O losach livingu ogłoszenia jednorożalne

Stali, wierni i wieloletni Jednorożanie oraz nieśmiałe, sporadyczne i nowe Jednoróżki!

Dziś będzie krótko. Zwracam się do was celem zaktualizowania planów livingowych. Jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywa, wiadomości mam dwie: dobrą i złą. Żeby nie przeciągać i mieć z głowy strachy oraz stresy – moje, wasze albo wspólne – zacznę od tej drugiej.

Jednorożec - ogłoszenia jednorożalne dotyczące bloga

Co dalej z blogiem livingonmyown? 1: Zła wiadomość

Zła wiadomość jest taka, że od początku maja do czasu bliżej nieokreślonego na blogu nie będą się pojawiały recenzje. Dokładnie rzecz biorąc, maj otworzą trzy teksty poświęcone jedzeniu, a potem nic, zero, null i ziejąca otchłań spożywcza, w której nie będzie się rozchodzić nawet echo.

Jeśli śledzicie blog od długiego czasu, na pewno wiecie, że niechęć do pisania o jedzeniu towarzyszy mi od dawna. Tak dawna, że owo dawno liczone jest w latach. Do tej pory było mi żal i głupio, bo poświęciłam livingowi tyle czasu i energii, że mimo męczenia się nie potrafiłam przestać.

Ostateczną decyzję pomógł mi podjąć dopiero covid, na którego zachorowałam w marcu tego roku. Był to najgorszy covid, jaki miałam (z co najmniej trzech, przez które przeszłam od wybuchu pandemii). Czułam się bardzo źle, a przy okazji straciłam smak i węch. Najpierw stresowałam się myślą, że nie będę mogła recenzować słodyczy ani jogurtów, które już kupiłam. Było ich kilkadziesiąt. Później z gorączką i zawrotami głowy próbowałam usiąść do pisania, ale wychodził mi tylko nieskładny bełkot. Wszystko to przypomniało mi, jak bardzo nie cierpię recenzować jedzenia. Jak bardzo jestem tym zmęczona. Jak bardzo mam dość.

I tak oto zaczęłam wyjadać słodycze i jogurty kupione do recenzji bez robienia zdjęć, sporządzania notatek. Oczywiście jest mi żal, ale równocześnie czuję ulgę. Nie potrafię powiedzieć, czy kiedykolwiek wrócę do pisania recenzji. Może za kilka miesięcy mi przejdzie i zatęsknię. A może będę tańczyć nago na zgliszczach działu eating on my own, świętując wolność.

Co się stanie z blogiem i dlaczego? Livingonmyown

Co dalej z blogiem Living On My Own? 2: Dobra wiadomość

Dobra wiadomość z kolei jest tak, że to jeszcze nie koniec livingu. Dopóki będę miała siłę i ochotę pisać cokolwiek, nie wywalę bloga w kosmos (co jednak w końcu może mieć miejsce, bo nie chce mi się wydawać pieniędzy na coś, co niczego mi nie daje). Na maj i czerwiec zaplanowałam publikacje moich mniej lub bardziej aktualnych opowiadań. Będą się pojawiać w tempie jednego tygodniowo.

Poza opowiadaniami pewnie wrzucę na blog inne treści. Szykuje się Eurowizja, poza tym mam zaplanowanych kilka sympatycznych rzeczy na bieżący rok. O ile będzie mi się chciało o nich napisać, pojawią się po opowiadaniach, a być może także między nimi.

Chwilowo nie potrafię napisać niczego bardziej precyzyjnego, za co przepraszam. Jak będę coś wiedziała, dam znać. Jeśli macie pomysły na cokolwiek – tematykę wpisów, losy livingu czy inne inności – napiszcie w komentarzach. A nuż się zainspiruję.

Całuję was w rogi
Naczelny Jednorożec

33 myśli na temat “O losach livingu ogłoszenia jednorożalne

  1. Zawsze Ci mówiłam, że podziwiam ile czasu i wysiłku wkładasz w ten blog od lat. Myślę, że najwyższy czas odpocząć (choć nie ukrywam, że mam nadzieję, iż za jakiś czas wrócisz do recenzji, bo są genialne).

