Miałam w życiu sporo bliskich koleżanek, dla których wygląd – w tym uroda, moda i makijaż – był bardzo ważny. Nie krytykuję ich, ponieważ wychodzę z założenia, iż każdy powinien żyć w taki sposób, jaki sprawia mu przyjemność. Jeśli swoim postępowaniem nikogo nie krzywdzi, wszystko jest w porządku. Zainteresowania zaś należą do tych czynników, które z reguły nie krzywdzą.
Akceptacja odmiennych poglądów i zainteresowań nie sprawia jednak, że stają mi się bliskie. Moda i makijaż zajmują mnie w bardzo niewielkim stopniu. Nie chcę wyglądać źle i zdecydowanie nie pojechałabym do miasta w koszulce ze śmietnika ani spodniach z plamą na środku... Nie cierpię jednak zakupów ubraniowych, nie potrafię wykonać makijażu innego niż ten, który widzicie na zdjęciach, nie śledzę trendów modowych ani nie kupuję produktów z nowych kolekcji (ubrań, obuwia, kosmetyków).
W dzisiejszym wpisie chcę się z wami podzielić konkretnymi momentami czy też obszarami, w których w moim świecie wygoda zwycięża z estetyką. Innymi słowy: pięcioma obszarami, w których bardziej cenię wygodę niż ładny wygląd. Zapraszam do lektury!
Idealna fryzura dla kobiety? Kitka!
Nie cierpię, gdy ludzie wygłaszają pouczające bądź strofujące uwagi na temat moich włosów, a konkretniej tego, jak powinnam je nosić. Co to w ogólne znaczy: powinnam?! Moje włosy powinnam nosić tylko i wyłącznie tak, jak ja chcę. Przy długich ciągle słyszałam, że są takie piękne i źle postępuję, związując je. Z kolei przy krótkich raz po raz ktoś wzdycha, że jak mogłam ściąć i powinnam zapuszczać.
Nie, nie, nie! Aktualnie nie cierpię długich włosów i dobrze się czuję z właśnie takimi, jakie mam. Ponadto od lat – niezmiennie – moją ulubioną fryzurą jest kitka. Stanowi kwintesencję włosowej wygody.
Ubranie na dolną połowę ciała? Luźne!
Nikt nie przekona mnie do noszenia sukienek, spódnic i ciasnych spodni. Co prawda mam w szafie kilka egzemplarzy, ale noszę je ekstremalnie rzadko – raz na kilka miesięcy, a niektórych w ogóle (tylko szkoda wyrzucić, bo może kiedyś…). Mój ideał odzieży dla dolnej połowy ciała to:
- szorty – wiosną i latem,
- legginsy – każdą porą roku,
- dresy – każdą porą roku,
- jeansy ma gumce (tregginsy) – chłodną wiosną, jesienią i zimą,
- długa rozkloszowana spódnica – okazjonalnie wiosną i latem.
Mam dwie pary jeansów bez gumki, ze zwykłym zapięciem. Lubię je, bo są na tyle elastyczne, że nigdy nie rozpinam guzika ani zamka. Traktuję je jako kolejne tregginsy. Inaczej bym ich nie kupiła.
Jesień i zima w modnym płaszczyku? Nigdy!
Dziewczyny zainteresowane modą zacierają ręce, gdy zbliża się jesień, wszak to czas płaszczy podkreślających sylwetkę, apaszek i szali nonszalancko zarzuconych na szyję, zamszowych kozaczków oraz kapeluszy. To wszystko bez wątpienia wygląda atrakcyjnie – mam oczy. Niestety osobiście wolałabym umrzeć niż nosić ubrania, które nie zapewniają mi odpowiedniego ciepła.
Jesienią i zimą marznę jak szlag, dlatego wychodzę z domu jeszcze rzadziej niż zazwyczaj. Potrzebuję porządnej kurtki albo płaszcza puchowego. Na głowę naciągam grubą czapkę. Szalik chowam pod kurtkę, bo to rozwiązanie praktyczne, nawet jeśli niezbyt efektowne. Na dodatek podciągam go niemal pod oczy. Kto mnie zna, wie, że jesienią i zimą wyglądam jak Eskimos.
Ulubiona część garderoby? Bluza z kapturem!
Uwielbiam marynarki, żakiety, dopasowane koszule i garsonki. Na innych kobietach. Koszule również na mężczyznach (mniam). Gdyby ktoś sprezentował mi szafę pełną tego rodzaju ubrań: eleganckich i efektownych, ale morderczo niewygodnych, spaliłabym ją bez otwierania. Nie wiem, jak można chodzić w żakietach i koszulach – przecież w tym się nie da podnieść rąk!
