(Nieprzesadnie) krótka historia zatrucia pokarmowego

Częste grypy i anginy w młodości, przewlekłe zapalenie zatok, nadżerkowe zapalenie żołądka i dwunastnicy, bóle pleców (od żołądka?), problemy ze stawami skokowymi po ćwiczeniach na trampolinie… mogłabym wymieniać niemal bez końca. Chorowałam i choruję na miliony rzeczy, czego bardzo w sobie nie lubię. Nigdy jednak nie doświadczyłam poważnego zatrucia pokarmowego. Jeśli w młodości zjadłam coś wątpliwego jakościowo, zdarzało mi się pobiec ze trzy razy do toalety i w zasadzie tyle – po sprawie.

Z uwagi na wrześniowe wydarzenia użyte wyżej słowo nigdy powinnam zamienić na nigdy dotąd. Po raz pierwszy bowiem doświadczyłam pełnowartościowego, bezlitosnego zatrucia pokarmowego trwającego tydzień (dyskomfort został nawet dłużej, ale o tym później). Prawie na pewno wiem, co mi zaszkodziło. Mniejsza o przyczynę, bo nie zdecydowałam się na niniejszy wpis, żeby szukać pomocy. Ani biadolić. Wręcz przeciwnie, ów tragiczny stan tak mnie zafascynował, że postanowiłam podzielić się nim jako nowym interesującym doświadczeniem w mojej chorobowej kolekcji.

Uwaga! Historia zawiera mniej lub bardziej drastyczne szczegóły, więc jeśli opowieści o chorobach was nie interesują, jesteście wrażliwi na ludzkie wydzieliny (spokojnie, wyglądu odpadów układu trawiennego nie opisałam) i ogólnie uważacie, że spadłam z drzewa, decydując się na publikację, oszczędźcie sobie cierpień i wróćcie innym razem. Reszcie życzę miłej lektury, niekoniecznie przy jedzeniu.

Zatrucie pokarmowe – dzień 1

Dzień zaczął się niemalże bez zmian względem jakiegokolwiek innego. Drobną różnicą był fakt, iż parę razy usłyszałam świszczenie w żołądku, ewidentnie świadczące o dużym głodzie. Szczerze się zdziwiłam, bo spotyka mnie to tylko czasem, np. kiedy poprzedniego dnia poprzesuwam godziny posiłków, co tym razem nie miało miejsca. Zignorowałam dźwięk i kontynuowałam przygotowywanie się do pracy.

Nie minęło pół godziny, a ja wisiałam z głową nad muszą toaletową, wymiotując powietrzem (byłam przed śniadaniem). Po kilku suchych falach wróciłam do laptopa i parującej kawy. Niestety organizm szybko uznał, że kawy to on dzisiaj nie. Po paru łykach pobiegłam do łazienki, tym razem kończąc wizytę z sukcesem. W trakcie pracy czułam zapach stojącej na stoliczku obok kawy i robiło mi się coraz bardziej niedobrze, więc musiałam ją wylać. Zaczęły mnie boleć jelita, ale ostatecznie skończyło się na dwóch posiedzeniach.

W międzyczasie dostałam wysokiej gorączki połączonej z rozsadzaniem czaszki. Zrobiło mi się potwornie zimno. Nadal czułam lekki głód, więc ok. 13:00 – tradycyjnie – zjadłam śniadanie. Wiedziałam, że nie utrzymam go w żołądku, o ile nie położę się spać. Tak więc zrobiłam. Skończyłam pracę wcześniej, bo i tak byłam kapciem, zwinęłam się w kłębuszek i zasnęłam.

Z krótkimi przerwami spałam do 16:00 kolejnego dnia. Przerwy robiłam na nakarmienie Rubi, wysikanie się i jedną próbę napicia się czegoś – ok. 22:00 – niestety zakończoną natychmiastowym zwymiotowaniem szklanki soku. (A taka byłam szczęśliwa, że wreszcie udało mi się coś wypić). Za każdym razem, kiedy wstawałam i organizm orientował się, że przeszłam z poziomu do pionu, wyrażał dezaprobatę, fundując mi fale mdłości. Kilka razy wymiotowałam niczym.

