Na ten temat nie mam zdania #MyślFilozoficzna

W ostatnim czasie uświadomiłam sobie, iż mam dwie przeciwstawne obserwacje na temat świata medialnego. Z jednej strony widzę – i tak się zresztą mówi – że ludzie w internecie są sztuczni. Udają lepszych, weselszych, bardziej spełnionych, zrealizowanych. Nie da się ich przyłapać bez uśmiechu, żyją w mieszkaniach rodem z katalogu, wykonują prace marzeń. Są eko, fit, healthy. Mają ładne buźki, zgrabne ciała, szczęśliwe rodziny. Są poprawni politycznie, uprzejmi, zawsze wiedzą, co napisać (głównie po to, żeby trafić do jak najszerszej publiki). Krótko mówiąc: są gotowym produktem z połyskującą folią.

Z drugiej jednak strony dochodzą mnie słuchy o trendzie (?) pokazywania w sieci prawdy. Pisania o niepowodzeniach, smutkach, żalach, trudach (niestety, ponownie, najczęściej w taki sposób, żeby coś na tym zyskać; mało kto pisze o prawdziwych mrocznych sprawach). Tutaj hasło: możesz być najlepszy! – czy wręcz: jesteś najlepszy! – zostało zastąpione prostszym, przyziemnym: jesteś tylko człowiekiem i wystarczy, że będziesz »dostatecznie« dobry. Trend pozwala na doświadczanie słabości i niedogodności życia. Podsumowując: jest się produktem wyciągniętym psu z gardła, ale nadal cennym dla właściciela.

Na ten temat nie mam zdania

Zbyt szczęśliwi, by być prawdziwymi ludźmi

Mimo iż początek roku przyniósł mi ogrom pozytywnych zmian, dzięki którym wydobyłam z wnętrza mnóstwo radości, nadal jestem Olgą, którą byłam. Zmiana podejścia do życia i ludzi nie sprawia, że wolę spędzać czas poza domem niż w ciszy własnych czterech ścian. Nie znaczy też, że wykopałam smutek, samotność, nerwowość czy ból za drzwi. Uczę się przytulać te emocje w sobie, a to zupełnie co innego.

Z powyższego powodu wciąż podejrzliwym okiem spoglądam na osoby nazbyt pozytywne, zwłaszcza gdy znam – „znam” – je wyłącznie z internetu. Ciągły uśmiech przyklejony do twarzy i teksty opływające możeszwszystkojstwem śmierdzą fałszem na kilometr. Inną rzeczą jest dzielenie się z odbiorcami chwilami szczęścia i zatrzymywanie smutków dla siebie, bo np. są nazbyt prywatne, inną rzeczą jest budowanie wizerunku na samych sukcesach i szczęśliwościach.

Cokolwiek, byle szczerze

Z całego serca opowiadam się za drugim podejściem do bytności w internecie. Jestem osobą w jakimś wymiarze publiczną i uważam za ważne przekazywanie ludziom, że oprócz tego, iż chwilami jest mi superfajnie, miewam okresy, w których jest mi hiperźle. Kiedy piszę o swoich wadach, nie wybieram oszukanych pseudowad, które powinno się podawać na rozmowie kwalifikacyjnej (och, niestety jestem pracoholiczką – przepraszam pana, panie szefie, ale będę zostawała po godzinach!). Ponadto uważam, że przed ludźmi twierdzącymi, iż możesz wszystko, należy spieprzać w siną dal. W rzeczywistości nie możemy skorzystać choćby z połowy repertuaru oferowanego przez świat, nie mówiąc już o całym. Nie jesteśmy ani nigdy nie będziemy najlepsi – nawet w jednej dziedzinie.

