Poalkoholowych opowieści ciąg dalszy. Jeśli spodobała wam się pierwsza część moich pijackich historii z młodości, zachęcam do zapoznania się z dzisiejszą dawką wstydu. Jeżeli nie… cóż, musicie wytrzymać do kolejnej niedzieli. Albo wpadnijcie jutro, jak zwykle będzie na was czekało coś smacznego.
Płonący zsyp
Pamiętacie K., o której opowiadałam we wpisach z piekielnymi zabawami z dzieciństwa (pierwszej oraz drugiej części)? Ta historia także jej dotyczy. Kiedy wprowadziła się do mieszkania na dziesiątym piętrze, od czasu do czasu zdarzało jej się mieć wolne noce. Podczas jednej z nich zaprosiła do domu paru znajomych, głównie starszych, oraz oczywistego gościa honorowego: mnie. Przygotowałyśmy mieszkanie, zrobiłyśmy kanapki i koreczki, załatwiłyśmy dużo chipsów, chrupek, paluszków oraz – oczywiście – alkoholu.
Warto jeszcze wspomnieć, że zsyp w bramie K. to najczęściej płonący zsyp na całym osiedlu. Do dziś nie mam pojęcia, czy tej nocy pożar wznieciliśmy my, czy ta osoba, która odpowiadała za ogień w pozostałych sytuacjach. W każdym razie w połowie imprezy zorientowaliśmy się, że na klatce schodowej jest pełno dymu, a wydostaje się on ze zsypu właśnie. W pijackim szale zadzwoniliśmy na straż pożarną. Kilkukrotnie. (Dobrze, że z zastrzeżonego). W efekcie pod blok – do jednego zsypu – podjechały trzy albo cztery wozy. Całe zajście oglądaliśmy z daleka, bo tuż po telefonach wybiegliśmy z domu. Po pierwsze po to, żeby nie spłonąć, a po drugie na imprezie były może trzy pełnoletnie osoby. Ja i K. miałyśmy po… 14 lat?
Do domu K. wróciłyśmy po kilku godzinach szwendania się po osiedlu, na wypadek gdyby gdzieś czaiły się na nas straż pożarna lub policja. Towarzystwo się rozeszło, byłyśmy tylko my i kilku niedobitków. Rano musiałyśmy wstać do szkoły. Miałam bluzę zalaną piwem, mordował mnie kac i byłam niewyspana. K. zwolniła się do domu po pierwszej lekcji, usprawiedliwiając złe samopoczucie zatruciem pokarmowym, ja zaś dzielnie przetrwałam do końca. Żadna z nas nie miała problemów w domu ani szkole. Sądzę, że w życiu spotkało nas dużo szczęścia, bo z każdej groźnej sytuacji wychodziłyśmy bez szwanku.
Sylwester na rynku
To była ostatnia klasa podstawówki albo pierwsza gimnazjum (obstawiam opcję numer dwa). Moja mama wybrała się na zabawę sylwestrową poza domem, więc ja i K. miałyśmy do dyspozycji wolną chatę. Namówiłyśmy moją babcię do kupienia kilkunastu piw, wyjaśniając, że to dla nas i innych osób. Oczywiście zapraszania owych innych osób nawet nie miałyśmy w planach. Żeby wyszło więcej alkoholu, wybrałyśmy Tyskie w puszkach, które z uwagi na wielogodzinne skitranie podłóżkowe piłyśmy wieczorem ciepłe.
Wydaje mi się, że nigdy nie wypiłam więcej piw z rzędu niż tamtego wieczoru (podołałam siedmiu). To zaś, co wiem na pewno, to że absolutnie nigdy nie piłam piw tak obleśnych. Tyskie + temperatura pokojowa = zło i gwarancja pawia. Zaczęłyśmy pewnie około 20:00, a skończyłyśmy o 00:00. Kiedy zobaczyłyśmy w telewizji emisję imprezy sylwestrowej na rynku, uznałyśmy, że musimy tam być. Do dziś pamiętam, że przyjechał Danzel i grał swój hit Pump It Up, co skłoniło nas do podjęcia tej jakże rozsądnej decyzji.
Opuściłyśmy ciepły, acz nudny dom i poszłyśmy na przystanek. Niestety po północy rzadko jeżdżą autobusy, nie mówiąc już o tym, że w święta rozkład jest jeszcze bardziej rozlazły. I dlatego ruszyłyśmy do rynku pieszo. Mając 14 lat i po siedem piw – minus paw – w żołądkach. Sounds like a good plan.
