Po wysłuchaniu krótkiego przemówienia Love letters to strangers, które Hannah Brencher wygłosiła na konferencji TED, a o której Miłosz Brzeziński napisał w Głaskologii, uświadomiłam sobie pewną ważną dla mnie rzecz. Mianowicie bardzo łatwo podarować obcym ludziom radość czy nadzieję. Można zrobić dla nich miły uczynek, bezinteresownie powiedzieć komplement, przygotować materialną drobnostkę. A jednak mimo tej łatwości nie robimy niczego. Nie chce nam się, nie mamy czasu, zajmują nas własne sprawy, poza tym po co myśleć o jakichś tam ludziach, skoro ma się swoje problemy?
Trzy wymiary sensu pomagania innym
Poczułam, że w robieniu drobnych rzeczy dla innych jest sens. Ogromny. Po pierwsze sami lubimy, kiedy jest nam miło, więc czemu by nie dać tego poczucia innym, zwłaszcza że nie musimy poświęcać w zamian nic znaczącego? Po drugie im więcej zadowolonych ludzi, tym milszy i pozytywniejszy staje się świat. Po trzecie wreszcie, jeśli bardziej przekonują was argumenty wskazujące na korzyść dla was samych, z badań wynika, że robienie czegoś z myślą o innych ludziach podnosi poziom samozadowolenia i samoocenę, a także poprawia humor, nawet osobom mierzącym się ze stanami depresyjnymi.*
* W temacie zalet pomagania innym odsyłam do wspomnianej Głaskologii Brzezińskiego.
Seria #CośŻyczliwego
I tak oto wpadłam na pomysł rozpoczęcia nowej serii wpisów na blogu, w której będę się z wami dzielić propozycjami na sympatyczne i drobne działania podejmowane na rzecz ludzi. Co istotne: obcych ludzi, wszak z bliskimi idzie nam nieco lepiej, a sprawianie im radości większość osób praktykuje intuicyjnie.
Oczywiście będą to jedynie działania zrealizowane, a nie czcza gadanina typu można by kiedyś. Mam już nawet kilka propozycji na początek. Póki co zrealizowałam jedną i dlatego dziś wyłącznie o niej.
Listy życzliwości
Na dwudziestu kartkach wielkości strony szkolnego zeszytu napisałam dwadzieścia krótkich listów, a po złożeniu kartek na pół wierzchy opatrzyłam krótkimi zachętami do sięgnięcia po nie. Zarówno treść listów, jak i zaproszenia są unikalne (niektóre podobne, ale nigdy takie same). Nie zdradzę wam zawartości, bo uznałam, że to sprawa pomiędzy listem a adresatem. Podpowiem jednak, że wyglądało to mniej więcej tak:
- zachęta: Ten list leży tutaj dla Ciebie
- treść: różne życzenia, np. miłego dnia, spełnienia marzeń, dobrego humoru, szybkiej realizacji planów, szerokiego uśmiechu itd.
Niestety w szybkim przejściu do drugiego etapu – rozrzucania listów w przestrzeni publicznej – przeszkodziła mi pogoda. Przez tydzień było ponuro, wietrznie i deszczowo. Potem jednak wyszło słoneczko, a wraz z nim ludzie. Wystarczyło porozkładać kartki na ławkach, stołach pingpongowych, murkach i w innych miejscach, w których mogły zostać zauważone. Przy okazji odkryłam, że muszę zabrać z domu taśmę klejącą, bo wiatr ma wobec listów inne plany niż ja.
Przyświecały mi trzy cele:
- Uśmiechy odbiorców.
- Odrobinę lepszy, milszy świat dzięki ludzkiej radości.
- Fala bezinteresownej życzliwości. (Wierzę, że kiedy ludziom będzie miło, część zrobi coś dla innych – chociażby uśmiechnie się do kogoś w tramwaju).
Zaskakujące odkrycie
Myślałam, że akcja będzie dla mnie bezinteresowna, ale nie była. Albo inaczej: wyszłam od bezinteresowności, ale skorzystałam z efektu. Mianowicie za pisanie listów zabrałam się w paskudnym dniu. Znów bardzo dokuczały mi plecy, niemal nie wychodziłam z łóżka i miałam skrajnie złe myśli. Kiedy jednak pisałam miłe rzeczy, wyobrażałam sobie zmiennokształtną osobę, która bierze list w dłoń, czyta i uśmiecha się. To sprawiło, że w bezkreśnie beznadziejnym dniu poczułam się lepiej.
