Do skondensowanych bezów należy podchodzić z ostrożnością i zdrową nieufnością. Kiedy produkty nie zawierają mleka, laktozy, glutenu, soi i produktów odzwierzęcych – czyli są wegańskie – podsuwają obawę, iż brakuje im również smaku albo porządnej konsystencji. Ewentualnie obu.
Przedstawicielem wyżej scharakteryzowanych produktów jest czekoladowy Pudding Bez deka mleka marki Łowicz. Nie zawiera tak wielu składników, że człowiek niemalże czuje ulgę, iż zostawiono mu chociaż ordynarny cukier. Oko raduje także syrop glukozowy. Jest nadzieja dla plebsu!
Pudding Bez deka mleka czekoladowy
Skoro tylu rzeczy nie dostałam – a może wolałabym zjeść niezdrowy deser, dzięki któremu fosforyzowałabym w nocy i zaoszczędziłabym na prądzie?! – powinnam była zapłacić mniej niż za jogurt z glutenem, laktozą i tak dalej. Niestety nie ma tak dobrze. Jednorazowa przygoda z Puddingiem Bez deka mleka czekoladowym wynosi ok. 5 zł. Zbiedniejecie np. dzięki wyprawie do Kauflandu.
Pudding Bez deka mleka czekoladowy marki Łowicz dostarcza 122 kcal w 100 g.
Wegański deser czekoladowy waży 180 g i zawiera 220 kcal.
Wegański deser czekoladowy Łowicza zawodzi już na wstępie. Ma bowiem zapach absolutnie cudowny, zupełnie niedopasowany do obaw, że okaże się daleki od ideału. Cechują go moccc, wyrazistość, bezbłędna kakaowość. Ta ostatnia jest duszna, piernikowa. Pudding Bez deka mleka zdaje się oddawać duszne, zakurzone pierniki w intensywnie kakaowej polewie. Możliwe, że blisko mu do Alpro Devilishly Dark Chocolate, wszelako piszę to z perspektywy wielu lat, toteż niewykluczone, iż plotę androny. Ponadto w trakcie kolejnej degustacji u boku przekakaowej przeczekolady odnotowałam kokos.
Łowicz pożałował nie tylko glutenu, laktozy i soi, ale również objętości deseru. W efekcie po zerwaniu wieczka oczom ukazuje się treść znajdująca się w poważnym oddaleniu od brzegów kubeczka. Deser wygląda na gęsty, ale glutowaty. Trzęsie się jak luźna galaretka. Podczas ruszania pojemniczkiem delikatnie, acz ochoczo przepływa z boku na bok. Nie krępuje się przy tym siarczyście mlasnąć.
W ustach czekoladowy deser Bez deka mleka daje się poznać jako gęsty, przeobłędnie kremowy, budyniowy. Ale to nie wszystko! Prawdopodobnie ma magiczne właściwości, jako iż ulokowany na języku przeobraża się w ogromną gęstą masę. Nie rozpływa się na wodę, choć to właśnie ona znajduje się na pierwszym miejscu w składzie. Jest mocno pylisty. Troszkę trzeszczy i skrzypi pod zębami. Zakładam, że wina leży po stronie kakao w proszku. Chyba że cukier to puder, wówczas podejrzanych jest dwóch.
Dość o konsystencji, ponieważ smak… Smak oddaje głęboką ciemną czekoladę. Bajecznie kakaową. Słodką w punkt. W tle występują odnotowane w aromacie pierniczki i kokos. Momentami czułam się tak, jakbym jadła gęste, zbite, wilgotne, mocccno czekoladowo-kakaowe brownie bądź bajaderkę z wiórkami kokosowymi. Warto też wspomnieć o orzeźwieniu, jakie niesie czekoladowy Pudding Bez deka mleka podany prosto z lodówki. Odniosłam wrażenie, że nie jest to efekt niskiej temperatury, tylko któregoś składnika. Niestety nie mam pomysłu którego, wszak słodzików na liście brak.
Parę miesięcy temu Pudding Bez deka mleka – czekoladowy i waniliowy – był możliwy do kupienia w Biedronce. Zrezygnowałam wówczas z zakupu, bo zniechęciła mnie cena. Rozumiem, że za wartościowe bezy płaci się więcej, ale i tak poczułam bolesne ukłucie w portfelu.
