10 skrajnych sytuacji z mojego życia #1

Trochę w nawiązaniu do klimatu przedostatniej niedzieli, trochę zaś dla odbicia w stronę rzeczy neutralnych bądź sympatycznych postanowiłam opowiedzieć wam dziś o sobie parę ciekawostek. Wybrałam rzeczy skrajne, dziwne i rzadko spotykane, bo zwykłe są… zbyt zwykłe, po prostu. Kto chciałby czytać o moim ulubionym kolorze albo szczęśliwej liczbie? (Pomijając fakt, że nie mam szczęśliwej liczby).

Enjoy!

Figurka Marii w salonie

Mimo iż moja rodzina nigdy nie była przesadnie religijna – sama od przełomu gimnazjum i liceum jestem twardą ateistką – w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym chodziłam do kościoła z mamą (nie pamiętam tylko, czy regularnie). Bardzo lubiłam szczególne nabożeństwa, takie jak różańce, rekolekcje i roraty. To właśnie wtedy organizowano dodatkowe atrakcje. Jedną z nich było losowanie związane z różańcem. Dzieci robiły laurki, podpisywały je imieniem i wrzucały do wiklinowego koszyka, z którego ksiądz na mszy losował jedną. Wygrane dziecko mogło zabrać do domu na jeden dzień dużą figurę Marii. Kiedy wylosował mnie, niemal umarłam ze szczęścia. Do dziś pamiętam, jak Maria stała w salonie.

Explosion w podziemiach kościoła

Zanim przestałam chodzić do kościoła, pojawiałam się w nim na… imprezach. Na początku gimnazjum moja przyjaźń z K. nieco się osłabiła. Wcześniej byłyśmy nierozłączne, teraz zaś ciągnęło nas do bycia częścią grupy. Ona wkręciła się do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, ja dołączyłam do ekipy rapujących ziomeczków z osiedla. Nadal jednak spędzałyśmy razem czas. Zabierała mnie na wszystkie imprezy, które odbywały się w salkach pod kościołem. Jeden z lektorów, skądinąd kumplujący się też z moją ekipą rapujących ziomeczków, robił za DJ-a. Leciało chamskie techno z ówczesnym hitem Explosion duetu Kalwi & Remi na czele. Ubierałyśmy się jak na normalną dyskotekę, a nie do kościoła. Na dodatek w salkach można było zostać na noc, więc spałyśmy przytulone do chłopaków, którzy akurat nam się podobali.

Scena rodem z filmu o mafii

Jak wspomniałam wyżej, na początku gimnazjum wstąpiłam do ekipy rapujących ziomeczków, którzy nie byli wymarzonym towarzystwem dla dorastającego dziecka, ale moja mama bardzo wszystkich lubiła i nierzadko zapraszała do domu (połowa ekipy siedziała ze mną, połowa z mamą). Zresztą ufała mojemu rozsądkowi. Nie przestałam się uczyć, nie sprawiałam problemów, nie uciekałam z domu ani nie kłóciłyśmy się bardziej niż inne nastolatki z rodzicami. Wracając jednak do ziomeczków, raz miałam okazję wpaść do domu chłopaka, który był uzależniony od narkotyków i wciągał przy nas – wybaczcie mój narkotykowy brak wiedzy – amfetaminę, kokainę albo inny biały proszek. Interesujące przeżycie.

Pedofile tylko w filmach? Nie sądzę…

Czy spotkanie pedofila na żywo jest czymś wyjątkowym? Wydaje mi się, że tak. Zwłaszcza obecnie, gdy większość ukrywa się za ekranem komputera. Ja jednak muszę mieć wyjątkowe szczęście, bo spotkałam aż dwóch – obu na osiedlu. Pierwszy mieszkał w bloku dziesięciopiętrowym. Bawiłam się ze znajomymi na trzepaku, kiedy podjechał do nas na składaku. Był gruby i nosił stereotypowy biały podkoszulek (przysięgam!). Chciał nam dać drobne na lody. Za cholerę nie pamiętam, czy je wzięliśmy. Powiedział, że da nam więcej, jak pójdziemy z nim do domu i pozwolimy, żeby pomasował nam brzuszek. Nikt się jednak nie skusił, bo mieliśmy podstawowe pojęcie o pedofilii, więc niepocieszony pojechał dalej.

Drugi pedofil przydarzył się parę lat później. Co zabawne, na tym samym podwórku, tyle że bezpośrednio na placu zabaw. Szedł przez plac, miał rozpięty rozporek, trzymał między dłońmi to i owo i rolował jak plastelinę. Z którąkolwiek koleżanką byłam, uciekłyśmy z piskiem, bo panowała moda na piszczenie.