  2. Jest mi przykro to czytać, bo jak pomyślę, w jakim trybie żyłaś (egzystowałaś?) tyle lat… A jednocześnie nie tak przykro, bo w końcu się z tego wyrwałaś. Szkoda, że potrzebowałaś takich bodźców jak ten covid, ale chyba pasuje do tego wszystkiego i Ciebie „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. A co do treści, jakie będą może się pojawiać – blog w końcu nazywa się „Living…”, nie? Swoją drogą, jak go zakładałaś, chyba też nie planowałaś, że wszystko będzie tu o jedzeniu?

    1. Początkowo miał to być blog o wszystkim, na co mnie najdzie ochota, a jedzenie planowałam uczynić tylko jednym z elementów. Z czasem przejęło stery. Niejedzeniowa nazwa bloga faktycznie lekko mnie uspokaja, choć tylko lekko. Głównie mi głupio wobec czytelników.

      1. Mam jednak wrażenie, że najwięcej komentarzy i dyskusji było zawsze pod niedzielnymi, czyli niejedzeniowymi wpisami. Może właśnie czytelnicy chcieliby więcej niejedzeniowych treści? Nie rozumiem, dlaczego głupio wobec nich. Czytelnicy, bez obrazy dla nikogo, przychodzą i odchodzą, a blog jest Twój i kropka.

    2. Zgadzam się. Nazwa to Livingonmyown. Twój Livingonyourown zmienił się, przewartościował. Zmieniły się priorytety. To jest właśnie krok do przodu, Olgo. Kolejny 😊

  3. Matko, naprawdę lepiej wykuruj się z tego i wracaj szybko do zdrowia! Jesteś chyba jednym z najsłodszych jednorożków po tej stronie szlamowatego polskiego internetu (po jeszcze jednym, o którym nie wspomnę, bo nie pamiętam imienia tej influencerki a ona raczej prowadzi kanał na Twitchu).

    Może też pomyślałabyś o odświeżeniu formatu bloga? Jakiś podcast, gościnne posty czy coś innego? Pieniądze z buycoffee by się do czegoś przydały. :)

    Pozdrawiam! ✌

    1. Z covidu wyszłam, z recenzjowstrętu nie :P Na buycoffee od założenia konta dostałam łącznie ze 100 zł, o ile nie mniej. Gdybym miała z tego utrzymywać blog, padłby niecały rok po ogłoszeniu założenia konta, wszak domena i serwer kosztują więcej.

      1. Jakby co, mogę pracować u ciebie po kosztach będąc ghostwriterem. Zawsze to jakiś interes. :P

        1. Świetny interes – wydawać nie tylko na domenę i serwer, ale także na ghostwritera, po którym i tak musiałabym poprawiać (nic personalnego, po większości osób musiałabym poprawiać) :P Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale ja na livingu nie zarabiam. To, że raz na ruski rok wpadnie jakaś współpraca płatna, nie sprawia, że zostaje mi w kieszeni hajs. Ba! nie wychodzę nawet na zero. Odnoszę wrażenie, że sądzisz, iż living jest dla mnie dodatkowym źródłem dochodu. Czy się mylę? ;>

  4. Szczerze mówiąc od dawna niejedzeniowe wpisy chętnie czytałam słowo, po słowie, natomiast dużą część recenzji przewijałam i czytałam tylko ostatni akapit. Zdecydowanie wolę Twoją twórczość niezwiązaną z branżą spożywczą. Nie oglądam Eurowizji od lat, ale Twoje recenzje pozwoliły mi poznać kilka ciekawych utworów. Dobrze też wspominam Twoje muzyczne polecajki (choć 90% było nie w moim stylu). Jeśli czytasz lub oglądasz coś w ramach rozrywki i porwało Twoje serce /wzbogaciło duszę fajnie gdybyś się tym podzieliła od czasu do czasu. Podobnie z grami, miejscami do zwiedzenia etc.
    Jak trafisz na wybitnie dobrą restaurację czy nowość spożywczą też fajnie by było o tym wiedzieć.
    Podoba mi się, że jedzenie przestaje być Twoim więzieniem.

