W ostatnich dniach znów wzięło mnie na myślenie. A może po prostu jeszcze nie puściło po ostatnim zrywie. Albo jestem w takim punkcie życia, że zaczynam zastanawiać się wieloma ważnymi dla mnie rzeczami, albo to zwykły objaw nadciągającej wielkimi krokami jesieni, równorzędny z pojawiającymi się w marketach czekoladowymi figurkami bożonarodzeniowymi, bo przecież na świąteczny asortyment nigdy nie jest za wcześnie. Albo poprawne są oba powody, bo kto mówi, że trzeba wybierać?
Tym razem padło nie na teraźniejszość i nie przyszłość, ale na przeszłość. Podobno nie powinno się rozpamiętywać, jednak nie to było moim celem. Zresztą rozpamiętywanie przeszłości jest miłe, zwłaszcza gdy wraca się do gloryfikowanych beztroskich czasów dzieciństwa. Lecz nie o nie dziś idzie. Otóż ja sięgnęłam pamięcią nieco płycej, mianowicie do kilkuletniego okresu pomiędzy końcem liceum a początkiem studiów, kiedy to podjęłam cztery ważne życiowe decyzje. Mogły zakończyć się różnie, na szczęście finisz okazał się pozytywny i dziś ani trochę ich nie żałuję.
O jakie decyzje chodzi? Zapraszam do lektury. A przynajmniej pierwszej z dwóch części.
Wyprowadzka z domu
Młodzi ludzie wyprowadzają się z domu w różnym wieku i z odmiennych powodów. Ci z tradycyjnej wsi pewnie rzadziej, bo jeśli mają odziedziczyć po rodzicach gospodarstwo, siłą rzeczy nie opłaca im się szukać nowego lokum. Tym z dużych miast też nie spieszy się do wyfrunięcia z gniazda, zwłaszcza że uczelnia pod nosem, czynsz w wielkomiejskich mieszkaniach do wynajęcia horrendalnie wysoki, a w domu to i mama ugotuje, i posprząta, i ciuch wypierze, więc po cóż pędzić w niesprzyjający świat?
Ja opuściłam bezpieczną jamę dość prędko, bo tuż po liceum. Otrzymałam wyniki z matury, wysłałam podania na studia i tyle mnie rodzina widziała. Decyzja – wbrew pozorom – była łatwa. Miałam wówczas chłopaka, który mnie wspierał i z którym planowaliśmy razem mieszkać. Cóż, wyszło nam to średnio, w związku z czym po paru miesiącach znów musiałam zmieniać lokum. Wiedziałam jednak, że cokolwiek miałoby się ze mną stać, nigdy nie wrócę do domu. To oznaczałoby nie tyle porażkę – nigdy nie traktowałam mieszkania w domu jako porażki czy czegoś negatywnego, wręcz przeciwnie, moja rodzina jest zwariowana do kwadratu, ale zacna – co… hmm… cofanie się? A ja nie miałam ochoty ani się cofać, ani na powrót uzależniać od rodziny. Wolność pachnie zbyt pięknie. Dlatego wybacz, mamo, ale szybkie opuszczenie domu uważam za jedno z największych szczęść mojego życia.
Zmiana kierunku studiów
Lecimy w porządku chronologicznym, czas więc na ważną decyzję numer dwa: zmianę kierunku studiów. Są tacy, którzy powiedzą, że to pikuś i nie powinnam czegoś tak błahego umieszczać na liście. Pozwólmy jednak ludziom mierzyć trudności ich własną miarą. Wielokrotnie przekonywałam się, że jednych przerasta dopiero wejście na Mount Everest, innych zwykłe wyjście z domu – bywa różnie.
Zostałam wychowana w rodzinie, w której zawsze się powtarzało – i nadal powtarza – że edukacja jest najważniejsza. Wzięłam to sobie do serca aż za bardzo, bo od podstawówki (?) aż do dziś ambicja momentami zjada mnie żywcem. Prawdopodobnie najpierw zdobywałam oceny, czerwone paski i nagrody w konkursach dla rodziców, bo podobała mi się duma w ich oczach. Lubiłam łzy szczęścia wiszące na rzęsach mamy i klepanie po plecach z jednoczesnym: no całkiem nieźle taty. Potem zaczęłam zdobywać je już dla siebie, niekoniecznie mówiąc bliskim, że znów coś tam wygrałam.