Moje ulubione ubranie to duża, ciepła i miła bluza z kapturem. Czuję się w niej tak, jakby mnie ktoś przytulał. Na dodatek przy większym chłodzie mogę założyć kaptur na głowę – praktykuję to nawet w domu, kiedy nie chce mi się wstać i pozamykać okien – i problem rozwiązany.
Stanik – ubranie, które należy spalić
Mnóstwo kobiet narzeka na niewygodny stanik. Mało tego, wiele zdejmuje go tuż po powrocie do domu. Ja postanowiłam maksymalnie ograniczyć irytację i nie noszę go wcale – od studiów. Pary, które mam w szafie, wykorzystuję w kryzysowych sytuacjach, np. podczas noszenia białej bluzki z cienkiego materiału.
Póki co poznałam tylko jedną osobę, której wyjątkowo nie odpowiadał mój brak stanika. Próbowałam się dla niej zmienić, ale nie wyszło. Po pierwsze za bardzo cenię wygodę, po drugie w grę wchodzą poglądy. Poczułam, że usilne zmienianie zupełnie zwykłych przekonań drugiej osoby i narzucanie jej swojej woli jest niesprawiedliwe i krzywdzące. Stanikom już podziękuję. (Chyba że sama uznam inaczej).
Część druga: 10 momentów, w których wygoda wygrywa z modą i estetyką #2
***
Interesujecie się modą i makijażem? Jeśli tak, jakie trendy kochacie? Jeśli nie, w co się ubieracie i jak malujecie buźki na co dzień? Czy zmienilibyście się dla drugiej osoby?
„Nie cierpię jednak zakupów ubraniowych, nie potrafię wykonać makijażu innego niż ten, który widzicie na zdjęciach, nie śledzę trendów modowych ani nie kupuję produktów z nowych kolekcji (ubrań, obuwia, kosmetyków).” Popieram w 100 % no normalnie jakbym czytała o sobie ;)
Z makijażu tylko kreska brązową kredka do oczu. Żadne maskary, pudry, podkłady, itp.
Czuła bym się w nich jak w zbroi … makijaż poranny zajmuje mi kilka sekund :)
Nie noszę spódnic, ale latem najchętniej ubieram sukienki. Nie puchną mi w nich łydki tak jak w spodniach zwłaszcza w upał. Lubię bluzki koszulowe na długi rękaw ale to tylko wersja na jesień i zimę. W pracy muszę mieć styl biurowy zachowany. A że w marynarce byłoby no zdecydowanie za gorąco to wybieram dlugi rękaw. Bo koszula na krótki rękaw bez marynarki przynajmniej dla mnie nie wygląda korzystnie…
Ze spodni identycznie! W szafie tylko te na gumce. Elastyczne :)
Stanik mnie zszokował :P A trening? Jak ćwiczysz bez tej części garderoby? Podobno to osłabia włókna i mięśnie i piersi obwisają z wiekiem :/ chociaż nie powiem wieczorem też się od niego lubię czym prędzej uwolnić ;)
Wygoda dla mnie i komfort psychiczny są również dla mnie najważniejsze ! Jak komuś się coś nie podoba to niech nie patrzy … A nie zwracam na innych uwagi. Nie komentuje… Nie wiem co to kogo obchodzi czy idę w stylowym tręczu czy w polarze … ma być mi ciepło i komfortowo :)
Praca w miejscu, w którym wymaga się eleganckiego stroju, byłaby dla mnie utrapieniem. Na szczęście w mojej branży ludzie noszą, co chcą.
Nie wiem, co mam Ci napisać na temat treningu bez stanika. Nie noszę tej części garderoby, i tyle :P
Olga, a to Ty coś trenujesz?
A gdzież tam. Kiedy łapią mnie wyrzuty sumienia, że siedzę za dużo na dupsku, przez jakiś czas skaczę na trampolince albo tańczę w domu. Problem w tym, że szybko przestaję z powodu kontuzji. Jak się nie wykonuje żadnych ćwiczeń, a potem niespodziewanie rzuca na nie niczym łysy na suchary, ścięgna i mięśnie zgłaszają sprzeciw. W lutym bodajże miałam zwichnięte obie kostki i nie mogłam chodzić, lol. Mama dała mi kule i snułam się po domu, krzywiąc pyszczek z bólu. Cała ja – albo nic, albo wszystko.
O, wiem coś o tym! Kieeedyś przed jedną wyprawą od grupy usłyszałam, że nie dam rady i zaczęłam chodzić na siłownię. Polubiłam tam parę osób, fajnie mi się… udawało, że ćwiczę. Machanie sprzętami bez obciążeń – zabawa była, ale ekhem. To był jedyny dłuższy etap w życiu, gdy coś „trenowałam”. Teraz czasem mi do łba strzeli, by pojeździć na rolkach.