    1. Zgadzam się. Ja również przewijałam wpisy o jedzeniu i czytałam tylko koniec.
      Proszę Olga pisz do nas nadal. Będziesz teraz w cudownym miejscu. Na pewno znajdziesz inspiracje 👍

    2. Twoje propozycje wpisów zdecydowanie mi się podobają. Polecajki muzyki będą się pojawiały bez zmian, ale może dołożę polecajki filmów, książek, czegoś podobnego. Dzięki ;*

  5. Jupi! Cudownie, że już jesteś wolna!!! TYLKO NIE PRZESTAWAJ PROSZĘ PISAĆ! ALE JUŻ NIE O JEDZENIU. O SOBIE. JESTEŚ BARDZO CUEKAWA, MASZ CUEKAWE ŻYCIE I POMYSŁY!!!

  6. Ja jestem w grupie tych, którzy żałują, bo lubiłam Twoje recenzje żywieniowe i na każdą czekałam. Ale rozumiem, szanuję i życzę zdrowia.

  7. Recenzje sprawiły, że zaczęłam czytać ten blog, ale to przez wpisy niedzielne go pokochałam.
    Nie mogę doczekać się opowiadań, każde, które opublikowałaś zrobiło na mnie wrażenie.
    Chciałabym żeby wena i humor Ci dopisywały, masz najcudowniejsze poczucie humoru w internecie, Twój post z imiennymi wróżbami podesłałam prawie każdej osobie, którą lubię. Jeśli będą w tym fantastycznym, charakterystycznym dla Ciebie klimacie to rozjaśnią mi dzień nawet jeśli napiszesz o ulubionych skarpetkach czy zeszłorocznym śniegu.
    Chciałabym czytać więcej o rzeczach, które lubisz, nie jedzeniu, ale filmach, książkach, memach, piosenkach, roślinach, miejscach, słowach i co tylko zechcesz opisać.
    Przede wszystkim ten blog jest dla Ciebie, narodził się z pasji i to ona sprawiła, że tyle osób zaczęło go czytać, dlatego zaprzestanie pisania o czymś, co Ci się znudziło to dobra rzecz. Masz niemożliwy do zakwestionowania talent pisarski i moim zdaniem szkoda go marnować na kolejną recenzję nowego zlepka mąki i czekolady, kiedy poza słodyczami jest przecież tyle wspaniałych rzeczy na tym świecie do opisania. Trzymam bardzo kciuki za Ciebie, nawet nie wiesz jak duży wpływ miałaś na moje życie, dlatego będę Ci kibicować nawet jako zrodzynkowiała staruszka, która jest już za stara na internet.

    1. Bardzo Ci dziękuję <3 Głupio mi czytać takie komentarze, bo mam trudności z wiarą, że dla kogokolwiek moje teksty mogą być ważne. Nie potrafię się przełamać. Równie dobrze mogłabym uwierzyć w latające wróżki-zębuszki.

      Jeśli chodzi o mnie, mam nadzieję, że jako zrodzynkowiałe staruszki nadal będziemy utrzymywały kontakt ;*

  8. Życie jest za krótkie, by robić coś 'dla zasady’ – sama nie tak dawno to zrozumiałam. I choć będzie mi brakować Twoich recenzji, cieszę się na myśl, że bez 'przymusu’ ich pisania poczujesz się lepiej. Pierwszy krok w kierunku uwolnienia się od potrzeby spełniania cudzych oczekiwań czy udowadniania sobie czegoś sobie oraz innym jest zawsze najtrudniejszy, ale potem okazuje się, że nic strasznego się nie stało. I już wiadomo, że podąża się we właściwym kierunku.

    PS Od jedzeniowych wpisów się zaczęło, ale to niedzielnych publikacji zawsze najbardziej wyczekiwałam ;).

