Po upolowaniu klasycznych wariantów smakowych względnie nowych wafli Dare od ETi bardzo długo szukałam owocowej supernowości. (Istnieją dwie, ale limonkowej nie zamierzam tknąć nawet kijem). Wstrzymywałam się z otwarciem kuszących paczek przez kilka tygodni. W końcu uznałam, że do Wrocławia obiecujące wafle wiśniowe Dare Cocoa Wafer with Sour Cherry Cream nie dotarły, i tyle.
Decyzji o degustacji podstawowych wersji wafelków ETi nie żałuję, bo jak się później okazało, na skompletowanie interesującej całości musiałabym czekać kolejne tygodnie. Wiśniowe wafle pojawiły się dopiero w ofercie Lidla, i to nie każdego. Żeby je zdobyć, przyszło mi jechać na drugi koniec Wrocławia, bo w bliższych oddziałach nie było ani paczek, ani nawet etykiet sugerujących, że dotarły.
Dare Cocoa Wafer with Sour Cherry Cream – wafle wiśniowe
Nieduże kakaowe wafle z kremem wiśniowym znajdują się w opakowaniu większym niż maluchy z kolekcji Dare, ale mniejszym niż propozycje familijne. Paczka liczy czternaście sztuk ułożonych w dwuszeregu. W przeciwieństwie do najstarszego członka rodu – batona Dare to Enjoy – wafelki nie zostały oblane czekoladą. Przełożono je skromną liczbą warstw kremu: dwiema. Nadzienie ma kolor zszarzały, ledwo je widać spod wafli o barwie zakurzonego brązu. Ogólną prezencję oceniam jako dostateczną.
Cocoa Wafer with Sour Cherry Cream marki ETi dostarczają 503 kcal w 100 g.
5 wafli wiśniowych Dare waży ok. 24 g i zawiera 120 kcal.
1 wafelek wiśniowy Dare Sour Cherry waży ok. 5 g i dostarcza 25 kcal.
Dare wafle wiśniowe Dare Cherry ważą 66 g w opakowaniu (14 wafelków) i zawierają 332 kcal.
Wiśniowe wafle Dare Sour Cherry pachną rewelacyjnie, przy czym nieprzesadnie zgodnie z tytułowym założeniem. Na wstępie oferują bogactwo… słodkiej szarlotki z górą cynamonu i kruszonką. Wyczułam intensywnie korzenne pieczone jabłka w kruchym, słodziutkim cieście. Wiśnie dołączyły nieco później, współuczestnicząc w ciastowej fieście. Pomyślałam o domowym pleśniaku pełnym wilgotnych wiśni, z elementami ciasta kakaowego i oczywiście kruszonką.
Słodycz daje się poznać jako cukrowa, na szczęście nie jest przesadna. Wiśnie ewidentnie odwołują się do owoców mięciutkich, wyciągniętych z kompotu bądź upieczonego chwilę wcześniej ciasta. Kakaowość bierze się z czysto kakaowych części pleśniaka. Obojętnie, która wersja aromatu w danej chwili dominuje – szarlotkowo-korzenna czy wiśniowo-pleśniakowa – nozdrza osiągają orgazm.
Płaty waflowe oddziela się od kremu łatwo. O ile złapie się w dobrym miejscu, można oderwać całość. Stanowią przedstawicieli typu bezwagowego. Są leciutenieczkie, perfekcyjnie kruchuteńkie i chrupiące. Zgodnie z nazwą i kolorem smakują kakaowo i gorzkawo, przy czym gorzkawość bierze się przede wszystkim z wypieczoności, a dopiero potem z kakaowości. Albo nie zawierają słodyczy, albo oferują marginalną (i dobrze). Uważam je za perfekcyjne.
Wiśniowy krem z wafli Dare Sour Cherry daje się poznać jako gęsssty, twardy, intensywnie pylisto-ziarnisty. Przywodzi na myśl nierozgrzaną pylisto-ziarnistą plastelinę. Słowo sour występuje w nazwie nie bez przyczyny. W nadzieniu znajduje się mnóstwo kwaśnych punkcików, przez które całokształt wypada kwaśno na potęgę. Od razu pomyślałam o bezlitosnych sprayach do ust z lat 90, których założeniem było zakwasić dziecko na śmierć. Wiśniowość kremu jest sztuczna, odrobinę marcepanowa. Z czasem do wymiarów wiśniowości dołączają korzenność, ciastocynamonowość, piernikowość i szarlotkowość.