Zboczeniec w rynku

Trzeba być prawdziwym szczęściarzem, żeby zobaczyć na żywo aż trzech zboczeńców. Po pedofilach spotkanych w dzieciństwie na kolejnego zboka trafiłam wiele lat później, bo już na studiach. Szedł przez centrum Wrocławia (!), miał dłoń w kieszeni i intensywnie polerował okulary. Kiedy przechodziła obok kobieta, patrzył jej w oczy i charczał. Obleśne przeżycie, acz ciekawe, bo niewiarygodne.

Część druga: 10 skrajnych sytuacji z mojego życia #2

***

W jakich skrajnych sytuacjach mieliście okazję się znaleźć? Mieliście kontrowersyjnych znajomych albo spotkaliście zboczeńca? Koniecznie dajcie znać, bo może niesłusznie uważam się za wyjątkową szczęściarę, która napotyka dziwnych ludzi i ładuje się w niecodzienne sytuacje.

13 myśli na temat “10 skrajnych sytuacji z mojego życia #1

  1. Ja mam do dziś szczęście spotykać jednego zboka który zaczepia wszystkie młode dziewczyny na ulicy pytając o drobne na bułki dla dzieci a potem proponując seks … jest obleśny, wynedzniały, z wylupiastymi oczami. Spotykalam go jeszcze 6 lat temu niemal w każdym miejscu w mieście. Jakby byl wszędzie
    … Tera rzadziej. Może znalazł pracę … raz w centrum widziałam go z kobietą (Nie lubię nikogo obgadywać) ale była bardzo zniszczona i nieatrakcyina. Szło z nimi 6 dzieci …

    1. Biedne dzieci. Mam nadzieję, że ma na tyle dużo przyzwoitości, że ich nie tyka. Niestety w to wątpię. Nikt nie dzwoni na policję?

  2. Jak byłam mała też bralam udział w takich losowaniach figurki Maryji, ale nigdy nie udało mi się wygrać :'( ale o imprezie w kościele to ja nigdy nie słyszałam xD nawet nie słyszałam żeby było coś takiego organizowane więc przypuszczam że po prostu nikt na to nie wpadł :p
    nigdy nie byłam też przy kimś, kto wciąga narkotyki. Jedyny styczność z narkotykami miałam jak byłam na koncercie Słonia, bo tam dużo osób paliło trawkę (ja nie, bo zawsze odrzucało mnie palenie czegokolwiek, ale czułam okropny smród i nie były to papierosy, więc stawiam na trawkę).
    Historia z pedofilami jest po prostu przerażająca :o zwłaszcza z tym drugim gościem. Gdyby taki chodził po moim osiedlu, to już by mu to i owo odcięli maczetą (Wisła, Cracovia i te sprawy to u mnie codzienność).
    Zboczeńca z „okularem” w ręku nie spotkałam, ale kiedyś miałam taką podobną, nieprzyjemną sytuację (to było zaledwie dwa lata temu, pod koniec pierwszej klasy liceum) że czekałam na tramwaj i podszedł do mnie jakiś typek, który pytał czy to już mam wakacje i czy nie chciałabym w takim razie pojechać z nim nad jeziorko do jego domku. Potem pytał jeszcze gdzie chodzę do szkoły i gdzie mieszkam, ale moje jedyne odpowiedzi to były „nie” i „nieważne”, więc w końcu gdzieś sobie poszedł. Oczywiście wszystko działo się w biały dzień na oczach masy ludzi na przystanku, a nikt nie zareagował :’)
    Takie ciekawostki z Twojego życia są naprawdę interesujące! Świetny miałaś pomysł z takimi skrajnymi sytuacjami, bo o takich rzeczach rzadko się pisze, a to jest naprawdę ciekawe :)

    1. Imprezy w kościele nie są na porządku dziennym, więc zapewne nigdy nie trafiłaś na kościół, w którym ktoś je organizował. Trawka nie śmierdzi. Jej zapachu nijak nie da się podciągnąć pod smród, a tym bardziej pod okropny smród. Brak reakcji ludzi jest przerażający. „Nie moja sprawa, nie będę się wtrącać”. Za to jak już się coś stanie, pierwsi lecą popatrzeć i posłuchać. Głośno cmokają i narzekają na „okrutny świat”.

