Parę miesięcy temu zapytałam was, jakie wpisy lubicie bardziej: z krótszą treścią, ale jednoczęściowe, czy kilkuczęściowe z dłuższą treścią. Mimo iż wybraliście opcję numer jeden, za cholerę nie potrafię powstrzymać się od szczegółowego opowiadania o tematach, które biorę na tapet. Zapomnijcie zatem, że kiedykolwiek o to pytałam, albo po prostu wybaczcie mi brak kontroli nad procesem myślowym. Kiedy moje palce zaczynają biegać po klawiaturze, nie potrafię ich ujarzmić!
Jeśli nie czytaliście pierwszej części, zachęcam do nadrobienia zaległości: 10 skrajnych sytuacji z mojego życia #1. Wpisy nie są powiązane chronologicznie, więc kolejność jest dowolna.
Enjoy!
Jak miło dać się spisać policji
Kolejne skrajne przeżycie – stresujące i niemiłe – to spisanie przez policję. A byłam spisana trzy razy (raz też dostałam mandat, na dodatek w 18 urodziny, za co dziękuję jakże sympatycznym sąsiadom). Pierwszy raz zostałam spisana w wieku 14 lat, bo siedziałam z koleżanką na dachu i piłyśmy piwo. Ktoś zobaczył nas z okien i zadzwonił po policję. Złapali nas, kiedy byłyśmy już na dole i huśtałyśmy się na placu zabaw. Nie mogli niczego udowodnić, ale pasowałyśmy do opisu, więc zanotowali nasze dane.
Drugi raz spisali mnie podczas zaprawiania się przed urodzinami kolegi z liceum. Byłam jedyną niepełnoletnią osobą w kilkunastoosobowej grupie, na szczęście przymknięto na to oko. Policjanci kazali nam jedynie wylać wszystkie alkohole na ziemię (kilka butelek udało się kolegom schować pod kurtką). Skądinąd dziś na Wyspie Słodowej można już pić, co uważam za dobrą decyzję wrocławskich radnych.
Trzeci raz przydarzył się na studiach i był związany z przejściem przez pasy na czerwonym świetle. Wpadłam w głupi sposób, bo widziałam policjantów tuż za przejściem, ale liczyłam na to, że się nie odwrócą. Fortuna nie była po mojej stronie, a panowie w czerni się odwrócili.
Trup ściele się gęsto
Widzieliście kiedyś martwego człowieka spoza rodziny? Nie mam na myśli zdjęć, filmów, rysunków ani żadnych tego typu przekaźników. Ja widziałam, na dodatek dwukrotnie. Pierwszą martwą osobę zobaczyłam w 5 albo 6 klasie dzięki K. Któregoś wieczora nie mogłam wyjść z domu, bo mama pojechała na studia, a ja zajmowałam się paromiesięczną siostrą. Nagle domofonem zadzwoniła K. Twierdziła, że pod moją bramą leży trup. Tak, na pewno. Ponieważ nie mogłam wyjść, K. wjechała na górę i została na chwilę z moją siostrą, ja zaś udałam się zobaczyć tę zmyśloną – jak sądziłam – rewelację. Ale K. nie kłamała. Pod moją bramą naprawdę leżały zwłoki kobiety, której z ucha płynęła krew (wiem, bo podeszłam). Parę minut wcześniej skoczyła z dziesiątego piętra i jeszcze nie zdążyła przyjechać policja.
Drugi raz zobaczyłam z bliska martwego człowieka zimą 2019 roku. Szłam do sklepu i minęłam trzech pijaczków. Jeden leżał na ziemi w dziwnej pozycji i miał rozkwaszoną twarz. Jego kolega podłożył mu pod głowę czapkę z daszkiem. Zapytałam, czy mam zadzwonić na pogotowie, ale ktoś już to zrobił. Pół godziny później wracałam ze sklepu i minęłam wielki czarny worek z człowiekiem. Przy drodze stały dwie karetki. Nie mogły go zabrać, bo najwyraźniej karetki nie przewożą zwłok.
Co ciekawe, w obu sytuacjach – w dzieciństwie i niedawno – nie czułam niczego. No dobra, w dzieciństwie ciekawość. Trup jak trup. Nie widzę różnicy pomiędzy zwłokami na ekranie a ciałem, które mogę dotknąć. Zupełnie inaczej jednak reaguję na martwą osobę z rodziny. Tutaj przeżywam silne emocje związane z utratą bliskiego. Żegnałam się z ciałami babci i dziadka, co było bardzo bolesne.