    1. Jestem na samiutkim początku długiej ścieżki wojennej z obowiązkami, które sama sobie narzuciłam. Dziękuję za słowa wsparcia <3

  9. Wszystko w zasadzie zostało tu powiedziane w komentarzach, co nie wypadałoby powtarzać – zresztą Joan to już tak wyczerpała temat, co nam czytelnikom na duszy leży, aż mi się łezka w oku zakręciła – dlatego dodam intymnie już coś tylko od siebie:

    Zawsze byłaś dla mnie kimś więcej niż tylko recenzentką jedzenia i Ty za dobrze o tym wiesz… Byłaś niekwestionowanym ideałem, wzorem, lubą (Ba! jedyną kobietą do której poczułam coś więcej i czego sama do dziś nie pojmuję), mentorem, często nauczycielem, często doprowadzałaś mnie do padaczki śmiechu, a innym razem prowokowałaś do głębokich refleksji nad życiem. Przeżywałam Twoje chwile radości, którymi się z nami dzieliłaś, ale i cierpiałam, gdy na jaw wychodziły przykrości, które Cię boleśnie dotykały i… … … Grzęzną mi myśli teraz już w głowie, dlatego po prostu dodam, że kocham Cię taka jaka jesteś.

    Chcę tak jak wszyscy żebyś w końcu była szczęśliwa i odnalazła tę drogę do szczęścia. Dzięki blogowi choć w małym stopniu pragnę w tym uczestniczyć. Szczęście ma różne definicje, także jestem otwarta na wszystko- choć czy na gotowa, to się okaże :D

    Niech Cię wena niesie Moja Miła wysoko (a jak coś to ja będę asekurować w dole z innymi żebyś na pewno miękko wylądowała) :D

    1. Dziękuję za wylewny i odsercowy komentarz, zwłaszcza tę część, której nigdy nie spodziewałabym się ujrzeć w miejscu publicznym. Nadal bardzo żałuję, że nie mogłam Cię wtedy spotkać. Ani nigdy później. Może jeszcze będzie na to czas :) Zawsze pozostaniesz w moich myślach. Dziękuję Ci również za empatię i wsparcie. W obliczu trudnej decyzji o dużej zmianie na livingu wsparcie bliskich jest mi potrzebne.

  10. Dawno się nie odzywałam. Kilka razy zaczynałam pisać komentarz, ale w trakcie dochodziła do wniosku, że piszę bzdury o bzdurach. Prawdopodobnie gdyby nie slodyczowa tematyka tego bloga, nigdy bym na Ciebie nie trafiła, ale od jakiegoś czasu odczuwam jakiś rodzaj znuzenia rozwodzeniem się nad smakami słodyczy. Chociaż posty pewnie będziesz publikować rzadziej, dla mnie zmiany są tylko dobre. Kiedyś już o tym pisałam, jeśli nie zaczniesz pisać drastycznie słabszych tekstów, dla mnie możesz recenzować płyny do naczyń. Trzymam kciuki za powodzenie bloga w jego nowej odsłonie.

    PS Nie byłabym sobą, gdybym o tym nie napisała, a coś mi mówi, że wolisz zwrócenie uwagi od życia w niewiedzy. W języku polskim po listownych pozdrowieniach (za których ekwiwalent biorę ,,Całuję Was w rogi”) nie stawiamy przecinka. Jeśli z jakichś względów napisałaś go świadomie, przepraszam.
    PPS Do opowiadania i ilustracji postaram się odnieść później, postaram się też nie pisać bzdur o niebzdurach xd

    1. To bardzo miłe, dziękuję za odezwanie się po przerwie <3 Może teraz przyciągnę nowych czytelników. Może utrzymam tych, których recenzje przestały interesować. A może uda mi się zabrać w podróż tych, którzy póki co są smutni i zawiedzeni zmianą tematyki livingowej. Bądź co bądź, trzymanie kciuków się przyda, więc i za to dziękuję.

