O konieczności ochrony środków jadalnych słów kilka

Przez długi czas myślałam, że wygrałam tę wojnę. Załatwiłam wroga na dobre i zostałam sama na polu bitwy, które szczęśliwie dla mnie z pola bitwy stało się całkiem przyjemnym do mieszkania domem. Dwupokojowym mieszkaniem w bloku, jeśli mam być precyzyjna. Pomieszkiwałam sobie w nim sympatycznie z małą sierstną istotą, od czasu do czasu mierząc się z latającymi lub pełzającymi najeźdźcami typu mucha, osa, komar, biedronka (ta to jest najgorsza, zwłaszcza chińska, zwłaszcza do kwadratu, iż latem na balkonie siada mi tego ustrojstwa chmara liczona w dziesiątkach sztuk). Wystarczyło zabić dziada, czasem wypędzić lub poczekać, aż sam kopnie w kalendarz (co się zdarza często i szybko muchom), a potem dalej żyć spokojnie własnym życiem.

Niestety, co można wywnioskować po powyższym akapicie, wojna z latająco-pełzającym ohydztwem czyhającym na człowiecze środki jadalne wcale się nie skończyła. Miałam okazję doświadczyć bezczelnych działań partyzanckich, kiedy wybierałam się na urodzinowy weekend do przyjaciółki mieszkającej w Katowicach (naturalnie pozdrawiam ;*). Chciałam zabrać ze sobą trochę chrupek błonnikowych, bo była ich ciekawa, a odradziłam zakup całej paczki (znam jej gust i wiem, że musiałaby nakarmić tym gołębie lub muszlę). Otworzyłam dawno nieotwierane płatki i… wiadomo, co tam zobaczyłam.

Historię opowiadam wam w związku ze współpracą z sklepem internetowym Amarat, w którym znajdziecie wszystko do kuchni, między innymi pancerze, przyłbice i tarcze do walki z robactwem zasadzającym się na wasze środki jadalne. W moim przypadku kluczowe okazały się pojemniki na kaszę, ryż i produkty sypkie. Kupiłam je dawno temu, a dokładnie na studiach, kiedy po raz pierwszy znalazłam w kaszy jęczmiennej wylinki (wstrętny widok, przez który nie mogłam jeść kaszy jęczmiennej przez kilka kolejnych lat). Sprawdzają się perfekcyjnie. Niestety zupełnie nie pomyślałam, że płatki, których nie zjada się na bieżąco, też potrzebują ochronnej zbroi.

Wszystko do kuchni: pojemniczki na przyprawy

Bitwa Pod Kaszą Jęczmienną nie była zresztą jedyną, w której onegdaj przyszło mi wziąć udział. Podobny problem, na dodatek z tą samą rasą obcych (polecam wygooglować: żywiak chlebowiec), napotkałam po otwarciu długo nieużywanych przypraw w saszetkach. Dorosłe osobniki założyły tam sekty, do których wabiły inne dorosłe osobniki, a także rodziły i wychowywały dzieci (przez chwilę nawet było mi żal niewinnych larw dorastających w takich warunkach światopoglądowych). Trafiłam na tradycyjną Sektę Papryki Słodkiej, futurystyczną Sektę Bazylii (dacie wiarę, że członkowie naprawdę czekają na powrót Wielkiej Bazylii?), bardzo konserwatywną Sektę Sosu Pieczarkowego i wiele innych, szkoda wymieniać. Problem lokatorów migających się od płacenia czynszu rozwiązałam pojemniczkami na przyprawy, do których obecnie przesypuję nawet sól (a nuż znaleźliby się jacyś latająco-pełzający fani Wieliczki).

Skoro już dotknęłam braku zaufania do fauny podstępnie zamieszkującej domy (i mieszkania w bloku, jak już ustaliliśmy), słów parę o ograniczonej ufności wobec flory, a co za tym idzie o dzbanku do herbaty, w którym przechowuję przegotowaną wodę. Ja wiem, że teraz dużo się mówi o czystości wody w miejskich sieciach wodociągowych. Wysłałam nawet w tej sprawie e-mail, żeby dostać osobiste potwierdzenie, że wrocławska woda jest cacy i pić ją można. (Otrzymałam odpowiedź, że owszem, można). Niestety nie przekonuje mnie zachwalanie czystości wody, kiedy nie ma się pojęcia o stanie rur w blokach. Wyobrażam sobie, że ich wewnętrzne ścianki porastają glony, mchy i paprocie, a kiedy akurat nikt nie odkręca kranu i w rurze nie ma wody, przelatują przez nią nietoperze. Dlatego korzystam z mineralnej butelkowanej oraz wspomnianego dzbanka, do którego przelewam nadmiar wody przegotowanej, bo po co marnować?

