Bohater dzisiejszej recenzji: kvarg marki FruVita – w oryginale Lactalis – możliwy jest do upolowania w Biedronce w trzech wariantach smakowych. Obok klasycznej wanilii stoją wersje owocowe: truskawkowa i brzoskwiniowa. Mnie najbardziej zainteresowała ostatnia, jako iż brzoskwiniowe serki i jogurty to prawdopodobnie moje ulubione. Byłam głęboko przekonana, że uznam deser za cudny.
Podczas kupowania serków typu skandynawskiego zauważyłam różnicę w nazewnictwie wariantów, która nie daje mi spać po dziś dzień. Otóż kvarg waniliowy jest waniliowy, truskawkowy – truskawkowy, brzoskwiniowy za to po prostu brzoskwinia. Dlaczego? Czyżby grafik nie otrzymał wynagrodzenia pokrywającego odmianę przez przypadki na każdej z trzech szat graficznych?
FruVita Kvarg Brzoskwinia (Biedronka)
Może i nie zostałam fanką kvargu waniliowego, ale za to przystąpiłam do klubu entuzjastów kubka przynależnego tej serii. Czyż istnieje lepsza forma opakowania, bardziej sprzyjająca pospożywczemu lizingowi? Podoba mi się też próba utworzenia korony na serku. Z uwagi na oklapłość odrobinę przypomina kwiat. (Ewentualnie rozjechaną traktorem rozgwiazdę, niemniej wolę poprzednie skojarzenie).
Kvarg Brzoskwinia marki FruVita z Biedronki dostarcza 77 kcal w 100 g.
Brzoskwiniowy serek typu skandynawskiego kvarg z Biedronki waży 200 g i zawiera 154 kcal.
Serek wysokobiałkowy bez tłuszczu produkuje firma Lactalis Polska.
Kocham zapachy serków brzoskwiniowych. Ale nie kvargu z Biedronki. Ten produkt ordynarnie śmierdoli. Co prawda czuć brzoskwinię, wszelako dziwną, zepsutą. Pomyślałam o całkiem sympatycznym słodkim serku brzoskwiniowym, który się wziął i zepsuł.
Na brzoskwiniowym kvargu znajduje się wodne bajorko, które – po wymieszaniu z częścią właściwą – znacząco rozrzedza deser. W rezultacie otrzymujemy produkt rzadszy niż skyr, mimo iż to ten drugi przedstawia się jako jogurt. Kvarg wypada jak mieszanka jogurtu greckiego z serkiem homogenizowanym rodem z lat 90. Jest kremowy, kredowo cierpki. Niby jednolity, ale cierpkość implikuje wrażenie wszechogarniającej pylistości typu mącznego. Tłustości brak, parafinowości serka homogenizowanego też. Kvarg jest lepki, kremowy w sposób kleisty, spójny. Intensywnie skleja zęby. W przeciwieństwie do wariantu waniliowego nie przypomina masy twarogowej (tylko jakąś inną; nie wymyśliłam jaką).
W subtelnie brzoskwiniowej, beżowo-pomarańczowej masie skandynawskiej widać kawałki owoców. Nie są duże i jest ich niewiele. Kosteczka daje się poznać jako soczysta, pełna brzoskwiniowego smaku.
Sam serek z Biedronki jest słodki w sposób tradycyjny i średnio intensywny. Nie czuć obleśnej słodzikowości wersji waniliowej, tylko całkiem znośny plebejski biały cukier. Brzoskwiniowość jest wyrazista, łagodna. Na pewno nie świeżoowocowa. Raczej serkobrzoskwiniowa.
Odnoszę wrażenie, że kvarg brzoskwiniowy z Biedronki nieźle sprawdziłby się na ciepłej bułce prosto z piekarni, a jeszcze bardziej na chrrrupiącym rogalu z makiem. Sam w sobie jest całkiem, całkiem, niestety nie dorasta do pięt skyrowi. Wątpię, bym do niego wróciła.