Jak spalić akcję? (Antyregulamin Listów życzliwości)
Przed napisaniem – a nawet w trakcie pisania – listów myślałam nad rzeczami, których nie mogę zrobić, żeby nie spalić akcji. Przykładowo sporo czasu poświęciłam kreacji treści, która miała mieć potencjał do poprawy humoru, ale nie mogła być dyskryminująca, wykluczająca, ideologiczna, religijna itd. Koniec końców stworzyłam Antyregulamin akcji Listy życzliwości.
Jak spalić akcję?
- Wymagać czegoś od ludzi.
- Sugerować ludziom, że powinni zrobić coś w zamian, np. kontynuować akcję.
- Zaproponować wrzucenie zdjęć listów do mediów społecznościowych z odpowiednimi hashtagami.
- W ogóle sugerować, żeby odbiorcy wrzucili to do internetu.
- Podpisać się bądź napisać coś, co pozwoli zidentyfikować nadawcę.
- Liczyć na profity.
- Napisać bardzo długie listy. (Przy czym tego punktu nie jestem pewna, bo może przetestuję również długą formę).
- Używać bardzo małych liter lub pisać nieczytelnie.
- Napisać listy na komputerze. Tym bardziej napisać jeden i zrobić kopiuj-wklej.
- Wspominać o bogach, tęczach, politykach, patriotyzmach, tolerancjach i innych rzeczach, które dzielą równie mocno, co łączą.
- Założyć wiek, płeć lub inne cechy odbiorców.
- Posługiwać się słowami nieuniwersalnymi (zagranicznymi, regionalizmami, slangiem).
- Nie podzielić się wieścią o akcji zupełnie z nikim i tym samym spalić jej potencjał.
- Po zostawieniu listu na ławce czaić się w pobliżu niczym pedofil za winklem przedszkola w oczekiwaniu na reakcję.
***
Co poświęciłam, żeby stworzyć potencjał do zaistnienia uśmiechów? Godzinę czy dwie na pisanie listów, a potem jeszcze parę na spacer, na który i tak miałam iść, bo kocham spacerować przy pięknej pogodzie. Ceny dwudziestu kartek i odrobiny tuszu zwykłego niebieskiego długopisu pozwolę sobie nie obliczać.
Pięknego dnia, Jednorożanie!
Ale cudowny pomysł, naprawdę! Niby drobna rzecz, a jestem pewna że zrobiła dzień tym kilku osobom, które znalazły te listy :)
Takimi miłymi drobnostkami może być też zwykły uśmiech albo miłe słowo – naprawdę, kiedy uśmiechnie się do mnie ktoś na ulicy to od razu uśmiech pojawia się i na mojej twarzy, a zwykle „dzień dobry” czy „miłego dnia” z ust obcej osoby jest zaskakujące, ale tym bardziej uprzejme i miłe.
Ja lubię też pisać niezapowiedziane listy do moich bliskich, bo wiem, że na pewno się ich nie spodziewają – w końcu kto w erze Facebooka pisze listy? – a zawieram w nich coś miłego i kochanego, co sprawi, że poprawie im humor ^^
Taką większą rzeczą która pozwoliła mi sprawić, że „zrobiłam komuś dzień” było zapisanie się do szlachetnej paczki. To była świetna decyzja ^^ najlepszy moment to wręczanie świątecznych paczek dla Rodzin *-*
Potwierdzam, mnie też uśmiech i „dzień dobry” od nieznajomej osoby sprawiają ogrom radości. Z jednej strony szkoda, że malutko osób to robi. Z drugiej częste robienie czegoś spowszednia tę rzecz i przestaje się ją doceniać.
Ooo, urocze! Przyznaję, że mnie by się nie chciało, a przynajmniej nie w takiej ilość. Największą radość sprawia mi obserowanie reakcji drugiej osoby na miły gest, a w tym przypadku byłabym tego pozbawiona. Za to bardzo często mówię obcym ludziom komplementy na ulicy.
