Sąsiad DJ prezentuje: klubowe granie

Sąsiad DJ ma w tym roku ręce pełne roboty, co jest dla niego zjawiskiem nowym i ekscytującym. Od prawie pięćdziesięciu lat bowiem jest na rencie* i emeryturze** i jedynie dorywczo chwyta się niewymagających wysiłku robót, takich jak składanie długopisów, wkładanie zapałek do pudełek czy pomaganie świstakom w zawijaniu sreberek na czekoladach typu no-name. Oczywiście wszystko na czarno.

Głównym zajęciem sąsiada zawsze było picie taniego piwka, podglądanie przebierających się kobiet w oknach bloku naprzeciwko, nierzadko za pośrednictwem lornetki, a także – nie wolno tego pomijać! – letnie DJ-owanie. To ostatnie przyniosło mu osiedlową sławę, przez niektórych zwaną niesławą, a także przysporzyło rzesze fanów. By ich nie zawieść, sąsiad przygotował kolejną playlistę. Tym razem składa się z dziesięciu nieśmiertelnych hitów klubowych z przełomu wieków.

* Należącej do wujka.
** Podkradanej spod wyszydełkowanej serwetki babci.

[UWAGA]: Osoby o zwiększonym poczuciu estetyki dźwiękowej oraz podatne na odczuwanie wstydu w wyniku przypomnienia sobie własnej muzycznej przeszłości proszone są o opuszczenie bloga.

1. C-Bool – Would You Feel

Czy istnieje ktoś, kto potrafi wyobrazić sobie dobrą imprezę bez C-Boola? Obecnie – nie wątpię. Czy jednak znalazłby się ktoś taki na przełomie wieków? Prawdziwy klubowy amant z żelem na rozjaśnionej czuprynie, trzema włosami na krzyż wystającymi zza rozpiętej koszuli, noszący białe rękawiczki? No way!

Do super hitów C-Boola zresztą nie tylko dobrze się tańczyło, czy raczej odstawiało konwulsyjne pląsy po wciągnięciu kreski zakupionej na kreskę u lokalnego dilera, ale również podrywało dziewczyny na podmiejskich osiedlach. Taka sytuacja na przykład: idzie chłopak z karkiem zaczynającym się tuż pod uszami, przechodzi koło niego młoda łania, na co on włącza dzwonek C-Boola z nowiusieńkiego, dopiero co ukradzionego Sony Ericssona T610. Nie ma mowy, by się nie obejrzała! Zwłaszcza, że do utworku dochodzi tekst: Hej piękna, fajnego masz pieska! albo Ale masz cycki!

Dziś niestety, kilkanaście lat od rozpoczęcia XXI wieku i świetności C-Boola, nie ma już prawdziwych romantyków i muzyki, w rytm której można by się zakochać. Całe szczęście, że pozostał sąsiad DJ i jego bogate zbiory! To właśnie dzięki niemu Polacy mają szansę na wakacyjną miłość.

***

 2. MBrother – Trebles

Jeśli tęsknimy za C-Boolem, a przecież tęsknimy każdego dnia, wylewając potoki łez, nie możemy zapomnieć o tęsknieniu za MBrother. Podobnie do sławnego na całym świecie poprzednika Mbrat jest z Polski. Jego główny utwór – Trebles – zna chyba każdy. Ba! jeszcze parę lat temu niejeden z przyjemnością podśpiewywał pod nosem cerata, cerata-tata lub inne równie ambitne, autorskie przeróbki tekstu.

Mnie Trebles kojarzy się również z pierwszym wyjściem na imprezę do miasta, do małego klubu zwanego Amsterdam. Szybko go zamknęli, więc nigdy więcej nie miałam okazji tam pójść. Czemu się jednak dziwić, skoro wpuszczali do środka 14-latków i sprzedawali im piwo? Piwo za 5 zł w centrum, cóż to były za piękne czasy! I jeden sok do wyboru: malinowy. Mimo tego dla 14-letniej, niepijącej dziewczyny każdy sok do piwa jest lepszy od gorzkiego smaku chmielowego trunku. A jeśli kręcicie teraz głowami i zastanawiacie się, gdzie była moja rodzina, na wszelki wypadek nie zdradzę wam, jak popijawa w Amsterdamie się skończyła.