Ocena: 4 chi
Skład i wartości odżywcze:
Skład: mleko odtłuszczone, brzoskwinie 6%, cukier, koncentrat z marchwi, zagęszczony sok z cytryny, naturalny aromat, bakterie fermentacji mlekowej.
Kalorie w 100 g: 77 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 0 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 0 g), węglowodany 8,8 g (w tym cukry 8,7 g), błonnik 0,2 g, białko 9,4 g, sól 0,1 g.
Gdzie kupić: Biedronka
Cena: 2,49 zł
Serek homo z lat 90.? Aż mi się przypomniały serki homo kauflandowe, któree cała nasza rodzinka uwielbiała, gdy nam tylko Kaufland otworzyli. To już co prawda nie były lata 90., ale ten serek smakował właśnie tak „staro*, prosto”. Nie wiem… to właśnie masz na myśli?
*bez nowoczesnych udziwnień, a nie że przeterminowany
Jogurty greckie lubię, do serków nic nie mam, ale nie lubię takich efektów „między”.
Serek na bułce / rogalu? Niby wiem, że tak się jada, ale u mnie się to kłóci jakoś ze wszystkim. Nie pasuje mi po prostu tak ogółem.
Kimikowy radar wykrył kolejny oksymoron: „znośny plebejski biały cukier”.
Staro i prosto, hmm. Nie chodzi mi o konkretne cechy, tylko o charakterystyczną „inność ogólną” serków z lat 90.
Ostatnie zdanie Twojego komcia – przecież pisałaś, że dobrze wykonany zły produkt może być smaczny ;>
Czyli chyba mamy na myśli to samo. Taki… klimat.
„Dobrze wykonany zły produkt” w takim razie nie zrozumiałaś albo ostatniego zdania w odniesieniu do recenzji, albo tego, o czym mówiłam.
Napisałaś dokładnie: „Nie czuć obleśnej słodzikowości wersji waniliowej, tylko całkiem znośny plebejski biały cukier. ” Czyli CZUĆ biały cukier. Uznałabym, że serek zrobiono dobrze, gdyby był słodki, ale nie było czuć smaku białego cukru.
Przykład z życia z ostatnich dni: nie lubię cebuli. W restauracji poprosiłam, by w daniu było jak najmniej cebuli, bo jej nie lubię. No i trochę jej tam było, ale nie przeszkadzała mi specjalnie, więc danie uznałam za dobre, ponieważ było dobrze zrobione. Nie pokochałam oczywiście dzięki temu cebuli i danie bynajmniej nie było dobre dzięki cebuli, ale było dobre = dobrze zrobione. A że z cebulą… wkomponowała się w ogół. Rozumiesz już, o co mi chodzi?
Rozumiem. Iii jednocześnie nie rozumiem. W sensie ja mam zupełnie inne postrzeganie tej kwestii, ale o tym wiemy od dawna. Według mnie w Twoim przykładzie dania z cebulą to danie było dobrze wykonane, a nie cebula. Produkt x jest dobrze wykonany, kiedy go czuć i jest przyjemny, np. mój seler naciowy w sosie. Natomiast gdyby selera nie było czuć, to nie seler byłby dobrze wykonany, tylko danie. O selerze mogłabym nawet nie wiedzieć, np. jadła z zamkniętymi oczami. Brutalny przykład: ktoś zrobił smaczne curry, spaghetti, bigos bądź inną intensywną smakowo potrawę, do której dorzucił małe kocie gówno. Czy jeśli nie wiesz o gównie i danie Ci smakuje, oznacza, że gówno zostało wykonane smacznie? Zgodnie z moją teorią – za nic w świecie. Zgodnie z Twoją – owszem.
Danie było dobrze wykonane, ale cebulę właśnie też dobrze dla mnie zrobili. Poprosiłam, by było malutko, więc zrobili ją tak, że jej naprawdę malutko było i w takiej przystępnej formie była spoko. Napisałam przecież: „No i trochę jej tam było, ale nie przeszkadzała mi specjalnie”. Czyli tak jak z selerem z Twojego sosu. W tym sosie był dobrze zrobiony, bo go troszeczkę czułaś. Ja tę cebulę też troszeczkę czułam.