Korzystam też z maselniczki, czyli estetycznego więzienia dla kostki masła (w moim przypadku połowy masła, gdyż nie cierpię, jak lekko owalna pokrywka maselniczki miażdży rogi dostojnej kostki). Maselniczka jest moim ulubionym nabytkiem kuchennym z zeszłego roku. To właśnie wtedy po kilkunastu latach stronienia od masła wróciłam do spożywania go, co bez wątpienia przysłużyło mi się zdrowotnie. A czemu nie trzymam masła po prostu w lodówce? Nienawidzę musieć skrobać, bo jest zmarznięte.

Wszystko do kuchni: pojemniki na żywność

Ostatnim rodzajem pojemników stosowanych przeze mnie do walki z wrogami, tym razem głównie wiatrem wiejącym w trzewiach lodówki no frost, są plastikowe pojemniki typu śniadaniówka. Duże i małe opakowania hermetycznie zamykane pokrywką (której zdjęcie nierzadko wymaga połamania lub chociaż pokiereszowania sobie palców) potrafią ochronić ser żółty i biały przed zeschnięciem, a także obszar lodówczy przed zaciągnięciem aromatycznych uroków wędliny lub wędzonej ryby. Taak, zwłaszcza ryby. Poza tym pojemniki idealnie sprawdzają się podczas wyjazdów, kiedy trzeba zabrać do jedzenia coś nieprzyjaznego zwykłej plebejskiej siatce (foliówce, reklamówce, jak zwał, tak zwał).

Niestety jeszcze nie wymyśliłam, jak ochronić przeszło dwadzieścia opakowań chlebków Rounds Wasy, które upolowałam w promocji, a do których zakradli się już wymieniony na początku wpisu żywiak chlebowiec i jego banda. Póki co wsadziłam każde opakowanie w siatkę i zawiązałam poniżej uszek na węzeł gordyjski. Nie sądzę, by żywiak się przez to przegryzł, chociaż nigdy nie wiadomo. Przez torebki z herbatą przegryza się bez problemu. (Dlatego herbaty też trzymam w szczelnych pojemnikach). Może jak zarazi się koronawirusem i zmutuje, będzie w stanie przeżreć na wylot nie tylko cienki plastik, ale także metal czy diament. Nie jest to nieprawdopodobne. Wystarczy spojrzeć chociażby na genealogię psa obronnego, który wyewoluował właśnie z zarażonej groźnym wirusem pchły.

***

No dobrze, poznaliście już moje doświadczenie bitewne. A wy jakich działań ochronnych imacie się dla zapewnienia bezpieczeństwa środkom jadalnym?

4 myśli na temat “O konieczności ochrony środków jadalnych słów kilka

  1. Jaki cudowny tekst, i to w dzień kiedy nikt by się go nie spodziewał.
    Mój dom jest często najeżdżany, szczególnie latem, przez krwiożercze komary oraz budzące grozę ośmionożne potwory, co sezonowa wojna z tymi drugimi przyczyniła się do rozwoju u mnie silnego ptsd. Planowana przez różne robale rewolucja po spokojnej ciszy powoli przygotowuje mnie psychicznie na walkę, początek zaś moich działań pewnie będzie opierać się na wyrzuceniu otwartej od paru miesięcy paczki Cini Minis, z której nakryłam wylatujących anonimowych zwiadowców.
    Być może to dzięki odprawianym przeze mnie egzorcyzmom w postaci rozpryskiwania olejku miętowego nie miałam do czynienia z rozwojem sekt w moich przyprawach. Niemniej myślę, że niesłusznie wyśmiewasz wyznawców Wielkiej Bazylii, przynajmniej nie mają tak kontrowersyjnych poglądów jak faszystowska Sekta Ziół Prowansalskich.
    Widzę znaczną różnicę w jakości wody w wybudowanym w zeszłym roku mieszkaniu a w ponad dwudziestoletnim domu, gdzie rury nigdy chyba wymieniane nie były, oba budynki zaś dzieli od siebie tylko około 25 kilometrów.
    Twoje wspomnienie Bitwy pod Kaszą Jęczmienną równają się moim wspomnieniom Bitwy pod Siemieniem Lnianym (lipiec, rok 2020). Niestety drobne zboża i nasiona wydają się być najczęściej najeżdzanymi terenami. Pojemnik wydaje się być skutecznym fortem obronnym i bardziej estetycznym niż słoik po majonezie Winiary, więc na pewno się zainteresuję.
    Moim największym problemem ostatnio jest niestety sprytny i nieuchwytny Grzyb Lodówkowy, który niezauważalnie, powoli i bezlitośnie pozostawia po sobie ślad jedynie w postaci odkrywanych któregoś dnia, już zarażonych zombie-warzyw. Niestety z uwagi na dobre ukrywanie się przeciwnika nie mam pomysłu jak mogę odzyskać przejęty teren, a wymiana lodówki nie wchodzi w grę.
    Wydaje mi się, że jak raz jakieś cholerstwo się w mieszkaniu pojawi, to już niestety będzie zawsze. Martwi mnie to, ile rzeczy muszę jadać z dodatkiem w postaci jaj czy małych larw, które są jeszcze niewidoczne.
    Jeszcze raz, kocham ten tekst.

