W sprawozdaniu z marcowych zakupów słodyczowych napisałam, że niedługo po głównej wyprawie do Carrefoura i Rossmanna zaliczyłam kilka małych dopolowań. Nic w tym nowego ani niespotykanego, wszak takie dopolowania zdarzały mi się i zdarzają, zwłaszcza gdy na rynek wpełza coś nowego i muszętomieciowego albo w pierwszym sklepie nie znalazłam produktu, na którym mi zależało.
Ale jedno z marcowych dopolowań było wyjątkowe. Dawno bowiem nie czułam, że muszę coś kupić, by zjeść od razu. Przepełniła mnie ochota na konkret, w dodatku zupełnie odjechany – ciepłe lody. Dlaczego właśnie one? Wszystko przez polowanie na Rurki bezowe podpatrzone na Instagramie u Pani Chrup.
Bardzo nie chciałam kupować ciepłych lodów w Lidlu, bo – jak pewnie wiecie – nie przepadam za słodyczami z tego marketu. Niestety z Biedronki wycofali cieplody, a w Aldim dostępny był jedynie wariant w mlecznej czekoladzie. Słodkie pianki cukrowe w słodkiej mlecznej czekoladzie? Podziękuję. Z braku laku wypadło więc na ciepłe lody Mister Choc z Lidla. Dziecięca ochota kosztowała mnie 7,50 zł za 12 grzybków (300 g). Alternatywą, acz w oczach mych niewartą uwagi, są miniatury w trzech czekoladach.
Ciepłe lody w czekoladzie z Lidla
Ciepłe lody w czekoladzie deserowej zostały dobrze zabezpieczone przed uszkodzeniem. Po pierwsze karton, w którym się znajdują, jest gruby i sztywny. Po drugie lody wsadzono delikatniejszą stroną w plastikową foremkę. Niestety nie obyło się bez poważnych wad opakowania. Mianowicie sklejone na słowo honoru boki kartonu i brak folii ochronnej sprawiają, że wszelkie zarazki i robaki mają idealną drogę do środka. To szczególnie paskudne i niebezpieczne w dobie koronkowego wirusa, no ale cóż.
Ciepłe lody w czekoladzie marki Mister Choc dostarczają 372 kcal w 100 g.
Ciepłe lody w czekoladzie z Lidla ważą 25 g w sztuce i zawierają 93 kcal.
Opakowanie pianek cukrowych w czekoladzie liczy 300 g = 12 sztuk.
Ciepłe lody z Lidla pachną bardzo słodką, acz cudownie kakaową ciemną czekoladą (wyraźnie deserową). Czuć ciemnoczekoladową cierpkość, a nawet charakterystyczną dla smacznych ciemnych czekolad czerwonowinność. Wielka szkoda, że producent nie podał zawartości kakao.
Ponieważ ciepłe lody ostatni raz jadłam w gimnazjum, nie do końca pamiętałam, jaki jest poziom ich delikatności. Spodziewałam się, że do zdjęcia uda mi się przełamać jedną piankę. Nic z tego. Czekolada jest delikatna – bo cienka – ale pianka wcale nie. Odznacza się spójnością, zwartością, sztywnością. Nawet gdyby obrać ją z całej czekolady i oderwać od wafelka na spodzie, nie zmieniłaby kształtu ani o milimetr.
Ciemna czekolada ze względu na cienkość topi się szybciutko. Jest zatrważająco proszkowata. Składa się niemal w całości z nieprzyjemnie rzężącego proszku. Nierozpuszczonego cukru? Nie zdziwiłabym się, zwłaszcza że słodycz odczuwana w smaku jest tak cukrowa i wysoka, że gdybym nie była zdeterminowana, by zaspokoić ciepłolodową ochotę, dałabym za wygraną. Skądinąd cukrowość czekolady jest wyjątkowo przykra, bo ona sama – pod grubą warstwą słodyczy – okazała się bardzo dobra. Kakaowo cierpka i gorzka, winna jak ciemne czekolady. Kakaowość pozytywnie wykracza ponad plebejską normę.
Czekoladowa polewa rozpuszcza się szybko i nawet bagienkowo, choć zawiera pierwiastek wodnistości. Zdaje się, iż bagienko zostało osadzone na bazie wodnej. Istnieje w czasie rozpuszczania czekolady, jednak tuż po znika. Jest to więc bagienko częściowe, chwilowe, ograniczone do procesu topnienia. Po przełknięciu usta stają się idealnie czyste. Żadnego cukru, żadnego tłuszczu.