I nagle na tej drodze mniejszych i większych sukcesów okazało się, że źle wybrałam kierunek studiów. Wiedziałam, że nie mam do niego serca i jedyną słuszną drogą jest porzucenie go. Tylko jak to zakomunikować rodzicom?! Na ukrainistyce dotrwałam do końca pierwszego semestru. Zdałam sesję z niemal samymi piątkami, po czym przestałam przychodzić.
Czekało mnie potencjalnie najgorsze – rozmowa. Najpierw wzięłam na spacer mamę, potem zadzwoniłam do taty. Reakcja mamy bardzo mnie zaskoczyła, bo kazała mi iść za głosem serca i okazała się ogromnym wsparciem. Tato był mniej wyrozumiały – wolał, żebym dostudiowała do licencjatu i potem znalazła coś nowego. Ale było już za późno, bo decyzja zapadła, zanim zwróciłam się do bliskich.
Co się stało później? Pół roku przepracowałam w barze, przygotowując hamburgery i gofry, a także kręcąc lody amerykańskie na opornie działających maszynach (ileż było śmiechu, gdy przed okienkiem stało kilkadziesiąt osób, a maszyna nagle wybuchała albo zamarzała i trzeba było odesłać wszystkich z kwitkiem!). Poznałam kilku cudownych ludzi i świetnie spędziłam czas. Mało tego, szukając nowego kierunku studiów, przypadkiem odkryłam kulturoznawstwo, o którym wcześniej nie miałam pojęcia. Dostałam się. Kilka zajęć wystarczyło, żebym pokochała ten kierunek. Siadałam w pierwszych ławkach, zabierałam głos na każdych zajęciach i wykłócałam się o swoje zdanie.
Humanistyczna otwartość na świat Uniwersytetu Wrocławskiego uwrażliwiła mnie na wiele rzeczy jeszcze bardziej i wypolerowała wyznawany światopogląd. Po trzech latach obroniłam pracę licencjacką (o symbolu chihuahua w popkulturze), po kolejnych dwóch zaś magisterską (o etosie ruchu narodowego i sprzeczności deklarowanych wartości z realizowanymi). Nic dziwnego, że dziś niemal każdej osobie z podobnym dylematem poradzę to samo: człowieku, rzuć nudne studia i znajdź to, co będziesz kochał!
Część druga: 4 ważne życiowe decyzje, których podjęcia nie żałuję #2
***
A jakie trudne życiowe decyzje musieliście podjąć wy?
Czy jesteście zadowoleni z rezultatu?
Cenne rady! Mnie niedługo czeka wybór kierunku studiów i jeszcze nie jestem do końca pewna, co by to mogło być. W razie czego widzę, że w każdej chwili mogę zmienić wybór. Trochę się uspokoiłam :)
Czym interesujesz się na tyle, by chcieć to studiować przez trzy, pięć lub więcej lat? Niewątpliwie korzystne jest zdecydowanie się na kierunek, który stricte wiąże się z planowanym zawodem, jednak i „kierunki ogólne” – jak mój – wiele dają. Ja znalazłam zawód związany z pasją, którą pielęgnowałam od zawsze i którą rozwijałabym niezależnie od wybranych studiów – pisaniem. Dlatego nawet gdybym skończyła fizykę, medycynę czy coś sportowego, i tak mogłabym robić to, co robię. Liczy się wiele czynników: wiedza, praktyka, serce AKA smykałka, zaradność…
Zawsze lubilam chemię, biologie i matematyke, chcialam isc na medycyne, ale teraz mam wątpliwości. Pisać też lubię, ale studia z tym związane bylyby zupełnie inne niz takie biologiczno chemiczne. Więc nie wiem juz w ktorym kierunku isc.
Ponieważ łatwiej na własną rękę (pozastudiowo) rozwijać pisanie, to jednak rozsądniejsze wydaje się wybranie medycyny i pisanie wieczorami/weekendami. Co mówi serce? ;>
Chyba mi coś wspominałaś o ukrainistyce, ale tego nie pamiętałam. Natomiast wyprowadzka z domu z chłopakiem była dla mnie dużym zaskoczeniem :D Aż jestem ciekawa kolejnych dwóch decyzji.
Moje decyzje? Tak na szybko: schudnięcie, wyprowadzka na studia i teraz – pozostanie w pracy. Choć ta ostatnia wymaga jeszcze „uleżenia”, żeby móc ją dobrze ocenić z dystansu.
PS: Odnośnie wstępu – nie wstydź się zbyt dużego rozmyślania. To jest Twój czas na poznawanie siebie. Na bycie bardziej świadomą tego, co Tobą kieruje, czego się boisz, czego oczekujesz – od siebie, życia i ludzi. I co masz ze swoim życiem zrobić, żeby być szczęśliwą. Aż nabierzesz gotowości, by to osiągnąć i z rozmyślań przejdziesz do działania. Gorąco trzymam za to kciuki.
