W trio jednosmakowych wafli Wafers marki Roshen znajdują się trzy wersje smakowe: orzechowa, mleczna i kakaowa. Pierwsza i ostatnia zamieniły się kolorami szat graficznych, w wyniku czego wafle orzechowe są czerwone, a kakaowe – zielone. Adekwatnością barwy opakowania do wariantu smakowego jako jedyne odznaczają się Wafers Milk, czyli zaprezentowane dziś wafelki mleczne.
Chociaż też nie do końca! Kiedy skieruje się uważne oczęta na słodycze z mlecznym kremem leżące na półkach sklepowych, zobaczy się opakowania niebieskie o znacznie jaśniejszych odcieniach. Mleku towarzyszą błękit letniego nieba i biel puszystych chmur. Decyzje marki Roshen są dla mnie zatem niezwykle intrygujące. Chciałabym poznać powody stojące za takim doborem barw.
Wafers Milk – wafle mleczne
Za interesujący i nieoczywisty uważam także wybór wariantu smakowego. Kiedy producenci wypuszczają podstawową serię, zazwyczaj sięgają po śmietankę lub wanilię. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam plebejskie wafle mleczne. Tym bardziej kusiło mnie wgryzienie się w propozycję marki Roshen.
Wafers Milk marki Roshen dostarczają 540 kcal w 100 g.
1 wafelek mleczny waży 18 g i zawiera 97,5 kcal.
Wafle mleczne Roshen ważą 72 g w opakowaniu (4 wafle).
Mleczne wafle bez czekolady są zdecydowanie najintensywniejsze aromatycznie z roshenowej trójki. Kiedy wyciągnęłam je z opakowania i ułożyłam na talerzyku degustacyjnym, nie miałam wątpliwości, że zapach dotarł do sąsiadów mieszkających pięć pięter nad i pode mną (dlatego też zabarykadowałam drzwi). Poczułam kompozycję bardzo słodką i bardzo mleczną. Esencję posłodzonej mleczności. Zamykając oczy, wyobrażałam sobie przebywanie w sielankowej krainie, w której zamiast wody w rzekach i wodospadach płynie słodkie mleko. Na odległym planie pojawiły się kwasek serwatki i mleczność serka topionego.
W granatowym – skądinąd bardzo ładnym kolorystycznie i designersko – opakowaniu wafli mlecznych Roshena znajdują się cztery grube paluszki, każdy przełożony czterema warstwami kremu. Nadzienie jest bielutkie niczym świeży śnieg, na dodatek bajecznie grube.
Mimo iż wafle roshenowej produkcji chrupią, nigdy nie nazwałabym ich chrupiącymi. To byłoby niedomówienie, a może nawet obraza. Płaty dają się poznać jako fantastycznie delikatne, subtelne, zwiewne, kruchutenieczkie. Lekkie niczym piórko pisklaka. Niemal bezwagowe.
Jeśli chodzi o ilość mlecznego kremu, inni producenci plebejskich wafli powinni przychodzić do pana Rosharda Roshena na korepetycje. Pod względem konsystencji też mogliby się sporo nauczyć. Krem bowiem jest cudnie leciutki, delikatny, niemal piankowy. Niby natłuszczony, ale nietłusty (nie osadza się obmierźle na wargach ani podniebieniu). Jedyny minus to ziarnistość wynikająca z obecności kryształków cukru, których na szczęście nie czuć, gdy Wafers Milk spożywa się bez podziału na warstwy.
Wafle smakują barrrdzo słodko (cukrowo) i pszennie, w całokształcie łagodnie. Krem natomiast jest perfekcyjnie mleczny i słodki. Przywodzi na myśl pite z ukochanego kubka mleko z cukrem. Ekhm, dużą dawką cukru. Nie funduje żadnych posmaków, dziwności, sztuczności. Kiedy wafle z kremem chrupie się w całości, przed oczami stają cukrowe lody mleczne w cukrowym pszennym wafelku starego typu. Pomyślałam też o alternatywnej formie idealnych kruchych rurek z nadzieniem mlecznym/waniliowym.
Kiedy chodziłam do liceum, kupowałam pewne rurki waflowe z kremem waniliowym (?) w ilościach hurtowych. Produkowano je na zlecenie Carrefoura i występowały jako produkt marki własnej tego sklepu. Niestety po paru latach je wycofano, a ja zostałam ze smakiem goryczy łez.