***

3. DJ Tiesto – Adagio For Strings

Nigdy nie lubiłam Tiesto, ale większość ludzi się nim podniecała i niejeden domorosły DJ starał mu się dorównać. Zresztą to właśnie w jego ślady zresztą poszedł nasz sąsiad, montując dzisiejszą playlistę. Trzecie miejsce – tuż po klasyce wstydu – postanowił przyznać swojemu mistrzowi.

Na przełomie wieków znane były głównie dwa utwory: Adagio For Strings oraz… i teraz nie mogę sobie przypomnieć czy Traffic, czy jednak Insomnia. Skłaniam się ku drugiej opcji, ale śmiało możecie mnie poprawiać. Przez długi czas miałam oba utwory na dysku, nie wiem po co, ale z racji tego, iż naprawdę Tiesto nie lubiłam, wykasowałam je i obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę ich słuchała. Dopiero teraz, po latach, w wyniku silnej potrzeby sąsiada, by wykopać stare nuty i zaprezentować światu, musiałam je odświeżyć, łamiąc daną nastoletniemu wcieleniu przysięgę. Cóż za poświęcenie!

***

 4. Global Deejays – The Sound of San Francisco

Czas na przyjemne hity klubowe, klubowo-wakacyjne czy po prostu wakacyjne – jak kto chce i jak kto pamięta swoją przeszłość. Mnie ten utwór kojarzy się z początkami grania w Tibię i poznawaniem wspaniałych ludzi, z którymi – z przerwami – utrzymuję kontakt od lat i których udało mi się spotkać w prawdziwym świecie. Sąsiadowi zaś, który najdalej ze swojego miasta wyjechał do Ciechocinka i z powrotem, kojarzy się ze światem pełnym rozpustnych, półnagich kobiet.

To nic, że dziś nie ma już prawdziwych hipisów, nie musimy przecież burzyć marzeń i erotycznych fantazji naszego sąsiada. Niech chodzi w tych swoich kwiecistych koszulach, niech porusza się na bosych stopach (opcjonalnie wsuwając je w klapki Kubota), ukazując nam piękno rogowaciejących pięt. Wszystko jest dla ludzi, jeśli wrzuci się na wakacyjny luz. Zupełnie jak w autobusie do San Francisco.

***

5. Alchemist Project – Krishna

Oto przykład numeru, który się nie nudzi i po długich latach od premiery nadal dobrze brzmi, gdy za oknami zaczyna się lato. Nie ma zbyt wyrafinowanego tekstu, a i do teledysku można mieć pewne zastrzeżenia, zwłaszcza gdy jest się wyznawcą Hare Kryszny, ale reszta świata przez długi czas całkiem nieźle się przy nim bawiła. Beat jest w porządku, długość utworu też w sam raz na raz, a artysta – Alchemist Project – w czasie świetności wydał parę numerków, dzięki którym można było przymknąć oko na niedociągnięcia wcześniejszych. Prawda…?

Przeglądając Youtube, znalazłam tylko jedną piosenkę, którą znam (poza Krishną oczywiście): Music Is My Extasy. Trochę więcej mam jednak na dysku. Podejrzewam, że jeszcze więcej znajdzie się u sąsiada.

***

 6. East Clubbers – Sextasy

O ile Alchemist Project raczej nie byli szeroko znani i lubiani, to East Clubbers już tak. Pierwsze z brzegu hity, których można posłuchać na Youtube: My Love, More More More, Equal in Love czy It’s a Dream, bezsprzecznie kojarzą mi się z początkiem XXI wieku. Możliwe, że tylko ja po fazie polskiego hip-hopu wpadłam w sidła beznadziejnego techno, ale wolę wierzyć, że po prostu takie były czasy. W końcu przez kogoś prezentowanej łupanki słuchałam. Przez wszystkich.