Utrzymywałam kontakt z dwiema osobami – jedną przez SMS-y, drugą na Instagramie. Ponieważ z ciężkich i nieprzyjemnych snów budziłam się co kilka godzin, wysyłałam im wówczas wiadomości, że żyję i jak się mam. Wieczorem poprosiłam siostrę o kupienie pierogów ruskich, bo pomyślałam, że to jedyna rzecz, którą mogę zjeść. (Byłam też pewna, że prześpię zły stan i wieczorem będzie już w porządku). Oczywiście nawet ich nie otworzyłam. Około 22:00 zalałam owsiankę o neutralnym smaku – myśl o wyrazistym smaku przyprawiała mnie o mdłości – ale tylko postawiłam ją przy łóżku. Nie myłam się, nie przebierałam. Chciałam wyłącznie spać i nie czuć się tak okropnie. Z uwagi na gorączkę byłam głową w innej rzeczywistości. Zupełnie jakby ciało zostało przykute do łóżka, a umysł balował na ostrym haju.

Dodam jeszcze, że na zewnątrz była przepiękna pogoda – słońce i ok. 25°C – ja zaś leżałam pod kołdrą i kocem, telepiąc się z zimna. Im bardziej próbowałam nie myśleć o jedzeniu, żeby ulżyć sobie w nudnościach, tym bardziej siedziało mi w głowie. Przez moment byłam pewna, że przyjdzie mi wyrzucić wszystkie słodycze i jogurty kupione do recenzji, bo już nigdy nie będę w stanie zjeść niczego bez mdłości.

Zatrucie pokarmowe – dzień 2

Po raz pierwszy przebudziłam się o 5:00. Nie czekało mnie nic miłego. Zerwałam się na nogi i pobiegłam do toalety na sesję wymiotowania powietrzem. Znów usłyszałam świszczenie w żołądku sygnalizujące głód. Dla odmiany poczułam, że tym razem nie zwrócę posiłku. Zawlokłam się z powrotem do łóżka – na tym etapie byłam już bardzo słaba i miałam zawroty głowy, więc musiałam się trzymać mebli – gdzie zjadłam zalaną poprzedniego wieczora owsiankę. Była zimna, bardzo gęsta, kleikowa. Idealna w tym nieidealnym czasie. Potem natychmiast zasnęłam.

Druga pobudka miała miejsce przed 12:00. Mimo iż cały czas było mi niedobrze, bałam się, że z braku jedzenia i picia zacznie mnie boleć żołądek (z uwagi na nadżerki). Pozytywem w negatywnej sytuacji okazał się jednak fakt, że żołądek zajęty odczuwaniem mdłości nie miał ochoty na żarty bólowe, więc za kilka dni niejedzenia niemal niczego nie zapłaciłam żadnej ceny. Poprosiłam osobę (tę od SMS-ów), żeby zrobiła mi zakupy, ponieważ wcześniej deklarowała pomoc. Niestety była zajęta pracą, więc musiałam zgłosić się do drugiej (tej od Instagrama). Było mi głupio i źle, że zajmuję sobą ludziom czas. Wcale nie lepiej czułam się w chwili odbierania zakupów, kiedy stanęłam przed kumplem z worami pod oczami lvl hard, nieumyta, nieuczesana, nieprzebrana nawet od poprzedniego dnia. Cóż, zdarza się.

Na liście zakupów znalazły się rzeczy, o których myśl nie powodowała nudności: 2 bułki pełnoziarniste, jabłko, 2 grejpfruty, 2 pomarańcze, serek wiejski, 2 soki 100%: jabłkowy i pomarańczowy. Ponieważ dostałam je tuż przed 14:00, właśnie wtedy zjadłam pierwszy porządny posiłek – bułkę z połową serka wiejskiego. Potem poszłam spać i znów spałam niemal nieprzerwanie do kolejnego dnia. Miałam trzy przerwy na: wysłuchanie dwudziestominutowego podcastu (zły pomysł, zrobiło mi się tylko bardziej niedobrze), obejrzenie odcinka serialu (to samo), zjedzenie kilku ząbków pomarańczy wieczorem.