Tak jak wspomniałam wcześniej, zawsze miałyśmy dużo szczęścia. Tym razem okazało się, że moja mama wróciła do domu szybciej i zaniepokoiła się, że nas nie ma. Zadzwoniła na mojego Sony Ericssona T610. Kiedy dowiedziała się, że idziemy zobaczyć Danzela, natychmiast kazała nam zawrócić. Nie zdążyłyśmy jeszcze wyjść z osiedla, więc długo czekać nie musiała. Nie zorientowała się, że piłyśmy, za to ona i jej ukochany byli pewni, że paliłam trawę, bo moje źrenice nie reagowały na światło. W niewinność uwierzyli dopiero po jakimś czasie, kiedy udowodniłam im, że moje źrenice są mało ruchliwe z natury.
Puk, puk, czy zastałam wino?
Moi dziadkowie zawsze byli kozaccy. Gdy wpadałam do nich w gimnazjum z koleżankami, dziadek stawiał przed nami po kieliszku wódki albo dżinu, bo trzeba się zaprawiać za młodu, a babcia się darła, że jest głupi. Pozwalali nam też pić pyszne domowe wino, które wytwarzali co roku i trzymali w piwniczce.
Alkoholowa szczodrość dziadków przetrwała wiele lat, aż do pewnego incydentu, który rozegrał się w drugiej klasie liceum. Wybrałam się do nich z koleżanką i ówczesnym chłopakiem. Nikt nam nie kazał pić, sami chcieliśmy skosztować walącego siarką i słodkiego jak diabli domowego trunku. Mało tego, ja i koleżanka miałyśmy już prawie osiemnaście lat (chłopak był o rok młodszy). Wypiliśmy po szklance, więc nie za dużo. Po wizycie kulturalnie się pożegnaliśmy i każdy poszedł w swoją stronę.
Jak dowiedziałam się nazajutrz z telefonu dziadków – byli źli i powiedzieli, że odtąd żaden mój znajomy się u nich nie napije, czemu wcale się nie dziwię – koleżanka po powrocie do domu zwymiotowała mamie pod nogi. Zamiast wymyślić jakąkolwiek historię, od razu wykablowała, że alkohol dali jej dziadkowie Olgi. W efekcie mama poszła do dziadków – mieszkali przy tej samej ulicy – i na nich nawrzeszczała. Kiedy skonfrontowałam się z koleżanką w szkole, głupio się śmiała, twierdząc, że to przecież nic takiego. Dobrze, że spotkałam na swojej drodze niewiele tak małomózgich i nielojalnych osób.
Projekt X w polskich realiach
W klasie licealnej miałam kilku znajomych, których poznałam już wcześniej. Jednym z nich był chłopak, z którym chodziłam do podstawówki i trzymaliśmy się wówczas całkiem blisko (przez dwa lata byłam w nim nawet zakochana). Mimo iż był towarzyski, interesujący i zabawny, miał wieczne poczucie… nie wiem, może niższości względem innych? Robił dużo głupich rzeczy tylko po to, żeby przypodobać się kolegom. Na dodatek pochodzi z bogatej rodziny, więc sporo osób wykorzystywało to w zły sposób.
W pierwszej klasie liceum M. postanowił urządzić w domu sylwestra rodem z filmu Projekt X, co już samo w sobie jest kiepskim pomysłem, o czym wie każdy, kto film oglądał. Na imprezę zaprosił bliskich znajomych, oni swoich (np. ja ściągnęłam spod Poznania byłego chłopaka, który wciąż mnie kochał, i jego przyjaciela, który podobał się mnie i któremu podobałam się ja – kiepskie połączenie, nie polecam), a tamci jeszcze innych. Pojawiło się nawet kilka przypadkowych osób, np. spotkanych na dworcu (przysięgam, że tak było).
Początkowo starałam się pomagać ogarniać sytuację, ale w którymś momencie wszystko wyrwało się spod kontroli. Ktoś zatrzasnął się w łazience, inny ktoś próbował go uwolnić, wywiercając zamek wiertarką (!). Ludzie rzygali i pluli na podłogę. Ktoś sprzedawał na piętrze trawkę. Pełen przekrój szaleństwa. Nic dziwnego, że w końcu sąsiedzi zadzwonili na policję i zabawa się skończyła.
