Witamy was w kolejnej, ostatniej już odsłonie letniej playlisty sąsiada DJ-a, którą z przyje… przykrością zamykamy tegoroczne wakacje. Słońca coraz mniej, droga z południa Polski do nadmorskiego wybrzeża zdaje się wydłużać, zupełnie ignorując logikę i prawa czasoprzestrzenne, w sklepach zaś zaroiło się od artykułów szkolnych różnej maści. Mnie, jak i wszystkim studiującym szczęśliwcom, zostało co prawda jeszcze trochę tygodni do zakończenia letniej wegetacji, ale idąc za radą sąsiada, postanowiłam urządzić oficjalne pożegnanie już teraz, by kolejne składanki nie pojawiały się w czasie szkolnym naszych ukochanych czytelników i słuchaczy, wszak czas ten należy przeznaczyć na przykładną naukę.
Ja i sąsiad DJ zapraszamy was zatem na dziesięć ostatnich promyków słońca, powiewów morskiej bryzy, zastrzyków energii i rytmów wprawiających serce w dzikie pląsy zawałowo-relaksacyjne. Sąsiad wszystkim dziewczynom – acz wyłącznie tym mającym co najmniej piętnaście lat – swoim długo wyczekiwanym fankom, śle całusy i wirtualne szczypnięcie w lewy pośladek, chłopakom natomiast przesyła numer konta bankowego za wielokrotne korzystanie z jego muzycznej inwencji. Do usłyszenia za rok!
1. Crazy Frog – Axel F
Na początek końca (jak smutno to brzmi!) serwujemy wam powszechnie znienawidzoną niebieską żabę, której – trzeba to przyznać – i my szczerze nienawidziliśmy. Czas jednak weryfikuje gusta oraz oswaja zrezygnowane ucho z dźwiękami nawet najgorszych utworów. W ten sposób zresztą w poprzednich playlistach pojawili się Tiesto oraz Jeden Osiem L.
Dziś mieliśmy drobny dylemat, czy sięgnąć po Axela F, czyli pierwszą piosenkę z repertuaru płaza, czy może Popcorn, który lubiliśmy o wiele bardziej. Żadna inna piosenka nie była godna zaprezentowania, gdyż tylko te dwie są wakacyjne i wywołują odpowiednie wspomnienia. Wspomnienia z pogranicza dzieciństwa i dorastania, okresu burzy hormonalnej, zaciągania się pierwszym papierosem w parku i kaszlenia po nim niczym gruźlik. Przede wszystkim jednak są to wspomnienia ciepłych miesięcy, strzelam, że letnich. Idealnie pasują do klimatu wakacji, nawet jeśli to ich schyłek.
***
2. One T + Cool T – The Magic Key
Kolejny utwór, który wiąże się z wakacjami, ale nie bezpośrednio. Pamiętam, że w młodości (bo teraz mam sto lat i pochylam się nad grobem) słuchałam go ciepłą, letnią porą. Byłam zachwycona teledyskiem lecącym na kanale VIVA, bo wyglądał zupełnie inaczej niż oglądane dotychczas. Przede wszystkim miał bajkowy charakter, ale nie był zwykłą animacją. Zresztą każdy widzi, jaki jest. Czarno-białe rysunki, prosta kreska, opowieść z sensem. I głosy. Do dziś nie potrafię sobie wyobrazić, że artyści są ludźmi i mają realne ciała. Ich głosy pasują do obrazkowych postaci i nie chcę nawet myśleć, że jest inaczej.
***
3. SMiLE.dk – Butterfly
Trzecia piosenka to już typowo nadmorski klimat i gry na automatach w nadbałtyckich namiotach. Gra, o której mówię, polegała na stawianiu stóp na odpowiednie kwadraty podczas tańca. Wiele lat później podobna rzecz wyszła na PlayStation, ale nie oszukujmy się, to już nie to samo. Zabawa w towarzystwie kilkunastu nieznajomych osób, które ustawiają się dookoła wielkiego sprzętu działającego na metalowy żeton i bezwstydnie się gapią, czekając, aż skusimy, to wrażenia nieporównywalne z niczym innym.