Deser Łowicza siedział mi jednak w głowie. Przytulenie obu wariantów było kwestią czasu. Niezmiernie się cieszę, że czas ów nadszedł. A to i tak mało powiedziane. Czekoladowy twór okazał się przecudowną przeobłędnością. Mimo iż jest nieidealnie gęsty na tle puddingów, specyficzny i nieznany mi dotąd sposób, w jaki oddaje swą umiarkowaną gęstość, zasługuje na złoty medal. Bajeczna kremowość i ciemnoczekoladowy smak rodem z brownie bądź bajaderki z kokosem tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że Pudding Bez deka mleka warty jest zaproponowanej ceny. (Oczywiście nie obraziłabym się, gdyby kosztował mniej).
Przeciętna na wstępie słodycz w toku degustacji wzrasta ku ponadprzeciętności, ale nie szkodzi. Zakochałam się w deserze Łowicza. W chwili pisania recenzji mam w lodówce cztery kolejne kubeczki, skądinąd ustrzelone w promocji -1 zł/sztuka w Kauflandzie.
Ocena: 6 chi ze wstążką
Skład i wartości odżywcze:
Skład: woda, produkt kokosowy w proszku 3,7% (miazga kokosowa, syrop glukozowy), cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 2,0%, skrobia modyfikowana, substancja zagęszczająca: karagen; sól, naturalny aromat czekoladowy z innymi aromatami naturalnymi.
Kalorie w 100 g: 122 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 4,2 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 4 g), węglowodany 20 g (w tym cukry 9,6 g), błonnik 0,9 g, białko 0,6 g, sól 0,12 g.
Skład zdecydowanie nie na mój żołądek i jelita… skrobia, kokos, cukier… nie
Widziałam na przecenach wielorakich ale nigdy na zakup się nie zdecydowałam.
Według mnie warto, ale nie kupuj – będzie więcej dla mnie ;)
O kurcze, żałuję teraz że go nie kupiłam :( dziwna, niespotykana konsystencja, ale wydaje się cudowna <3 i jeszcze smak kokosa, brownie i orzeźwienia…. Brzmi mega nietypowo i ciekawie, ale też mógłby mi posmakować <3
Masz Kaufland?
Olga, to jedna z tych recenzji, których czytanie od razu polepsza humor. :D Kocham jej ironiczny styl, widać że miałaś dużo zabawy przy pisaniu jej, widocznie deser dostarcza weny pisarskiej, no chyba że to czerwone wytrawne.
Jedyne bezy, które mnie interesują to takie bez cukru (i zamienników typu syrop z agawy itp, biorę zaś słodziki, choć zależy oczywiście jak wyjdą.) Dzisiejszy bez ma dużo cukru i mało białka, a do tego konsystencję dokładnie taką jak budyń czekoladowy Gellwe na wodzie z 3 tabletkami chemii. W ogóle mnie nie interesował, aż do dzisiejszego dnia; chyba kupię go w celu porównawczym z tym budyniem potrzymanym w lodówce. Najbardziej zachęcają mnie kokosowa i piernikowa nuta… no i siarczyste mlaskanie deserka, świadczące o pewności siebie.
A dziękuję, dziękuję. Zdarza się mieć flow. Ze dwa tygodnie temu z uwagi na flow natrzepałam pięć (?) recenzji ciągnących się niczym tasiemce z wiadomej dziury, ale powinny być sympatyczne w czytaniu.
Oby Ci smakował! (To trochę życzenie, trochę groźba, więc miej się na baczności. Znam Twoje imię).
W takim razie, dam do zjedzenia mojemu psu, a do czystego kubeczka włożę przetestowaną smaczną bajedarkę kokosową. Na pewno się nie zorientujesz! 8-)
Czekam na tasiemce.
W takim razie muszę go kupić, jak gdzieś spotkam, bo zapowiada się smakowicie. Do tej pory jakoś ignorowałam desery tej firmy z uwagi na wysoką zawartość cukru, co w moim przypadku wiąże się zwykle z zawodem smakowym, ale tu może być inaczej ;)
Nie znam innych deserów Łowicza lub nie wiem o tym. Chyba nie cieszą się popularnością.
Mam nadzieję, że mi również ów deser przypadnie do gustu, jeśli tylko uda mi się go upolować. Zazwyczaj boję się wegańskich deserów, ale po Twoim opisie, biorę go w ciemno.
Bierz jak swojego i żałuj mu miłości.