Moda, chęć bycia fajnym, dyskoteki w salce katechetycznej i imprezy dla starszych, gdzie wkręcało się na fałszywą legitymację z doklejonym zdjęciem (ja nie, bo się bałam i grzecznie czekałam, aż skończę 16 lat). Ach, jak to śmiesznie było mieć trzynaście czy nawet piętnaście lat, zakochiwać się co miesiąc w kimś innym, zapisywać pełne oburzenia notatki w papierowych pamiętnikach i płakać z byle powodu, bo akurat hormon miał ochotę pohuśtać się na mózgowej oponie. Kto więc ma mi za złe dzisiejszy dobór repertuaru, kto tego wszystkiego nie przeżył, niech pierwszy rzuci walkmanem lub discmanem.

***

7. Uniting Nations – Out Of Touch

To już drugi numer, który mi kojarzy się z początkami grania z Tibię, a sąsiadowi z rozbierającymi się ładnymi kobietkami. Na tych drugich zresztą nawet ja z przyjemnością zawieszam oko. Nie muszę być nimi, nie muszę być z nimi, po prostu mam ochotę siąść i się patrzeć (ta w niebieskim jest cudna!). Zwłaszcza że płeć przeciwna na teledysku nie jest ani liczna, ani zbyt urodziwa. A karty mnie nie interesują.

To be honest, tekst też nie wymaga interpretacji naukowej, zwłaszcza że składa się z dwóch powtarzanych w kółko wersów: You’re out of touch, I’m out of time, but I’m out of my head when you’re not around. Cóż za romantyzm! Wymyślił to prawdziwy dżinius.

***

 8. Benny Benassi – Satisfaction

Push me and then just touch me, till I can get my satisfaction. Broń boże nie jest to propozycja i przypadkiem tak tego nie traktujcie, kimkolwiek jesteście. Chyba że chodzi wam o sąsiada, wtedy walcie śmiało. Żylasty, łysiejący pan z chęcią posadzi was na swoim kolanie, zwłaszcza po tym, jak naoglądał się teledysków pokroju San Francisco czy Out Of Touch.

Wróćmy jednak do utworu, który kojarzy mi się z… hmm, końcem podstawówki? Na wycieczce szkolnej, na którą pojechaliśmy z równoległą klasą, zaprezentował nam ją zafascynowany teledyskiem i tekstem kolega. Podczas gdy on śpiewał, drugiemu koledze śmierdziały stopy, ale dla niniejszej opowieści nie ma to znaczenia. Szybko polubiłam repertuar Benny Benassi, wobec czego namiętnie dręczyłam nim rodzinę. Prawdę mówiąc, do dziś uwielbiam ich utwory, a faworytem jest Who’s Your Daddy? (polecam poszukać teledysku bez cenzury). Nie pogardzę jednak również Love Is Gonna Save Us, Blackbird czy Every Single Day. Nie no… nawet nie warto wypisywać tytułów, bo musiałabym skopiować 90% dyskografii. Napiszę tak: jeśli słuchania któregoś z prezentowanych dziś artystów się nie wstydzę, to jest to właśnie Benny Benassi.

***

 9. Basshunter – Boten Anna

Tekst najgłupszy z możliwych, wypacykowany wokalista i… hit na skalę światową. Nie istnieje bowiem osoba, która by go nie słyszała minimum tysiąc razy. Tego, a zaraz po nim Dota, utworów skomponowanych na jego kopyto, jak cały repertuar Basshuntera. I to dosłownie, bo Now You’re Gone jest zrobiona na tym samym beacie co Boten Anna. To się nazywa pójść po linii najmniejszego oporu!