Do tego wybór piosenek ograniczający się do trzech wieśniackich utworów na krzyż, w tym Butterfly właśnie, i dziesiąta gra za darmo. Albo szampan, którego rzekomo można wygrać, jeśli pobije się rekord punktowy. Komuś się kiedyś powiodło? Sąsiad mówi, że próbował, bo kusiła go opcja darmowej alkoholizacji, ale kiedy zorientował się, że na żetony wydał kilkaset złotych, co przewyższało wartość szampana, nie mówiąc już, że i tak zapewne dostałby Majkela o równowartości pięciu polskich złotych, zdenerwował się i czym prędzej wyjechał znad morza daleko w góry.
***
4. Shakira – Whenever, Wherever
Tego zabrakło w zestawieniu hitów z dzieciństwa oraz podczas prezentacji wielkich artystów przełomu wieków. Shakira, której nie trzeba przedstawiać nikomu, kto nie przyleciał z kosmosu przed trzema dniami, oraz Whenever, Wherever, prawdziwy hit początku XXI wieku, promujący pierwszy krążek piosenkarki. Pamiętam, jak jej zdjęcia obiegły wszystkie gazety, a w Bravo pojawiała się przez kilkanaście wydań z rzędu, będąc najbardziej hot gwiazdą. Trzeba się było opowiedzieć po stronie jej fanów albo przeciwników (określenie hejter jeszcze nie istniało wśród młodzieży).
Nie pamiętam, do którego obozu należałam, pamiętam jednak, że mimo wszystko wolałam Christinę Aguilerę (która wygrywała także z Britney Spears). Denerwował mnie głos Shakiry oraz fakt, iż mama twierdziła, że potrafi zatańczyć biodrami tak samo jak artystka (niestety, mamo). Dziś oswoiłam się już z obecnością wokalistki na scenie muzycznej, a na dowód tego postanowiłam ulec sąsiadowi i opublikować jej piosenkę w ramach dzisiejszej playlisty. DJ bowiem zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i zaczął marzyć o sadzaniu jej na swych kolanach i czochraniu za uchem. Cóż, nie wnikam.
***
5. Las Ketchup – The Ketchup Song
Hit parunastu lat wstecz, którego kroki (a raczej gesty) wkuwały na pamięć wszystkie nastolatki. Pamiętam, jak na wakacjach razem z kuzynką próbowałyśmy nauczyć się tekstu, żeby móc śpiewać, tańcząc. Jej mama powiedziała nam, że tak naprawdę to nie są słowa. Gdzieś wyczytała, że artystki połączyły kilkadziesiąt nic nieznaczących sylab i tak powstał ich pierwszy song.
Przez długie lata naprawdę w to wierzyłam. W końcu jednak przyjrzałam się teledyskowi, na którym pojawiają się słowa i wcale nie wyglądają na nieistniejące. Więcej nawet, można je usłyszeć i zrozumieć! Rozwiązawszy tę zagadkę, zapędziłam się w nową: czy ciotka celowo nas okłamała, żeby oszczędzić nam (sobie?) miesiąca dręczenia w kółko tego samego utworu, czy rzeczywiście kupowała gazety typu Najprawdziwsza Prawda, w których wyczytała cudownego newsa?
***
6. Blue Lagoon – Break My Stride
Blue Lagoon, czyli duet, który kojarzy mi się z ciepłymi miesiącami początku gimnazjum, podobnie jak Crazy Frog, One T + Cool T czy artysta prezentowany poniżej. Niewyszukane słowa, prosty teledysk, lekki klimat, wszystko gra. Muzyka idealna, żeby położyć się i zrelaksować, wcale nie myśląc o tym, co leci w tle. Poddać się ostatnim promieniom wakacyjnego słońca, posłuchać szumu morza, jeśli udało nam się tam jeszcze dotrzeć, włożyć stopę w rozgrzany piasek i skaleczyć palec o muszelkę.