Po zdjęciu polewy z pianki wreszcie czuć zapach tej drugiej. Jest charakterystyczny, niezbyt przyjemny. To aromat surowych białek jaj zasypanych cukrem. Innymi słowy: bazy kogla-mogla. (Nie mogę sobie przypomnieć, czy już po utarciu kogel-mogel zmienia zapach, czy jednak zostaje przy pierwszym). Wątek ów jest tak delikatny, że póki nie zdejmie się z pianki sporej części czekolady, nie sposób go odnotować.
Właściwa część ciepłych lodów – pianka – jest gęsssta, zwarta, sztywna, zwięzła. Mulista, czego nie pamiętałam. I ciężka. Wydaje się tłusta, niemniej nie jest. Nie funduje margaryny, masła, oleju ani niczego podobnego. W ustach przemienia się w bardzo gęstą, spójną i treściwą masę. Żadnej wody, żadnej bitej śmietany, żadnych delikatności. Wydaje mi się, że jest mniej mordoklejkowata – ale i tak jest – niż Marshmallow Fluff, acz piszę to z perspektywy długiego czasu. Wciąż jednak sprawia wrażenie odparowanego z wilgoci kleju z białek jaj i cukru.
Pianka jest słodka, ale nie aż tak, jak się spodziewałam. Na opakowaniu nazwano ją pianką cukrową, przez co przygotowałam się na cukrozę. Nic z tych rzeczy. W tle smaku przewija się wanilia. Po zjedzeniu całej usta pozostają idealnie czyste. Wargi kleją się minimalnie, a przejechanie po nich językiem usuwa nawet owo minimum. Mało tego, nawet ślina się nie zagęszcza jak przy wielu pozornie mniej słodkich łakociach.
Na koniec zostaje wafelek. Jak twierdzi producent, jest to chrupiący wafel. Dobre sobie. Od kiedy wafle tortowe połączone z masą są chrupiące? Ta obietnica jest niemożliwa do spełniania już na starcie, więc po co bezczelnie kłamać? Wafel jest oczywiście maksymalnie zawilgocony, stary, gruby i twardy (utwardzony). W takiej ilości wydaje się akceptowalny, lecz nie chciałabym go zjeść więcej. Stanowi produkt marny, źle wykonany i nieprzyjemny. Na dodatek niesmaczny. Przywodzi na myśl produkt zleżały, zdziadziały.
Ciepłe lody Mister Choc z Lidla bez dzielenia na warstwy są jak obłokowe ptasie mleczko. Mimo iż zwarte i sztywne, delikatniejsze od tego drugiego. Po zjedzeniu jednego grzybka w gardle rozpala się drobne ognisko cukrowości, wszelako nie wydaje mi się, by winna była cukrowa pianka. Szczerze obstawiam przesadnie słodką czekoladę. Zresztą gdyby nie ów mankament, polewa byłaby idealna. Cóż jednak poradzić – właśnie takie są słodycze z Lidla.
Poza czekoladą w ciepłych lodach Mister Choc trzeba by poprawić jakość opakowania (zabezpieczenia przed środowiskiem zewnętrznym) i obmierzły, stary, stetryczały, niesmaczny wafel podpierający pianki. Tylko komu chciałoby się pracować nad produktem, który raczej nie cieszy się szaloną popularnością i przemawia głównie do dzieci? (Oraz desperatów podobnych do mnie).
Zdaję sobie sprawę, iż ciepłe lody są tworem bardzo specyficznym i trzeba mieć ochotę stricte na nie, żeby wylądowały w koszyku. W marcu takowa ochota mnie nawiedziła, a ciepłe lody z Lidla zaspokoiły ją w pełni. Myślę, że kolejnym razem też kupię właśnie je. (Chyba że dowiem się, gdzie są inne w ciemnej czekoladzie. Wygooglowałam ciepłe lody z Auchan i Kauflandu. Nadal tam występują?)
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
Skład: syrop glukozowo-fruktozowy, 24% czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyny (ze słonecznika), polirycynooleinian poliglicerolu; naturalny aromat), woda, 4% wafel (mąka pszenna, olej palmowy, emulgator: lecytyny (ze słonecznika), substancja spulchniająca: węglany sodu; sól), substancja utrzymująca wilgoć: sorbitole; białko jajka w proszku, sól, naturalny aromat. Może zawierać orzechy, mleko i soję.
Kalorie w 100 g: 372 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 8,9 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 5,2 g), węglowodany 69,5 g (w tym cukry 52,5 g), białko 2,7 g, sól 0,13 g.
Ciepłe lody to jeden z niewielu rodzajów słodyczy, których wybitnie nie lubię. Chyba w tej niechęci dorównują im tylko galaretki w cukrze.
To bardzo ciekawe jak na naszą ocenę produktu wpływa ochota. Czasem jem coś co obiektywnie oceniam jako kiepskie ale miałam na to tak wybitną ochotę, że smak mnie zachwyca. A czasem na odwrót, jem naprawdę dobry produkt, ale nie czuję się usatysfakcjonowana. Jestem przekonana, że ta zależność tutaj zaszła.