Ja ani bardzo często, ani nawet często, ale mówię. Niestety tylko kobietom, bo boję się zostać źle odebrana – że kogoś podrywam. O tym też będzie wpis :)
Fantastyczny pomysł! Zgadzam się, że czasem warto zrobić coś dobrego, po pierwsze karma wraca, a po drugie nawet jak dobro nie wróci do nas to i tak coś kojącego jest w tym, że daliśmy go odrobinę komuś innemu.
No i zbijam pione! Ja z kolei wczoraj pomimo jedynego dnia wolnego w całym tygodniu gdzie przeorali mnie w pracy pojechałam na drugi koniec miasta żeby charytatywnie zrobić zajęcia fitness dla rodziców z dzieciakami i wiesz co? Pomimo iż znasz mój stosunek do dzieci od wczoraj nie mogę przestać się uśmiechać. Widziałam tyle dobra, że czuje się nim przepełniona aż po brzegi i mimo, że dzisiaj niedziela i wszyscy się lenią, a ja pracuje… nadal czuje pozytywną aurę. :-)
Nie wierzę w karmę, równowagę we wszechświecie, siły kierujące życiem etc. ;>
Ooo, świetna sprawa <3
Przypomina mi to książkę „Milion cudownych listów”, którą przeczytałam parę lat temu. Autorka opisywała tam swoje życie i właśnie za młodu robiła takie miłe niespodzianki nieznajomym, na przykład w wypożyczoną z biblioteki książkę wkładała jakiś miły liścik.
Ta książka była zupełnie inna, niż te co czytam zazwyczaj i zainspirowała mnie. Potem też wkładałam miłe liściki do wypożyczonych książek, czy wkładałam je komuś do plecaka.
Gdy Jodi (autorka) zachorowała, to wielką ulgę przyniosło jej pisanie listów do nieznajomych – w sumie głównie o tym jest ta książka.
Bardzo mi się to podoba! Nie wypożyczam książek, ale może uda mi się znaleźć odpowiednik w swoim życiu. Dzięki <3
Od momentu przeczytania tego wpisu ( dziś nie tak wczesnym rankiem) zastanawiam się, jak bym zareagowała, gdybym to ja znalazła jeden z takich listów.
Na razie nie jestem nawet w 1 procencie pewna tej swojej potencjalnej reakcji.
Ciekawe, jak zareagowali inni ludzie… Może akurat jakiś czytelnik znalazł i napisze w komentarzu… ja bym chyba – przynajmniej w jednym miejscu – przyczaiła się. I czekała na znalazcę.
Świetny projekt, Olgo.
Myślisz, że mogłabyś zareagować negatywnie? Jeśli tak – dlaczego? Na pewno są osoby, którym znalezienie listu nie sprawiłoby radości. Powód wydaje mi się niezwykle intrygujący.
PS Mam nadzieję, że żadna osoba, która znalazła list, nie trafi na blog. Nigdy. Nie chcę, by ktokolwiek poznał autora.
Nie, negatywnie nie. Ale może tak by mnie to zdziwiło, że nie przyszłoby mi do głowy, że ktoś bezinteresownie napisał list dla nieznanej mu osoby, – miły list, i zostawił gdzieś dla niej… Może nie tknęłabym zatem tego listu, myśląc, że ktoś go zgubil, zapomniał…
Gdybym jednak uznała, że list jest dla mnie, ponieważ… ponieważ to ja go znalazłam, byłabym ogromnie zdumiona i przeszczęśliwa … I zaskoczona czyimś pomysłem… może wzięłabym go ze sobą i schowała… może zostawiłabym dla innej osoby, aby też przeżyła szczęście 🙂… może miałabym go przez parę dni, a potem zostawiła w innym miejscu… albo dopisała tam swoje słowa… A może napisałabym kilka listów i również zostawiła w paru miejscach, licząc, że odnajdzie je autor tego „mojego”…
Na pewno miałabym nadzieję, że kiedyś poznam autora i jego cel.