    1. A ja kocham Twój komentarz! Cudownie utrzymałaś klimat i opowiedziałaś kolejną mrożącą krew w żyłach historię wojenną. Jeśli chodzi o komarzych najeźdźców, u mnie od paru lat jest z nimi względny spokój. Niestety zwiadowcy drużyn spod chińskiej flagi z kropkami są znacznie gorsi, wolałabym już tych Komarów. Przynajmniej Komarowie giną od Raida. Współczuję momentu zajrzenia do zajętej przez wroga paczki chrupek śniadaniowych. O ile przed wyrzuceniem odważysz się zajrzeć. Olejek miętowy faktycznie pomaga? Jeśli tak, kupię kilka litrów i zaleję pół królestwa.

      PS Dobrym, bo szczelnym i obszernym, pojemnikiem na rzeczy najeżdżane jest wiaderko po twarogu sernikowym. Tylko ponownie pojawia się kłopot natury estetycznej. Ja w nim trzymam tylko zamknięte produkty, np. torebki ryżu. Jak przychodzi kolej danego zboża, rozrywam torebki i przesypuję do eleganckich słoików.
      PPS Grzyb przeniósł się do lodówki? A to nie jest tak, że warzywa pleśnieją same z siebie? Chyba że wyrastają Ci na marchewkach i ziemniakach pieczarki lub muchomory. Może istnieje jakiś środek celujący w grzyb, ale obojętny dla żarcia, który wstawia się do lodówki.

      1. <3 Cieszę się, że moja historia wojenna spotkała się z należnym jej szacunkiem. W sprawie chińskich zwiadowców, moja babcia zawsze powiadała, że ,,żółtki kiedyś owładną świat'', wtedy myślałam, że chodzi jej o Chińczyków, ale może mówiła szyfrem i miała na myśli właśnie biedronki?? Pierwsze słyszę o Raidzie, czy w przypadku komarów mających swoją bazę w postaci przepływającego przez podwórko strumyka też pomoże? Na pewno wypróbuję tę broń.
        Fort pod znakiem Cini Minis został już unicestwiony, a tajemnicze akta przebywających tam oddziałów nigdy nie zostaną odkryte.
        Według internetu olejek miętowych jest dobry na wszelkie robactwo i owady, oraz pająki, wydaje mi się, że coś tam działa. Wymieszałam go z wodą i emulgatorem i spryskuję mieszkanie/dom jak jakiś daleki krewny tarantuli mnie nawiedzi. Z powodu wcześniej wspomnianego strumyka oraz dużej ilości idealnych do tworzenia prowizorycznych obozów terenów zielonych mój rodzinny dom jest niestety oblężony przez pająki i robale niczym Leningrad, tylko że odwiecznie i raczej bez szans na poprawę.
        Wiaderko po keto szugar-frii serniku użyłam już kiedyś jako forteca dla nasion chia, niestety chyba źle je wysuszyłam albo chia były zainfekowane już w sklepie, bo jakieś paskudztwo się w nich pojawiło. Od tego czasu wiaderka jako pojemniki nie kojarzą mi się najlepiej. Chyba trzeba będzie wesprzeć sklepy ze specjalistyczną bronią takie jak Amarat.
        Co do grzyba, warzywa pleśnieją bo zarodniki grzybów znajdują się w powietrzu cały czas (z tego powodu też grzybieje się podczas rodzynkowienia, ponieważ z wiekiem traci się odporność na zwalczanie tych zarodników. Wydaje mi się, że jak zarodniki w lodówce się zadomowią, to wtedy te warzywa i owoce szybciej pleśnieją (moje potrafią w kilka dni, a ty potrafisz trzymać je miesiącami i będą cacy). Mogę się jednak mylić, to nie bardzo moja działka. Lodówka była kupiona używana, więc swoje lata też ma, co na pewno nie pozostaje bez znaczenia.

        1. Raid działa w pomieszczeniach zamkniętych, toteż proponuję zrobić zasadzkę. Możesz np. wystawić ponętną dla komarów nagą nogę za okno, potem coraz bardziej chować ją do domu, a kiedy najeźdźcy przekroczą próg, zatrzaśniesz okno, odpalisz Raida, uciekniesz z pokoju i zrobisz chamom hasz komorę.

          Trochę przeraziłaś mnie tymi zarodnikami pleśni hasającymi po lodówczych zakamarkach. Od czasu do czasu coś mi pleśnieje. Czy to znaczy, że za każdym razem uradowany wolnością grzyb wzlatuje w powietrze i penetruje produkty mieszkające na innych piętrach?

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.