Krótka dygresja. Otóż jednym z moich marzeń, niestety nierealnych, jest wyjście z własnej skóry i popatrzenie na siebie z boku. Porozmawianie ze sobą. Dowiedziałabym się, jaka jestem z perspektywy ludzi. Sądzę, że udało mi się przeszczepić prawdziwą siebie – z zaletami i wadami, radościami i smutkami – na living. Ale może to tylko złudzenie i jedynie chciałabym, żeby tak było. Gdybym wyszła z siebie, zadałabym sobie tyle pytań! Patrzyłabym na każdy ruch twarzy, grymas, oznakę myśli, którą przecież doskonale bym znała. I przytuliłabym się bardzo mocno.

Zwykły człowieczyna z wadami

Po poruszeniu miliona kwestii wprowadzających czas przejść do meritum. Mianowicie przeczytałam, że w owym nurcie bycia zwykłym człowieczyną z wadami i nieszczęściami ważny jest jeszcze jeden element: brak zdania. A dokładnie przyznawanie się do niego bez wstydu, danie sobie przyzwolenia.

Społecznie brak zdania nie jest kojarzony z niczym atrakcyjnym. Świadczy raczej o tym, że ktoś jest miękką kluchą bez osobowości. Skoro nie masz zdania, zapewne też nie masz wiedzy. Jak zaś można nie mieć wiedzy w dzisiejszych czasach?! No przecież wygoogluj sobie i się dowiesz!

Brak zdania jest okej

Nie zrozumcie mnie źle, brak zdania – tak samo jak brak wiedzy – może mieć różne podłoża. Jeśli jesteśmy niezainteresowanymi niczym leniwcami zwisającymi z drzewa, nasza sprawa. Oczywiście dopóki nie wypowiadamy się na ważny temat. Podejście nie wiem, ale się wypowiem jest niedopuszczalne w sytuacji, w której fakty są na wyciągnięcie ręki, ale ignorujemy je w myśl zasady moja racja jest mojsza (przykład: szczepionki powodujące autyzm, produkowane z ludzkich płodów, zachipowane etc.).

Kiedy brak zdania nie szkodzi nam ani innym, co w nim złego? Otóż nic. Można nie mieć zdania w sprawach, których nie uważamy za ważne. Można nie mieć zdania chwilowo… albo w ogóle – i nie zamierzać niczego z tym zrobić. Można zmieniać zdanie, nawet wielokrotnie. Można nie wyrobić sobie zdania, bo: temat jest za trudny, nie mamy wystarczającej wiedzy, dowody stojące po obu stronach są mocne i sprzeczne, zagadnienie zupełnie nas nie interesuje. I tak dalej.

Po latach myślenia o braku zdania w złym świetle ściągnęłam z niego piętno. Niech sobie będzie i ma się dobrze. Ba! sama nie raz z niego skorzystam.

PS Jeśli śledzicie wszystkie wpisy z serii Myśl Filozoficzna, pewnie pamiętacie, że to samo co o braku zdania napisałam o pasji. A to i tak nie wszystko! Wiecie, czego jeszcze nie trzeba mieć? Celu życiowego. Niestety musiałabym wydłużyć wpis co najmniej o drugie tyle, żeby rozprawić się z tematem. Rzucam wam zatem tę odpowiedź jako deser dla chętnych do poobiedniej degustacji :)

26 myśli na temat “Na ten temat nie mam zdania #MyślFilozoficzna

  1. Gdybym ja wyszła z siebie na pewno bym się nie przytuliła, a raczej przywalilabym sobie żeby się wreszcie ogarnąć.

    Co do reszty treści, hm… nie mam zdania ;) A tak serio, też uważam, że brak zdania jest w porządku, ale nie we wszystkich kwestiach. Kiedy coś nas bezpośrednio dotyczy, a jakaś decyzja ma wpływ na nasze życie brak zdania, a w szczególności brak chęci wypracowania go bardzo mnie irytuje.