Z ogromną przyjemnością stwierdzam, iż oto moje doskonałe nadziewane rurki z czasów licealnych wróciły. Przyjęły formę wafli mlecznych Wafers Milk i wyszły z fabryki marki Roshen. Ich jedyny minus to zatrważający poziom słodyczy typu cukrowego. Wiem jednak, że miłośnicy plebejskich łakoci spodziewają się właśnie takich uciech. Dlatego wafle mleczne tuż po schrupaniu paczki poleciłam przyjaciółce, a dziś również wam. Ba! jeśli przeproszę się z klasycznymi słodyczami dla plebsu, sama będę do nich wracać.
Ocena: 6 chi
Skład i wartości odżywcze wafelków Roshen:
Skład: mąka pszenna, oleje roślinne (palmowy, z ziaren palmowych), cukier, mleko pełne w proszku 10% (w nadzieniu), mleko w proszku odtłuszczone 8% (w nadzieniu), substancje spulchniające (wodorowęglan amonu, wodorowęglan sodu), emulgator (lecytyny sojowe), aromaty, sól. Może zawierać: jaja, orzeszki ziemne, sezam, orzechy.
Kalorie w 100 g: 540 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 30,9 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 19,3 g), węglowodany 57,4 g (w tym cukry 34,5 g), białko 7,3 g, sól 0,34 g.
Gdzie kupić: kuri.com.pl (Wafelki i inne słodycze tej marki kupicie tutaj: Roshen)
Cena: 1,99 zł
U mnie by pewnie było +miliard chi :D
Jestem pewna, że widząc opakowanie orzechowych i kakaowych nie czytając czego dotyczą wzięłabym odruchowo zielone opakowanie, bo kakaowych wafelków nie lubię. Tym samym w domu przeżyłabym ogromny zawód. Jakie to ciekawe, że pewne kolory już są ,,zarezerwowane” dla określonych smaków. Podobnie jak opakowania produktów light są zwykle jasnoniebieskie, a bez laktozy fioletowe.
Moim zdaniem charakterystyka kolorystyczna jest przydatna. Oszczędza czas.
Ależ jak najbardziej! Ja często zbliżam się do półek tylko dlatego, że widzę właśnie fiolet.
I w taki oto sposób ciągle trafiasz na zgniłe bakłażany.
Mniam, to mi smaka narobiłaś. <3
Ja do nich na pewno będę wracać kiedy tylko najdzie mnie ochota na wafle. W tej kategorii słodyczowej chyba nie jedłam lepszych. Swoją drogą zastanawiam się dlaczego zielony kojarzony jest z orzechem laskowym, a niebieski z mlekiem, przecież te skojarzenia właściwie nie mają żadnego logicznego uzasadnienia.
Może jakieś wyjaśnienie by się znalazło. A może nie, może po prostu trzeba było wybrać jakieś kolory i padło na te.
O kurcze, smak rurek z kremem w formie wafli? Aż sama serio będę musiała kupić te wafelki ^^
Podejrzewam, że będziesz oczarowana.
Mleczne warianty to moje klimaty. Niestety powróciłam do zdrowego trybu życia. Rozsądek jednak zwyciężył. Szkoda tylko że tyle czasu sama się miotałam ze sobą a dopiero facet był w stanie postawić kropkę nad „i” i pomóc mi odciąć dawne życie grubą krechą… tyle czasu zmarnowane :(
Tak teraz myślę że zamiana kolorystyczna to zabieg czysto marketingowy. Pomylisz się wydasz pieniądze i wrócisz po swój ulubiony wariant smakowy…wydając przy tym kolejne pieniądze
:)
To samo, co o orzechowych, a nawet… bardziej. Po orzechowe wafle (choć już raczej z racji blogowania) zdarzało mi się sięgać, ale mleczne nigdy mnie nie ciekawiły. Nie wiem, czy kiedykolwiek jadłam inne niż Horalky kupowane w jakiś bazarkowych kioskach w czasach dinozaurów i smoków (przypominam, że tr drugie nie wyginęły, a po prostu pochowały się po jaskiniach).
A jednak – ha! zaskoczę – nie wiem, dlaczego, ale wydają mi się ładne. I opakowanie, i wafle. Plebejsko ładnie.
Podzielamy pozytywne zdanie o całościowej estetyce <3