Uważam, że ciepłe lody oceniłabym pozytywnie każdego dnia. To jest po prostu coś, co bardzo lubię, i to od dzieciństwa. Natomiast zgadzam się w kwestii odbioru dobrych/złych produktów w zależności od ochoty na nie.
Drugi desperat melduje swoją gotowość! Nic co zachciankowe, nie jest mi obce.
Mnie ostatnio korci, by kupić takiego chamskiego ciepłego loda z małego sklepiku- w wafelku i zwierzęcopodobną głową jak za czasów mojego gówniarstwa.
Ech… Ino odwagi brak.
Ja już nawet znalazłam dwa sklepiki, w których takie sprzedają ]:->
Nie przepadam za ciepłymi lodami. Jakimikolwiek. Nigdy ich nie lubiłam.
Chłopak jednak kiedyś przyniósł mi właśnie te z Lidla, jednak opakowanie zawierało piankę w białej, ciemnej i mlecznej czekoladzie. I tak jak sądziłam- dalej nie dla mnie. Chociaż po wrzuceniu pianek na chwilkę do kawy nawet mi smakowały, jak jeszcze je przełknę.
Najgorzej i tak będę wspominać te z dzieciństwa- wielkie, lepkie, przesłodzon3 masy, ale przynajmniej udekorowane jak urocze świnki, czy misie
Dla mnie cukierniczą zgrozą dzieciństwa były torciki bezowe z margaryniskiem zamiast kremu. Pfuj.
Ach, zawsze lubiłam ciepłe lody, ale nigdy nie jadłam ich w takiej formie :D ten wafel w ogole mogliby zlikwidować, a polewa… Ech, też się już nauczyłam o słodyczy produktów z Lidla :D choć porównanie do ptasiego mleczka brzmi kusząco ^^ ja z dzieciństwem kojarzę takie cieple lody w wafelkach jak na zwykle lody, z polewą uformowaną na kształt mordki jakiegoś zwierzaka *-* zawsze kupowałam w osiedlowym sklepiku, a rok temu widziałam identyczne na Tandecie w Krakowie ^^
Albo ciepłe lody z mordkami pojawiły się w sklepach, jak już byłam starsza i wychodziłam z ciepłych lodów, albo po prostu do moich sklepów zamawiano zwykłe.
Raz jak byłam mała, Mama jakieś kupiła i nikomu nie smakowały, a mnie obrzydzały jeszcze bardziej niż Ptasie Mleczko etc. Nie napiszę tu więc nic nowego / odkrywczego.
Co do poruszonego już jednak tematu odbioru, ochoty, a czegoś dobrego / złego. U mnie to działa inaczej. Coś może za mną chodzić, wreszcie jakieś coś zjem i jak czuję wady, to i tak nie jest w stanie mnie usatysfakcjonować, smakować. Jak czuję wady, że jest niesmaczne, to po prostu mi nie smakuje i nie ma szans, bym odebrała inaczej. Po np. nacięciu się na jeden, drugi produkt, typu / w wariancie, jaki za mną chodził, po prostu ochota mija. Przykład? Słodycze bananowe. Chodziły za mną jakieś dobre, ale wszystkie były tak paskudne, że niczego z nich nie zjadłam z przyjemnością, a po prostu ochota minęła. Chodził za mną „dobry deser czekoladowy”, ale w końcu dwa-trzy mi pokazały, że nie istnieje „dobry w moim odczuciu” i przestałam szukać, przeszła ochota. Duet kakao&kokos – w końcu jakąś nawet niezłą taką czekoladą zjadłam, ale też była po prostu niezła i jadłam ją, bo ot, już była.
Sentymentalna nie jestem, więc nie rozumiem, jak coś może smakować tylko ze względu na to, że się kiedyś lubiło. Rozumiem natomiast (ha!), że od dziecka ciepłe lody lubisz i smakowały Ci, i smakują. A jednak… nie rozumiem (po kimikowemu), jak komukolwiek mogą smakować, a już na pewno, jak mogą smakować przy spadającej tolerancji na cukier etc. A jednak cieszę się, że spełniły Twoją zachciankę! Gorzej, gdybyś odkryła, że mimo ochoty, już pewnie żadne ciepłe lody Cię nie uszczęśliwią czy coś.
„U mnie to działa inaczej. Coś może za mną chodzić, wreszcie jakieś coś zjem i jak czuję wady, to i tak nie jest w stanie mnie usatysfakcjonować, smakować. Jak czuję wady, że jest niesmaczne, to po prostu mi nie smakuje i nie ma szans, bym odebrała inaczej.” – Ależ u mnie to działa tak samo :) Jak coś jest paskudne, to jest. Ja ciepłe lody lubiłam i lubię nadal, dobrze napisałaś. I owszem, mimo spadającej tolerancji na cukier mogłabym je kupić ponownie. W sumie zjadłabym je dzisiaj, gdybym miała.