I znowu to napiszę: uf, myślałam, że tylko ja od najmłodszych lat normalnie sypię się jak staruszka. :D
Nie lubię rolek, bo boję się wyrżnięcia na twarz. Wolę łyżwy, tyle że na nich z kolei czuję lęk przed wypieprzeniem się na dłonie, bo po rozpłaszczonych palcach na bank mi ktoś przejedzie i będę miała pałki do ubijania ziemniaków.
Jakie ćwiczenia na siłowni lubiłaś/lubisz?
Ja też się boję, więc jeżdżę rzadko, w parku, gdzie dzieci jeżdżą, haha.
Na łyżwy jak byłam mała, zabierał mnie tata i właśnie miałam ten sam lek o paluchy! I że stopy mi odmarzną.
Obecnie żadnych. Lubiłam dreptać na bieżni i patrzeć sobie w lustro, jak mi się kitka machała, jeździć na rowerze (bo na prawdziwym nie umiem, boję się), unoszenie takich śmiesznych kijów na nogi – uginanie i prostowanie nog, albo uginanie rąk trzymając kij (?) na sznurkach… Rozciąganie takie. Podobała mi się też taką maszyna pochyła do brzuszków, bo nigdy normalnych nie zrobię, bo kość ogonowa boli. Nie wiem, czy chociaż z jednym wiesz, o co chodzi, nie znam nazw, a i jakoś w googlu nie wiem, jak szukać tego, by ewentualnie pokazać. Generalnie wszystko, co bezpieczne. Albo steperki i skręty są fajne.
Kojarzę opisywane maszyny, choć też nie znam ich nazw. Raz wykupiłam miesięczny karnet na siłownię, ale to było chyba w liceum. Wolę ćwiczyć w samotności, to raz. Dwa, nie mam czasu. Trzy, nie powinnam/nie chcę, bo jak wyrzeźbię ciało przy obecnej wadze, będę wyglądała wstrętnie. Zresztą nie podobają mi się umięśnione sylwetki – ani u kobiet, ani u mężczyzn. Chyba mam dziwny gust, bo facetów preferuję wysokich i tak chudych, że mogę głaskać kosteczki :P
Łe, chyba mnie nie podejrzewasz teraz o jakieś steperki? Uważam, że jako sprzęt są spoko, ale bym na nie teraz nie wlazła, co to, to nie. Moje „siłowniane” czasy to też jakoś liceum było.
Ja też teraz nie mam czasu, nawet gdybym chciała ćwiczyć. I moje „nie mam czasu” to nawet tylko „wolę inne zajęcia”.
Masz po… gust. Ja też.
Cóż tam takiego pojejeje lubisz? :D
Kurczę, musiałam jakoś skasować cały kolejny miniakapit.
Rozpisałam się, że mnie też kręcą kosteczki. Lubię wręcz niezdrowo anorektyczną chudoşć. Poza tym, wiesz jak wyglądam – jak najbardziej z wyboru.
Ja zawsze stawiam wygodę ponad wygląd co doprowadza do szalu moją mamę :D ona zawsze kupuje mi kosmetyki, spodniczki, sukienki czy buty na obcasie, a ja ani razu ich nie użyłam (no, może czasem zmusila mnie żebym poszla w tym do kościoła). Lubię kupować ubrania, ale tylko te… Fajne :D czyli właśnie ze spodni – na upały szorty, na umiarkowane temperatury legginsy a na mróz dresy. I to wszyskto co kupuje :D z gornych części garderoby to tez kocham duże bluzy z kapturem, ale też bejsbolówki, swerty i tefo typu LUZNE rzeczy – koniecznie luzne, nie znosze obcislych no i wlasnie takich żakietów czy koszul o których piszesz. Jeśli chodzi o fryzure to jednak ja najbardziej lubię po prostu rozpuszczone bo w związanych czuje się nieswojo, bo ktoś mi kiedyś powiedział że wyglądam jak chłopak (to było w przedszkolu a ja nadal mam uraz!!) staniki akurat noszę, ale te elastyczne, wkladane przez głowę sportowe. One są mega wygodne i nie uwierają ani nie cisną, polecam ^^
Do żakietów i eleganckich ciuchów próbował mnie przekonać tato. Jak były okazje, dawał mi marynarki, sztywne spodnie i inne nudy. W końcu przestał, bo nigdy niczego nie założyłam. Teraz dostaję bluzy i szorty :)
Musiałam zgooglować bejsbolówkę, bo kojarzy mi się z czapką z daszkiem. Zdecydowanie wolę bluzę z kapturem, gdyż daje ciepło w szyjkę.
