Nadeszło lato, a wraz z nim długo wyczekiwane wakacje. Na ogół świeci słońce i szumi delikatny, ciepły wiaterek – nie ma za bardzo na co, a tym bardziej po co narzekać. Jeżeli jesteśmy nad morzem, w tle słychać roztańczone fale chłodnej, słonej wody. Jeśli w górach, pewnie cichy pomruk krystalicznego strumyczka. Do pokojów tych zaś, którzy zostali w mieście, przez okno sączą się dźwięki wesoło bawiących się dzieci, piłek do koszykówki leniwie odbijających się o boisko i innych, zupełnie niewinnych czynności, zza których przebija się energiczne napierdalanie pana sąsiada – fanatycznego miłośnika disco polo, techno sprzed miliona lat lub innych gatunków, niekoniecznie zajmujących wysokie miejsca w rankingu naszych… albo czyichkolwiek ulubionych. Brzmi znajomo?
Powinno. Każdy z nas ma takiego sąsiada, który został domorosłym DJ-em bądź posiadał tajemną wiedzę, zgodnie z którą okoliczni mieszkańcy są mu ogromnie wdzięczni za te energetyczne seanse, składające się z utworów, które potwornie irytują nie tylko dźwiękowo czy tekstowo, ale również „przyczepnościowo”, wszak jak raz wpadną do głowy, uporczywie tkwią w niej do końca dnia, a w gorszych przypadkach jeszcze dłużej. I nieważne, czy mieszkacie w domku jednorodzinnym, na blokowisku, czy zupełnie uciekliście od świata, osadzając się na bezludnej wyspie – sąsiad DJ i tak was tam znajdzie, zamieszka obok i będzie serwował autorską playlistę w ramach śniadania, obiadu, deseru, kolacji. Oraz między nimi. Co gorsza, wcale nie musi wprowadzać się do mieszkania czy domku tuż obok, żeby skutecznie przeprowadzać dźwiękowe tortury. Wystarczy, że jego domek będzie na tej samej ulicy, blok po drugiej stronie podwórka, mieszkanie w tym samym pionie, a geografia, akustyka i głośność ustawiona na fulla szybciutko postarają się, żebyście nie stracili żadnej soczystej nuty.
Korzystając z wakacji, podczas których nie mam ochoty ani serca rozpoczynać żadnych trudnych, filozoficznych tematów, postanowiłam stworzyć przegląd zgromadzonych przez lata piosenek (wybierając te najgorsze, o których aż wstyd pomyśleć, szczególnie że z jakichś powodów nadal trzymam je w pamięci) i zostać waszym sąsiadem DJ-em. Z racji tego, że moją słabością jest brak wpływu na głośność i długość odsłuchiwania przez was załączonych utworów, bardzo proszę o niewyłączanie ich przed końcem, nieprzewijanie, dokładne wsłuchiwanie się w doskonałe, dopracowane teksty, a także przekręcenie gałek głośności w prawą stronę, najlepiej do samego końca. W przypadku braku gałek po prostu zróbcie tak, by było przysłowiowe* pierdolnięcie.
* Określenia „przysłowiowe” używa się tylko wtedy, kiedy dane słowo, w tym wypadku pierdolnięcie, rzeczywiście występuje w jakimś przysłowiu. Przysłowiowa może być skorupka, co za młodu nasiąka, a na starość trąca, albo serce, któremu nie żal, jeśli oczy nie widzą. Ponieważ nie znam żadnego przysłowia związanego z pierdolnięciem, a zamarzyło mi się użycie wobec niego tegoż określenia, stworzę je sama, a potem wy musicie zacząć używać, żeby się utrwaliło. A zatem, ekhm, oto ono:
Kiedy sąsiad DJ pierdolnie piosęki,
I najgorszego utworu docenisz wdzięki.
Proste? Proste. A teraz jedziem z toplistą 10 Sąsiedzkich Hitów Lata (kolejność losowa z racji trudnej do oceny wspaniałości każdego z dzieł; pamiętajcie tylko, by przesłuchać w całości wszystkie).
1. Boys – Biba
Tu muszę przyznać, że miałam problem z wyborem. Nie posiadam zapisanych zbyt wielu utworów disco polo, jako że jest to gatunek, do którego pałam uczuciem równie silnym co miłość, tylko przeciwnym. Przeglądając zatem moją skromną kolekcję, postanowiłam wybrać jedną piosenkę będącą przedstawicielem całego gatunku, którego przecież nie mogłoby zabraknąć w repertuarze sąsiada DJ-a.