Widzisz, dowiedziałaś się o mnie czegoś nowego :)
Absolutnie nie wstydzę się ani rozważania (przecież robię to co roku!), ani czasu poświęcanego na odnajdywanie swojej drogi. Ostatnio co drugiej osobie powtarzam, że muszę odnaleźć się na nowo, bo pogubiłam części. Poza tym zdecydowanie nie jest tak, że siedzę, myślę i nie robię niczego ponadto. Z maili powinnaś wiedzieć, że robię wręcz więcej niż zazwyczaj ;>
Ty wiesz, o czym ja piszę i na które moje pytania ciężko Ci odpowiedzieć :D
My też po liceum od razu się wyprowadziłyśmy i to ze wsi do miasta :P Naszego kierunku studiów nie żałujemy ale nie jest to zawód, który faktycznie chciałybyśmy wykonywać do końca życia ;) Jednak wiedza zdobyta na nich do końca życia nam się na pewno przyda ;)
O jakich zawodach myślicie w dłuższej perspektywie?
Ale dobrze mi się czytało. Czekam na dalszą część, myślę, że oprócz poznania Cię bardziej, może to niejedną osobę zainspirować :> Zaskoczyła mnie ukrainistyka. Nie spodobał Ci się język na tyle by zostać, czy ogólnie program studiów?
Wyprowadzka z domu.. Z jednej strony czuję, że dałabym radę, jeśli chodzi o organizację czasu i załatwianie 'spraw dorosłych’. Nie zdecydowałam się na studia w innym mieście, bo serce mówiło mi: jeszcze nie, Zosia. Chociaż prawie wszyscy mnie do tego namawiali. W końcu to przygoda życia! Jednak ja poczułam, że kurczę, zawsze marzyłam o studiach na UW, nawet jeśli wieczorowo. I tyle się u mnie dzieje obecnie, jak moje nerwy zniosłyby przeprowadzkę i samotność.. Za tydzień zaczynam studia i jestem tak podekscytowana! Cieszę się, że zostałam, mimo tego, że to mama wypychała mnie z domu :D
A tak ogólnie ciężko mi rozgraniczyć decyzje podjęte w przeszłości na przełomowe i nieprzełomowe. Zwykle były częścią procesu. Chyba mogłabym określić jako wyjątkowy moment, kiedy postanowiłam dać sobie szansę być kimś innym, niż dotąd byłam. Czyli odnaleźć się na nowo, co było dużym wyjściem ze strefy komfortu, w której żyłam dotąd. Poszłam za zainteresowaniem, które wydawało się takie 'nie dla mnie’ i dzięki temu wyszłam z domu. Dosłownie i w przenośni :D
Nie żałuję więc decyzji o daniu sobie szansy, aby być sobą – raz, zostając w domu, gdy czułam, że tego potrzebuję, drugi, wychodząc z niego, w poszukiwaniu siebie :)
Dziękuję za wszystko, co napisałaś. Takie komentarze to wiatr w żagle, gdy dopada mnie zwątpienie, po co w ogóle produkuję się w niedziele.
Program studiów na ukrainistyce był w porządku, to język mnie zawiódł. W liceum chodziłam do klasy angielsko-rosyjskiej, za wszelką cenę nie chciałam niemieckiego potworka, i zakochałam się w rosyjskim. Jest taki mięciutki i śpiewny. Sądziłam, że ukraiński okaże się podobny. Cóż, zdecydowanie nie.
Jeśli pozostanie w domu podpowiadało Ci serce/wnętrze, popieram, że zostałaś. Moje wołało do innego życia, więc podążyłam. Jaki kierunek wybrałaś? I w końcu wieczorowo czy dziennie?
Idealnie podsumowałaś to, co moim zdaniem powinien robić w życiu każdy człowiek. Chodzi o słowa: „być sobą – raz, zostając w domu, gdy czułam, że tego potrzebuję, drugi, wychodząc z niego, w poszukiwaniu siebie”. To jest prawdziwa wolność, bo rodzi się w nas i przybiera kształt dopasowany do naszych potrzeb. Nikomu nic do tego, w jaki sposób się realizujemy.