Studia jako czas pijackich imprez?
Odnoszę wrażenie, że większości przełomowych momentów życia doświadczyłam bardzo szybko. Zawsze dokądś mi się spieszyło i czułam się na więcej lat, niż w rzeczywistości miałam. Tu nie będzie żadnej szczególnej ani długiej opowieści. Po prostu czas szalonych i pijackich imprez, który prawdopodobnie większość ludzi przeżywa na studiach, ja przeżyłam w gimnazjum. Nigdy nie piłam więcej i częściej niż wtedy. Gdybym ktoś mi powiedział o 13-, 14- i 15-letnim dziecku chlejącym jak stary żul, uznałabym, że nic dobrego go w życiu nie czeka, bo to patologia. A jednak ja to ja. Robiłam i robię głupie rzeczy, jednocześnie mając głowę na karku. Jestem odpowiedzialna i zorganizowana. Nie zdziwiłabym się, gdybyście nie uwierzyli w niektóre historie, które wam o sobie opowiadam (przysięgam, że nigdy nie kłamię!).
Moje słodkie, patologiczne gimnazjum
Skoro już wspomniałam o czasie gimnazjalnym, napiszę też o samym gimnazjum, do którego uczęszczałam. Kiedy do niego przyszłam, było względnie normalne. Niestety zanim ukończyłam pierwszą klasę, w znajdującej się pod Wrocławiem wsi zamknięto szkołę i całe wiejskie towarzystwo trafiło do nas. Ile dziewczyn zaszło w kolejnych dwóch latach w ciążę – jedne usunęły, inne postanowiły urodzić i przeniesiono je do innych szkół (?) – nawet szkoda liczyć.
Jedna dziewczyna chciała się ze mną bić i czekała na mnie po lekcjach, ale skończyło się na rozmowie (zginęłabym na miejscu, bo nie mam pojęcia, jak się bić, ona zaś pochodziła z patologicznej rodziny i co chwilę się z kimś biła). Była też dziewczyna, którą rodzice musieli przenieść, bo były chłopak wrzucił do internetu filmik z imprezy w baraku, na której przed kamerą uprawiali seks (ona miała 13, on 18 lat). Pamiętam, jak cała szkoła go sobie przesyłała – ja też, nie będę ukrywać – o czym dziewczyna nie miała pojęcia i kiedy przyszła rano na lekcje, spotkała się z wszelkimi przejawami młodzieżowej podłości.
Jadłospis wariata
Czas na coś aktualnego i pośrednio związanego z blogiem, bo dotyczącego jedzenia. Jeśli chodzi o ustalanie jadłospisu, bez dwóch zdań jestem najdziwniejszą osobą, jaką znam. Od czterech lat każdego dnia na śniadanie jem te same płatki z tym samym mlekiem (wcześniej zmieniałam płatki na czas zimy). Kiedy polubię jakiś zestaw obiadowy, przygotowuję go codziennie przez kilka miesięcy. Nie co parę dni czy tygodni. Każdego dnia przez trzy miesiące bądź pół roku jem dokładnie to samo. Przestaję dopiero w chwili, w której czuję, że mam dość. Szukam wtedy czegoś nowego i jem to przez kilka kolejnych miesięcy.
***
To nie koniec dziwnych sytuacji, których doświadczyłam w życiu, ale powiedzmy, że zaprezentowana dziesiątka najlepiej oddaje napotkane skrajności. Przydarzyło wam się coś podobnego? A może uważacie, że moje życie to scenariusz rodem z Trudnych Spraw? Cóż mogę powiedzieć… nieważne, czy siedzę w domu, czy wychodzę do ludzi. Zawsze wydarzy się coś, co popchnie mnie w wir dziwactwa.
No cóż odnosząc się do ostatniego dziwactwa – (Od czterech lat każdego dnia na śniadanie jem te same płatki z tym samym mlekiem (wcześniej zmieniałam płatki na czas zimy). Kiedy polubię jakiś zestaw obiadowy, przygotowuję go codziennie przez kilka miesięcy. Nie co parę dni czy tygodni. Każdego dnia przez trzy miesiące bądź pół roku jem dokładnie to samo. Przestaję dopiero w chwili, w której czuję, że mam dość. Szukam wtedy czegoś nowego i jem to przez kilka kolejnych miesięcy.) to ja Twojego zachowania nie postrzegam bynajmniej w tych kategoriach bo sama tak robię :P to mi daje poczucie ładu i stabilizacji. Z resztą sama rozumiesz :D
Co do picia alkoholu nad Odrą to ja tego dobrodziejstwa nie pochwalam. U mnie zniesienie zakazu picia na bulwarach skutkowało tym że co rano TONĄ dosłownie w puszkach i butelkach po piwie … ludzie gdyby byli ludźmi a nie dziczą to nie miałabym nic przeciwko, a tak nie.