Stanik sportowy przy 30+ stopniach Celsjusza to dodatkowa warstwa zaparzająca cycki. No, thx :P Poza tym nie narzekam na brak stanika, czemu miałabym szukać alternatyw dla klasycznego?
Każdy chodzi jak lubi, wiadomo ^^ jeśli Tobie nie przeszkadza brak to nie ma co tego zmieniać, zawsze to mniej wydatków a hajsik można przeznaczyć na slodycze :D
Dokładnie :D
Trochę rzeczy nas łączy w tej dziedzinie ;) Moda mało mnie interesuję, a co do makijażu, to maluję tylko rzęsy tuszem, nie mam nawet podkładu w domu. W kwestii kosmetyków bardziej ma dla mnie znaczenie skład kremów, których używam i staram się wybierać kosmetyki nietestowane na zwierzętach.
Co do włosów, to mnie z kolei kitka uwiera i najczęściej chodzę w rozpuszczonych. Gdy miałam długie, to lubiłam warkocza dobieranego, ale też nie na długo. Niedawno obcięłam z takich do pasa do takich nawet nie do ramion (mam teraz krótsze niż Ty chyba :P) i teraz tylko kitkę jestem w stanie z nich zrobić, ale to tylko wtedy, gdy idę na rower.
Legginsy i milusia bluza z kapturem to moje ulubione ubranie na po domu :) Spodnie mnie ściskają wszystkie i zdecydowanie wolę sukienki i spódnice. Płaszczyków mam kilka, ale to na cieplejsze dni i nigdy nie ubrałabym się w cienki płaszcz (zwłaszcza w taki nie zakrywający szyi) w zawieruchę. Podobnie jak Ty, muszę mieć na sobie szalik (i też pod kurtką, bo taki na wierzch nie daje ciepła) i czapkę. Co do koszul, to nic do nich nie mam, mam ich całkiem sporo w szafie, ale marynarek i żakietów nie znoszę – mam chyba cały jeden w domu i z 5 lat go nie użyłam :P Do pracy w bluzie i legginsach niestety iść nie mogę, ale staram się mieć ubrania w miarę eleganckie i jednocześnie wygodne (lato temu sprzyja, bo wystarczy 1 sukienka czy bluzka ze spódniczką i już jest się gotowym, gorzej zima ;/)
Bez stanika to jakoś sobie nie wyobrażam wyjść z domu, dziwnie by mi tak było chyba :D Nie mam takich ściskających i nawet nie czuję, żeby mi przeszkadzały ;)
Nie zwracam uwagi na składy w słodyczach, a tym bardziej w kosmetykach. Kilka razy je czytałam, ale nie umiem rozszyfrować niczego poza aqua i może ze dwoma innymi składnikami.
Jednym z powodów ścięcia przeze mnie włosów był fakt, że już nie mogłam wiązać ich w kitkę, bo po pięciu sekundach bolała mnie głowa (skóra). Teraz to zupełnie inna bajka <3 Masz zdjęcia przed i po? Chętnie bym zobaczyła. Kojarzę Cię tylko z włosami do ramion.
W pracy cenię brak dress code'u. Dobra rzecz :)
Nie mam, nie pomyślałam żeby zrobić. Jak przejrzę zdjęcia z ostatnich wakacji z długimi włosami i znajdę nadające się i będę miała jakieś nowe w krótkich, to Ci wyślę. Plus krótkich na obecną chwilę widzę taki, że bardzo łatwo się je myje i praktycznie same się układają – przy tej długości fajnie się lokują i nie muszę nic z nimi robić, jeśli tylko nie ma wilgoci :P
Nawet dla samej siebie w celu archiwalnym? Zadziwia mnie to. Ja często utrwalam rzeczy na zdjęciach, by móc za kilkanaście czy -dziesiąt lat do nich wrócić.
Nigdy nie układałam włosów. Szłam spać z mokrymi albo lekko podsuszałam, więc moim fryzjerem była poduszka :D Zgadzam się, że krótkie są zajebiste w myciu.
Czekam zatem <3
Nawet wtedy, jakoś nie czuję, żeby było mi to do czegokolwiek potrzebne.
Też nie układam włosów – myję je na tyle wcześnie, żeby przed spaniem zdążyły przeschnąć i w lekko mokrych idę spać.
Ja zatem postępuję gorzej, bo myję tuż przed spaniem. Gdybym umyła wcześniej i chodziła z mokrymi, na 100% obudziłabym się z bolącym gardłem (to nie gdybanie, robiłam testy). W zimie podsuszam, ponieważ zdarzało się, że rano jechałam do pracy z jeszcze wilgotnymi, co nie jest zbyt przyjemne przy temperaturze otoczenia bliskiej zera stopni Celsjusza.