Tak bardzo żałuję, że nie spakowałam w tym roku siebie i Rubi, że aż żal pisać. Sąsiad za to wyrwał się na trochę z betonowego Wrocławia, by poobserwować plażowe foki i wgryźć się w smażoną rybę prosto z wielkiej wody. Na mp3 nagrał jedną tylko piosenkę – Break My Stride – by odtwarzać ją w nieskończoność i utrzymywać klimat czasów, gdy był trochę młodszy i miał szansę u płci przeciwnej, której nie trzeba było kusić cukierkami i szczeniaczkiem ukrytym w małym pokoju. Cóż, każdy ma swoje metody.
***
7. Crazy Loop – Crazy Loop
Jak wspomniałam powyżej, jest to kolejna gimnazjalno-wakacyjna opcja muzyczna. Pan Crazy Loop wziął się z zespołu O-Zone, znanego głównie z utworu Dragostea Din Tei, z którego – nie oszukujmy się – potrafiliśmy zaśpiewać głównie numa, numa jej. W sumie i tak lepsze to niż nic.
Zaprezentowany wyżej utwór nie jest arcydziełem, ale i arcydziełem być nie miał. Głos jest przetworzony, a wokalista wypacykowany, na dodatek zasłania się wielkimi białymi okularami. Gdybyśmy mieli się czepiać, z góry można by założyć, że ani nie potrafi śpiewać, ani nie wygląda. Crazy Loop mu jednak wyszedł, podobnie jak Joanna (Shut Up). Nie puściłabym tego może na pierwszej randce ani nie nagrała na mp3, ale wakacje to inna sprawa, wtedy nawet disco z pola da się przeżyć. Yyy, nie, jednak tego nie. W każdym razie mając w pamięci mankamenty Crazy Loopa, pozwólcie uszom zatopić się w tych okropnych dźwiękach.
***
8. Bellini – Samba De Janeiro
Porzucamy Crazy Loopa i wiek XXI, ponownie cofając się do końcówki XX. Samba De Janeiro to utwór, którego już pierwsze dźwięki kołyszą ludzkimi biodrami, nawet tak starymi i stetryczałymi jak u sąsiada. Te same dźwięki otwierają… a przynajmniej powinny otwierać w głowie pewne drzwi do młodości i czasów, gdy dziewięćdziesiąt procent rzeczy, które dziś uchodzą za siarskie, było na porządku dziennym.
Chodzenie w lateksie, spodnie-dzwony, obcisłe koszulki i spodnie na męskich, często całkowicie heteroseksualnych ciałach oraz dzikie pląsy odstawiane na środku ulicy. Słysząc tę piosenkę, czuję na skórze ciepło słońca i letni wiatr we włosach, mimo iż siedzę w pokoju, a najbliższą plażę mam jakieś siedem godzin pociągiem od domu. Cudowne uczucie!
***
9. Mojito – Eo Ea (Que Viva La Noche)
Numer na playlistę trafił przypadkiem. Nie słyszałam go już sto lat, kiedy to nagle pojawił się wśród proponowanych utworów, gdy szlifowałam DJ-ową listę. Od razu przypomniało mi się moje kilkuletnie wcielenie zajadające ruskie pierogi z plastikowej tacki w Pobierowie. Obok mnie siedzieli babcia i dziadek, pod nogami leżały ręczniki, jakiś dmuchany pies, koszyki. W szyję delikatnie cisnęła mnie plastikowa „obroża”, która tego roku znów jest modna (ale do niej nie wrócę, niech zostanie cudownym wspomnieniem, podobnie jak dzwony i inne rozkosze lat 90).
W tle powyższej nadmorskiej sytuacji leciały Smerfne Hity, co jakiś czas zakłócane przez wyjątkowo namolną osę. Słońce schodziło już z nieba, a ja wiedziałam, że po pierogach przyjdzie nam wracać do domku wczasowego, postrzelać z nowo zakupionego pistoletu na kulki, pobawić się z kotami i iść spać, żeby wcześnie rano wstać i biec na plażę. Eo Ea jest pełna energii, pasji i życia. Cudowna! Mam nadzieję, że w was wzbudza tyle samo pozytywnych emocji co we mnie.
***
10. Shaggy Featuring Rayvon – In The Summertime
I wreszcie coś, co trzyma poziom. Utwór przypomniał mi się nagle i niespodziewanie. Byłam na spacerze z Rubi, siadłam na ławce i wtedy do mnie przyszedł. Zakiełkował w głowie, a ponieważ nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należy, szybko przeszukałam YouTube i znalazłam odpowiedź (dzięki ci, o technologio, za internet w smartfonie).