To, że działasz podobnie do mnie, nie oznacza, że nie jestem dziwna. Oznacza, że obie jesteśmy.
Na szczęście we Wrocławiu żadne śmieci nie toną. Ani w mieście (na wyspie chyba są kamery), ani w dzikich miejscach Odry. Przynajmniej w tych zlokalizowanych w pobliżu mojego domu.
Jak dla mnie możesz pisać i długie, i krótkie wpisy – każdy czyta się z przyjemnością, bo masz niesamowitą lekkość pisania :)
Mnie policja nigdy nie spisala, ale na samą myśl jestem pewna, że byłabym tym okropnie zestresowana. Tak samo nigdy nie widziałam żadnego martwego człowieka spoza rodziny, więc nie wiem jak bym zareagowała. Natomiast na przykład żegnanie się na z moim dziadkiem tez było dla mnie bardzo bolesne… Z trudem powstrzymywalam łzy, ale potem płakałam już cały czas w drodze powrotnej do domu.
W gimnazjum jedyne co piłam to czasem łyczek karmi od Mamy :D byłam raczej spokojnym dzieckiem i wolałam pograć z koleżankami w piłkę albo iść na plac zabaw niż na imprezę xD ja wierzę w każdą Twoją historię jaką tu zamieszczasz :)
Wooow, ostro było w tym Twoim gimnazjum :p u mnie było w takim razie zaskakująco spokojnie, w ciągu moich trzech lat w tej szkole nikt nie zaszedł w ciążę i nie było takich odpalow. Jedyna skrajna sytuacja jaka miała miejsce to fałszywy alarm bombowy – jeden uczeń zrobił sobie żart na dyrektorze i został za to zawieszony :p
Ja też codziennie lubię jeść płatki, ale często zmieniam rodzaj i używam mleka, serka wiejskiego lub jogurtu. Jakie płatki aktualnie jesz? Kukurydziane? :) A co aktualnie wcinasz na obiad? ^^
Na podstawie Twojego życia powstałby zajebisty film :D jaki dałabyś mu tytuł? :)
Dziękuję ;*
Alarmy bombowe kojarzę z podstawówką, nie gimnazjum. O ile dobrze pamiętam, pojawił się jakiś świr, który zapowiedział, że wysadzi szkołę, ale nie określił którą. Byliśmy wtedy zwolnieni z przychodzenia albo cóś. I wydaje mi się, że sytuacja się powtórzyła.
Na śniadanie mam corn flakes Bruggena, koniecznie z Biedry, bo do Lidla trafia gorszy sort ;) Na obiad makaron spaghetti z warzywami na parze i sosem serowo-pieczarkowym.
Film nazywałby się oczywiście „Living On My Own” (:
Mieliśmy w podstawówce alarm bombowy. W końcu „bombę” znaleźli – od ojca (przypominam, pracował w policji) wiem, że to były parówki w całkiem udany sposób zrobione, by wyglądały jak dynamit. >.<
HAHAHAHAHA :’D
Policja mnie nigdy nie spisała, ale w podstawówce dostałam mandat, bo do biletu miesięcznego nie miałam legitymacji – kontrolerzy chyba nie dowierzali, że chodzę do podstawówki :P
Obcy martwi ludzie i na mnie nie robią wrażenia, a widziałam kilku.
Na imprezie nigdy się nie upiłam (byłam odporna na alkohol, bo raz np. wypiłam sporo więcej niż koleżanka, ona już chciała z mostu skakać, a ja ciągle zachowywałam trzeźwość umysłu), ale już w podstawówce koleżanka przychodziła do mnie na wino (ja do niej też, ale u mnie był większy wybór trunków :P)
A co do jedzenia, to od wielu już miesięcy jak tylko jem obiad w domu, zawsze jest to niemal ten sam miszmasz warzyw (wymiennie dodaję do niego ziemniaki lub komosę, bardzo okazjonalnie kaszę jaglaną), a do pracy zawsze zabieram prawie identyczny zestaw na lunch. Śniadania jem te same cyklicznie, w zależności od dnia tygodnia. Ogólnie nie byłoby dla mnie problemem jeść codziennie tego samego, ale muszę jedzenie dostosowywać do życia :P
Mandat dostałam z okazji osiemnastych urodzin. Kanary wlepiły mi karę raz, na dodatek w Krakowie. Przyzwyczaiłam się, że we Wrocławiu niemal nie ma kontroli, więc kiedy pojechałam odwiedzić koleżankę z Tibii, tam również nie skasowałam biletu. Peszek.
