Nie jestem ani nigdy nie byłam specjalnie paluszkowa. Kiedy na imprezie miałam do wyboru chipsy i paluszki, oblegałam miskę z tymi pierwszymi. Kiedy zaś podawano jedynie paluszki, cóż, sięgałam po cokolwiek innego – choćby suchy chleb, który przecież można wrzucić na ruszt grilla i uzyskać niczego sobie grzankę (#chlebpodstawągrillowania). Jedyne atrakcyjne zastosowanie dla paluszków widziałam w fajczeniu ich w ogniu świeczek na wigiliach klasowych i przeróżnych imprezach tematycznych, za co można było zgarnąć ochrzan od facetki. (Owszem, sfajczone do czarności paluszki jadło się ze smakiem).
Mimo żywienia chłodnych uczuć wobec paluszków od założenia bloga chciałam jakieś zrecenzować. Padło na Paluszki Lajkonik marki Lajkonik Snacks, czyli prawdopodobnie najpopularniejsze na polskim rynku. Sięgnęłam przede wszystkim po klasykę: paluszki z solą, przy czym nie lubię soli i jak już musiałam zjeść paluszki, dokładnie obdzierałam je z kryształków. Uznałam, że dla odhaczenia planu warto.
Lajkonik Paluszki z solą
Paluszki z solą Lajkonik są ciemne z uwagi na intensywny stopień wypieczenia. Zastanawiam się tylko, czy zawsze, czy po prostu mnie się takie trafiły. W paczce uchowało się sporo nienaruszonych sztuk, dzięki czemu mogłam podziwiać idealny kształt i smukłość paluszkowych rurek. Na każdej znalazłam bryłki soli, zazwyczaj ogromne i prostokątne, przylegające do ciasta niczym huby do pni drzew.
Paluszki z solą marki Lajkonik (od Lajkonik Snacks) dostarczają 374 kcal w 100 g.
Słone paluszki ważą 70 g w paczce i zawierają 262 kcal.
10 paluszków z solą Lajkonik waży ok. 10 g i dostarcza 37,5 kcal.
Paluszki pachną – uwaga, przygotujcie się na szok – paluszkami. Ale, ale, żeby nie było, że się nie przykładam. Chodzi o paluszki intensywnie upieczone, wyraziste, charakterne. Dodatkowo wyczułam nutę… wędzonych parówek. I oczywiście sól. Pokaźną kopalnię soli.
Lajkonik oferuje paluszki wzorowo twarde w sposób paluszkowy, chrrrupiące, kruchutkie. Nie ma w nich ani odrobiny zawilgocenia, stetryczenia czy innego rodzaju zdziadzienia. Na brązowym cieście znajdują się wielkie bryły przezroczystej soli, które na szczęście można łatwo odskrobać paznokciem (po spróbowaniu kilku jak na człowieka przystało resztę oskalpowałam).
Ciekawostka: Od zawsze jem paluszki w sposób wymagający koncentracji i wyczucia. Zabawa polega na tym, by zgryźć połowę, ale wzdłuż, bez złamania w którejkolwiek części. Jeśli się nie uda i paluszek trzaśnie, smętny wygryziony ochłap oraz nietkniętą resztę można schrupać szybkimi i malutkimi gryzami niczym chomik, następnie zaś wyciągnąć drugą sztukę i próbować od nowa. Polecam!
Mimo iż paluszki z solą nie należą do mojej bajki w podwójnym sensie, Paluszki Lajkonik uważam za smaczne. Czuć trzy intensywne wątki: spieczenie, uwędzenie, słoność. Produkt odznacza się wzorowym smakiem dla tworów z tej kategorii, po prostu.
Połączenie wzorowej konsystencji ze świetnie wykonanym, reprezentatywnym dla paluszków z solą smakiem sprawia, że Paluszki Lajkonik muszę ocenić jednoznacznie pozytywnie. Dla mnie to chrupiąca przekąska imprezowa na 4 chi, natomiast jestem przekonana, iż paluszkowi fani znajdą w nich przyjemność godną 6 chi. Degustację uważam za udaną, choć na powrót nie ma szans – na pewno nie do wersji solonej.
Ocena: 4 chi
(dla entuzjastów paluszków 6 chi)
Skład i wartości odżywcze:
Skład: mąka pszenna, sól, olej rzepakowy, drożdże, regulator kwasowości: wodorotlenek sodu; jęczmienny ekstrakt słodowy, substancja spulchniająca: węglany amonu. Może zawierać sezam.