Kakaowe wafle wiśniowe Dare Cocoa Wafer with Sour Cherry Cream od ETi są ciekawe i pod pewnymi względami przyjemne, acz ogólnie wypadają średnio. Na tle podstawowych wariantów smakowych nawet słabo. Przywiodły mi na myśl kwaśśśno–cukrowawe pierniki z nadzieniem marcepanowo-wiśniowo-jabłecznikowo-korzennym. Dobrze, że nie zamieszkały w opakowaniu familijnym.
Pod względem konsystencji nie podoba mi się plastelinowość kremu. W kwestii smakowej nie odpowiada mi wyrazista, waląca w pysk kwaśność. Wafelki wiśniowe są jednocześnie za kwaśne i za słodkie. Nie dokończyłam opakowania, a kolejnego spotkania nie planuję.
Ocena: 3 chi
Skład i wartości odżywcze:
Skład: cukier, mąka pszenna (zawiera gluten), olej kokosowy, mleko w proszku pełne, syrop glukozowy, serwatka w proszku (produkt mleczny), kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 2,4%, skrobia ziemniaczana, olej roślinny (słonecznikowy, z nasion bawełny), emulgatory (lecytyny ze słonecznika, polirycynooleinian poliglicerolu), kwas (kwas cytrynowy), suszone wiśnie w proszku 0,4%, barwnik (ekstrakt z czarnej marchwi), substancje spulchniające (wodorowęglan sodu, difosforan disodowy, wodorowęglan amonu), sól, aromaty, ekstrakt drożdżowy. Może zawierać pistacje, orzechy laskowe, soję, sezam oraz orzeszki ziemne.
Kalorie w 100 g: 503 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 24 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 21 g), węglowodany 64 g (w tym cukry 29 g), błonnik 2 g, białko 7 g, sól 0,5 g.
Gdzie kupić: Lidl
Cena: 2,49 zł
Mogę się pod tą recenzja podpisać rękami i nogami :D nie są złe, ale na tle pozostałych w sumie nie ma sensu ich kupować :D
Przypuszczam, że limonkowe są gorsze :D
Jadłem te i te. Moim zdaniem wiśniowe są świetne, a limonkowe średnie :) Nie są złe, ale nijakie – jak każde inne cytrynowe wafle.
Nienawidzę limonek, więc jeśli dla mnie wiśniowe są średnie, a dla Ciebie świetne, to jakie musiałyby być dla mnie limonkowe, skoro uważasz je za średnie? Better pozostawić to w sferze niewiedzy :P
Ja natomiast nienawidzę posmaku szarlotki w słodyczach, więc będę się trzymać kilometr od tego wafla :-D
To raczej nuta, którą wyczułam ja, niż którą czuć ogólnie. Tak czy owak, wiele nie tracisz :P
Dla podgrzania koszmaru tych wyobrażeń dodam, że ja limonki lubię :D
Gorzej być nie może!
Nie spodziewałam się po nich niczego dobrego.
O, jednoczesny kwach i przesłodzenie to coś, co mnie swego czasu bardzo w wielu słodyczach i czekoladach męczyło, więc zaczęłam je omijać. Stąd nigdy nie przemawiały do mnie jakieś warianty „biała czekolada i cytryna”.
Te wafelki widzę jako… wiśniowo-alkoholowe, mocno kakaowe… może nawet w polewie kakaowej z wtopionymi suszonymi wiśniami. To by się mogło udać, gdyby jeszcze do składu g… nie pchać.
Połączenie białej czekolady z cytryną kojarzy mi się wyłącznie z parszywym, wykręcającym japę Ritterem.
Nawet Dare mnie nie przekona do smaku wiśni w słodyczach. Fe!
A ja mam zupełnie odwrotnie. Kilka lat temu coś mi się takiego stało, że obecnie wiśnia to chyba mój ulubiony owoc w słodyczach. Ten owoc lubi zaskakiwać, może dlatego.
Więcej wiśniowych słodyczy dla mnie. Tobie pozostawiam cały słony karmel (z wyjątkiem tego, który słony jest tylko z nazwy).
Nienawidzisz i limonek, i słonego karmelu? ;(
I melona, i świeżych malin, i lukrecji, i anyżu, i pikantnych potraw, i pieprzu, i imbiru. Jeszcze trochę się znajdzie :P
O proszę, cóż za selektywne podniebienie <3 Ja za melonem też nie przepadam, maliny kocham w każdej postaci, lukrecja i anyż nie bardzo, pikantne loffciam, pieprz loffciam, a imbir może być. Coś tam byśmy skomponowali gdybyśmy się wybierali na papu :) W sumie ostatnio sobie uświadomiłem, że chyba jedyne smaki, których ewidentnie nie lubię to różne takie typowo zimowe smaki – jakiś mak (chociaż jak w czymś dobrym to ujdzie), rodzynki (tych to ja NIENAWIDZĘ, ale czy to na pewno zimowy smak?) i podobne.
