porównać smaki, a nie wszystkiego. Uważam, że nie jest to normalne i sama skłaniam się ku innemu życiu.
Nie wiem, czy ma obowiązek dookreślić, ale rzuciło mi się w oczy, że „mleko w proszku” dookreślił, stąd zdziwienie (taak, zapominam, że to chyba normalne, że w puddingach itp. mleko w proszku się pojawia).
Przytoczyłaś Gratkę – nie pamiętam, bym czytała przy niej, jak to wyraźnie kakaowa była. Właśnie mam wrażenie, że nie była, a tylko cukrem z cukrem smakowała.
Z recenzją – haha.
Ja z kolei uważam, że planowanie jest ważne. Trzeba myśleć o przyszłości, nawet ogólnie świata, nie tylko, co zrobię za rok. „Nie jest to normalne” – ostatnio odkryłam, że to, co nazywasz normalnością dla mnie jest nienormalne. I nie oceniam. Po prostu doszłam ostatnio do wniosku, że każdy ma swoje granice normalności i tyle. Planowanie, co zjem – choćby, żeby dobrze zakupy zrobić, żeby nic się nie zmarnowało, by nie odkryć, robiąc owsiankę, że nie mam mleka. Mama latami wieczorem przygotowywała ubrania na kolejny dzień, planując, co do czego włoży. Sprawiało jej to ogromną radość. Lubię zaplanować, że dnia X około godziny Y pojadę do Biedry, a np. kolejnego dnia do Kaufa. Wtedy wiem, jak będzie mniej więcej wyglądał mój dzień, wiem, ile będę miała czasu na daną czynność. Kompletnie się więc nie zgadzam, że planowanie to coś do zmiany, nienormalnego. Znaczy… żyj jak chcesz, żeby żyć szczęśliwie. To tak tylko do Twojego skomentowania mnie „to nie życie.” To nie życie dla Ciebie. Dla mnie nie życiem, a chaosem jest życie bez planu. Brak planu = bezcelowość. Bo patrz, że planuję zgodnie z tym, jak sobie życie chcę zaplanować.
No to pojechałaś. Nie porównuj ścisłego i – nadal pozostaję przy tym określeniu – chorobliwego planowania jedzenia co do najmniejszej kosteczki do robienia planów życiowych ani do sprawdzania, czy w lodówce stoi mleko. Plany kilkuletnie/przyszłościowe są ważne, bo pomagają się ogarnąć egzystencjalnie. // Ja nie mogę powiedzieć, że nie oceniam, bo oczywiście, że oceniam. Tylko nie ingeruję. Twoje życie, żyj jak chcesz. To samo się tyczy każdej innej osoby. Jeżeli ktoś sobie robi krzywdę, może mi być smutno, ale nie będę mu zabraniała. Sam musi dojść do wniosku, że robi coś niewłaściwego dla samego siebie. Jeśli nie dojdzie, cóż.
Święta racja. Myślę że styl życia, schemat (z którymi i ja walczę ale każde odstępstwo pogarsza moją sytuację a nie poprawia) czy planowanie to tematy tak stricte zindywidualizowane że lepiej nie dyskutować nad tą materią :/ doświadczam bardzo dotkliwych uwag dzień w dzień czego bym się nie podjęła i gdzie bym się nie znalazła… to wywołuje we mnie dlugotrwały i chorobliwy stres … wiem że ludzie patrzą co robię, jak jem, jak żyje, osadzaja, docinają jawnie lub pokatnie tzn „gadają” a to ciągnie mnie na dno… niestety coraz częściej w ubiegłym tygodniu 3x w tym już 2 w tym samym dniu… ja mam o tyle źle że biorę wszystko do siebie i nie wiem dlaczego wszystko mnie rusza … mam widocznie bardzo bardzo zaniżoną samoocenę… coraz bardziej. Chciałabym żeby ludzie podchodzili do innych osób obojętnie a nie od razu doszukują się dziwactw…. i pietnuja…
Oczywiście zgadzam się z Twoim podsumowującym zdaniem. Nie zgadzam się za to ze stwierdzeniem, że lepiej o czymś nie dyskutować. Póki są chętni, absolutnie o wszystkim powinno się dyskutować. Nie uznaję tabu. Na wszystko jest miejsce i czas, a także osoby muszą chcieć gadać, owszem, niemniej zakazy? Nope.
Może źle się wyraziłam. Chodziło mi o to że lepiej wtedy nie strzepic języka i nieprowokować rozmówcy do drazenia tematu. Im więcej staram się wyjaśnić moich motywów tym gorzej na tym wychodzę. Może to jednak zależeć od drugiej strony. Jeśli jest przekonana że ona i tylko ona wie lepiej to lepiej zdawkowo powiedzieć „ja mam inne zdanie” i już a jeżeli wie się że osobą pyta ale nie z natręctwa czy wścinskości to można podjąć temat.
W pracy jednak czy innej stopie służbowej uważam że takie aspekty nie powinny być poruszane a ja miałam niestety nieprzyjemności ze strony koleżanek starszych stanowiskiem lub kierownictwa… i te osoby chciały mnie „naprostować” na właściwe tory
Też pojechałaś. „Chorobliwego planowania jedzenia co do najmniejszej kosteczki” – nie mierz mnie swoją miarką, proszę. To, że uwielbiam planowanie, że np. jutro zjem czekoladę X, a pojutrze Y, lubię zaplanować kupno mleka itp. jest zupełnie czymś innym niż dokładnego „planowania co do kosteczki”. Ja tego nie robię, bo odebrałoby mi to przyjemność z czekolad. Niczego nie ważę, bo nie jest mi to do szczęścia potrzebne.
Znów nie napiszę, że jem zdrowo, ale jeśli myślisz, że planuję co do kosteczki ileś tam dni wcześniej, to się grubo mylisz.
Tę dyskusję również mogę przenieść na FB. Nie chcę tutaj napisać za dużo.
Dobrze, że mi o nich przypomniałaś. Takie małe 'coś słodkiego’ fajnie mieć w lodówce (szczególnie że terminy mają kilkumiesięczne), a daaaawno ich nie kupowałam.
Kocham ich kilkumiesięczne terminy <3
A mnie przeraża myśl co oni do tego dają że to tyle się trzyma a i po terminie jeszcze długo długo przetrwa :D
Na szczęście do Milek, Twixów i ciastek nie dodają niczego konserwującego ;>