      Dzięki ;*

  3. Ja nigdy nie lubiłam szczególnie chodzić do kościoła, a rekolekcje zawsze kojarzyły mi się z wolnym w szkole :D Za to moja najlepsza koleżanka z podstawówki chodziła na chór i spotkania jakichś grup, ale nigdy mi o tym nie opowiadała, więc nie wiem co tam się działo. Pod blokiem tej samej koleżanki regularnie grasował jakiś zboczeniec, ze dwa razy nas zaczepił, ale chyba nie był szczególnie nachalny, bo bym zapamiętała. Nie przypominam sobie jakichś ekstremalnych sytuacji tego rodzaju z mojego życia i wydaje mi się, że mieszkając w domu od wczesnego dzieciństwa, dużo mnie ominęło – dzieci mieszkające na większych osiedlach miały dużo ciekawsze życie towarzyskie ;)

    1. Haha, mnie też rekolekcje kojarzyły się z wolnymi trzema dniami w szkole. Było śpiewanie, dużo gier i zabaw.

      Hmm, no nie wiem. Moje „przygody” z zamknięciem w garażu, skaczącym na mnie psem i wiele innych, o których może kiedyś napiszę, miały miejsce, kiedy mieszkałam w domu jednorodzinnym.

      1. Ja to kojarzę z tym, że zapraszałam do siebie koleżankę albo szłyśmy do niej (mieszkała koło kościoła i w domu udawała, że szła na rekolekcje – w podstawówce tego nie pilnowali, w liceum było gorzej :P).

        Sama kojarzę kilka przygód – ruszającą się bramę wjazdową do domu, wyskakiwanie z balkonu, nieopodal domu i na mnie psy skakały i nie lubiłam tam chodzić czy jeździć na rolkach, ale myślę, że dużo mnie ominęło. Nie miałam na osiedlu żadnych znajomych (mój trochę młodszy siostrzeniec mieszkał za granicą i przyjeżdżał do Polski tylko na wakacje i święta, więc wtedy dużo dziwactw razem wyprawialiśmy – na ten czas mieszkał u swojej babci w domu obok, ale poza tym to miałam tylko siostrę), a miałam kuzynkę mieszkającą w bloku i widziałam, ile tam się działo, gdy ją odwiedzaliśmy – całe życie toczyło się na 2 placach zabaw przez całe dnie.

        1. A widzisz, to kwestia towarzystwa, nie miejsca. Mój dom stał niedaleko bloków, w których mieszkały moje dwie przyjaciółki i masa znajomych. Lubili mój duży dom, więc rzadko siedzieliśmy u nich. Poza tym mieliśmy wspólne podwórko między domami a blokami.

          1. W mojej okolicy jest to powiązane, bo przy osiedlach domów nie ma bloków. Żeby dojść do blokowisk z domu moich rodziców, jest ok. 20 minut drogi minimum. Teraz ta odległość to nic, ale dla dziecka wydawało się sporo. Zresztą ja późnawo ze szkoły wracałam, w domu zawsze miałam rok młodszą siostrę, więc specjalnie towarzystwa nie szukałam, a na moim osiedlu nie było żadnych innych dzieci.

  4. Rozwaliłaś mnie Maryją w salonie. Też jestem ateistką, co trochę po rodzicach przejęłam, więc „różności-świętości” nigdy u nas nie było. A małej mnie podobały się figurki pełne cierpienia, bo przecież widywałam je wszędzie. Podczas jednej ze szkolnych wycieczek w podstawówce 1-3 w tajemnicy przed rodzicami kupiłam sobie świecącą w ciemności (pasowała mi do gwiazdek na suficie

    Pedofile – z tymi „brzuszkami” straszne… Dobrze, że nic się nie stało. Ten drugi… ucieczka z piskiem to chyba dobry obrót spraw. Ja z koleżanką między placem zabaw a taką wielką budą ze śmietnikami widziałyśmy masturbującego się dziada, ale… nie uciekłyśmy. Akurat wlazłyśmy w krzaki podczas zabawy i stamtąd go zobaczyłyśmy, a że gapił się ewidentnie w stronę placu zabaw (blisko naszych krzaków), bałyśmy się wyjść, że nas zobaczy.

    Ty widziałaś trzech zboków? Ej… w Suwałkach ja widziałam ich dużo więcej niestety. Szłam z psem, minęłam jakiegoś faceta – kątem oka zarejestrowałam, że jakąś bagietkę trzymał w ręku. Po paru krokach dopiero zorientowałam się, co on niby miałby robić z bułką tak… tak ten, dziwnie. Nie, to nie była bułka.
    Do małej mnie (też z psem) podszedł facet i powiedział, że ma takiego samego i chciał, bym poczekała, że „zaraz przyjdzie”, to pieski się pobawią. Na szczęście moja „małość” to tylko wzrost – rozumek już wtedy (wczesnej gimnazjum?), nie taki mały, więc spierdzielałam czym prędzej do domu.

    Dobra, dość o pedofilach, bo akurat przy czekoladzie siedzę, haha. Walnę inne dziwne fakty o mnie. Młoda ja chciałam mieć tatuaż na plecach jak Doda (skrzydła).