O nie, pokazałam waniliowy Mamie, kupiła (na szczęście w promocji!) i według niej był okropny. Wtedy uznałam, że jak stwierdzi, że pyszny, to może kiedyś zdecyduję się kiedyś na czekoladowy. Kieedyś bardzo smakował mi mleczny deser Łowicza czekoladowy, a który potem jakoś mi zniknął z oczu (ma 9/10 i uważam go za porównywalny do czekoladowego Muller de Luxe). Obecnie jednak mleczne desery czekoladowe mi nie leżą i nie zanosi się, by miało się to zmienić (obiektywnie spoko Milka-Muller nieźle dał mi w kość).
Ta cała czekoladowość, nutka kokosa brzmią dobrze. Brownie, bajaderka? Jeszcze lepiej. Kakaowość i słodycz – ciekawe, jak ich proporcje ja bym odebrała. Znając życie słodycz jako za wysoką. Porównujesz do produktów, których nie znam, więc jestem w kropce. Albo raczej „byłabym”, gdyby był tańszy, bo w tej cenie na razie na pewno nie mam zamiaru sprawdzać, jak go odbiorę.
Tłustość w deserze jest mi mniej straszna niż w jogurcie, ale wciąż (choć 4g w takim to nie wydaje się dużo). Do tego galaretowość, więc dużo elementów nastawiających „na nie”.
Dalej! Orzeźwienie? Czekaj… Piszesz „jakie niesie czekoladowy Pudding Bez deka mleka podany prosto z lodówki.” – myślałam, że wyjmujesz z lodówy przed jedzeniem? Ja nic bym prosto z lodówki nie zjadła, więc i orzeźwienie mnie przeraża.
Waniliowy jest o wiele gorszy. Zupełnie inny produkt, aż dziwne.
„Myślałam, że wyjmujesz z lodówy przed jedzeniem” – niee, tylko Ty tak robisz :P Wyjmuję lody (żeby się ociepliły i rozpuściły) i czekam z instantami (żeby maksymalnie zgęstniały i wytworzyły duży kożuch).
Zaraz przeczytam.
Nie tylko ja, Mama też (jej w dodatku mimo że też przeszkadza schłodzony smak, to na żołądek chłodne by szkodziły). To fakt jednak, że jak np. pilnowała jakieś dzieciaki, to im się w głowach nie mieściło, co też ona wyprawia.
Ale przecież takie prosto z lodówy to od razu o wiele mniej smaku… Teraz to mnie i zaskoczyłaś, i przeraziłaś. Ej, my nawet warzywa z lodówki na jakąś godzinę przed jedzeniem wyjmujemy…
Ciekawostka o mnie i o lodach: jak już zasiadam do jedzenia ich, to najpierw muszę się nawąchać (lubię np. wyłapać, która nuta pojawia się jako pierwsza, co potem, np. co się nasila), nawygrzebywać dodatki na oddzielny talerzyk, one sobie dochodzą, ja wącham i jakieś notatki robię etc. Żeby im nie było smutno i żeby nie dochodziły do odpowiedniej temp. samotnie. :D
„Ej, my nawet warzywa z lodówki na jakąś godzinę przed jedzeniem wyjmujemy…” – Po to trzymam owoce i warzywa w lodówce, żeby jeść świeże, twarde I CHŁODNE. Nie lubię jeść ich w temperaturze pokojowej.
No tak, trzymam je w lodówce, by były świeże i twarde. Ale przed jedzeniem wyjmuję, by chłodne nie były. Jedzenie chłodnych rzeczy? Za nic sobie nie wyobrażam! Chłód nie dość, że jest nieprzyjemny to jeszcze od razu osłabia przecież smak (a odpycha mnie takie zimne i nijakie; dopiero w sumie jako dorosła dowiedziałam się, że to w dodatku niezdrowe)…
Pamiętasz, jak o planowaniu posiłków wytknęłaś mi, że to nie jest normalne? Właśnie m.in. wszystko dlatego planuję, np. nie tknę sera, tatara czy czegoś takiego prosto z lodówki. Minimum godzinę musi dochodzić poza nią.
„Właśnie m.in. wszystko dlatego planuję, np. nie tknę sera, tatara czy czegoś takiego prosto z lodówki. Minimum godzinę musi dochodzić poza nią.” – Mam tak z przygotowaniem drugiego śniadania. Uważam to za chore, bo mocno kolidujące z prawdziwym życiem. „Sorry, teraz nie pójdę na spacer, bo muszę wsypać płatki do jogurtu/wyciągnąć ser z lodówki. Za dwie godziny też nie, bo będę wtedy jadła. Na dodatek wtedy nie możesz się do mnie odzywać, bo chcę się skupić na smaku”. Ponawiam: to nie styl życia ani upodobania, tylko choroba.