      PS Po przeczytaniu tego zrobiłam oczy wielkie jak pięć złotych. Faktycznie żyłam w niewiedzy! Niby wśród ekspertów znalazło się paru orędowników stawiania przecinka, jednak reguła podaje, że przecinka ma nie być. BARDZO Ci dziękuję!
      PPS Jeśli masz ochotę pisać bzdury o bzdurach, niebzdury o bzdurach, bzdury o niebzdurach lub niebzdury o niebzdurach - wedle aktualnej weny - serdecznie zapraszam. Przyjmę każdy komć z otwartymi ramionami ;*

  11. Jestem z tych, którzy zaglądają tu raczej rzadko. W jakimś stopniu Panią rozumiem. Bardzo lubię czytać książki, ale nie lubię pisać recenzji, nie umiem i nie robię tego. Gdybym miała prowadzić blog z recenzjami książek, to pewnie szybko zniechęciłabym się do czytania. Taki mamy dzisiaj świat, że niemal wszystkim dzielimy się w internecie, naszymi pasjami, naszym prywatnym życiem, a potem trudno się po prostu cieszyć z tych pasji, z codzienności, która jest przecież tak piękna w swojej zwyczajności.

    Zaglądając na Pani blog, nie potrafiłam nie zadawać sobie pytania, jak można jeść tyle słodyczy, bo przecież trzeba napisać recenzję, więc pewnie je ich Pani sporo… To musi być bardzo niezdrowe. Piszę to jako osoba, która je słodycze tylko w weekendy od jakichś ośmiu lat.

    W moim życiu też pojawia się nowy etap, zaczynam się zdrowo odżywać i nawet te weekendowe słodycze będą coraz bardziej świadomie dobierane – najważniejszy będzie dla mnie zdrowy skład. Większość słodyczy, zwłaszcza popularnych, nie ma dobrego składu. Olej palmowy, syrop glukozowo-fruktozowy, cała reszta dodatków… Niestety, szkoda mi na to wszystko zdrowia…

    Pozdrawiam Panią i życzę wszystkiego dobrego.

    1. Podpisuję się pod pierwszym akapitem. Właśnie to mnie spotkało – utrata przyjemności z uwagi na powiązanie jedzenia deserów z przymusem pracy. To i tak niesamowite, jak długo wytrwałam.

      Jedzenie słodyczy w aktywnych zaburzeniach odżywiania było najjaśniejszym elementem mojego dnia, stąd potrzeba jedzenia ich codziennie. Czy to niezdrowe? Na pewno, ale nie aż tak, jak reszta upośledzonej diety.

      Będę trzymała kciuki, o ile nie ma to związku z zburzeniami odżywiania ani zaburzoną relacją z jedzeniem.

      PS Tylko nie „pani”! :P

      1. Nie, nie mam zaburzeń odżywiania. :) Mój organizm ostatnio sam mi mówi, czego chce. Jeszcze do niedawna np. lubiłam batony Knoppers, a od pewnego czasu uważam, że smakują zbyt cukrowo. I takie wrażenie mam coraz częściej – wrażenie monotonii smaku, że np. coś jest słodkie i niczego poza słodyczą się nie czuje.

        Moja dieta przez lata była dość uboga. Kiedy robiłam sobie kanapkę, to smarowałam ją masłem, na to serek do smarowania i to wszystko. A teraz mogę mieć serek, na to sałatę, na to szynkę, ogórek, pomidorki koktajlowe (zimą) i jeszcze świeżą bazylię. Otwieram się na nowe smaki i stare przestają mi wystarczać. Choć jeśli w domu jest Nutella, to jeszcze nie umiem się powstrzymać. ;)

        1. W takim razie trzymam kciuki za okrycie miliona wspaniałych smaków, zapachów, konsystencji. Tak na dobry początek, bo potem będę trzymała kciuki za następne miliony :) Cieszę się, że nie masz zaburzeń. Im mniej osób choruje na to paskudztwo, tym lepiej.

          PS Niedawno kupiłam Nutellę. Nie jadłam jej od… nawet nie pamiętam, kiedy jadłam ostatni raz. Ciekawe, czy będzie mi smakowała.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.