Wahałam się, czy nie postawić na Skalara W tę noc lub Tomasza Niecika i jego Szubi dubi, ale ostatecznie uznałam, że pierwszej brakuje powagi sytuacji, w drugiej zaś beat został zakoszony, a tekst nie jest aż taki zły, po prostu festynowy, gdzie nobody gives a shit i wszyscy się dobrze bawią. Ostatecznie padło więc na klasykę, czyli zespół Boys (tylko wielki żal, że nie jest to Figo Fago) i ich obietnicę wspaniałej sąsiedzkiej zabawy do samego rana. W końcu hej, co za noc!
***
2. Gosia Andrzejewicz – Nigdy już
„Nigdy już, nigdy już – a a – nie będę z tobą spać, bo nie jesteś dla mnie już niczego wart – a a”. Ile gnoju wylano na tę panią w internecie, to chyba tylko ona… nie, to wszyscy wiedzą. Niestety takie mamy czasy, że od anonimowych hejterów obrywają osoby ładne, mądre, utalentowane i sympatyczne. Nie rzadziej obrywają jednak takie jak Gosia Andrzejewicz.
Odświeżywszy sobie teksty i melodię utworów tej artystki, uznałam, że jednego z nich nie może, po prostu nie możne w sąsiedzkim zestawieniu zabraknąć. Żeby jednak zaserwować wam esencję esencji, wybrałam Nigdy już, nie tak popularne jak Słowa czy Pozwól żyć. Po wysłuchaniu nie czujcie się jednak skrępowani, by kliknąć w polecane przez YouTube linki i kontynuować przygodę z Gosią. A a.
***
3. Mandaryna – You Give Love A Bad Name
Kogo z polskich wykonawców słuchasz? Aaaa, Mandaryny. Ogłosić coś takiego światu oznacza popełnić towarzyskie samobójstwo i pozbawić się zarówno obecnych przyjaciół, jak i szansy na zdobycie nowych. Ja na szczęście nie musiałam skrywać miłości do niej, jako że to uczucie nigdy się we mnie nie narodziło. Na starym dysku znalazłam trzy sztuki jej piosenek, trzymane tam z niewiadomego powodu (pewnie dlatego, że z całego dorobku Mandaryny tylko tych da się jako tako słuchać).
Gdybym chciała na poważnie zabawić się w sąsiada DJ-a, z pewnością puściłabym coś bardziej soczystego z YouTube’a, jak na przykład znane wszystkim wystąpienie z Sopotu (2005 r.), czyli Ev’ry Night na żywo. Kiedy jednak zaczynałam układać toplistę, przyświecało mi założenie, by szukać wśród mp3 już posiadanych i drzewiej faktycznie słuchanych, więc nie będę teraz oszukiwać i wrzucać czegoś z internetu. Musicie się zadowolić utworem You Give Love A Bad Name, który – jak już zaznaczyłam – w dorobku Mandaryny nie jest aż tak tragiczny. No, chyba że śpiewany na żywo.
***
4. Kalwi and Remi – Explosion
2004 rok, wakacje, białe rękawiczki na rękach starszych znajomych (którym się po cichu zazdrościło), stroboskopy wiszące pod sufitem osiedlowej (kościelnej!) albo nadmorskiej dyskoteki i głośno huczące w głośnikach Eksplołżyyyyyyn!!! Któż by tego nie pamiętał? Wieś jak ta lala, ale sentyment pozostał.
Na domiar złego czasem zdarza mi się tych panów posłuchać, szczególnie gdy zaczynają się wakacje, a ja chcę poczuć klimat. Wyciągam wtedy spod łóżka białe rękawice, które zakupiłam długo po tym, jak przestały być modne, zaciągam na uda poszarzałe z biegiem lat kabaretki i wkładam w pępek kolczyk z brokatowym motylem. Niee, nie robię tego. A może…?
***
5. Groovebusterz – Destiny
Są takie piosenki, które wpadają nie tylko do ucha, ale także wprost do serca. Kiedy się ich uczepisz, męczysz biedny przycisk play tyle razy, że w końcu domownicy lub współlokatorzy pukają do twoich drzwi z groźbą wyrzucenia sprzętu grającego przez okno. Tak też było z tą piosenką, która dziś wydaje mi się, lekko mówiąc, nie tak wyszukana, jak odbierałam ją na początku.