W domu przedstawiłam go sąsiadowi, który dziwnym zbiegiem okoliczności też o nim pomyślał i nawet uwzględnił w dzisiejszej playliście. Takiej zgodności gustów nie mogliśmy zignorować, więc zostawiliśmy ją na sam koniec, tak w ramach muzycznego deseru. Ach, i najważniejsze: oficjalnie ogłaszamy, iż Shaggy został tegorocznym mistrzem wakacyjnego beatu, jako że pojawił się najwięcej razy. Gratuluję, panie S.
hahahaha całusa łapię i nie myję policzka do końca dnia xDD ( Może być hardcore ) A za szczypnięcie mdleję… tylko czemu lewy? :D Ej… ale rok czekać na jego twórczość!? To jakaś niedorzeczność xDD Nieeeeeee! O matko każda piosenka mega mi się pozytywnie kojarzy ale chyba najbardziej Crazy Loop :D Z gimbazą jak Tobie i przesyłaną piosenką przez telefon na dzwonek :D Ale się jarałyśmy :) A Shakira z jej kultową piosenką powoduje u mnie drgawki xDD Sklepową z kuzynką prosiłyśmy o jej plakat powieszony na oknie :D
Pewnie jeszcze przesyłałyście przez Irdę (podczerwień), wtedy nie można było ruszyć telefonem nawet o milimetr, bo się zrywało połączenie, haha.
hahahaha normalnie jakbyś tam była! :D
Bo byłam ;>
O.O kurde… trza było powiedzieć wcześniej! :D I tobie odpaliłabym jakąś piosenkę… ,, to było na melanżu” czy coś :)
Jeszcze jakiś czas temu niektóre piosenki były „wydawane” specjalnie na wakacje. Okres w którym debiutowały miał zapewnić im rozgłos i sprawdzić, że magnetofony, a później wieże z CD będą wydobywać non stop właśnie te rytmy.
Oczywiście bywa i tak, że piosenka chociaż debiut miała w ziemie, kiedy sople lody zwisały nam z nosa, a pieprzony autobus nie nadjeżdżał, to kojarzymy ją z okresem słonecznym. A bo impreza, a bo wakacje, a bo zauroczenie w drugiej osobie.
Ile lat musi minąć by móc wrócić do wcześniejszych lat laby z myślą „no, wtedy to było fajnie”, nie wiem. Trudno mi jednak znaleźć się w powyższym rozstawieniu, bo większość z nich jest zbyt świeża. Tak jakby grana wczoraj. Dlatego odniosę się tylko do kilku pozycji.
1. Żaba na kwasie:
Axel F. mimo, że film z gliniarzem oglądałem dziesiątki razy (do dziś pamiętam jak wszedłem w posianie VHS z pierwszą częścią filmu… właśnie w wakacje ;) ), nie zawładnął moim mózgiem. Totalnym rozpierdolem był Popcorn. Słysząc charakterystyczne pojedyncze bicia w tle poczułem się jak dziecko. Szkrab. Pewnie poniżej 10. roku życia:
Jean Michel Jarre: https://www.youtube.com/watch?v=mxJJiEfnWOE
2. Również kwas, ale i mafia. Rok 1994 i zabójstwo Escobara po MŚ w piłce nożnej. Jednym słowem: Kolumbia. Kolumbia i Shakira.
Ta piosenka, choćbym nie wiem jak się wyzbywał przeszłości, będzie kojarzyć mi się z imprezowaniem. Debilnym imprezowaniem. Okres największej przemiany hormonalnej, chęć być cool. Leżąc na podłodze (w sensie przed spaniem, a nie zgonem) nawet nie byłem w stanie zrozumieć tytułu, który podawał mi kolega (bodaj on ją przyniósł na imprezę). Łeee… co? Łeee co? Dopytam się rano.
3. Musztarda
Ta akurat mnie wnerwiała. Może nie aż tak by wyrzucić telewizor przez okno, ale nie stałem się fanem pomidorów w butli. Może dlatego, że wydawały mi się podróbką tanecznej Macareny?