Podoba mi się ten wpis. Doskonale się wpisuje w Twojego bloga, jego część nie o jedzeniu i chyba mówi o Tobie więcej, niż można pomyśleć w pierwszej chwili. Cały w sumie światopogląd. :D Mówią, że nie szata zdobi człowieka, ale ja uważam, że w pewien sposób to, co nosimy (albo raczej: co ludzie nosiliby, gdyby ich nikt nie widział) nas definiuje. Np. że ktoś kocha siebie i ceni sobie swoją własną wygodę. Aczkolwiek oczywiście nie uogólniam, bo jest wiele czynników. Co Ty o tym myślisz?
Też uważam, że to dla mnie ma być wygodnie. Mama doszła do tego dopiero przy mnie i jest mi ogromnie wdzięczna, nie może uwierzyć, że tak późno odkryła, jakie to przyjemne. Wcześniej chyba była zbyt nieśmiała, by nosić to, co chce. Zawsze starała się jakoś ubrać ładnie, wygodnie, ale w ramach mody. Ja, jak Ty, zupełnie modą się nie sugeruję. Jako nastolatka też nie, ale niegdyś do była chęć przynależności do… No właśnie nie wiem, czy subkultury, bo nigdy z żadną się nie utożsamiałam. Ale długie, czarne rzeczy, bojówki i glany nawet latem – głupi dzieciak byłam.
Kiedyś lubiłam to, jak wyglądam w długich włosach, ale wszelkie wiązane fryzury mnie uwierały. W końcu postanowiłam zaryzykować i sprawdzić, jak wyglądam w krótkich, bo uznałam, że na pewno będą mi za szybko odrastać. Grzywek nigdy nie nosiłam, bo wydawało mi się, że będą wchodzić w oczy i denerwować. Moja jednak… Właściwie prawie jej brak – kocham. Idealna fryzura dla kobiety? Taka, z którą najlepiej się czuje. Idealna dla mnie? Bardzo krótka, wystrzępiona.
Dół? Za dresami nie przepadam, ale tak po domu to uwielbiam legginsy. Na wyjście to wygodne też muszą być. Wolę przylegające, ale z luzem. Jeansy takie z materiału dość rozciągliwego (Mama mówi, że to nie jeansy – jej rzeczywiście są jakieś sztywne i inne, właśnie pewnie prawdziwe, dawnego typu), ale moje mają zapięcie, to nie te na gumce. Też jednak rzadko kiedy je rozpinam. Wszystkie rozmiary są na mnie za duże, więc nie są obcisłe. Obcisłe pewnie by mnie drażniły (tak jak i majtki po domu – nie noszę).
Też mam takie, których prawie nie noszę. Kupiłam bo ładne czy coś tam, ale jak źle się w nich czuję to dupa. Mam tak z za wysokim (wedlug mnie) stanem.
Płaszczyk? Dobre sobie, ja zimą też zawijam się, aby było mi ciepło. Dlatego zupełnie nie rozumiem, jak można zimą nie nosić czapki. Przecież zimno.
Z marynarkami mam tak samo! Bluz z kapturem po domu wprawdzie nie noszę… Mam kigurumi zebrę z kapturem, w którym siedzę, bo ciepło.
Lubię ciepłe, milusie w dotyku rzeczy. Na wyjście mam taki dłuugi futerkowy chybapłaszcz, ale traktuję go jak bluzę pod kurtkę i siedzę w nim w pomieszczeniach. Czuję się w nim jak w ciepłym śpiworze.
Stanik? Jeden mam bardzo wygodny i noszę go do rzeczy, w których inaczej po prostu byłoby mi cycki (których prawie nie mam) widać. Jako że jeden, to go piorę i wtedy bez skrępowania nie noszę. Nawet się nad tym nigdy nie zastanawiałam.
W góry mam w sumie taki materiałowy top, ale traktuję go jak koszulkę. Tam ubieram się na cebulkę, by było mi jak najcieplej, a to dodtakowa warstwa.
Miałam kiedyś koleżankę, która nawet spała w staniku. Umarłabym.
Miałam kiedyś sytuację, gdzie musiałam u kogoś pomieszkiwać miesiąc i moje chodzenie bez stanika było źle odbierane. Mi się to w głowie nie mieści. Co to komu przeszkadza, że ktoś coś nosi lub nie. Jakieś tabu w ogóle się z tego zrobiło. O, jeszcze przypomniała mi się jedna, wręcz traumatyczna sytuacja z dzieciństwa, kiedy to u mnie w klasie był etap, że śmiano się z tych, które zaczynały nosić staniki (dziewczyny inne się śmiały), a potem przyszły wakacje i jakieś starsze kuzynki przyjechały. Niby w trosce o mnie powiedziały Mamie, że chyba już czas, żebym zaczęła nosić stanik. A ja byłam wściekła, bo uważałam, że to głupie i nie chciałam być tak szybko wpychana w dorosłość, której stanik stał się symbolem dla małej mnie. A po latach? Bunt wygody? O tak.