    W 1 liceum zrobiłam sobie kolczyk w wardze. Znaczy… nie sama, starsza koleżanka. Mama o tym wiedziała, wróciłam do domu. I niby spoko, ale zorientowałyśmy się, że jak ojciec się dowie (już wtedy mieszkał w Krakowie), to będzie piekło. Uczyłam się w takim liceum, co u jednej nauczycielki by kolczyk łatwo nie przeszedł, więc… wyjęłam kolczyk po paru godzinach. Wcześniej zrobiłam sobie zdjęcie, a resztę dnia przebeczałam. Gdy po długim okresie czasu ojciec zobaczył to zdjęcie, oburzył się, że „tak łatwo się poddałam… przecież świetnie wyglądał! A baba z matmy… plastrem byś zaklejała”.

    Jako dziecko chciałam mieszkać w otoczeniu wielu zwierząt, ale wieś niespecjalnie mi się podobała. Mimo to, jednym z nielicznych powodów, dla których nie narzekałam, gdy co tydzień musiałam jechać z ojcem do jego rodziców na wieś właśnie, była możliwość spędzenia czasu z… kurami. Lubiłam kury, lubiłam niektóre czasem trochę poganiać, a czasem się pogapić po prostu.

    1. W mojej rodzinie – mam na myśli bliską rodzinę, bo dalsza mnie nie interesuje – chyba ja jedyna jestem twardą ateistką. Mama od lat się waha i boi zadeklarować. Tacie to wisi i jak „trzeba”, idzie do kościoła. Chodzi o sytuacje typu chrzciny, komunia, pogrzeb etc. Co do świecącej figurki, moja babcia miała fluorescencyjny różaniec. Nie lubiłam go, bo był plastikowy. Wolałam mój pięknie błyszczący z komunii. Ciekawe, czy mam go w którymś z pudełek. Aż poszukam :D

      To straszne, jak wiele pedofilów spotykamy w trakcie życia, tylko nigdy się o tym nie mówi, bo jak? „Co tam robiłeś w weekend? Spotkałeś jakiegoś nowego pedofila?” Aż strach wypuścić dziecko z domu bez opieki. Przecież nie można całe życie za nim łazić i pilnować, żeby było bezpieczne.

      W gimnazjum miałam mnóstwo „koleżanek”, które robiły sobie kolczyki w językach i pępkach – to były ówczesne hity – a potem musiały wyciągać, bo rodzice chcieli je pomordować. Skądinąd nikt wtedy nie chodził do piercerów, bo niby skąd brać kasę i pozwolenie od rodziców, kiedy ma się 13-15 lat? Kłuły się w domach, czasem w szkolnych kiblach. I pomyśleć, że sama rozważałam kolczyk w języku… Źle wbita igła i straciłabym czucie, brr. Na szczęście kolczyk w pępku nigdy mi się nie podobał. Kojarzy mi się z dyskoteką w remizie.

      Jako kilkulatka też kochałam zwierzęta – wszystkie bez wyjątku. Sądziłam wówczas, że w przyszłości zostanę weterynarzem. Nie miałam okazji często bywać na wsi, ale pamiętam zabawy z królikami hodowanymi przez kogoś z rodziny albo znajomych rodziców.

      1. Koleżankom zazdrościłam drewnianych zapachowych, albo takich jakby zamszowych różańców. <3

        Faktycznie. Tak sobie pomyślałam… Gdyby właśnie o tym mówić, reagować… Myślisz, że byłby to mniejszy problem? Gdyby takich wyłapać… No, ale wiadomo jak wszystko działa, służby etc.

        Łe, ta starsza koleżanka na kosmetyczkę szła, więc to nie było takie jakieś pokątne przekłuwanie w kiblu (nigdy bym tego nie zrobiła), a porządne, czysto, u niej w pokoju, gdzie miała swój warsztat domowy do tego typu rzeczy.
        Haha, mi się podobały kolczyki w pępku jak słuchałam Dody, ale cholera, to był… 2005 czy który rok? xD

        Mnie zawód weterynarza nie kręcił, bo jak widziałam strach zwierząt to… po prostu nie chciałam, by się mnie bały.

        1. Zamszowych różańców ani innych tkaninowych nie widziałam, ale przypomniałaś mi o drewnianych zapachowych. Miałam znajomych, którzy przynosili takie do modlitwy :)

          Nie sądzę, by mówienie o problemie pedofilii i otwarte wymienianie się doświadczeniami obniżyło liczbę pedofilów, bo takie ciągoty są niezależne od woli, ALE rzeczywiście publiczna dyskusja mogłaby korzystnie wpłynąć na częstotliwość podejmowania przez pedofilów prób „poderwania” dziecka. Co myślisz o przeprowadzeniu akcji na Insta? Możemy obgadać to na FB.

          Ja też słuchałam Dody :’D Zapominałam o jej istnieniu, haha.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.