4. Blue Lagoon
Telenowela z cukrem. Opływa płytkością. „Ja Cię kocham, Ty mnie nie… sialaalalal” względnie „Ty mnie jednak pokochałeś, jest cudnie sialalalala”. Prostota, tandeta. Ale właśnie z takimi wakacyjnymi piosenkami kojarzą mi się lata 90-te. To, choć nowszy kawałek, ma w sobie pierwiastek świata bez Internetu.
5. Sex pod drzewem w parku, sex w samochodzie na parkingu – uliczna Samba
Znane, tego nie da się ukryć. Ale tylko tyle. Jak leciała w radio, ok. Jak nie leciała, też ok. „Ciekawe co będzie po niej”. Piosenka bez historii.
Jeśli mogę (a jak nie mogę, to i tak powiem) wtrącę swoje trzy grosze. Rozpoczynając od najnowszych.
1. 2004: Nelly Furtado – Forca: https://www.youtube.com/watch?v=Gk1v9s5s7YI – ME w piłce nożnej w Portugalii. Rytmiczna, pozytywna piosenka. Teledysk opowiadający historię.
2. 1998: Loona – Bailando: https://www.youtube.com/watch?v=2-uCzzdLKwc – przejście z podstawówki do liceum. Pamiętam jak dziś zakończenie szkoły. Wtedy ta piosenka wydawała mi się mówić „życie toczy się dalej, poznasz jeszcze wielu fajnych ludzi… baw się”. I chociaż w pierwszej szkoły nie mam super wspomnień, to za serducho łapał ból przemijania.
3. 1997: Śmierć uczennicy mamy, śmierć babci, powódź. Po latach tą ostatnią odbieram zupełnie inaczej. Wtedy myślałem, że to wynik wyłącznie nagromadzenia deszczu w jednym miejscu, bez działania zagranicy…
Hey i przyjaciele – Moja i twoja nadzieja: https://www.youtube.com/watch?v=GX0-HPcjo_c Kurwa… aż brak słów.
Zmieniając ton na optymistyczny:
Można by do tego dodać jeszcze wiele innych. Takie, które radiostacje katowały nas od rana lub też katował nas nimi starszy brat ;). Gorące kobiety od Norbiego, Kiedy powiem sobie dość O.N.A, czy w istny wylew piosenek Ace of Bace. Nie można zapomnieć też o Scatmanie…
Bailando jestem pewna, że już wspominałam w którymś z wcześniejszych zestawień. Scatman tez był, miał ostatnie miejsce, jeśli dobrze pamiętam. Polskich nie uwzględniałam, ale przygotowując się do jesiennego wydania kompilacji DJ-a (moooże opublikuję), wybrałam właśnie same polskie, w tym Moją i twoją nadzieję. Kocham tę piosenkę, bo to czasy, gdy byłam malutka i miało nas zalać, a rodzice nosili worki z piaskiem i razem z sąsiadami układali ja na ulicy. Poza tym Nosowska jest jedną z moich ukochanych polskich wokalistek. Albo nawet najukochańszą.
„Łeee… co? Łeee co?” – prawie się oplułam ze śmiechu :D
P.S. Nawiązując do komentarza Veli i mojej odpowiedzi, musisz zatańczyć kroki do piosenki keczupów!
Wiem, że się pojawiały. Skoro jednak playlista nachodziła na koniec wakacji, to trudno byłoby o nich nie wspomnieć ponownie. Taki Scatman ni cholery nie kojarzy mi się z okresem upieprzonego drzewa z lasu i faceta w czerwonym kożuchu.
Hey z Nadzieją, heh. Umieszczone z pełną świadomością czynu. Pokazuje solidarność ludzką (w tym i muzyków – zrobili co mogli, przynajmniej nie wygląda to na komercyjne gówno) ale i jest przeklętą historią naszego kraju. Poza tym wiedząc skąd jesteś, nie trudno o momentalne powiązanie punktu A z punktem B.