Kalorie w 100 g: 374 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 3,6 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 0,2 g), węglowodany 71 g (w tym cukry 2,7 g), błonnik 4,7 g, białko 12 g, sól 3,5 g.
Gdzie kupić: Carrefour
Cena: 1,85 zł
Mój brat miał taki kubek, z napisem Hipolit.
🙂
Ja akurat fanem paluszki JESTEM mniam
Po drugiej stronie jest napis „Ola” :) To jeden z pierwszych prawdziwie moich kubków w życiu. Może nawet pierwszy (poza niemowlęcymi niekapkami z plastiku, o ile takowe miałam; nie pamiętam). Kiedy tato sprzedawał dom rodzinny, mogłam zabrać, co chciałam. Musiałam wziąć właśnie ten kubek. Jest esencją mojego dzieciństwa.
Ja nawet lubię paluszki, choć mogłabym żyć bez tej klasycznej wersji solonej – dla mnie aż za dużo soli ma :D co innego paluszki z sezamem albo juniorki, te są idealne *-*
Potwierdzam, juniorki rządzą, i w sumie każde z sezamem, fajne są też te paluchy beskidzkie, w wersji z sezamem właśnie. Próbowałaś? (coś mi mówi, że mogę nie doczekać się odpowiedzi…ale zawsze warto zapytać :P )
Jadłam i są super ^^
Zgadzam się z Wami obiema :) Ale że Ty, Magdo droga, nie wymieniłaś paluszków z makiem?!?!?!
Jestem zdecydowanie paluszkowa, nawet bardziej niż wafloryżowa. Moim nr 1 są juniorki, bardzo delikatne w smaku, odkryłam niedawno, że są to dokładnie „paluszki o smaku waniliowym”, hm.. nie wyczułam wanilii, ale deliaktność idzie w kierunku lekkiej słodyczy, czy to wanilia? Na bank nie :D Ale są dla mnie w top 5 jeśli chodzi o tę przekąskę. Nienawidzę soli na paluszkach, uwielbiam te z sezamem i z makiem. Mam pytanko: znasz paluszki zakręcone od Lubelli? To jest dopiero paluszkowy majstersztyk, nieopłacalny, ale raz na jakiś czas można kupić. Polecam, jeśli kiedyś najdzie Cię na ten rodzaj chrupacza, bo znając Twoje upodobanie do chrupkości- mogłyby Ci zasmakować, wersja z ziołami najlepsza. Zrecenzowane jadłam, bo w zasadzie kto nie jadł ;) Nie smakują mi, bo są za mocno przypieczone i mają tę okrutną sól.. Wersja dla dzieci, czyli juniorki, są o niebo lepsze.
No to się zdziwisz jutro, bo napisałam w recenzji niemal słowo w słowo to co Ty :P
Jadłam zakręcone paluszki Lubelli. Albo ziołowe, albo z czosnkiem (chyba że to te same). Bardzo mi smakowały. Może kiedyś zrecenzuję. W sumie niegłupie. Dzięki :)
Zdziwienie to mało powiedziane haha, niezły spoiler odwaliłam pod wczorajszą recenzją :D <3
Tak, Lubella z ziołami i z czosnkiem, to w 1 wersji. Druga z solą, też próbowałam ze względu na smak samego paluszka ( sół zeskrobałam).
Zeskrobywanie soli tak bardzo rozumiem <3
Ja nie lubię zwykłych paluszków. Może dlatego, że nigdy nie kupowałam ich sama dla siebie, więc tego, że są tak wypieczone nie miałam okazji dostrzec ;) zawsze jadłam nieco skapciałe. Na imprezach, w gościach, podwedzone ojcu. On był maniakiem paluszków, zwłaszcza w okresie rzucania palenia 😂
Mama tylko z sezamem uważała . Tej zabawy o jakiej wspominasz nie znałam ;) teraz tata je tylko juniorki. Twierdzi, że przy sztucznej szczęce te zwykłe kalecza mu podniebienie. Woli te miękkie. Ja nie jestem paluszkowa. Nie jem ani jednych ani drugich. W mrocznych czasach sięgałam po juniorki i jadłam z czekoladą lub Nutellą…
Lubelli czyste mam, bo są jak maca w smaku, ale trupia ich biel nieraz mnie przeraża 😜
Beskidzkie dla dzieci są także godne uwagi ;) polecam gdyby kiedyś Cię naszło ;)
Juniorki są miękkie? Ciekawa opinia. Tobie nie łamały się podczas zanurzenia w Nutelli? :P
Haha, mnie też nieco przeraża biel paluszków Lubelli. Są przez to średnio atrakcyjne.