Nie takie selektywne. Nigdy nie byłam ani nadal nie jestem osobą wybredną. Więcej mam produktów, których się boję, niż których realnie nie lubię. Wymienionych wcześniej rzeczywiście nie lubię. Mak bardzo, bardzo lubię. Z rodzynkami pogodziłam się bodajże w liceum, ewentualnie na studiach. Od tego czasu szczerze je lubię. Za to straciłam serce do żurawiny. Jeśli w czymś jest, zjem, natomiast sama bym nie dodała. Mogłaby nie istnieć, a nie odczułabym straty, o.
Jakie knajpy lubisz? Do jakich chodzisz?
Oj knajpy przeróżne. Kocham tajskie, kocham ramen, kocham dobre steki i wiele innych. To, co najbardziej lubię w jedzeniu, to niespodziankę. Moja strategia jedzenia wygląda tak, że albo jem coś zdrowego, albo jem coś nowego. Teraz już rzadko powtarzam jakieś danie czy produkt jeśli nie jest czymś w miarę zdrowym. Jestem ciekaw czy masz podobnie. A jeśli chodzi o kawiarnie, to bardzo lubię próbować popularnych teraz monoporcji. Przyszły do nas i widuję je coraz częściej. W dobrych cukierniach takie ciacha potrafią być małymi dziełami sztuki i wizualnie, i smakowo. A wracając do tego próbowania to ostatnio zastanawiałem się co mi to daje i dlaczego tak bardzo kręci mnie próbowanie. Myślę, że gdyby tak pokopać, to można by się dokopać do ciekawych wniosków, z których nie wszystkie są różowe.
Mam na odwrót, bo po pierwsze bardzo chętnie wracam do dań, które nie są przesadnie zdrowe, ale mi posmakowały – np. burger z burgerowni, pizza włoska – za to nie jestem skora do próbowania nowości. Jeżeli idę do knajpy, w której posmakowało mi danie X, na 99% kolejnym razem – i kolejnym, i kolejnym ;) – wezmę to samo. Opcja zamówienia czegoś innego wydaje mi się wówczas stratą możliwości zjedzenia tej pyszności na rzecz nieznanego, a więc potencjalnie gorszego produktu.
Popularne monoporcje? Pierwsze słyszę. Jestem tak bardzo nie na czasie, że musisz mi wytłumaczyć.
Być może swój limit próbowania wyczerpujesz na blogu :) Monoporcje, czyli takie ciasteczka dla jednej osoby, zwykle starannie ozdobione lub po prostu starannie wykonane. Smaki są różne, zwykle dość wyszukane. Z sieciówek ogólnodostępnych najłatwiej znaleźć takie w A. Blikle, choć moim zdaniem ich monoporcje są jednymi z najgorszych. Ten typ ciacha, o ile mi wiadomo, przywędrował z Paryża. Są też zwykle drogie, a czasami bardzo drogie. W kawiarnio-cukierni Desero taka jedna potrafi kosztować nawet 28 zł, co już praktycznie dorównuje cenom w Paryżu (tam widziałem monoporcje w najlepszych cukierniach na poziomie €8).
* Deseo, nie Desero. Przepraszam za literówkę.
Wygooglowałam. Kompletnie to do mnie nie przemawia, tak samo jak wypasione glazurowane pączki albo lśniące kolorowe praliny w czekoladziarni. Może zmieniłabym zdanie po spróbowaniu, nie twierdzę, że nie, natomiast takie słodycze wizualnie przywodzą mi na myśl plastik. Chętnie pobawiłabym się nimi w plastikowej dziecięcej kuchni.
Coś w tym jest, ja tak mam z tymi dekoracyjnymi tortami, choć akurat monoporcje naprawdę są przeważnie pyszne – to nie tylko nastawienie na wygląd. A co najbardziej lubisz zamawiać w kawiarni?
Jeszcze nie miałam okazji pójść do kawiarni. Póki co zwiedzam restauracje, bo jarają mnie dania obiadowe. Starbucksa nie liczę, poza tym tam ciasto jadłam tylko raz i tyłka mi nie urwało. Słodyczy zjadłam w ostatnich latach miliony, a obiady w zasadzie ciągle jem takie same, stąd preferencje obiadowe. Poza tym chyba wolałabym kupić coś na wynos, przynieść do domu i zjeść wygodnie w łóżku. Tak przyzwyczaiłam się do wieczornych degustacji blogowych – które odbywają się poza godzinami działania kawiarni :P – że trochę nie wyobrażam sobie wkomponowania tego w inny przedział godzinowy.