Ale… Obecnie nie umiem zmienić swojego życia, żyję jak lubię i dobrze mi z tym. W tym właśnie z ubieraniem się. Sama sobie jestem najważniejsza.
Czy potrafiłabym zmienić swoje ubraniowe nawyki dla kogoś? Nie chciałabym i nie próbowałabym obecnie. W ostatnim punkcie chodziło U Ciebie o chłopaka? Kiedyś próbowałam ubierać się jak metal dla jednego, ale teraz mnie to z perspektywy czasu śmieszy. Ktoś wymagający od drugiej osoby takich zmian jest śmieszny.
PS Fajny byłby wpis o tym, jakich modowych wymysłów nie lubisz / nie rozumiesz (jak np. ja i brak czapki zimą – nie rozumiem po prostu nie rozumiem).
O, zapomniałam napisać, że najważniejsze dla mnie to wygodnie i schludnie. Niech każdy ubiera się, jak chce, ale właśnie żeby nie obleśnie, brudno czy coś. Przy czym spodnie o kilka rozmiarów za małe, przez co ciało nawet osoby szczupłej się z góry wyciska, uważam za obleśne.
Schludne jednak nie dotyczy u mnie porwnaych spodni, jak takie mają być itp. W sumie nie prasuję, ale pilnuję, by rzeczy nie wyglądały jak ze śmietnika (chyba nie mam takich gniecących się? albo wiszą na wieszakach), ale np. dziennikarz / polityk w paskudnie wygniecionym stroju by mnie denerwował. Nie uważam jednak, by musiał w jakimś garniaku jak w mundurku jeden w jeden siedzieć. Wszystko i wszędzie po prostu z głową.
Wow, Twój komentarz konkuruje z moim wpisem :D Bardzo, bardzo dziękuję.
Odpowiadam kolejno.
Zgadzam się, że to, co nosimy, definiuje nas. Nie tylko rzeczy, które zakładamy w samotności, ale też przy ludziach. Jeśli po domu chodzimy w obdartusach-wytarciuchach, a przed wyjściem oblekamy się drogimi markami, ewidentnie zależy nam na uznaniu ludzi. Ubrania mogą nas ukrywać i wtapiać w tło albo odwrotnie: uwypuklać i wyróżniać. Wygoda wygodą, ciepło ciepłem, lecz nie bez powodu kupuję sweter szary, nie zaś pomarańczowy. Uważam, że źle wyglądam w pomarańczowym i wolę, żeby inni mnie w nim nie widzieli (= zależy mi na ich opinii). Nawet najwięksi samotnicy są w pewnych sytuacjach społeczni. Mało tego, sądzę, że look typu „wcale mi nie zależy” także jest przygotowany w konkretnym celu, a więc dlatego, że danej osobie zależy (w tym wypadku zależy jej, żeby inni sądzili, że jej nie zależy :P).
Opowiedz mi o glanach latem, a konkretnie o stopach w glanach latem :D
„Idealna fryzura dla kobiety? Taka, z którą najlepiej się czuje.” <3
Też zauważyłam, że są różne rodzaje dżinsu. Oczywiście sztywnego i twardego dżinsu-dżinsu nie kupuję. Dobrze zrozumiałam, że chodzisz po domu bez majtek? Wrzucasz legginsy do prania codziennie? Ja noszę jedne długo.
Chyba nie dysponuję spodniami ani legginsami ze zbyt wysokim stanem. Nie cierpię za to biodrówek, bo mam w nich boczki.
Nie przetrwałabym zimy bez czapki i rękawiczek. Kiedy długo nie wychodzę z domu i w końcu wyjdę w jesiennej czapie, a pora roku zdążyła przeobrazić się w zimę, z przeszywającego mrozu czuję ból skóry głowy, którego nie jestem w stanie znieść. Bez czapki to ja nie wiem, co bym zrobiła...
"Chybapłaszcz" <3
"Miałam kiedyś koleżankę, która nawet spała w staniku. Umarłabym." - Też taką miałam, ale była właścicielką miseczki DD.
Akurat w podstawówce wyczekiwałam momentu, w którym będę miała na co zakładać stanik, w związku z czym nosiłam go z dumą. Przeszło mi, gdy poszłam na studia.
Tak. I to dla takiego, który mówił, że mnie kocha.