Byłam wtedy w gimnazjum, panowała era techno i pokrewnych, a ja namiętnie odkrywałam nowych twórców i ich dzieła. Kiedy trafiłam na to, o głębokim tekście, traktującym wszakże o przeznaczeniu (oceńcie sami: „This is my… This is my… This is my… This is… This is… This is my destination!”), wiedziałam, że niedługo znajdę się na granicy wielkiej kłótni domowej pod tytułem „przestań w kółko słuchać tej samej piosenki!!!”. Ale cóż – takie było moje destiny. A przynajmniej tak myślałam.
***
6. David Tavare – If You Don’t Know My Name
Ten utwór nie jest szczególnie głęboki, filozoficzny ani nic z tych rzeczy. Jego mocną stroną jest jednak to, że wcale nie próbuje być, a przynajmniej taką mam nadzieję (inaczej straciłabym wiarę w ludzi, zaczynając od samej siebie). To właśnie z uwagi na niewymagający jakiegokolwiek wysiłku umysłowego tekst nie mogłam nie umieścić go na sąsiedzkiej topliście.
Po wysłuchaniu całości i docenieniu geniuszu objawiającego się w prostocie śmiało możecie zgłaszać się do mnie – najlepszego letniego DJ-a – po autografy. (Jakby co, sąsiad też chętnie rozdaje). A w razie gdybyście don’t know my name, zawsze możecie call me baby.
***
7. Akon feat Snoop Dogg – I Wanna Fuck You
Jaki jest najlepszy sposób na poderwanie płci przeciwnej? Oczywiście napisanie piosenki, zaśpiewanie jej spokojnym, niemalże balladowym głosem, w której bez owijania wyznajesz: „I wanna fuck you, you already know”. Jakaż dziewczyna oparłaby się romantyzmowi płynącemu z tejże sentencji? Zważywszy na to, że sąsiad DJ ma potężnego wąsa, żylaste ciało pięćdziesięciolatka i biały, lekko spocony podkoszulek?
Żadna, otóż to. A uprzedzając wasze wątpliwości, dlaczego w takim razie sąsiad jest nadal sam, odpowiadam: bo nie jest taki łatwy, jak myślicie! Ma przed sobą kawał życia, w którym czeka go mnóstwo okresów wakacyjnych i wiele innych piosenek do wykorzystania, jak choćby Enrique Iglesias – Tonight (I’m Fucking You), David Guetta & Akon – Sexy Bitch albo wymienione wcześniej Figo Fago Boysów.
***
8. Scooter – Aiii Shot The DJ
Zagrajmy w zgadywanki. Któż to taki: chudy i starawy niemiecki gość o białych włosach, który zamiast śpiewać w kółko się drze. Oczywiście, że Scooter! Szczerze wątpię, by była choć jedna osoba, która tego człowieka nie kojarzy. Osobiście mam kilkanaście jego piosenek niesklasyfikowanych płytowo, a ponadto całą jedną płytę. Nie ma wakacji bez Scootera i nie ma DJ-owania bez Scootera.
To znaczy jasne, że są. Dzisiejsze wakacje spędza się raczej z Jasonem Derulo, Daviem Guettą, Aviciim i takimi tam (do żadnego z nich nic nie mam, żeby nie było niedomówień), ale na prawdziwych wakacjach musi się pojawić niemiecki krzykacz. Z racji mnogości utworów wybrałam pierwszy z listy (pomijając tym samym ważne klasyki jak np. How Much Is The Fish, nad czym do dziś każdy się głowi, idąc po karpia na Wigilię), w którym zakochałam się chyba najwcześniej.
Albo i nie? W każdym razie tu pragnę wyznać swój grzech, że mimo poczucia, iż słuchanie Scootera jest bardzo nie na miejscu, to grzeszyć w ten sposób lubię i zamierzam dalej, póki moje bębenki nie powiedzą dość. Jednocześnie żywię nadzieję, iż ten miły biały pan krzycząc o strzelaniu do DJ-a, nie miał na myśli mnie ani mojego sąsiada.
***
9. Sasha Dith – Russian Girls
O rany, co to coś robi na mojej liście? A tak, wiem. To również było gimnazjum i czas świetności Smoga, zanim stał się stroną do umieszczania filmów z gołymi tyłkami i cyckami. Przedzierając się przez kompilacje krwawych wypadków i nagrania upamiętniające wyciskanie olbrzymiego pryszcza (który ostatecznie okazywał się larwą), można było czasem trafić na coś naprawdę fajnego. Tak fajnego, jak ta piosenka (wówczas była, słowo daję!).