Tego dnia spotkały mnie trzy miłe rzeczy ze strony ludzi. Pierwsza to oczywiście zakupy z dowozem do domu (bardzo Ci za nie dziękuję ;*). Kolejne to telefony i wiadomości od dwóch bliskich dziewczyn: mojej siostry i Ani. Julka znała mój stan, więc zapytała tylko, jak się czuję i czy czegoś potrzebuję. Ania natomiast zmartwiła się, że nie ma mnie na Facebooku ani blogu.

Jeśli chodzi o stan zdrowotny, czułam się minimalnie lepiej niż poprzedniego dnia. Przede wszystkim nie wymiotowałam i udało mi się zjeść trzy rzeczy (owsiankę, bułkę z połową serka wiejskiego i cząstkę pomarańczy). Nadal bardzo bolała mnie głowa i telepałam się z zimna. Zawroty lekko się zwiększyły. Byłam też słabsza. Tuż przed snem zdecydowałam się wypić herbatę przeczyszczającą, bo przeczytałam w internecie, że tak zalecają lekarze, jeśli trucizna nie chce wyjść z organizmu chorego sama. Byłam pewna, iż znajduję się w adekwatnej sytuacji, bo mimo spożywania niewielu pokarmów i nieprzyjmowania płynów miałam takie wzdęcie, jakbym zjadła swoją rodzinę i połowę jej sąsiadów.

Zatrucie pokarmowe – dzień 3

Mimo ciągłego spania nie czułam się wyspana ani wypoczęta. Sen chorobowy jest ciężki, przygniatający, miażdżący i męczący. Poza tym – jak już wspomniałam – przez gorączkę i ból głowy byłam w innym świecie. Momentami rzeczywistość mieszała mi się z fikcją. Nie wiedziałam, które rzeczy zrobiłam naprawdę, a które we śnie. Miałam też koszmary, między innymi o powrocie do gimnazjum, w którym wszystkie drzwi zewnętrzne zamieniono na śluzy rodem ze statku kosmicznego. Na rozpoczęcie roku wdarł się mężczyzna z maską clowna i piłą mechaniczną. Kilka osób – w tym ja – wyszło z apelu wcześniej, więc udało im się opuścić szkołę, zanim przybysz zablokował wszystkie śluzy naraz. Wymordował ludzi zamkniętych wewnątrz, po czym wziął się za szczęśliwych uciekinierów. Gonił mnie w głąb osiedla – dwukrotnie, bo po przebudzeniu się i zaśnięciu niestety wróciłam do tej samej historii.

Tym razem obudziłam się o 7:00 i znów poczułam, że mogę coś zjeść. Zdecydowałam się na resztę małej pomarańczy obranej poprzedniego wieczora i smętnie leżącej na stoliczku obok łóżka. Jasne części były suche jak wiór, ale i tak smakowała nieźle. Potem zasnęłam i obudziłam się po 10:00. Otworzyłam laptop, żeby wytłumaczyć nieobecność w pracy, odwołać sesję fotograficzną i zobaczyć, co się dzieje na świecie. Po szybkim przeglądzie wreszcie się wykąpałam i umyłam zęby (uff). Zmieniłam też ubranie.

Byłam słaba i czułam się nietęgo. Po domu nadal chodziłam, trzymając się mebli. Gorączka zniknęła, niestety ból głowy pozostał (zelżał). Po 14:00 zjadłam bułkę z drugą połową serka wiejskiego i jajecznicą z jednego jajka. Do końca dnia doszły: połówka dużego grejpfruta, czarna herbata, pierogi ruskie, skyr. Jeśli chodzi o herbatę przeczyszczającą, zadziałała bardzo łagodnie, ale chyba trochę pomogła.