Tej nocy byłam jedną z niewielu osób, które załapały się na nocny autobus (z kolegą, bo były chłopak załamał się i wrócił wcześniej sam). Zapomniałam dodać, że M. mieszkał pod Wrocławiem, gdzie autobus jeździł raz na godzinę, na dodatek to była noc. Sylwestrowa. Reszta ludzi – jak dowiedziałam się po powrocie do szkoły – od chwili przyjazdu policji, co miało miejsce niedługo po północy, do czwartej nad ranem błąkała się po dworze w temperaturze minus kilkunastu stopni Celsjusza. Nie zazdroszczę.
***
To już wszystkie pijackie historie z młodości, które uznałam za godne zaprezentowania. Naturalnie mam ich o wiele więcej, z racji iż gimnazjum i wczesne lata liceum to był mój najbardziej alkoholowy okres życia (ups). Koniecznie podzielcie się w komentarzu swoimi poprocentowymi przygodami. Napiszcie też, jaki alkohol piliście najczęściej albo jaki lubicie pić obecnie. Jeśli nie lubicie – dlaczego?
No to jak zwykle pozwole sobie skomentować każda historyjke z osobna, bo nie da się podsumować tego wszystkiego jednym zdaniem… Za dużo emocji xD
1. Zatkało mnie, że mialyscie tylko po 14 lat :o ja bym tam padla na zawal! Ogien to jedna z rzeczy, których się najbardziej boje (obok szerszeni, os i pszczół, a jak bylam mala to jeszcze balam się luster). Naprawdę nie mialyscie zadnych problemow? Nie musialyscie placic za wzywanie tylu straży?
2. Babcia kupila Ci piwo w takim wieku?? :D aż dziw, że po tylu piwach nie wyczuli że pilas :D
3. Chamsko ze strony tej koleżanki. Już mogla powiedzieć ze sie czyms zatrula, a nie od razu na Twoich dziadkow. Az mi się przykro zrobilo :( ale kurcze, moi dziadkowie w zyciu by mi alkoholu nie dali xD nawet nigdy nie widzialam, zeby cokolwiek pili. W mojej rodzinie raczej rzadko pije się alkohol, jedynie co widziałam to na sylwestra i 18 urodziny :)
4. I z tego powodu NIGDY nie zrobilabym imprezy we wlasnym domu. Nigdy nie wiadomo co strzeli komus do glowy xD ta wiertarka mnie rozbroila xDDD
Powtórzę się, wiem, ale – masz tak niesamowite i ciekawe życie, że to aż niewiarygodne że wszystkie te historie przytrafily się jednej osobie :D Ja nawet jednej czwartej tego co Ty nie przeżyłam i nawet gdybym chciala, to bym nie mogła stworzyć zadnej serii wpisów o moich przygodach – bo po prostu takich nie mialam :D dlatego lubie czytac o Tobie, a jeszcze piszesz takim fajnym jezykiem… Myslalas zeby napisac książkę? ^^ a bedzie jeszcze jakaś seria takich historyjek? Baardzo je lubie! :)
1. Ani nie musiałyśmy płacić, ani nikt nie miał nieprzyjemności/problemów.
2. Gdyby mama wiedziała, ubiłaby babcię na miejscu :P Na szczęście nigdy nie byłam kablem jak koleżanka od wina. Prędzej bym powiedziała, że poprosiłam żuli pod sklepem.
3. W sumie dziadek pił tylko na imprezach (święta, imieniny etc.), ale alkoholu miał od groma. Tato jeszcze więcej, bo wszyscy przynosili mu flachy w podzięce. Zabawne, że od kilkunastu lat stoją w barku nieotwarte.
4. Dokładnie. Za duże ryzyko. Impreza u kogoś – spoko. U siebie – dla maksymalnie kilku osób.
Czemu niewiarygodne? Zauważ, że to tylko osiem wieczorów z niemal 30-letniego życia :) Po protu lubiłam, jak coś się działo. Teraz jestem za stara i zbyt zdziwaczała na imprezowanie. Za to chętnie pcham się w inne ciekawe sytuacje :P
Oczywiście, że myślałam. Marzę o tym. Niestety chyba nie mam głowy do napisania powieści (inne gatunki są dla mnie mniej atrakcyjne). Zresztą jako recenzentka książek z przykrością stwierdzam, iż obecnie 'pisać’ nie oznacza 'umieć pisać’. Nie masz pojęcia, jakie GÓWNA wydawane są każdego miesiąca. Kiepskie pomysły fabularne + nieznajomość języka polskiego (a korektor to przepuszcza, bo sam nie zna zasad językowych). Yff, nieważne. Dziękuję za komplement ;*
Będą jeszcze serie :) Ostatnio pospisywałam sporo pomysłów.