Nie bardzo wiem, co mogę tu jeszcze napisać. Jeśli następujący tekst: Znam bota, jej imię to Anna, Anna to jej imię, może dać bana, zbanować cię i to ostro! nie jest dla was wystarczająco śmieszny, to obejrzyjcie sobie zdjęcia Basshuntera w dziale grafiki Google’a. Przyjrzyjcie się zwłaszcza okładce albumu Now You’re Gone.

***

 10. Kwiaty we włosach [remix]

Na koniec perełka w języku polskim, poznana przeze mnie jako Kwiaty we włosach remix, bez wykonawcy i konkretnej daty powstania. Po prostu ktoś ją kiedyś puścił, i tyle. Jest tak wstydotwórcza i tragiczna, że aż genialna. A już na pewno w typie sąsiada DJ-a, dlatego też nie mogłam dopuścić do sytuacji, by jej w dzisiejszym zestawieniu zabrakło.

Oryginalnie piosenkę wykonują Czerwone Gitary, tu jednak mamy do czynienia z soczystym autorskim remixem, w którym damski głos wyliczający gatunki kwitnącego na trawnikach zielstwa miesza się z klasyką polskiej muzyki. Botanik byłby niepocieszony, gdyż kobieta zdążyła wymienić mało gatunków, natomiast z tego samego powodu osoby z problemami dotyczącymi pamięci powinny odczuwać radość: zwrotki ciągle się powtarzają i nie trzeba wiele zapamiętać, by wtórować wykonawcom. Całość to taka łatwa do przełknięcia pigułka dla wszystkich, którzy trochę chcą poznać korzenie, a trochę się wahają. Tu korzeni bowiem znajdziecie dużo – i roślinnych, i muzycznych.

22 myśli na temat “Sąsiad DJ prezentuje: klubowe granie

  1. Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Że każdy z tych utworów znam bardzo dobrze, baaa ja ich słuchałam! Do niektórych nawet wracam od czasu do czasu :o
    Nie będę ich komentować z osobna, bo się kompromitować nie będę. :D Dodam tylko, że Bota Annę chyba każdy zna, więc czuję się rozgrzeszona i usprawiedliwiona :)

  2. Jak (zapewne) każdy odwiedzające Twe wirutalne progi, muzyczny kątek darzę sympatią. Powracające i atakujące mózg wspomnienia. Przywołują coś, czego często już nie chcemy pamiętać. Lub, co gorsza, zdążyliśmy już o nich zapomnieć, traktując „dobro” z nimi związane jako coś oczywistego.

    Tak naprawdę, cała powyższa lista, to okres pewnego przełomu w moim życiu. Zjazdu psychicznego w dół, początku studiów itp. historii. Nie jest to zatem coś, co opowiada się prawnukom, rozpoczynając od słów „kiedy jeszcze w zegarku nie było wyświetlaczy, które mogą służyć jako projektor…”.

    Dlatego też pisane o tym, że jeden czy drugi kawałek kojarzę z egzaminem lub poprawką poprawki poprawki poprawki, jest bez sensu. Takie „coś” ma większość z nas i czytanie wywlekanych rozterek jakiegoś usera tylko denerwuje, bo trzeba dłużej scrollować mychą.

    Chciałem się tylko odnieść do Tiesto:

    Adagio for Strings – był motywem przewodnim w filmie „Platoon” z 1986 roku. Muzyk wypuścił swój kawałek gdzieś na początku XXI wieku, zrzynając z jednego z (naj)lepszych filmów dzieciństwa.
    Link: https://www.youtube.com/watch?v=ECQeLQURNuw

    Insomia – również nie należy do niego. To kolejna przeróbka utworu z przeszłości. Absolutnie mistrzowskiego, wpychającego w trans, powodującego odizolowanie się od świata, kawałka Faithless z 1996r.
    Link: https://www.youtube.com/watch?v=P8JEm4d6Wu4

    Najmilej (odrzucając powyższe ), bezapelacyjnie, z tego wspominam ceratę. Ilekroć ją słyszę, mam przed oczami cykliczne spotkania grupki ludzi w nieracjonalnym dla otoczenia celu. Piękne chwile, których nic i nikt nie wymaże. Jedna z niewielu rzeczy, o której mogę powiedzieć… jestem z tego dumny.