Tego dnia byłam już w stanie oglądać seriale, więc wieczór spędziłam względnie normalnie. Różnica tkwiła jedynie w samopoczuciu, które tradycyjnie jest dobre, a tutaj wciąż pozostawiało wiele do życzenia.

Zatrucie pokarmowe – dzień 4

Być może zawiniła herbata przeczyszczająca, po której jelita musiały się zregenerować, ale obudziłam się z olbrzymim wzdęciem, które zresztą zostało ze mną do nocy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spotkało mnie coś takiego. (Piątego dnia wieczorem pokazałam brzuch przyjacielowi. Był w szoku, że można mieć z brzuchem coś równie przerażającego). Czułam się tak, jakbym połknęła kilka litrów powietrza i zaraz miała pęknąć. To potworne wrażenie: powietrzne rozsadzanie od wewnątrz. Niestety owo powietrze nie chciało wyjść ani górą, ani dołem, więc pozostało mi jedynie trwać w tym obmierzłym stanie. Nie było łatwo – ani fizycznie, ani psychicznie. Dyskomfort cielesno-umysłowy popchnął mnie na granicę szaleństwa, na której fantazjowałam o wbiciu noża w jelita i wyrzuceniu ich na zewnątrz.

Czwartego dnia nie byłam już w stanie znieść bezczynności. Chociaż dalej czułam się słabo i miałam zawroty, zabrałam się za sprzątanie całego mieszkania. Zajęło mi to kilka godzin, ja zaś parę razy zatoczyłam się na tyle mocno, że walnęłam w ścianę lub mebel. Koniec końców byłam zadowolona, że nie leżę jak placek. Zresztą w pierwszej połowie dnia pracowałam. Nieco krócej niż zazwyczaj, ale jednak. Zabawne, lecz tak się stresowałam powrotem do pracy po króciutkiej przerwie, że miałam problemy z zaśnięciem. Wieczorem poszłam na spacer, mocno starając się nie upaść po drodze przez zawroty głowy.

Jadłam w miarę standardowo i obyło się bez wymiotów. Niestety każdemu posiłkowi towarzyszyło obrzydzenie i ciągle czułam, że jest mi niedobrze.

Zatrucie pokarmowe – dzień 5

Poprzedniego dnia myślałam, że to już koniec atrakcji, ale nic z tego. Po prostu choroba zmieniła fazę. Nadal dokuczało mi wzdęcie – to samo olbrzymie, niezrozumiałe i nieodczuwane nigdy wcześniej. Sprawdziłam w internecie listę rzeczy, którymi można się poratować. Jest to między innymi zupa-krem. Ponieważ lubię zupy z Biedronki, udałam się właśnie do niej. Wolno, ostrożnie, bo zawroty wcale nie osłabły. Niestety na miejscu okazało się, że mam do dyspozycji tylko trzy rodzaje: dwa z mięsem i jeden warzywny, ale z warzyw wzdymających. Tak oto z konieczności po raz pierwszy w tym roku – i oby ostatni – kupiłam produkt z mięsem. Było mi bardzo przykro, ale świadomie wybrałam swoje zdrowie i samopoczucie.

Tego dnia jadłam normalnie, przy czym po kolacji organizm uznał, że kanapki to jednak nie, więc od razu po posiłku pobiegłam do toalety i zwróciłam całość naturze. Wcześniej w celu sprawienia ulgi jelitom zjadłam wspomnianą ciepłą zupę i wypiłam dużą miętę, niestety bez efektu. Nadal cały dzień było mi niedobrze i nie czułam się gotowa na określone produkty. Przykładowo myśli o posłodzonych rzeczach, hummusie i świeżym ogórku przyprawiały mnie niemal o odruch wymiotny.

Zatrucie pokarmowe – dzień 6

Zabawy ze wzdęciem ciąg dalszy, na szczęście zniknęło uczucie rozpierania, a w ciągu dnia brzuch parę razy się zmniejszył. Ponieważ górny odcinek przewodu pokarmowego się uspokoił, fochy zaczął stroić dolny – rano odnotowałam parę wycieczek do toalety, ale krótkich.