  2. Wybacz, ale zdziwiło mnie Twoje wcześniejsze nastawienie do braku zdania. W sensie – brak zdania zawsze uważałaś jako coś negatywnego? Nawet np. „nie mam zdania, nie wypowiadam się na temat piłki nożnej, bo się nie znam, nie lubię jej”? W zasadzie nawet takie coś… to już jakieś tam zdanie.
    No właśnie – nie można mieć wiedzy na każdy temat, a jak jej na jakiś nie mam, to nie mogę mieć jakiegoś pewnego, stałego zdania. Ja często przyznaję się, że np. „na ten temat jeszcze nie mam zdania” – czyli, że jak czegoś więcej się dowiem, to się ustosunkuję, albo moje zdanie jest po prostu bardzo moje, oparte tylko na tym, co wiem, jak coś odbieram, czuję. Przeważnie, jak już mam mówić na jakiś temat, mówię, że „to BARDZO MOJE” zdanie, a więc po prostu co mi do głowy przychodzi, perspektywa tylko moja. Zupełny brak zdania? Nie wiem, czy na pewno taki istnieje. Przykład: „nie mam zdania na temat, co zrobiła aktorka Iksińska”. No… bo ona mnie nie interesuje. Tylko że brak zainteresowania aktorami to w sumie już jakieś tam zdanie na temat aktorów. Jak zrobiła coś w stylu „zerwała z chłopakiem” – nie mam zdania, bo czemu miałabym mieć? To nie moje życie. Jak np. „włożyła futro z prawdziwych tygrysów” – mam zdanie bardzo negatywne, bo jestem przeciwna futrom. Nie muszę mieć pełnego oglądu sytuacji Iksińskiej, ani czy tygrysy były jakieś konkretne, czy są gatunkiem bardziej czy mniej zagrożonym. Chodzi mi raczej o to, że czasem już słysząc jakąś informację od razu nastawiamy się negatywnie/pozytywnie, emocjonalnie i to już jest jakieś w miarę określone stanowisko. Tylko takie właśnie „bardzo moje, niestałe”.

    A co do bycia zbyt szczęśliwymi, by być prawdziwymi. Ja na takie coś w internecie patrzę nieco inaczej. Odbieram to tak, że ludzie tworzą sobie po prostu „kąciki szczęśliwości”, w których po prostu jest miejsce na niekończące się sukcesy. Po zamknięciu danej aplikacji wraca się do rzeczywistości, ale w danym medium czy portalu jest miejsce tylko na taką wesołość. Zestawiam to z tym, że np. przyjęło się, że do zdjęć ludzie się uśmiechają. Aparat i od razu „uśmiech!” – bo nikt raczej nie chce pamiątek, na których jest smutasem. A jednak wiadomo, że nikt nie zwiedza czegoś z ciągłym uśmiechem. Mało tego! Może zwiedzać, być zadowolonym, a jednocześnie zirytowanym, bo np. natarł nogi, wylała mu się woda i chce mu się pić, zgubił kasę, a pogoda nie dopisała, ale… O, robią zdjęcia! Uśmiech! To taka tam… moja myśl.

    A z celem życiowym można by podobnie. Celem może być… miłe życie po prostu. Latami wbijano mi do głowy, że muszę mieć jakiś cel. Pewnie najlepiej wielki i ważny. Jakoś od około trzech lat uzmysławiałam sobie, że… w zasadzie mój cel albo jest bardzo „mój”, albo może być uznany za brak celu. I mnie to pasuje. Brak celu? A chociażby życie sobie z dnia na dzień? Przecież to też można jako jakiś cel podciągnąć. Dobrze, że to cykl filozoficzny, bo tak to można sobie filozofować długo, dużo i… bez celu. Lub z celem bardzo subiektywnym, płynnym.

    Podoba mi się zakończenie jako nawiązanie do degustacji. :D

    1. Kiedyś spotkałam się z opinią, że „najszczęśliwsze” konta na insta mają osoby z niska samooceną i zaburzeniami typu dystymia /depresja. Opinia ta głosiła, że próbują one same sobie udowodnić, że są cokolwiek warte, a ich życie miewa jasne strony.
      P. S. Ja słysząc 'uśmiech!’ nie uśmiecham się tylko szukam najbliższego obiektu za którym można się schować 🙈

      1. Na pewno nie wszystkie, ale jestem w stanie uwierzyć, że sporo. Nawet w to, że większość.

        Ja przed aparatem przybieram taką minę, jaką akurat chcę przybrać. Chyba wyszkoliłam się dzięki sesjom :P Natomiast NIENAWIDZĘ, gdy ktoś – zazwyczaj znający mnie słabo, ale nie zawsze – zarzuca mi, że jestem zbyt smutna, w związku z czym zaleca mi się uśmiechać. Wtf?