Brutalny przykład niby, ale… moja teoria nie jest taka głupia. Pojechałaś z głupawym przykładem, bo gówno nie jest jedzeniem. Analogicznie jednak: ktoś rezygnuje z mleka ze względu na ideologię, przekonania, wartości, ale lubi smak mleka. Kupuje wegańską „mleczną” czekoladę, która jest powiedzmy z mlekiem ryżowym. Producent zrobił ją tak, że nie smakuje ryżowo, a do złudzenia przypomina mleczną i smakuje jak mleczna konwencjonalnie. Jest to więc dobrze zrobiony zamiennik.
W niektórych częściach świata je się robaki, w Europie to bulwersuje. Zrobienie robaka tak, że smakuje jak np. karmel, precelki (wymyślam), a nie jak robak (?) jest więc dobrym obrobieniem robaka, kompetentnym obejściem się ze składnikiem trudnym, a wartościowym odżywczo (stąd nie pasuje mi przykład gówna jako „zrobienie go tak, że nie czuć go w ogólnie smacznym daniu” = gówno jest szkodliwe dla organizmu, to nie jedzenie). Inny przykład: przy gotowaniu makaronu, kaszy manny można to-to leciutko posolić, by się lepiej ugotowało. Jest to taka ilość, że końcowo nie czuć soli, ale dany makaron / kasza smakuje nieco inaczej, niż byłoby nieposolone. A soli nie czuć. Podobnie z odrobinką cebuli w daniu (już nie piszę o tym, co jadłam, ale o abstrakcyjnym daniu, w którym np. nie byłoby jej czuć). Cebula nie jest wyczuwalna jako taka, a jednak coś wnosi. Podobnie z mieszankami przypraw. Czasem nie sposób wyłapać wszystkich, bo niektóre pełnią tylko funkcję podkręcania innych.
Dlaczego zatem twierdzisz, że mój cukier w kvargu kłóci się z Twoją cebulą, skoro też ją czułaś? Co do selera naciowego, bardzo go lubię w sosie, bo ma inny, dobry smak. To nie jest „tolerancja”, tylko aktywna sympatia.
Nie widzę analogii pomiędzy mlekiem ryżowym a kvargiem, selerem ani cebulą. To jest przykład obrazujący zupełnie co innego.
Reszta przykładów – jeśli surowce zmieniają smak dania, a same nie są wyczuwalne, nie widzę analogii ani do cukru w kvargu, ani do Twojej cebuli, ani do mojego selera. Natomiast jeśli są wyczuwalne w daniu trochę i poprawiają owo danie, czym się różnią od cukru w kvargu, który też jest wyczuwalny i poprawia deser?
Stąd napisałam dokładnie: „Kimikowy radar wykrył kolejny oksymoron: „znośny plebejski biały cukier”.”. KIMIKOWY radar. W moim umyśle nie ma szans, by wyczuwalny smak białego cukru był dobry. Po prostu nigdy nie uznam, że on smakuje dobrze. Produkt z białym cukrem, który jest dobrze zrobiony, będzie w moim odczuciu słodki, ale nie „smakujący białym cukrem”. Przykład? Biała czekolada. Nie chciałabym nigdy zjeść takiej… niczym niesłodzonej. Ona musi być słodka. Klucz w tym, by cukrem niechaj i białym tak ją dosłodzić, by nie było go czuć, a po prostu było czuć słodycz i białoczekoladowy smak.
Taak, ma inny smak, bo zmienia się w potrawie, więc jest zrobiony dobrze. Z cebulą to samo. Biały cukier ukryty, który przekłada się tylko na jakąś tam ogólną słodycz jest dla mnie ok. Ewidentny smak białego cukru nie. Obstawiam, że podobnie mogłabyś mieć… hm, z np. awokado? Dobrze przyrządzona potrawa z awokado dla Ciebie, by powiedzmy dodać do potrawy zdrowy tłuszcz (dla wartości) to taka, w której nie poczujesz awokado.