Ja trochę odniosłam się też do komentarza Mistyfikacji, bo rzucił mi się w oczy, że „jak się ma na coś ochotę, to smakuje, mimo że może być średnie”. A co do lodów ciepłych – no wybacz, ale ja po prostu nie mogę pojąć (po „kimikowemu”, jak to ostatnio lubię mówić, bo jednak widzę, czytam, rozumiem, że lubisz), jak możesz je lubić. :P
Uwielbiam te lody 🤪
Kupuję w „Aldiku”, w deserowej czekoladzie albo taki trojsmak mniejszych pianek – biała, mleczna, deser.
Wafelek jem, bo jest, ale pianka i czekolada – pyszka!
Lecz pamiętam z wcześniejszych lat, że one były jednak dużo słodsze. Zjadałam ze 3, 4 i mnie słodyczowo nasycały, teraz po 5 mam za mało cukru jeszcze. Ale ja lubić 🤩 bardzo słodkie rzeczy.
Aldiku czy Aldim? „Wafelek jem, bo jest” – dokładnie :P
Wiedziałam, że do tego nawiążesz 😄,
Tak, tak, tak – u mnie w domu z premedytacją, błyskiem w oku, szelmowskim uśmiechem i braniem na siebie wszelkiej odpowiedzialności za błędy językowe, stylistyczne i ortograficzne zawsze mówimy, że idziemy do Aldika i byliśmy w Aldiku i że Aldik jest fajny
hehehe chuchuchu (diaboliczny śmiech)
Nie wiem, skąd się to wzięło i kto to wymyślił.
Na wszelki wypadek dla Ciebie, mała, zrobiłam ten cudzysłów
^^
Kiedyś – kiedy nie znałam tego sklepu – użyłam Twojego zdrobnienia i ktoś mnie uświadomił, że Aldi i Aldik to dwa różne sklepy.
Uwielbiam takie słodycze, wszystko co ma konsystencję pianki/chmurki/jest watopodobne mięciutkie i lekkie, kusiły te lody w lidlu i za każdym razem argument”a co jak walą chemią?” skutecznie mnie zrażał. Ale przekonałaś mnie :D Biere przy najbliższych zakupach xD. PS a propos rurek waflowych… wpisałam w google, znalazło mi spodnie-rurki w odcieniach beżu..kocham polski internet.
Na dobrą sprawę spodnie-rurki też da się zjeść :D
Ostatnio mnie naszła na nie ochota ,nie jadłam ich dobre kilka lat . Zjadłam dwa i to wystarczyło by mi zaspokoić na nie zachciankę:). Kiedyś w lidlu były mini lody ciepłe w polewie mlecznej ,deserowej i białej wszystkie w jednym pudełku smaczne były takie na jeden ,dwa kęsy:).
@Muszka
O nich Olga wspomniała chyba? ”Alternatywą, acz w oczach mych niewartą uwagi, są miniatury w trzech czekoladach.” Chyba, że chodzi o inne.
Dokładnie o nich, brawa za czujność :) Były i nadal są w Lidlu.
Kiedyś? Nadal są. Napisałam o nich nawet (:
U nas ich nie widzę hmm od dobrych 5 lat wtedy je używałam do ciasta sernika na zimno i ich nie ma:(
Wydaje mi się to niemożliwe. Lidl ma stały asortyment, zwłaszcza jeśli chodzi o marki własne.
To jest słodycz wczesnego dzieciństwa. Pan przywoził je z Niemiec i sprzedawał u mamy w pracy. Brała wszystkie pudełka. Były w 3 smakach. Potem zaczął przewozić inne, wyłącznie w deseroweji czekoladzie i już nie byłytakie dobre.
Miałam może 5 lat.. dostawało się babeczkę w nagrodę ;) albo grzybka. Chyba ten termin częściej był w użyciu.
Wtedy tylko lekkie muśnięcie wystarczyło by utrącić jej połowę :) w mojej opinii one w konsystencji, smaku i jakości dalece przewyższają plebejskie lody na ciepło np. ze społem. Nie ma co porównywać tych produktów.
Chodzą za mną te grzybki od dłuższego czasu ale podobnie jak Ty nie miałam przekonania do tych z Lidla… są w netto. Chyba tam właśnie ostatnio rozważałam zakup i w dino.
Skuszę się chyba mimo ceny ale nie wiem gdzie ja upchnąć je zdołam. W te upały wymagają raczej chłodzenia…
Piwnicę masz? Tam powinny dać radę.
Niestety. Teraz domów jednorodzinnych z piwnicami nie budują :)