Jadłam normalnie, choć nadal ostrożnie i bez przyjemności. Gdyby nie nadżerkowe zapalenie żołądka i dwunastnicy, chętnie nie jadłabym niczego albo o wiele mniej, ale musiałam pilnować, żeby nie sprowokować bólu. Odkąd ścisk w żołądku i wymioty ustały, znów czułam głód i ponownie stałam się wrażliwa na wszelkie odstępstwa od tradycyjnej diety.

Zatrucie pokarmowe – dzień 7

W tym dniu wykonałam ostatnie notatki chorobowe. Po zatruciu pokarmowym został mi już tylko negatywny afterglow w postaci ciągłego wzdęcia (bez rozpierania) i porannych odwiedzin w toalecie świadczących, że układ trawienny ma się jeszcze nie do końca dobrze. Momentami po posiłkach groźnie mi się odbijało, ale nie wypuściłam żadnego jedzonka. Niestety mimo starań nie udało się zapobiec wrzodowemu bólowi żołądka, więc od poprzedniego wieczora nieustannie czułam równocześnie głód i niechęć do jedzenia. Nie jadłam – bolało bardziej. Jadłam – robiło mi się niedobrze. Cyrk na kółkach.

Po tygodniu chorowania, mimo iż przespałam więcej godzin niż przez całe dotychczasowe życie, byłam wymęczona, zmęczona, senna i zmarnowana. Dodatkowo nieszczęśliwa ze względu na niedogodności jelitowe i ból żołądka. Sytuacja ustabilizowała się mniej więcej po kolejnym tygodniu.

***

Tym, którzy wytrwali, gratuluję. Przy okazji pytanie: Co skłoniło was do przeczytania mojej historii?

26 myśli na temat “(Nieprzesadnie) krótka historia zatrucia pokarmowego

  1. To brzmi jak najgorszy koszmar :( nieraz miałam choroby przez które straciłam apetyt, jadłam wtedy może raz dziennie bułkę z miodem, ale ja nie musiałam się do niczego zmuszać – najgorsze jest to ze Ty właśnie musiałaś przed nadżerkę i tak naprawdę wybieralas mniejsze zło, bo zarówno jedząc jak i nie jedząc mogłaś zrobić sobie krzywdę i zafundować złe samopoczucie. Nie wyobrażam sobie tak koszmarnego tygodnia, naprawdę… Teraz będę bardziej uważać na to co jem :o z ciekawości, czym się zatrulas?
    Ja przeczytałam te historię bo interesują mnie wszelkie przypadki chorobowe, kosę kiedyś będę musiała zdiagnozować właśnie zatrucie pokarmowe :D

    1. Nie taki najgorszy, zwłaszcza że krótkotrwały. Koszmarem jest życie z ciągłym bólem żołądka, pleców i innych części ciała. Zasypianie każdego dnia z wiedzą, że jutro, pojutrze, za miesiąc i za rok nadal będzie bolało.

      Wolę nie pisać, czym się zatrułam.

      Mnie też barrrdzo interesują przypadki chorobowe, zwłaszcza niecodzienne. Przeziębienia czy grypy są nudne.

  2. Obecnie takie „boleści” przeżywa moja matka. Ale to bardziej z powodu tego, że jest osłabiona z powodu starego wieku, no i z tego, że dawno femu wycięła sobie wyrostek.