Teraz aż wstyd mnie bierze, że wciąż zajmuje ona kawałek cennego miejsca na dysku, ale cóż – sentyment. Nie wolno wybierać sobie wspomnień, tak samo jak nie wywala się ulubionych butów po wdepnięciu w psie odchody, by chwilę później kupić nową, taką samą parę i bezczelnie udawać, że nic się nie wydarzyło. Każdy z nas ma za sobą gimnazjum i swoje Russian Girls. Nie ma zmiłuj, nie uciekniecie od tego.
***
10. O-Zone – Dragostea Din Tei
Na koniec piosenka, której nie może zabraknąć w zestawieniu żadnego sąsiada DJ-a. Oto trójka panów na skrzydle samolotu, którzy sprawili, że tańczyli wszyscy młodzi, podrygiwali wszyscy starzy, a nawet drżały zakopane głęboko w ziemi kości. Kochały się w nich dziewczyny, marzyli o byciu nimi faceci (tu strzelam, bo nie wiem). Choć z bliska ich lica nie były już tak atrakcyjne, jak oglądane z daleka sylwetki, panowie stali się legendą wakacji i do dziś puszczani są na festynach i wesołych miasteczkach (choć nie wiem, czy zaliczyć to na poczet medialnego sukcesu, czy artystycznej porażki).
Zapisane mam ich cztery utwory i choćby torturowali mnie puszczaniem Behemotha przez całą dobę bez przerwy, nie wyprę się przywiązania do nich ani ich nie usunę. Taka to już jestem disco girl (choć po przejrzeniu powyższego top 10 mocno byście się zdziwili, czego słucham na co dzień). Dla O-zone miejsce znajdzie się zawsze, szczególnie jeśli mam dobrze spełnić rolę sąsiada DJ-a.
Oczywiście tego typu piosenek mam w głowie i zapiskach całe mnóstwo, ale musiałam ograniczyć się do dziesięciu, jako że w przeciwnym wypadku lista ciągnęłaby się i ciągnęła bez końca. Nie próbowałam nawet szukać innych/lepszych, bo nie potrafiłabym dokonać wyboru. Byłoby mi żal tych, które wytypowałam wcześniej i zapewne wpadłabym w stupor.
Jak napisałam na początku, czuję silną potrzebę wykorzystania końcówki wakacji (połowy dla studentów, yeah) i poruszania lekkich, przyjemnych tematów. Później nadejdzie jesień, która przyniesie ze sobą wieczory pełne smutku, zwątpienia w sens życia, rozmyślania nad plusami śmierci i tego typu nastrojów, jak ma to w zwyczaju robić każdego roku. Będę pisać o rzeczach poważniejszych, nostalgicznych, może powspominam trochę dzieciństwo albo poszukam ciekawostek w pamiętnikach. Póki co wydaje mi się, że rozrywkowe tematy są lepsze, właściwsze.
W razie gdyby podobały wam takie muzyczne listy, mogę je co jakiś czas robić, bo moja przeszłość skrywa dużo ciekawych skarbów, a odkopywanie ich sprawia mi dużą radość. Ponadto jeśli macie własne propozycje utworów na listę sąsiada DJ-a, piszcie. Wspólnie stworzymy mix idealny, a potem zamęczymy nim najbliższych. I choć z reguły nie jestem sadystką, to w tym wypadku it sounds like fun!
Pozdrawiam muzycznie :)
Przez Ciebie, ANIELE, youtube mnie porwał…
Moja matka Cię nienawidzi. Moi sąsiedzi też, ale trochę mniej, bo słuchają regularnie czegoś podobnego :D
PS. Dragostea din tei było hitem ubiegłorocznych wakacji w Egipcie, oni zawsze jakoś tak z opóźnieniem docierają do europejskich klasyków :D
PS.2. Przeglądam bloga od początku, jakim cudem nie widziałam tego wpisu wcześniej? Albo jakim cudem tego nie pamiętam? :(
Jaki wiek, taka pamięć. Do czerwca coraz bliżej, cóż. Zapytaj w pracy, czy Ci szef na emeryturę odkłada :D
A opóźnienie muzyczne rozumiem, ale o tyle lat?!