        1. Też pozuję jak chcę, jak już ktoś robi mi zdjęcie, ale chodziło o ogólny przykład. Swego czasu zamiast uśmiechów niektórzy woleli dzióbki, ale to szczegół.

          Co do osób z wesołymi instagramami i depresją – myślę, że równie dobrze w realnym świecie wiele nienaturalnie wesołych, uśmiechniętych osób może naprawdę być w depresji. O ile wmawianie sobie uśmiechu jakoś chociaż częściowo im pomaga, nie mam nic przeciwko.

          Raz czy dwa też usłyszałam, że powinnam się częściej uśmiechać. Yyy… by obrazek był ładniejszy? Nie rozumiem.

          1. W czterech ścianach domów zamyka się mnóstwo kłamstw, żeby przed zewnętrzem udawać rodzinę szczęśliwszą, bogatszą, bardziej się kochającą, bezproblemową etc. (To samo tyczy się pojedynczej osoby). Tylko… czy to źle? Z jednej strony po co kłamać i grać pod publikę? To irytujące. Z drugiej strony co kogo obchodzi, dlaczego w cudzym domu dzieje się źle? Po co dawać pożywkę trollom? Nie umiem tu wyrazić swojego zdania, bo rozumiem obie strony.

            1. Otóż to… tym bardziej, że często człowiek nie udaje, a np. w danej sytuacji i czasie zachowuje się bardziej wesoło niż np. w domu, ale nie gra, tylko po prostu taki jest w danych okolicznościach.

    2. Nie miałam na myśli braku zdania w kwestiach leżących poza naszym zainteresowaniem (Twój przykład: piłka nożna), tylko w sprawach dotyczących nas względnie bezpośrednio. Zdziwiłaś się, kiedy napisałam Ci, że nijak nie interesuje mnie polityka i nie śledzę tego, co się dzieje na świecie. Zawsze, kiedy podsyłałaś mi news, dziwiłaś się, że nie wiem ani nie chcę wiedzieć, co się dzieje wokół mnie. Tym, co się zmieniło – precyzyjniej: zmienia, bo to proces – jest moje podejście. Kiedyś miałam do siebie pretensje z powodu braku wiedzy (dalej: zdania). Miałam kompleksy np. przez to, że jestem dętką z historii. Teraz daję sobie przyzwolenie na brak wiedzy i zdania, zamiast ciągle się łajać, że jestem beznadziejna i lepiej nie mówić głośno, że czegoś nie wiem.

      „Tylko że brak zainteresowania aktorami to w sumie już jakieś tam zdanie na temat aktorów.” – Nie zgodzę się z tym. Jeżeli zapytam, czy masz dobre, czy złe zdanie o zachowaniu Iksińskiej, a Ty nie odpowiesz, bo nie interesujesz się nią i nie masz dania, to po prostu go nie masz. Zdanie o aktorach ogółem (= brak zainteresowania) nie jest zdaniem o postępowaniu Iksińskiej (= dobre/złe).

      „A chociażby życie sobie z dnia na dzień?” – To nie jest cel. Cel to coś, do czego dążysz. Coś, co chcesz osiągnąć. Życie z dnia na dzień już masz :P Analogicznie mogłabyś obrać za cel, żeby każdego dnia być kobietą albo nazywać się Kinga.