Sam, oglądając wszystko z bezpiecznej przecież odległości, miałem uczucie strachu. To też rok w którym pierwszy raz dotknęła mnie śmierć bliskiej osoby. No i to też rok śmierci wyżej wymienionych czy samej Agnieszki Osieckiej, księżnej Diany. Festiwal w Opolu tamtego lata miał wyjątkowy klimat. Pamiętam to, chociaż miałem wtedy gówno, zamiast mózgu, we łbie.
Nosowska ma w sobie coś z „dziewczyny z podwórka”. Nie staje przed ścianką, nie pozuje na czerwonym dywanie. I to od lat. Tak się zastanawiam, skoro ją lubisz, to pewnie to: https://www.youtube.com/watch?v=l8nh-FgEMwM też gości w Twoim folderze. Ew. DJ-a, bo i tak już nikt nie wierzy, że mieszkacie osobno.
Keczup, keczap, sos pomidorowy – wybacz. Ale nawet po pijaku nie składałem rąk w układ taneczny.
Łee… ;)
Przestań z tym „łee”, bo już wpadłam w klimat Nosowskiej* (puściłam sobie załączoną piosenkę) i zrobiło mi się melancholijnie, a tu znów trafiłam na efekt szakiry i musiałam się zaśmiać.
* Co roku jesienią i zimą absolutnie obowiązkowo na mp3 ląduje przynajmniej jedna płyta Nosowskiej. Dołuje mnie to, smuci i fascynuje jednocześnie. Kocham tę kobietę.
Aaaa, najważniejsze: oczywiście, że nie mieszkamy razem. Phi!
Zawsze mówisz mi, że po moich wpisach reagujesz bardzo emocjonalnie. Szczerze? Teraz wiem co masz na myśli, bo aż mi się łezka w oku pojawiła czytając TWÓJ wpis, serio. Te piosenki bowiem kojarzą mi się z najpiękniejszymi czasami w moim życiu, a mianowicie podstawówką. Wtedy wszystko było takie piękne, proste, a ja jak na swoje 12 lat taka szczęśliwa, SPOKOJNA, niezwykle pewna siebie i świadoma tego kim jestem chyba bardziej niż teraz. Miałam wtedy… wszystko? Żałuję, że wtedy tak tego nie doceniałam, a chciałam więcej i więcej.
Co do piosenek, wstyd mi bo każdą znam na pamięć. :D Zwłaszcza lubię Crazy Loppa, okej ta piosenka jest bezsensu itd, ale jaka jest fajna! Jest przede wszystkim charakterystyczna, co dla mnie w muzyce najważniejsze. Z kolei ,,Break my stride” to piosenka, która kojarzy mi się z balem na zakończenie podstawówki właśnie. Pamiętam ile wtedy się stroiłam! Miałam śliczną bluzkę z takim biżuteryjnym motywem wiązaną na szyi i do tego piękną beżową mini z falbanką. Do tego sandałki uwaga: NA OBCASIE, a na oczach pierwszy raz brązowe cienie. Pamiętam, że nie chwaląc się, ale tego dnia miałam wyjątkowe branie. :D Natomiast jestem ciekawa, czy jest na świecie człowiek, który nigdy nie tańczył kroków z ,,The ketchup song”. NIEMOŻLIWE.
To super! Jestem prawie pewna, że Marcin nie tańczył do keczupów, bo napisał, że nie lubił tej piosenki :( :P Trzeba go zmusić, żeby to nadrobił i dziś zatańczył.
Świetny post o em dżi! Aż mi się łezka kręci w oku! przy rytmach ketchup songu jeździłam z dziadkami po Algierze, jak było tak gorąco i parnie, że człowiek się rozpływał! O matko, wspomnienia mnie zalewają, bardzo Ci dziękuję za ten powrót piosenek nieśmiertelnych <3
A proszę, od tego jeste… od tego jest sąsiad DJ :)
Spośród piosenek z tej playlisty mam szczególny sentyment do utworu Shakiry. W 2001 roku zaczynałam jeździć konno i to cholerstwo nieprzerwanie mi się kojarzy z tym beztroskim okresem w moim życiu. Tak samo jak twórczość Varius Manx z Kuszyńską na wokalu.
Cieszę się i przekażę sąsiadowi, że jego wybór piosenek – zwłaszcza Shakiry – wywołał u Ciebie nostalgię :)