    A ja mam grypę, katar i kaszel. Ot, biomasa chorobowa w jednym domu z 4 osobami. :P

  3. Mnie skłoniło :
    1) lubię Twój styl pisania,
    2) ciekawość jak zatrucia pokarmowe wyglądają u innych. Na szczęście nigdy nie miałam aż tak długiego strajku kiszek, ale podobne choć 3 dniowe zatrucie przeżyłam po zjedzeniu obfitego w mięso posiłku po 10 latach jego nie spożywania. Utwierdziło mnie to tylko w tym, że jedynym mięsem które 'trawie’ jest tuńczyk i łosoś, a i to okazjonalnie i w symbolicznych ilościach. Aaaa… Na wzdęcia całkiem dobrze pomogło mi wtedy połączenie herbaty z imbiru, termoforu i espumisanu. Nie gwarantuje że zadziała u Ciebie, ale w razie (tfutfu) czego to jedna z opcji

  4. Przeczytałam, bo kilka lat temu przeżyłąm podobną historię… Zatrułam się tuńczykiem z puszki. To było straszne, współczuję Ci bo wiem, co przeżyłaś. Moja historia trwała 3 dni: w tym czasie w żołądku siedziała mi rozkładająca się ryba, której nie dało się ani zwymiotować, ani wygonić drugą stroną, nie działało absolutnie NIC. Prowokowałam wymioty ( coś okropnego, nigdy więcej)- nie skutkowało, tak, jakby ktoś tę rybę przykleił mi do ścian żołądka, herbatę z senesem nawet wypiłam (ohyda, na samą myśl o tym smaku naciąga mnie na heft)- działanie od 1-10: 0. Przełom nastąpił dnia trzeciego: jakby ktoś wlał mi do przełyku kreta, w 10 minut hydraulika zadziałała, rury puściły i nastała szczelność xD To chyba najbogatsza w metafory wypowiedź jakiej udzieliłam publicznie hehe ;) Mam nadzieję, że nie miewasz już AŻ takich przygód..doskonale Cię rozumiem i życzę, aby w przyszłości żaden produkt Ci nei zaszkodził! Pozdrawiam ciepło <3

    1. No właśnie ja też wypiłam herbatę z senesem. Dla mnie jest spoko. Za to tabletki… Kiedyś miałam (nie)przyjemność przyjąć. Do dziś mnie bierze na wymioty, kiedy przypomnę sobie zapach i smak.

      Twoja historia jest okropna. Wiedzieć, że „zatrute” rybsko siedzi przyklejone/przyczajone gdzieś wewnątrz, i nie móc się go pozbyć. Brr. Dobrze, że to przeszłość. Przynajmniej masz historię do opowiadania :P

  5. Aha, zapomniałam o clue programu: w trakcie miałam halucynacje i omamy słuchowe: „widziałam” i słyszałam kota pod drzwiami, jak miauczał i drapał, a do tego …hymn USA :/ Zatraciłam zdolność oceny odległości od danego przedmiotu: wyciągając rękę po butelkę z wodą- „nie trafiałam”: celowałam i sięgałam po powietrze, obok butelki. Masakra, mózg płata figle mówiąc delikatnie. Trucizna w organizmie to coś potwornego i odbierającego zmysły.

    1. Fascynujące, że trucizna może przedostać się z żołądka do mózgu i spowodować halucynacje (u Ciebie) czy gorączkowy haj (u mnie).

  6. Ja przeczytałam, bo tytuł sprawił,po pierwsze, że zrobiło mi się bardzo smutno, że nie miałam pojęcia, że tak cierpiałaś, a ja nic o tym nie wiedziałam, nie mogłam pomóc :( po drugie rozumiem, co to dolegliwości żołądkowi, podtrucia itd. Ból żołądka, jelit i wzdęcia, najgorszemu wrogowi tych stanów nie życzę :(
    To cudownie, że masz wokół siebie ludzi, którzy dowiozą Ci zakupy :) ja na nikogo takiego liczyć nie mogę niestety, ale w takich sytuacjach kryzysowych mam zapas wafli kukurydzianych czystych i z dodatkami. Rozumiem az za dobrze także skłonność do unikania absorbowania ludzi swoją osobą. Ja również nie cierpię zwracać się do innych o pomoc, bo to jak jawne przyznawanie się do słabości, człowieczeństwa…
    Pamiętaj gdyby było Ci kiedyś źle, pisz! Czasem rozmowa odwrócenie uwagi od objawów jest zbawienna ;*