      1. A, to trochę rzeczywiście z tą piłką i tematami, które nas nie dotyczą. Rzeczywiście bez sensu jest się łajać za to, że się nie wie czegoś z tematu, którego się nie lubi i który nie dotyczy.
        Tylko że z polityką uważam, że każdego jakoś tam dotyczy, ale mniejsza. Rozumiem, że po prostu może nie interesować i tyle. Nie wiem, czy gdyby nie Mama, interesowałabym się w takim samym stopniu, co obecnie, więc potrafię zrozumieć… poniekąd.

        Ale to wtedy są dwie sprawy: zdanie o aktorach oraz zdanie o zachowaniu Iksińskiej. Zdanie jako jakieś nastawienie może się szybko wyrobić, ale wtedy jest stereotyp, pierwsze wrażenie. Niby to już coś, ale nie takie pewne zdanie jako pogląd. Chwilowa opinia?

        Tylko czy postanowienie „będę żyć z dnia na dzień, bez wielkich planów, na spokojnie” nie jest już jakimś postanowieniem? Mówię o takim świadomym zadecydowaniu, bo jednak niektórzy po prostu żyją z dnia na dzień i nie zastanawiają się ani po co, ani dlaczego. Właśnie tak ze swojej perspektywy czuję, że sobie wyznaczyłam cel życia na razie na spokojnie, z dnia na dzień, bez presji wielkich planów. Kiedyś wmawiano mi, że muszę mieć jakiś wielki cel. Może warto pomyśleć o kategorii „cele małe” albo „tymczasowe”? Jak się zastanowić, też trudno chyba, by każdy miał jakiś jeden, wielki, życiowy cel. Bo… niby co by to mogło być? I co po tym jednym wielkim? Taak, dobra kategoria posta/dyskusji.

        1. Wiem, co jaka partia robi, jakie ma poglądy i postulaty. Uważam to za minimum politycznej przyzwoitości dla osoby, która chce brać czynny udział w życiu politycznym, czyli m.in. głosować. (Nie każdy chce, co też jest spoko, bo nie każdy optuje za demokracją, zresztą głosowanie jest dobrowolne). Natomiast zupełnie nie interesuje mnie śledzenie poczynań polityków na co dzień.

          „Zdanie jako jakieś nastawienie może się szybko wyrobić, ale wtedy jest stereotyp, pierwsze wrażenie. Niby to już coś, ale nie takie pewne zdanie jako pogląd. Chwilowa opinia?” – Zdanie to zdanie, jeżeli takowe wypowiadasz. Nie ma znaczenia, czy namyśliłaś się sekundę, czy poświęciłaś tematowi lata. Skoro wygłaszasz to jako swoje zdanie/opinię, to nim/nią jest. Tak uważam ja ;> Natomiast kiedy się wstrzymujesz, bo nie jesteś pewna czy cokolwiek, to zdania nie masz, no i tyle (przypominam: wyszłyśmy od Twojego stwierdzenia, że nie da się nie mieć zdania).

          Postanowienie to nie cel. Druga sprawa – czy cel musi być uświadomiony? Luźne pytanko. Natomiast co do wielkości celów oczywiście się zgadzam. Jeden człowiek może mieć cel wyjechać nad morze, a drugi podbić świat.

  3. Dla mnie brak zdania często jest oznaką mądrości. Ale nie brak zdania wynikający z obojętności czy braku myśli włożonej w temat. Moim zdaniem, prawie wszystkie sprawy tego świata mają co najmniej dwa oblicza i osoba pozbawiona uprzedzeń wyraźnie dostrzeże te różne strony medalu. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi, którzy nie boją się mówić „nie wiem” i „z jednej strony”. My opowiadamy się za którąś ze stron, ale żadna strona zwykle nie ma racji. Szkoda tylko, że tak wielu ludzi robi to nieświadomie, często z powodu wychowania lub obracania się w określonych kręgach. Świat jest tak skonstruowany, że na wiele, wiele pytań nie ma odpowiedzi.