Myślę, że byśmy się dogadały w rzeczywistości. I przeszłej, i obecnej.
Też tak myślę :*
Ostatni punkt :) megaaaaa . Może rozwiniesz tą kwestię i wstawisz nam swój jadłospis ? :D fotke tego śniadania, które jesz „non stop” :) ulubionych obiadów?
Nie ma sensu wstawiać zdjęcia mleka z płatkami :P Poza tym nie lubię miękkich płatków, a robienie zdjęcia przedłuża czas ich spoczywania w mleku. Ulubiony obiad to zawsze ten, który akurat jem. Jak mi przechodzi, inny staje się ulubionym. Obecnie tłukę spaghetti z warzywami na parze i sosem serowo-pieczarkowym. Wcześniej jadłam pierogi orkiszowe z serem i szpinakiem z Lidla + buraczki, ale Lidl wycofał pierogi. Jeszcze wcześniej jadłam zupę-krem marchewkową z soczewicą z Lidla + kaszę + buraczki, niestety tę zupę też Lidl wycofał.
Jak to wycofał pierogi szpinakowe ? Te dla dzieci ? No co Ty one co roku o tej porze roku znikają a potem wracają ;) dlatego zawsze na przecenie kupuje ile wejdzie do zamrażarki i mam na dług o … jeszcze mam 5 opakowań zapraszam :0
Bez sensu tak wycofywać i przywracać.
ta zupa była pyszna! i też już ich nie widzę od dłuższego czasu :( w biedronce jest trochę podobna chyba pomidorowa z soczewica ale to nie to samo :) a jakie płatki ostatnio skradają Twoje serducho [śniadaniowe] ??
Nie widzisz ich, bo je wycofali (grr). Teraz w Lidlu są inne, które zupełnie mnie nie interesują. Biedronkowe zupy jadłam parę lat temu, ale mi się znudziły. Płatki jem od lat dokładnie takie same – corn flakes Bruggena z Biedronki.
Co do wstępu – zespół niespokojnych palców, co? :> Też nie umiem się powstrzymać przed rozpisywaniem. U mnie o tyle gorzej, że dotyczy to też recenzji, a nie czarujmy się… Tasiemcowate opisy czystych ciemnych czy nawet rozpływanie się (huehue) nad każdym orzeszkiem czy warstwą może być zbyt przytłaczające dla tych, którzy chcą się dowiedzieć, czy akurat jakaś fajna czekolada i warto odżałować. Na szczęście to nasze blogi, na których możemy pisać do woli, dla własnej uciechy!
Spisać się policji miło? Miło to dopiero dać się przyłapać na paleniu gdy… nie paliło się, haha. Stałam z koleżanką gdzieś w jakimś polu, niedaleko walącej się rudery z pustaków, a ci akurat jechali i ponoć widzieli dym, jak rzucamy fajki itp…. Nie paliłyśmy, ale oki. Widząc, że się szczeniaki zaraz poryczą, zlitowali się i nie było konsekwencji, łaskawcy. Ok, ja serio byłam zagrożona, bo gdyby się do ojca doniosło…
Nie no, wracając do Twoich (sytuacja nr 2) to serio miło, że oko przymknęli. A z czerwonym światłem – ja mam jakąś manię, że jak czerwone to prawie nie ma bata, bym przeszła.
O trupy chodzi takie nie na pogrzebie, nie? Bo te to są podrasowane, podmalowane i w sumie chyba na nikim wrażenia nie robią. Na małej mnie wrażenia nie robiły, ostatnio (kurde, jak to brzmi) nie widziałam, ale myślę, że miałabym tak, jak Ty w Twojej sytuacji.