Bardzo dziękuję za wyjaśnienie <3 Jeżeli masz pomysł, co można zrobić, żeby znalazca miał pewność, że list jest do niego, nie zaś trafił na niego przypadkiem/niesłusznie, daj znać ;*
Jak dla mnie pomysł pierwszorzędny. Niestety gdybym miała przewidzieć reakcję ludzi oceniając przez pryzmat swojego charakteru to spodziewałabym się wyśmiania, hejtu , ale nie z tego powodu, że pomysł jest zły, lecz znając ludzką zawiść. Zazdrościliby, nawet i w większości przypadków nieświadomie, inwencji i albo by listy poniszczyli albo kleli … no ale to mój pesymizm. Nie każdy znalazca ale pewnie większość tak zrobi :(
Ja bym się uśmiechnęła pewnie, ale nie dam gwarancji, bo to by pewnie od samopoczucia mego zależało :/
Czemu tak sądzisz? Możesz napisać szerzej?
Co poszerzyć?
Dlaczego miałaby się pojawić zawiść i inne negatywne emocje.
Zacny pomysł!
Przypomniało mi się, jak pisałam Ci o tym, że lubię, jak wokół mnie panuje miła atmosfera, o tych „kręgach wzajemnej adoracji” czy jak ja to tam wtedy nazwałam. Że lubię być otoczona miłymi ludźmi, bo i mnie, i im wtedy miło – jakże to pasuje.
Jak znalazłaś sens w robieniu rzeczy dla innych. Ja z kolei jakiś rok temu znalazłam sobie sposób na coś z podobnego obszaru, też bardzo pozytywnego. Nawet Ci o tym pisałam, więc rzucę hasło, by się nie powtarzać, jeśli pamiętasz. O dzienniku wdzięczności? Kojarzysz?
Hasłowo nie kojarzę, przepraszam :( Wal tu albo na FB, bo brzmi obiecująco.
Pamiętam, że to było jakoś rok temu, bo robiłam to jakoś we wrześniu (ha, mam zapisy w swoim zeszycie). Napiszę tu, bo może też inni skorzystają.
Uznałam wtedy, że choć świat mnie zachwyca, moje życie w zasadzie nie jest złe, nie mam ogromnych problemów np. zdrowotnych, uniemożliwiających mi coś. Poczułam, że to, co mam, doceniam za mało. Wyznaczyłam sobie przez dwa tygodnie prowadzić Dziennik Wdzięczności. Wieczorem zawsze siadałam i myślałam, za co i komu/czemu jestem danego dnia wdzięczna, np. Mamie, że zrobiła mi drobne zakupy, sąsiadowi, że przytrzymał mi windę, kierującemu tramwajem, że chyba trochę przytrzymał mi drzwi, światowi, że nie padał akurat, gdy musiałam przejść z punktu A do punktu B, wiewiórce, że mi się pokazała, słońcu, że mimo jesiennej pory, jeszcze wyszło, dzięki czemu dzień był pogodny, dobrze wyszły zdjęcia. Przez pierwsze dni wydawało mi się to trochę sztuczne i naciągane, „wyszukiwane na siłę”, ale potem przestałam zapisywać, a zaczęłam sama z łatwością wyłapywać takie małe, miłe niuanse, dzięki którym pojawiał się uśmiech na mojej twarzy. A ja już nie tylko wieczorami, a w momencie, gdy z czymś się stykam, czuję… wdzięczność, radość. Realnie się to przełożyło na moje zachowanie w stosunku do ludzi. Teraz nawet bezmyślnie, jak ktoś mi w windzie mówi „do widzenia” czy coś (nie słyszę, bo słuchawki), zdarza mi się przez taki dobry nastrój, bezmyślnie i odruchowo życzyć temu komuś miłego dnia. Kiedyś byłoby to nie w moim stylu, ale dzieje się.
Dokładnie ta metoda poprawiania nastroju, łagodzenia depresji i podobnych stanów opisana została w jednej z książek, które czytałam. Prawie na pewno Miłosza Brzezińskiego. Tak czy owak, super metoda i sama chciałam spróbować, alem zapomniała.
Nic jego nie czytałam. Ale się złożyło. :D
Domyślam się :P Ja gościa barrrdzo lubię.