    A co do kreowania wizerunku w mediach społecznościowych, problemem moim zdaniem jest sama ich konstrukcja. Oglądamy jednocześnie tak wiele przekazów, każdemu poświęcając góra kilka sekund. Jesteśmy zasypywani bodźcami. Teoretycznie przydałoby się traktować taki np. Instagram jako pewną zabawę, zabawę w najlepszą wersję siebie. Problem w tym, że natura nam na to nie pozwoli. Ludzki umysł tak nie działa i nigdy nie działał. Gdy coś widzimy, to przenika do naszej duszy przez warstwę rozumową, warstwę emocjonalną i warstwę instynktowną, bo jesteśmy ludźmi, ssakami i dzielimy również pewne cechy z gadami. Dlatego media społecznościowe to fabryka urojeń, fabryka nieszczęścia. Co z tym dalej będzie? Wariant optymistyczny jest taki, że ludzie przypomną sobie jak to jest być dostrojonym do naturalnych mechanizmów i dostosują media społecznościowe do naszej ludzkiej natury. Wariant pesymistyczny jest taki, że będziemy coraz głębiej zapominać i odcinać się od naszych istot. To się dzieje teraz. Stan sprzed powstania Facebooka i Instagrama jest na tę chwilę zapomniany, funkcjonujemy inaczej i zapadamy na nieco inne choroby psychiczne. Z jednej strony jestem optymistą i wierzę w samonapędzające się mechanizmy. Z drugiej, przypominanie sobie nie szło nam nigdy najlepiej. Ja sam ograniczam media społecznościowe, nie mam na nich kont, ale od czasu do czasu coś poprzeglądam. Zwykle po wizycie na Instagramie czuję się gorzej niż przed.

    1. Bardzo podoba mi się pierwszy akapit. Niemal pod całym mogę się podpisać. Drobna zmiana polega na tym, iż moim zdaniem umiejętność patrzenia na sprawy z kilku stron (i to nie tylko z dwóch) nie wyklucza braku zdania. Nie jestem pewna, czy o to Ci chodziło, kiedy pisałeś „my opowiadamy się za którąś ze stron”. To trochę brzmi, jakby opowiadanie się za którąś stroną nie było jednoznaczne z wyrażaniem swojego zdania. Jeżeli nie jest, w tej jednej kwestii się z Tobą nie zgadzam.

      Co do drugiej części, moim zdaniem sporo zgniłych cegieł dokładają do tego problemu osoby, które prezentują swoje życia jako jednoznacznie szczęśliwe (chodzi o konta prowadzone w stylu Patrz Na Moje Piękne Życie). Jasne, że odbiorcy wiedzą, iż to tylko Instagram. Ale jednocześnie – jak napisałeś – zasiewa się w nas ziarno i zaczyna drążyć kompleksy, a potem gorsze rzeczy. Ostatnie zdanie trafne. Ze mną było podobnie, czułam się sfrustrowana i zaniepokojona, dlatego obecnie wchodzę na Instagram, żeby wrzucić zdjęcia blogowe lub odpisać na komentarze, jeśli ktoś mi zostawi. Sama nie przeglądam już innych kont.

      1. Chyba jednak się zgadzamy z tym opowiadaniem się za którąś ze stron. Chodziło mi o to, że gdy w dyskusji bronimy którejś strony, to nie znaczy, że inne strony nie są uzasadnione. Oczywiście, mimo złożoności spraw, dobrze jest przytulić do siebie którąś wersję. Tak mam w trudnych dylematach, takich jak choćby aborcja i eutanazja, że jedna ze stron wydaje mi się mniejszym złem. Ale szanuję jak najbardziej przeciwną stronę. Nie odczuwam za to przyjemności w dyskusji z ekstremistami, nawet gdy podzielam ich zdanie.

        1. Pierwsza część Twojego komentarza jest tak niesamowicie mądra, tak dojrzała…
          Ja zawsze mam problem z opowiedzeniwm się po którejś stronie, bo wczuwam się w sytuację i jednej i drugiej strony…

        2. Trafne przykłady, rzeczywiście się zgadzamy. Bywają jeszcze sytuacje, w których znam odmienne punkty widzenia i nie mogę ich zrozumieć, ale akceptuję istnienie. Przede wszystkim uważam, że nie wolno zabraniać ludziom wiary w/myślenia o czymkolwiek tam chcą. Nawet jeśli w danej sytuacji uważam, że mylą się w 100%, mają do tego prawo i inni powinni akceptować fakt istnienia odmiennego sposobu postrzegania danej kwestii (myślę tu np. o istnieniu magii, cudów czy zjawisk paranormalnych).