Nie uważam tego za chore. Prawdziwe życie? A to ja nie wiedziałam, że jest jakaś jedna prawda objawiona i definicja prawdziwego życia. Wg mnie każde jest prawdziwe. Dla każdego w jego sposób.
Twoje „teksty”. Ja nie lubię wychodzić z domu, nie lubię ludzi, więc zupełnie nie ma się to do mnie. Jakby ktoś do mnie zadzwonił: „chodź teraz na spacer” (nie mam takich osób, bo nie jestem tego typu osobą, a i takich nie potrzebuję) to nie ważne, czy bym gapiła się w ścianę, czytałabym, robiła cokolwiek, jadła. Nie wyszła bym. Nie wychodzę na spacery, na spotkania towarzyskie, nigdy nie wychodziłam. Jak chcę gdzieś wyjść, to planowo. Bo lubię. Chore jest zrównywanie wszystkich, wybacz, ale tak uważam. Nie ma jednego modelu „normalnego trybu życia”. Kategoryzowanie i szufladkowanie jest złe wg mnie. Każdy żyje inaczej, każdy ma inaczej. Swoją miarką mierz siebie. Inni nie są Tobą. Po prostu. Nie dopasowuj sobie wszystkiego pod swoje tezy. To upraszczanie. Podajesz przykłady z kosmosu. Tak to sobie można. Możemy tak: „nigdy nie zjem frytek z Maka”. Bo nie lubię i za nic tego nie chcę zrobić. Ale jak mi wyskoczysz z tekstem: „frytki z Maka to jedyne jedzenie na świecie, albo je zjesz albo będziesz obdzierana żywcem ze skóry” i różne takie to… wiadomo, że powiem: „wtedy zjem”. Absurdalne przykłady niemające się ani trochę do rzeczywistości są bez sensu. Tak jak ocenianie kogokolwiek wg swoich norm. Nie ma na świecie dwóch osób, które żyłyby zupełnie tak samo.
Przykład: wyjęłam serek o 17, bo wykład kończy się o 18 i po wykładzie miałam zjeść go. Wykład przedłuż się do 18:15. I co? I nic. Przyjechało mi sushi, do którego zapomnieli wsadzić ogórka. Wyskakuję przez okno? Nie, wyjmuję ogóra z lodówki i dokrajam kawałek. To jest życie, a o takich drobnostkach nawet nie myślę. Zdarzają się sytuacje losowe, ale wiem np. o której będę jadła śniadanie, więc odpowiednio wcześniej wyciągam warzywa. Dla Ciebie to chore, a dla mnie chora jest spontaniczność. Chora, chaotyczna, irytująca.
Myślę, że nie powinnyśmy rozmawiać na ten temat. Wywołuje między nami niepotrzebne napięcie, którego nie chcę. Obstaję przy moim zdaniu, Ty zostań przy swoim, i git. Ze swojej strony obiecuję starać się nijak nie poruszać kwestii sposobu, w jaki my dwie przeżywamy swoje życia.
Wybacz, ale jeśli Tobie przeszkadza taki tryb życia, rób wszystko, by go sobie zmienić. Mentalnie będę Cię w tym jak najbardziej wspierać. Jednak nie próbuj zmieniać mojego życia, skoro ono mi odpowiada. Tobie moje życie nie musi odpowiadać.
Dziękuję za gotowość do wspierania. Szczerze dziękuję :) Nie chciałam, żebyś sądziła, że próbuję zmieniać Twoje życie, bo nigdy tego nie robiłam. Nigdy nie piszę Ci, że coś powinnaś zrobić, a czegoś nie powinnaś. Zauważ, że jeśli jadę po jakichś wadach, jadę po swoich i sobie. Częściowo są wspólne, na to nic nie poradzę. Uważam je za złe i bardzo staram się nad nimi pracować. Przyznaję, byłoby mi bardzo miło, gdybym Cię tym zaraziła, bo lubię Cię i chcę dla Ciebie dobrze. Znam jednak Twój charakter i wiem, że masz jak ja – jeśli coś nie wyjdzie od Ciebie, nie ma szans na realizację. Dlatego, jak napisałam wcześniej, porzućmy temat w ogóle. Proszę.