    1. Nie zgodzę się, że czytanie rozterek usera denerwuje. Ja komentujących traktuję jak znajomych, lubię o nich wiedzieć, a Ciebie to już w ogóle, w końcu łączy nas rozmowa, a nie „fajny wafelek, om nom nom” ;) Jak zwykle dziękuję za długi komentarz ;*

  3. Ha ha ha, też wszystkie piosenki to takie przypomnienie…. Nie wszystkie bardzo dobrze znam, ale każda słyszałam przynajmniej kilka razy ?

  4. hahaha a ja mam to samo totalnie co słodkie! Wstyd przyznać, ale też zdarza mi się je do tej pory słuchać :D Przyznaję bez bicia… nie słyszałam tego remixu ,,kwiaty we włosach” i mnie wmiażdżył w podłoge xD nie wiem czy mam odwagę puścić go moim parentsom :D A z sąsiada nie miałam pojęcia, że taki gagatek.. znaczy przepraszam… sexbomba… pewnie tam wianuszek kobiet do niego się łasi
    :D No nie masz nudno kochana! Takie znajomości ^^

  5. Out of touch to była przez długi czas moja ulubiona piosenka! :D Leciała na każdej szkolnej dyskotece co najmniej kilkanaście razy… Wiesz wtedy puszczano muzykę z mp3, które miały pojemność na jakieś 15 piosenek i takie leciały w kółko. Jak na tamte czasy to była naprawdę dobra piosenka. Tiesto nie znoszę, nie cierpię takich łupanek… Haha tez grałam w Tibie, aż wstyd się przyznać. :D Co prawda miałam może maksymalnie 15 lvl ale grałam! Za to spędzałam dłuuugie godziny patrząc jak mój ówczesny chłopak w to grywał więc w teorii jestem obcykana meeeega. :D Benny Bennassi – tu znów tzw. ,,łupanka”… Basshunter niektóre piosenki miał jak na tamte czasy fajne, obecnie bym po 3 sekundach wyłączyła. :D Z Basshuntera najbardziej kojarzę tą laskę z jego teledysków, która stanowiła obiekt pożądania wszystkich moich kolegów i wkurzenie ich dziewczyn, które zmuszone były słuchać zachwytów nad jej urodą. :D Nie abym się dziwiła…
    Nie wiem czy cieszyć się czy nie, wszystkie te piosenki znam na pamięć.
    Jeszcze brakuje mi jakiejś Cascady i innych takich popowych gwiazdek. :D

    1. Cascada aż za bardzo popowa na klubowe granie, ale w przyszłości na pewno będzie. Tibii się nie wstydzę. Grałam kilka lat, najwyższy lvl miałam 45 bodajże. Zresztą postać nadal istnieje i czasem się na nią loguję, żeby obczaić zmiany grafiki.

  6. haha no nie wierzę. jejku od razu dzieciństwo mi się przypomina. Każdy z tych utworów znam bardzo dobrze… Od razu pojawiają się wspomnienia co do każdej z tych piosenek. To były czasy :D

    1. Jak możesz?! Ominęło Cię pół życia :/ :D A Clubbase oczywiście, że znam. Mam na dysku około 20 utworów, bo mój znajomy je kochał i ciągle mi coś podsyłał. Zaczęło się od Melodyaa, a potem poszło. Nie dodałam do dzisiejszego zestawienia tylko dlatego, że uznałam, iż nikt poza mną nie będzie tego znał. Remiksu Alizee nie znam.

  7. No i dupa, teraz to wszystko muszę ściągnąć (oczywiście po 24h wykasuję) na komputer, bo Botten Annę i Hare Kriszna kocham nadal, sorry, wiejska jakość to też jakość :D

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.