Dziękuję za polecenie. Jeśli dorwę w przystępnym opakowaniu, zabiorę do domu na rozmowę.
Nutelle jadłam na łyżki stołowe pchane osobno do gęby lewą ręką a paluszki garściami prawą…..
Piąteczka :) Ja akurat jadłam łyżeczką, o ile dobrze pamiętam, bo tak wygodniej, ale też prosto ze słoika. Wyjadałam dużo naraz. Duuużo.
Olgo, lubisz macę?
Uwielbiam :) Mam dwie wersje do recenzji – takie z Carrefoura.
To dobrze, że będzie recenzja. I dobrze, że tak lubisz.
Gdyż sama nie wiem co sądzić o macy… Dla mnie to mąka z wodą, niedopieczona, na twardo. A właśnie chciałabym polubić, docenić.
Czemu chciałabyś polubić? ;>
Ponieważ czuję, że maca nie jest niedobra. Ze może dostarczy głębi doznań, tylko trzeba umieć je odnaleźć. To może być dla mnie tak, jak z ciemną czekoladą – uważałam ją za paskudną, a dzięki czytaniu i czekoladach na blogu Kimiko, odkryłam… zaczęłam odkrywać, że bywa przepyszna. I ma… miewa w sobie bogactwo smaków.
Chcę zatem dowiedzieć się, i to właśnie od Ciebie, co maca w sobie kryje….
Na pewno maca nie ma głębi ciemnej czekolady, ale rozumiem punkt wyjścia. Oby zatem moje dwie mace okazały się godne polecenia.
Obleganie jakichkolwiek misek na imprezach jest mi zupełnie obca, bo jestem wyjątkowo nieimprezowym typem. I całe szczęście. Jak na jednej-dwóch byłam, myślałam, że umrę. Paluszki za to kojarzą mi się z „ciocią” jedną, u której w szklance zawsze zbierały kurz. Chyba więc bym nie wpadła nawet, że ktoś może je recenzować. Serio, na tę recenzję najpierw spojrzałam jak na spożywczą recenzję wazonu, haha. xD
Na klasowych wigiliach nie bywałam, a słowo „facetka” już przez małą mnie było nienawidzone. Jakie to różne światy…
Zdanie o szybkich i małych gryzach jak chomik – ha, jak byłam mała zawsze tak robiłam z biszkoptami, jak już jakieś jadłam.
Czemu nie lubisz słowa „facetka”? Mnie bawi :P Była też „kolesiówa”, zazwyczaj w zwrocie typu „lol, ale kolesiówa”.
Haha Olga, u mnie też 😂
Nie podobało mi się robienie z nauczycielem jakiś facetówek. Teraz mnie faktycznie bawią takie szkolne powiedzonka dzieciaków, ale jak byłam dzieckiem za nic nie powiedziałabym „facetka”. „Kolesiówy” w ogóle nie znam, nigdy nie słyszałam. Żadnych „lolów” też nie używałam, ale to przynajmniej znałam i denerwowali mnie ci, którzy ciągle tylko „lol, lol”. Albo „lol, ale brecha”.
„Brechy” nie znam. U mnie były osobno „brecht” i „ale beka”.
W czasach popularności „lola” używałam go z przyjemnością. Potem zniknął i po paru latach wrócił, irytując mnie. Celowo ignorowałam cudze „lole” w zdaniach. Natomiast obecnie jestem z nim pogodzona. Słowo jak słowo. Czasem używam, bo wydaje mi się zabawne.
„Beka” była, a „brecht” też mógł być, bo trzymałam się od ludzi tak mówiących z daleka, więc w sumie nie wiem. Mogłam, z moim jednym uchem, nie dosłyszeć literki.
Ależ byś mnie nie lubiła w gimnazjum :D
Też nie jestem paluszkowa, więc to wyrób, który pozostanie w dziecięcych wspomnieniach.
Miałam zupełnie inną taktykę jedzenia paluszków; jako że uwielbiałam sól, najpierw wszystkie ziarenka wyjadałam, by następnie w paru szybkich gryzach umieścić duże kawałki paluszka w otworze gębowym, gdzie następnie pozwalałam mu na ponowne złączenie w jedność, choć w nieco innym stanie skupienia.
Samą sól też lubisz? Moja przyjaciółka po eksperymencie szkolnym z muliną i szklanką wody z solą przygotowywała sobie w ten sposób słone nitki, a potem słone długopisy. Następnie oczywiście całość wylizywała do samiutkiego końca. Parę razy też się skusiłam, ale niee, to nie był mój klimat. Ponadto owa przyjaciółka regularnie wpieprzała buliony w kostkach jak cukierki.