Nie rozumiem, co mi próbujesz udowodnić. Podaję Ci różne przykłady popierające, że wszystko dobrze zrobione może smakować. Nie, że uznam, że akurat ten składnik jest przepyszny. Każdy można jednak zaserwować tak, że EFEKT KOŃCOWY posmakuje.
Przecież ja nie piszę o Twoim odbiorze kvargu. Napisałam: „KIMIKOWY” radar. Wydaje mi się, że to ja jestem Kimiko, a Ty Olga – może się mylę. Nie ma szans, by posmakował mi deser, w którym czuję smak białego cukru. Mógłby mi posmakować słodki, słodzony białym cukrem, ale w którym nie czułabym białego cukru. Wpierasz mi jakieś dziwa teraz już chyba tylko by udowodnić… no właśnie: co? Napisałam, że nie ma szans bym SMAK białego cukru uznała za znośny. Tyle. Ty uznaj go za najlepszy na świecie. Ty.
Dość, bo nie mam siły, a i tak każda przy swoim zostanie.
Gitarka, bo ja też :P
Chociaż czekaj, czekaj, olśniło mnie i mam idealny przykład / porównanie, o co mi chodzi, bo mam wrażenie, że po prostu źle rozumiesz to, co próbuję powiedzieć. Cukier to w moim odczuciu półprodukt jak np. mąka. Dobrze zrobiona mąka to np. chleb – nie czuć mąki jako takiej, jest po prostu chleb. Jak czuję w czymś mączność, to mi przeszkadza. Tak samo z białym cukrem – jest do słodzenia, o! Nie do czucia.
A na cebule / selery – można je jeść surowe, zrobione… O. Nie ma więc żadnej sprzeczności w mojej teorii.
Tak jak zazwyczaj nie przepadam za brzoskwiniowymi serkami, tak ten był dla mnie całkiem całkiem ^^ nawet czasem do niego wracam, choć najrzadziej z całej trójki :D
Ja nie planuję wracać do żadnego.
Dzień dobry
Tak rozmawiam czasem z koleżankami na temat wpisów na blogu. I chyba wolałybyśmy , gdyby seria różnych smaków tego samego produktu była jednak w 1 wpisie, bez rozbijania na kilka dni. Oczywiście Ty nie pytałaś naa o zdanie ani nie prosiłaś o ingerencję w bloga – jednak nie zrozum, proszę, tego komentarza źle… To nie krytyka. Absolutnie. Tylko wyrażenie swojego zdania. Gdybyś mogła się do niego odnieść, bylhbysmy wdzięczne.
Pozdrawiamy
Dorotka i takie inne osoby
Bry :) Zdaję sobie sprawę, że to byłoby wygodniejsze. Niestety blog pochłania tak dużo czasu z mojego prywatnego życia, że mam go coraz bardziej dość. Pisanie mniejszej liczby dłuższych recenzji zupełnie nie wchodzi w grę.
Pozdrawiam Was też ;*
A ja zdecydowanie wolę osobne recenzje niż tasiemce. Czemu łączone miałyby być wygodniejsze?
Według mnie mocną stroną łączonych recenzji jest możliwość wygodnego, łatwego i szybkiego porównania wariantów smakowych.
Ja wolę osobne recenzje :) denerwuje się przy zbiorczych bo mam wrażenie że produkt nie otrzymuje tyle uwagi ile mu się należy a kilka napisanych po macoszemu słów. Przy czy najwięcej przypada na ten najsmaczniejszy … zdecydowanie pozostaw proszę jak było do tej pory. Wtedy ma się opis każdego aspektu wyczerpująco scharakteryzowanego
Dziękuję za sprawienie lekkiej ulgi :P
Zbiorcze / porównawcze recenzje są fajne jako wskazówki, co kupić, co lepsze, co gorsze tak dla ludzi. Prospołecznie. Ja wolę jeden wpis o jednym produkcie. Czasem i tak się w nich gubię, jak wrzucasz serię czegoś bardzo nie w moim stylu, ale łatwiej je ogarnąć jak są oddzielnie. Najbardziej za to lubię czytać te, które widać, że zostały napisane i skomponowane po Twojemu (tak, czasem idzie wyczuć, że coś pisałaś bardziej „komfortowo”), o czymś bardzo Twoim.