Może to nie trup, ale napiszę. Kiedy byłam na Alasce, jechaliśmy samochodem długo jechaliśmy zupełnie pustą drogą. Gdy chodzi o Alaskę to serio są godziny, gdy samochód, którym się jedzie może być jedyny, więc jak na filmach. Po dwóch stronach drogi las. Zero cywilizacji. I wypatrzyłam przez okno między drzewami był samochód, a w szybie dziura jak po strzale i taka „pajęczyna”, krew. Był trochę jakby ukryty. Jechaliśmy szybko, nie powiedziałam nic. Zbyt dobrze znałam podejście, że trzeba zatrzymać się, zapytać „Heelooł? Ar ju okeeej?”. Widziałam to na zbyt wielu filmach, ale autentycznie się bałam. W takiej dziczy…
Też wiele rzeczy przeżyłam bardzo szybko, ale nie żałuję. Dzięki temu teraz jestem dojrzalsza niż ludzie w moim wieku i odpowiada mi to. Taak, pijackie zataczanie się w gimnazjum – patologia, ale ja też. Za to jak teraz z małpek popijają przed porannym wykładem, to w głowie mi się nie mieści, jak można być tak „bachórzastym”. Gimbazy nienawidziłam i dobrze, że to w niej większość złych rzeczy z mojego życia miało miejsce, a studia kocham i mogę na nich być w zgodzie ze sobą, spokojnie i z szacunkiem. Czerpać z nich, a nie „byle na tróję”.
Ło ja… zaczepki do bicia się, dziewczyny w ciąży… skąd ja to znam? Jedna laska już w pierwszej technikum dorobiła się trzeciego dzieciaka – we łbie mi się to nie mieści. Przypomniałaś mi, jakie to były głupie czasy. Tak w ogóle np. reakcje chłopaków: wielu z nich pewne dziewczyny chciało „przelecieć”, a z ich ciąż się śmiali.
Podpisuję się pod: „bez dwóch zdań jestem najdziwniejszą osobą, jaką znam”, więc mamy mały problem, bo się znamy. Mogą być dwie najdziwniejsze osoby? „Od czterech lat każdego dnia” – od końca drugiej gimnazjum na kolację jem płatki owsiane górskie z mlekiem Piątnicy wiejskim 2 %. Koniecznie zaczynam gotowanie ich o 19:16. Wyjątki stanowiły dni, w których zdarzyło się coś niezależnego ode mnie. Np. jechałam pociągiem, który wyjeżdżał o 15, z uczelni wróciłam koło 21, nawpierdalałam się wcześniej tak, że o kolacji nie było mowy, okazało się, że mleko ma smak kwacho-sików. <3
Do zmiany mleka na tańsze próbuję się przekonać od wielu miesięcy, ale wciąż dziwna siła nie pozwala mi kupić innego. Płatków owsianych zawsze mam jakieś trzy torby zapasu, zawsze jak jestem w Lidlu kupuję jakąś, jak jest. Bo często nie ma. Swoją drogą, górskie dla mnie to jak makaron al dente w porównaniu do jajecznego-mięciutko-rozgotowanego (błyskawiczne) – tak, na dniach odpiszę, bo na razie przeczytałam część i częściowo mam odpowiedź w pliku tekstowym (o, moje kolejne, acz nie jedzeniowe dziwactwo).
„Na szczęście to nasze blogi, na których możemy pisać do woli, dla własnej uciechy!” – Otóż to <3
W pobliżu mojego osiedla jest kilka przejść, przy których niemal nigdy nic nie jeździ. Stanie i czekanie na zielone światło, gdy przed tobą nie ma zupełnie niczego, jest frustrujące i debilne. W niektórych miejscach nie ma świateł i tam również ich być nie powinno.
Nigdy nie uczestniczyłam w pogrzebie z otwartą trumną. Widziałam takie tylko na filmach. W mojej rodzinie większość miała zamkniętą, niektórzy zaś byli spaleni, więc tym bardziej nie byłoby na co patrzeć. Musiałabym się nad tym zastanowić dłużej, niemniej póki co zwyczaj otwierania trumny wydaje mi się niezbyt mądry. Nie lepiej pamiętać bliską osobę z czasów, kiedy żyła?
O człowieku, sama bym się nie zatrzymała! Co innego przechodzić obok samobójcy, któremu się powiodło, co innego pchać się w łapy mordercy. Na dodatek w miejscu, w którym nie dostaniesz znikąd pomocy. Gdybym miała pewność, że co najwyżej mnie zabije, moooże bym poszła. Na bycie gwałconą i torturowaną wyjątkowo się nie piszę.
"Studia kocham i mogę na nich być w zgodzie ze sobą, spokojnie i z szacunkiem. Czerpać z nich, a nie „byle na tróję”. - Jakbym słyszała siebie przed paroma laty :) Piąteczka!
Bądźmy zatem dziwne razem.
Ja też piszę odpowiedzi na Twoje wiadomości w pliku tekstowym! :D Ostatniej poświęciłam dwa wieczory, bo o myślach o zabijaniu napisałam drugiego.