  4. Nie mam zdania na temat nie posiadania zdania, więc udzielę komentarza nieco „obok” dzisiejszego wpisu. Podziwiam, że udało Ci się zmienić nastawienie do świata na tyle by częściej być poza domem. Moje starania w tej kwestii osiągnęły niesamowity regres przez okołopandemiczne ograniczenia i trudno mi wrócić do punku z początku 2020r, a co dopiero dojść do zadowalającego mnie poziomu nie-domatorstwa i zsie i kontaktów społecznych.
    Drugą sprawą, do której chcę się odnieść jest „cel życia”. W mojej ocenie posiadanie takowego jest często zgubne i złe. Pomijamy dzisiaj, ślepo dążąc do nigdy nie nadchodzącego „potem”. Zamiast cieszyć się chwilą obecną skupiamy się na tym, jak będziemy żyć gdy już osiągniemy ten cel. Nie osiągając go żyjemy w ciągłym poczuciu niedostatku i niepełności egzystencji. Zaś gdy go osiągamy często dzieje się jedna z dwóch złych rzeczy – albo cel okazuje się niewart poniesionych kosztów, albo nie widzimy sensu dalszego jestestwa. A wybierając kolejny cel zapominamy o satysfakcji z już osiągniętego itd. Ja ostatnio uczę się doceniać siebie i pozwalać sobie na poczucie szczęścia. I z początku było to trudne, ale np teraz jestem szczęśliwa pijąc kawę, z kotem na brzuchu i książka obok, czytając Twojego bloga, mimo że spokój tej niedzieli okupiony jest złamanym paluchem

    1. Dziękuję za docenienie starań (i gratuluję Ci Twoich w kontekście doceniania siebie). Zaznaczam, że jeszcze spoooro pracy przede mną. Wychodzę znacznie częściej, co mnie cieszy, ale nadal za mało w tym ludzi. Liczę na więcej, a to trudny orzech do zgryzienia. Walczą we mnie dwie mnie.

      Do swojej opinii dorzuć sytuację z przeciwnego spektrum, niestety często stosowaną przeze mnie. Zamiast „żyć w oczekiwaniu na osiągnięcie celu”, „żyję, czekając, aż >coś< minie" (najczęściej ból, choroba, złe samopoczucie, stan depresyjny). Pozwalam sobie wtedy egzystować w sposób boleśnie niesatysfakcjonujący, licząc na dzień, w którym wreszcie będzie inaczej. "A wybierając kolejny cel zapominamy o satysfakcji z już osiągniętego itd." - To akurat normalne. W ludziach wydziela się coś tam (dopamina? Ty będziesz lepiej wiedziała) w oczekiwaniu na nagrodę, a nie w momencie jej osiągnięcia. Dlatego rajcuje gonienie, nie zaś dogonienie. Przykro mi z powodu palucha. Łączę się w bólu, bo dziś wprost umieram z bólu gardła, mam gorączkę i jest mi tak zimno, że się telepię. Znajduję się w epicentrum przeziębienia.