Z ciekowości chętnie przeprowadziłabym sondę (której wyniki i tak nie miałyby wpływu na decyzję, bo zwyczajnie nie mam czasu ani sił na recenzje zbiorcze). Problem w tym, że ludziom raczej nie chciałoby się wziąć udziału, więc miałabym niepełne wyniki. Fajnie by było, gdyby czytelnicy myśleli jak Ty, niemniej nie jestem pewna, czy tak jest.
Dziękuję Olgusiu za odpowiedź.
Dzięki Twojemu blogowi przestałam się bać słodyczy , jednocześnie nabrałam do nich dystansu.
Uwielbiam czytać wszelkie Twoje recenzje, nawet produktów, których nie jadam i nie lubię – a czasem taaaak piszesz, że kupuję to, jem to i bardzo mi smakuje (przykład – ostatnio recenzowane żelki jabłkowe).
Twój blog to majstersztyk, wszystko tutaj jest w punkt.
Jednocześnie rozumiem to, że możesz mieć go już dosyć. Ja np mam tak, że kiedy się czymś ekscytuję, oddaję temu całe serce i czas, ale trwa to kilka miesięcy – do roku, a potem mi przechodzi i rzucam w 👹👺
Widzę, że szukasz dalszej drogi samorozwoju i oby Ci się zawsze udawało, jesteś dzielna!
Na koniec rozmowa podsłuchana dziś w Biedronce : „Bierz te kvargi Fruvity, – Olga reklamowała na blogu!” „To podawaj je, a ja będę do wózka ładować.”. „Jaki smak brać?” „Z każdego po palecie ja myślę”.
Dziękuję za ten śliczny komentarz <3 Co do żelek, ostatnio znów mnie naszła ochota i kupiłam paczkę. Tym razem są słodkie, nie kwaśne. Na blogu pojawią się za wieeele miesięcy, ale może będą warte polecenia :) Lubisz żelki?
No właśnie że nie 🤭 wręcz nie rozumiem jak można to jeść… a tu – widzisz – po Twojej recenzji dwa dni te jabluszkowe za mną chodziły, spozylam z ogromną przyjemnością. Magicznie czarujesz po prostu, Olga 👌
Cieszę się, że Ci smakowały. Gorzej, gdybyś władowała się przeze mnie w ostatnie paskudztwo :P
O! Ja też bardzo lubię serki i jogurty brzoskwiniowe. Kiedyś jadłam jogurt z Bakomy, serię „Polskie smaki” i sam jogurt do najsmaczniejszych nie należał, ale te brzoskwinie sprawiły, że całokształt był w miarę dobry (w wersji gruszkowej nie zjadłabym go drugi raz).
Co to dzisiaj recenzowanego kvargu – gdy pójdę do Biedronki planuję kupić wszystkie trzy smaki, a na brzoskwiniowy najbardziej liczę.
Nie przepadam za jogurtami Bakomy. Szczególnie kiepsko wspominam serię ze zbożami. Naturalny gęsty jest spoko, ale to tyle, co mogłabym polecić i do czego czasami wracam. O wieeele lepiej wypadają desery mleczne Bakomy – puddingi i takie tam.
Nie miałam pojęcia że jest taki wariant smakowy. Wyobrażam sobie jak by mi pasował taki dopracowany president bo one konsystencję mają idealną :)
Wodne bajorko to jest jak robisz nim karuzele albo go rozmrozisz. Kvargi najleszpe najsilniejsze
Smacznego! ;)