Ze schludnością mam problem. Jestem wiecznie okłaczona Rubiną - zwisa mi to, więc nie używam rolki. Nie stosuję też nowoczesnego urządzenia zwanego żelazkiem. Kupiłam je, użyłam maksymalnie trzy razy (to nie żart), i mi się odechciało. Chodzę więc w okłaczonych wygnieciuchach :P
Co do stroju do pracy, odróżniam go od prywatnego. Polityk może się nosić, jak chce, ale w sytuacji prywatnej. Kiedy pracuje i reprezentuje kraj, powinien siedzieć w czymś eleganckim i budzącym szacunek. Przynajmniej teraz, gdy mamy kulturę, jaką mamy. Może za sto lat każdy będzie chodził ubrany na luzaku, ale teraz jest teraz. (Sama przeglądałam oferty pracy m.in. pod kątem braku dress code'u).
Łączę się z Wami w opinii, że zimę można przetrwać TYLKO w grubej puchówce (najlepiej za kolana), grubym szalu, czapce, rękawiczkach …. a najlepiej to zawiniętym w koc pod kaloryferem.
Mój zawód niezależnie od miejsca gdzie bym pracowała wymaga dress code’u, ale na szczęście wymaga też zmiany ubioru przed rozpoczęciem i po zakończeniu pracy , więc ubrania do pracy są po prostu kwestią którą razem z zawodowymi rozterkami zostawiam w murach szpitala.
Co do dress code’u, zimna i termoforu, w moich dotychczasowych miejscach pracy było tak cudownie, że w zimie mogłam chodzić nie tylko w ukochanej cieplutkiej bluzie, ale także owinięta kocem i przytulona do termoforu. No joke. Nikt się nie dziwił ani nie protestował, bo wszyscy – łącznie z szefostwem – znali moje temperaturowe preferencje.
No tak, bo to takie też może być „nie podchodź” albo zwykłe pozerstwo.
Skarpetki do wypraw w góry, krótkie spodenki i nie miałam większych problemów. Jak w grubszych adidasach, ot. W Suwałkach można było tak żyć na luzie w galanach latem.
Tak, w domu bez majtek – ale! – mam że dwie pary takich szortów, do których jednak wkładam. Legginsy mam takie, że nie są na mnie obcisłe. I, może wstyd się przyznać, legginsy wrzucam do prania po tygodniu noszenia.
Ja noszę raczej biodrówki, ale nie takie bardzo, bardzo.
Ja chyba i tak bym chociaż spała bez…
Ja chodziłam do najgorszej podstawówki w mieście, trochę sporo było tam patologii to wiesz, byle powód do śmiechu, a ja dziecinna byłam i zawsze chciałam być dzieckiem… na zawsze.
Nie uważam, że to brak schludności u Ciebie. Też jestem w sierści, ale sierść naszych zwierzaków jest czysta. Nieschludne ubrania to według mnie np. koszulka, która ktoś wyplamił sosem, smażył coś mając ją na sobie, przez co przesiąkła, spał w niej i wyszedł na miasto. A ktoś inny może na oko i nos to wszystko opowiedzieć. Np. włosy na bluzce nie znaczą, że ktoś jest niechlujny. Ot, spadły mu włosy i co? I nic. Chyba, że to włosy całego miasta, spod którego nie widać koloru bluzki.
O tak, tak w kwestii polityków mówiłam o pracy. Tak samo jak uważam, że publicznie powinny przywiązywać wagę do tego, co mówią, a w rozmowach prywatnych (odnoszę się do nagranych polityków, wybacz, że na taki temat wchodzę)… No trudno, niech mówią, jak chcą. Sama np. przeklinam w domu, ale staram się tego nie robić publicznie.
Ja nie chciałabym pracować gdzieś, gdzie ubiór jest ustalony. Wiesz, że kiedyś myślałam, że trafię do policji? Wyobrażasz sobie? Ja obecnie nie (nawet nie mogłabym tam pracwiac).
[Odnoszę się do ciuchów przesiąkniętych smrodem smażeniny]. Dwa razy pracowałam w fast foodzie – w dwóch różnych knajpach z gyrosem itp. Smród ubrań, skóry, włosów… Niemożność usunięcia oleju z dłoni… Przesuszona skóra od wysokich temperatur sprzętu do podgrzewania żarcia… Zło :D Za to towarzystwo i warunki pracy były w dechę.
Moim zdaniem każdy człowiek ma prawo do prywatnej opinii, ale praca to praca. Nagrywanie podstępem prywatnych rozmów – słabe. Tak samo słaba jest druga strona medalu: przedkładanie poglądów ponad pracę. Weźmy za przykład klauzulę sumienia. Nie podoba ci się zawód? Zmień. Jest tyle do wyboru, że na pewno znajdziesz coś dla siebie, zamiast utrudniać i uprzykrzać życie innym.