    1. U mnie niechęć do zajmowania innych jest tak duża, że gdy siedziałam na izolacji domowej zmusiłam się poprosić bliska mi osobę o zakupy dopiero gdy stwierdziłam, że drugiego dnia gorączki i bólu głowy bez środków zaradczych po prostu nie wytrzymam. A i tak najpierw przeszukałam całe internety czy aby na pewno w mojej małej mieścinie nie ma takich usług z dowozem artykułów do domu 😪

    2. Dzięki Twojemu komentarzowi wzięłam na warsztat – dla samej siebie – wyrażenie: „nie życzyć czegoś najgorszemu wrogowi”. Przysłowia i powiedzenia często mówi się z przyzwyczajenia, chociaż uważa się dokładnie odwrotnie. Na przykład ja wcale bym się nie pogniewała, gdyby moi wrogowie mieli te same choroby, które mam ja. Zwłaszcza gdyby zabraliby je ode mnie, a ja stałabym się zdrowa. Dziękuję za materiał do przemyśleń <3

  7. Dla mnie cały Twój wpis brzmiał jak z powieści Stephena Kinga „Pokochała Toma Gordona”. Czytałam z zafascynowaniem. I powieść, i Twój wpis.
    Oczywiście Ci współczuję, jasne 🍀 lecz samą Ciebie Twój stan zafascynował również. 😉

  8. Po wypiciu 2 saszetek polopiryny zaczął się mój ból, jednak byłam tak przeziębiona, że musiały polecieć kolejne. 6 saszetek w jakimś tam okresie czasu spowodowało tygodniowy ból do tego stopnia, że musiałam spać na siędząco, a każdy krok powodował, że chwiałam się od ściany do ściany. O ile w ogóle mogłam chodzić. Jako osoba, która ma chyba wszystkie choroby żołądkowo-jelitowe, nadżerki, ibs i sratata rozumiem Twój ból.

    1. Parę dni temu doszłam do wniosku, że chyba cierpię na IBS. Łudzę się, że to przez nadżerki pokarmy wchłaniają się wolniej i gorzej, ale szansa jest niewielka. Dodatkowo nie toleruję czegoś, prawie na pewno fruktozy. Mam ochotę się odstrzelić. Kolejny problem w bogatym repertuarze.

      1. Ja fruktozy od lat nie toleruję bo każde jabłko to brzuch 6 miesiąca ciąży… ale jem bo ciężko żyć mi bez a potem skóra na brzuchu wisi od gazów rozciągają i tyje najłatwiej w tym miejscu a opona to moja groza :(

        1. No właśnie mam to samo. Surowe jabłko, owoce sezonowe czy nawet dużo warzyw na obiad = końcowe miesiące ciąży. Im bardziej przetworzone owoce i warzywa, tym lepiej je znoszę. Surowizna jest zgrozą dla mojego układu pokarmowego.

          1. Dla mojego również :(
            No ale ja narzekam a jem chociaż na ten moment jedynie jabłka bo jest sezon a nie wiem czy pamiętasz byłam jabłkoholikiem :(

            1. Ja mam to szczęście, że rezygnacja z owoców była dla mnie łatwa. Nie są mi potrzebne do szczęścia. Gorzej z warzywami.

    2. Taka ilość kwasu salicylowego na jak mniemam zapalnie zmieniony żołądek?! 😵🤯 Dobrze, że nie skończyło się krwotokiem lub perforacją….

  9. Przeczytałam do końca, bo lubię czytać Twoje historie, a przy okazji byłam ciekawa jak się może objawiać zatrucie, bo sama nigdy czegoś takiego nie przeżyłam (i wolałabym tego nie doświadczyć, kilka razy w życiu zdarzyło mi się mieć wstręt do jedzenia i być może to był właśnie objaw zatrucia).
    Życzę Ci dużo zdrowia i oby już wszystko było dobrze :*
    Brałaś w związku z zatruciem i w czasie po jakieś probiotyki? Na pewno byłoby wskazane zregenerowanie przewodu pokarmowego.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.