Nigdy nie słyszałam ukraińskiego, ale jeśli rodzi skojarzenia z niemieckim, także nie byłby to język dla mnie. Uciekłam od niego po gimnazjum xd
Ja od jutra zaczynam japonistykę. Wybór tego kierunku to historia wzlotów i upadków :D Ciągle mierzę się z myślami, że to niepoważne, że powinnam iść na politechnikę czy kierunek typu finanse. Nie pomaga fakt, że nie udało mi się dostać na tryb dzienny, więc idę wieczorowo, płatnie. Już planuję poprawę matury xd Dużym wsparciem jest dla mnie mama i przyjaciółki, ale obawa, że zmarnuję czas i czyjeś pieniądze jest przytłaczająca. Bo gdzie potem pracować? A jak mi się odwidzi, nie spodoba tak, jak myślałam? Nieraz marzę o tym, żeby móc wyłączyć myślenie i zwyczajnie cieszyć się, że mam takie możliwości. Ale przejmowanie się to chyba część bycia istotą myślącą (’^’)/
Rozgadałam się o sobie, as always :D Idę czytać drugą część, ale szybko ten czas leci.
Ukraiński podobny do niemieckiego? Niee, aż tak to nie :D
W pełni rozumiem Twoje zamartwianie się, bo sama studiowałam mało przyszłościowy kierunek. „I co potem?” – pytał dosłownie KAŻDY. To dobrze, że masz możliwość rozwijania się w kierunku, który Cię pasjonuje, a nie musisz brać czegokolwiek. Myślisz, że jak ja trafiłam na ukrainistykę? Ambitnie złożyłam papiery tylko na dziennikarstwo, ale się przejechałam, bo na jedno miejsce było kilkadziesiąt osób. I tak oto zostałam z niczym. Do wyboru zostały mi już tylko wieczorowe (nie chciałam brać kasy), prywatne (tym bardziej) albo drugi nabór. W efekcie poszłam na coś nudnego i musiałam zrezygnować. Trzeba słuchać siebie, bo kurczę… żadna z osób gadających do ucha „genialne rady” nie przeżyje życia za nas.
Jak my się różnimy… albo i nie tak bardzo. :P Czuję się w punkcie życia, kiedy nachodzą mnie pewne przemyślenia. Mieszkaniowo-wykształceniowo także ja dziś pojadę, a co.
W kwestii wyprowadzki: ja to wiem, że jestem osobą, która byłaby w stanie się po prostu wyprowadzić, ale nigdy nawet mi to do głowy nie przyszło. Odkąd pamiętam marzyła mi się przyszłość starej panny mieszkającej z Mamą. Nienormalne? Wielu ludzi pewnie tak pomyśli, ale w naszej sytuacji, przy naszych relacjach nie ma mowy o czymś innym. Ma takie problemy z kręgosłupem, że… to nie temat na komentarz. Tej decyzji, jak i pociągnięcia Mamy do Krakowa, nie żałuję ani trochę. Cieszę się, że zrobiłam wszystko w sprawach mieszkaniowych właśnie tak.
Zawsze dobre oceny, studia, nędzne (używam tego słowa z przymrużeniem oka) prace, zmiana… skąd ja to znam? Kiedyś marzyło mi się własne biuro detektywistyczne po kryminologii, ale… teraz „własne” to wolę mieć swoje małe przyjemności. Chcę być (i realizuję to) sobą dla siebie, być sobą po pracy, wrócić do domu i móc się od niej odciąć. Nie widzę siebie ciągnącej coś własnego i takiego. Ogólnie z policyjnymi klimatami skończyłam, dość się na tatę napatrzyłam. Od pewnego czasu zaczął mnie męczyć brak rzetelności, wszelki „półtorej roku”, nawet mały upadek słowa pisanego. Wpadłam na dziennikarstwo. Liczę na jakiś mały kącik w redakcji, pisząc coś spokojnie, a z czasem… kurde, jak ja bym chciała wydawać książki czy coś! Pisać… z dala od ludzi. Jednak dla ludzi, bo fajni ludzie (nadający „na moich falach”) są tego warci.
Czy rozmawiałaś z mamą o swoich planach staropanieństwa u jej boku? Jestem ciekawa, jak je odbiera. W jakim wieku poczułaś, że to jest właśnie ta droga, którą chcesz podążać?
Wciąż się uczysz czy jesteś po i nie przewidujesz powrotu? Rozglądasz się za pracą w redakcji, a może póki co pozostawiasz to w sferze marzeń? Tu jesteśmy zgodne, bo i ja chętnie pracowałabym w redakcji. Równie chętnie w wydawnictwie, wydając książki innych, acz dopuszczam myśl, że nazbyt irytowałyby mnie gnioty.