Dla mnie to niewiarygodne, bo nawet w dzieciństwie miałaś mnóstwo super przygód, a moje w porównaniu do Twojego było po prostu nudne :D
Czytalam tez Twoje krotkie opowiadania na livingu, sa świetne. Naprawdę chętnie przeczytalabym taką pełnowymiarową powieść, lekko i przyjemnie się Ciebie czyta :)
No ale to na razie zadowolę się tymi kolejnymi seriami :D i po cichu liczę na kontynuację cooking on my own… :* sikalam ze śmiechu jak to czytalam xDDD
Pamiętam o zamówieniu na cooking, tylko wciąż nie mogę się zebrać.
Nasza babcia, kiedy przychodziłyśmy do niej na pogaduchy zawsze częstowała nas malinami i jeżynami w spirytusie :D Nie dużo, bo tylko parę owoców na dno kieliszka, bo na więcej rodzice nie pozwalali :D
Mojemu dziadkowi szkoda byłoby brudzić kieliszek na kilka malin :D Smakowały Wam? Kojarzę coś alkoholowego ze świeżych malin z przeszłości. Hmm.
W sumie to nie smakowało, bo my nigdy alkoholu nie lubiłyśmy i wolałybyśmy owoce z kompotu :D Ale wtedy cieszyłyśmy się, że babcia coś takiego nam daje co jedzą dorośli :D
Olciu, jak to czytałam włos na głowie mi się jeżył, a ciarki wystąpiły na me przecudnej urody plecy ;) Mimo, że wydawało mi się, iż znam te historie z Twoich ustnych przekazów, to w rezultacie okazało się, że w większości znam je tylko „połowicznie” albo wręcz „cwierćwicznie” ;) Powiem Ci, że maskowałaś się doskonale – jak ja mogłam tego nie zauważyć :) Okazuje się też, że troszkę mijałaś się z prawdą :) Ach Ci naiwni rodzice i ta wiara w to, że ich dziecko jest ponad wszystkie złe rzeczy :) <3
Na końcu prosisz, by podzielić się w komentarzu swoimi procentowymi przygodami i napisać, jaki alkohol piliśmy najczęściej lub jaki lubimy pić obecnie.
No to ja w młodości zupełnie, jak wiesz, nie piłam alkoholu. Jak skończyłam 18 lat na Sylwestra z babcią Halinką napiłam się symbolicznie trunku nazywanego powszechnie szampanem, a w rzeczywistości było to wino musujące, choć całkiem mi wtedy smakowało. ;) Potem okazjonalnie na imprezach piłam wino (białe było moim ulubionym), potem mój smak wyeliminował wino i przerzucił się na piwo i różne drinki. Był krótki moment, gdy lubiłam też degustować whisky, ale nie za dużo, bo mocny alkohol, jak dla mnie. Nie smakuje mi wódka, mam z nią dwa złe doświadczenia i dlatego może dla mnie nie istnieć. Chyba, że jakaś słodka nalewka, wtedy jest ok. Teraz najbardziej lubię nalewki własnej roboty i wina gruzińskie – zresztą to wiesz. Jeśli pojawia się okazja, to lubimy z Tomkiem nalać sobie po dużym kieliszku czerwonego wina gruzińskiego wytrawnego lub półwytrawnego i pić go do naszej muzyki :) Dla uzupełnienia mojego wpisu, spieszę dodać, że mistrzyniami nalewek są mama Asi K.O. i mama Tomka. Ich nalewki są genialne w smaku :)
Tequili nie lubisz? Nie wspomniałaś o niej, a zdaje mi się, że owszem. Obecnie kojarzysz mi się z winami, bo to właśnie je pijecie z Tomkiem najczęściej. Wcześniej w sumie też. Tylko jak było ciepło, przerzucałaś się na piwo (w zeszłym roku albo dwa lata temu zakochałaś się w gryczanych miodowych, pamiętasz?). Niestety – albo stety – masz jeszcze słabszą głowę niż ja :P
O Tequili zapomniałam, może dlatego, że pijam ją baaaardzo okazjonalnie. Piwo gryczane też lubię, podobnie jak piwa rzemieślnicze, ale to rzeczywiście bardziej latem. Natomiast nie ujęłam ich w tym zestawieniu, bo pisałam o tym, jak czuje teraz, w tym danym momencie. :)
No i wszystko jasne. Zapytam zatem jeszcze raz latem (nawet nie czuję, że rymuję :D).