  5. Olga zdrowia wstępie przede wszystkim ;*
    Moim celem jest „bycie normalną” na pewno wiesz o co mi chodzi :) ja się nie przytulam. Ja tak jsk Mistyfikacja mam ochotę wyjść z siebie i trzasnąć się w pysk, bo teraz zmieniłam się o 180 stopni a jak się cofam, choć regres sam mnie ogarnia, nieświadomie,z zajechania, zmęczenia, stresu, to wiem, że nie panuje nad odruchami a to przeraża… mam cele : być kimś, z polotem, szanowanym, docenianym, a nie wiecznie obiektem żartów, zawistości obcych mi ludzi czy rodziny… mam dość… jak stswiam sobie, jakiś cel, natychmiast, po jego osiągnięciu tracę zainteresowanie. Zbyt długie tkwienie w miejscu mnie dobija. Ogarnia mnie poczucie marazmu, beznadziejnosci mnie, straty czasu,i td…. same negatywy. Jestem niemal po urlopie, a zmęczona wyrzutami podnoszonymi względem siebie, poziomem irytacji swoją osobą. Nie lubię robić niczego bezproduktywnie, czegoś dla samej siebie, to strata czasu. Chcę nowego, chcę rozwoju, poszerzania horyzontów. Kiedyś mówiłam nie wiem czego chce, gowno prawda! Każdy wie, tylmo boi się do tego przyznać sam przed sobą, bo tak wygodniej, bezpieczniej, usprawiedliwienie…. koniec z tym. Nowa ja stawia na życie. Na doświadczenie a nie ułudę… marzenia. Stawiam czoła problemom, lękom. Eliminuje je choć nieraz może i drobniutkimi kroczkami, ale codziennie do przodu, , postępem. W razie regresu nie poddaję się. Staram się jak mogę tego nie czynić. Samodoping mnie ratuje ;) obecnie cel: zwiększyć dochody a zarazem spełniać się zawodowo!!! Szukać swojej niszy :)
    Nie zrzucam już odpowiedzialnosci za swój los, kształt życia na czynniki zewnętrzne. Sama nim kieruje i nadaje sens!!!
    Drzewiej to w ogóle nie funkcjonowało ;)

    1. Bardzo mnie cieszy Twoje podejście. Regresy niestety zdarzają się zawsze i każdemu. Ja też mimo otworzenia się na ludzi doświadczam dni, w których zamykam się w domu i mam ochotę rzucić wszystko w cholerę. Trzeba trwać mimo takich chwil, jeśli chce się dotrzeć do finału, nie ma zmiłuj. Nie zgodzę się jednak, że każdy wie, czego chce. Można równie intensywnie chcieć kilku sprzecznych rzeczy. Albo rzeczywiście nie wiedzieć, nie znać żadnej chcianej rzeczy, mieć tylko znaki zapytania.

  6. O tym akurat (miesiąc temu) robiłem odcinek poda, tylko że bardziej filozoficzno-matematyczny od tego świadectwa, jakiego ty, Olcia, popełniłaś. :D

    Tak, samo nie posiadanie własnego zdania kojarzy się mocno z teorią entropii informacji i teorią zmienności pamięci wirtualnej.

  7. No, dobrze, już dobrze, zapamiętam. :D
    Ale odpowiedz mi na jedno pytanie: Czy presja społeczna / portali / mediów informacyjnych, społecznościowych już tak odcisnęła piętno na wymogu posiadania oddzielnej, własnej – motu proprio spisanej – opinii, że nawet milczenie oznacza wg. opinii tychże, którzy aktywnie biorą udział w życiu publicznym, politycznym, społecznym i zaznaczają swoimi poglądami (albo cudzymi) przestrzeń teoretyczną różnych problemów – unikanie danego problemu (choćby migracji, mniejszości seksualnych, pedofili w Kościele Katolickim, służby zdrowia i ratowników medycznych, długu publicznego i deficytu) i całkowitą jej ignorancję? Czy samo pokutowanie w duchu, dla siebie danych problemów / bolączek społecznych dostarczanych nam codziennie poprzez różne media nie wystarczy?

    1. Bierzesz udział w konkursie na najdłuższe pytanie świata? Ode mnie masz złoto :P Jeśli dobrze zrozumiałam: pytasz o to, czy presja w XXI wieku wymaga posiadanie opinii, podczas gdy milczenie traktowane jest jako ignorancja? Myślę, że tak – z takiego założenia wyszłam, tworząc wpis. Brak zdania oceniany jest negatywnie, a – jak starałam się przekazać – nie zawsze słusznie.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.