Biorąc pod uwagę, jak „towarzyska” jestem, nawet dobre towarzystwo by pewnie w moim przypadku nie pomogło. Umarłabym, bo czego jak czego, ale smażenia, takich „zapachów” tak nie cierpię… To był ten epizod, kiedy za wszelką cenę chciałaś być samodzielna, nie? Podziwiam, naprawdę.
Zupełnie nie rozumiem ani jak można nagrywać prywatne rozmowy i tak wykorzystywać, ani jak można się nimi podniecać do tego stopnia, że aż się dane osoby latami szkaluje.
Klauzula sumienia to według mnie jakaś kpina. „Nie podoba ci się zawód? Zmień.” – ale chwila, przecież jak się idzie do danego zawodu, to już wtedy powinno się pomyśleć. W ogóle nie powinni do danego zawodu się pchać. Przecież widziały gały, co brały. Niech sobie np. taki ginekolog na dentystę idzie. Albo też nie, bo jeszcze mu się próchnicy szkoda zrobi.
Tak, fast foody zaliczyłam po opuszczeniu domu. Musiałam zarabiać, żeby płacić czynsz za wynajęty z ówczesnym chłopakiem pokój. Potem zaczęły się studia, a nam nie wyszło wspólne mieszkanie, więc nie potrzebowałam dłużej fastfoodować.
Moja odpowiedź na pytani „jak lubisz się ubierać ?” zasadniczo brzmi „to zależy”.
Są dni, kiedy wprost marzę by założyć dopasowaną ołówkową sukienkę i szpilki, są jednak i takie gdzie za duży sweter i tregginsy to jedyne akceptowalne odzienie. Podobnie rzecz ma się z makijażem, raz występuję saute , kiedy indziej w pełnej „szpachli”.
Najczęściej występuje jednak opcja „pomiędzy” czyli dopasowane jeansy i t-shirt, a na twarzy podkład i maskara.
Nienawidzę jednak, gdy okoliczności zmuszają mnie do założenia czegoś, na co nie mam ochoty. I mniejsza z tym czy w dzień „elegancki” trafi mi się zaproszenie na grilla w plenerze, czy też podczas „dresowego” przyjdzie mi prowadzić oficjalną rozmowę czy pisać egzamin. Nie lubię zmieniać swoich potrzeb ze względu na okoliczności i już .
P.S. Chciałabym móc czasem zrezygnować z biustonosza…. Niestety rozmiar piersi pozwala mi jedynie na korzystanie ze staników sportowych w dni , gdy potrzebuję „swobody”.
Większość kobiet, a przynajmniej tak mi się wydaje, ma od czasu do czasu ochotę odstawić się jak na przyjęcie życia. Są sytuacje, w których zawieszam na sobie pół tony świecidełek i zakładam rzeczy, które leżą na granicy mojej strefy komfortu (ale chyba nigdy poza nią), bo wyglądam wówczas jak milion dolarów. Rzadko, bo rzadko, ale się zdarza :)
Jak totalny lump nie lubię wyglądać, bo przez to czuję się jeszcze gorzej, niż czułam się przed tym, zanim zobaczyłam odbicie w lustrze. Staram się wyglądać, jakbym zamieszkiwała śmietnik, tylko podczas choroby albo stanów depresyjnych.
„Nie lubię zmieniać swoich potrzeb ze względu na okoliczności i już” – o tak, ja też.
„Staram się wyglądać, jakbym zamieszkiwała śmietnik, tylko podczas choroby albo stanów depresyjnych.” <3 Znam to uczucie i chyba bywa, że mój nastrój również jest tak silnie obniżony, że nawet strój znajduje się pod jego wpływem.
Masz „ubrania na złe dni”? Ja ich tak nie nazywam, ale wychodzi na to, że mam. Należy do nich wszytko, co stare, wytarte i dawno powinno znaleźć się w śmieciach.
Właśnie mi uświadomiłaś, że mam! Ale noszę je tylko w domu. Sweter ma z 15 lat i zmieściłby się w niego goryl, zaś dresy w kolorze 'kiedyś czarny’ zjeżdżają mi z tyłka przy każdym kroku ale są tak mieciuchne, że nie wywalę ich nigdy
O tak, to dokładnie ten sam typ ubrań. Wygoda, sentyment, przywiązanie – tylko i aż tyle wystarczy, żeby nie chcieć ich wyrzucić. Mam jedne legginsy, które cerowałam już chyba ze sto razy, zwłaszcza na tyłku. I też ze mnie spadają. Mimo wszystko je kocham.