Jesień i zima to idealny czas na poruszanie tematów smutnych, trudnych i filozoficznych (oho, zaczęło się). Poczucie braku i pustki, przejmujące słabości, niemożliwe trudne do pokonania upierdliwości oraz inne strachy spod łóżka wypełzają na powierzchnię, zachęcone zimnem i ciemnością.
Niedawno wybrałam się z bliską koleżanką z pracy do teatru. Zegar wskazywał kilka minut po 19:00, a mimo tego ilość światła zdawała się mniejsza niż w środku letniej nocy. Czerń była tak gęsta i przejmująca, że dało się ją niemal złapać i przesączyć między palcami. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że oto oficjalnie rozpoczął się sezon hibernacji domowej. I że należy jak najprędzej odłożyć życie wraz ze spotkaniami towarzyskimi i innymi atrakcjami na półeczkę z etykietą wiosna – lato.
Zgodnie z podłym nastrojem, który rozlał się po moim umyśle i oblepił go niczym smar, tej niedzieli serwuję wam pierwszą część opowieści o rzeczach, z którymi sobie nie radzę i których nie umiem. O sytuacjach, które mnie pokonują i z którymi nie potrafię wygrać. O cechach, których we mnie nie ma i takich, których jest za dużo. Inaczej mówiąc: o moich brakach i słabościach.
Enjoy!
Zawodowy kierowca
Prowadzenie samochodu jest super. Można odpocząć, zrelaksować się, posłuchać ulubionej muzyki, przemyśleć to i owo (lub nie myśleć wcale) oraz poczuć prędkość na jednej z długich pustych dróg. Ale można też zrobić coś przeciwnego: opłacić kurs prawa jazdy, umierać ze strachu przy każdym wsiadaniu do auta, oblać praktyczny egzamin wewnętrzny na tyle punktów, na ile to możliwe, a następnie opuścić szkołę jazdy i przestać odpisywać na smsy instruktora, który przez kolejne dwa lata próbuje namówić na powrót.
Jak się pewnie domyślacie, ja podążyłam drogą numer dwa. Na naukę jazdy poszłam najwcześniej, jak się dało (tuż przed osiemnastką), i to tylko dlatego, że każdy szedł. Już na pierwszej lekcji zrozumiałam, że samochód to mordercza maszyna z innego wymiaru i coś kompletnie nie dla mnie. Kiedy patrzyłam na drogę, nie kontrolowałam znaków, gdy zaczynałam, nie byłam w stanie jednocześnie zmieniać biegów, jak już jakimś cudem zmieniałam, prawie rozjeżdżałam ludzi. Myliłam lewą stronę z prawą i nie wiedziałam, jak się nazywam. Raz wjechałam samochodem w słup i z maski odpadła jakaś tam część, innym razem przywaliłam tyłem auta w drugie, zaparkowane. Cóż, zdarza się najle… coś tam.
Nie mam kompleksu na punkcie braku prawa jazdy i nieumiejętności jeżdżenia. Piekielnie denerwują mnie za to monologi Wujków Dobra Rada, wedle których prawo jazdy mieć trzeba, jeździ się łatwo i każdy może, tylko nie każdy chce podjąć starania. Zabawne, że ci sami Wujkowie na trasie przeklinają kierowców jeżdżących źle i pieklą się, że tacy nie powinni robić prawa jazdy.
Ja się nie domyślam. Ja wiem, że siedzenie za kierownicą to dla mnie piekło. Nie chcę ani marnować kolejnych pieniędzy, ani być tą osobą, która zabije kogoś na drodze i do końca życia będzie żałować, że zamiast słuchać siebie, posłuchała mądrzejszych głosów. Złotym radom serdecznie dziękuję.
Mistrz ciętej riposty
Pamiętacie tego jednego dzieciaka ze szkoły, który zawsze miał na wszystko odpowiedź? I to jaką! Jak zasunął tekstem, wszystkim spadały ze śmiechu portki, a wy paliliście się z oburzenia, złości lub wstydu (kiedy riposta wycelowana była w was). A może to nie był dzieciak ze szkoły, tylko znajomy z pracy, współlokator lub szwagier? Wszystko jedno: mistrza ciętej riposty zna każdy.
Moim mistrzem ciętej riposty była przyjaciółka z podstawówki i gimnazjum, K. Zawsze zazdrościłam jej umiejętności tak szybkiego, na dodatek tak trafnego, uszczypliwego i inteligentnego odpowiadania na zaczepki. Czułam rozpierającą dumę, gdy broniła mnie przed wyzwiskami.
Sama niestety nigdy nie posiadałam – ani nie wyrobiłam w sobie; w ogóle się da?! – tej umiejętności. Kiedy ktoś w żartach (często) albo kłótni (rzadko) wytoczy wobec mnie grube i dobre jakościowo działo, znajduję idealną odpowiedź… po kilku godzinach albo dniach. Myślę wtedy: ale by mu poszło w pięty!. Tyle że zadzwonić po tygodniu i zapytać: słuchaj, a pamiętasz, jak powiedziałeś…?, trąci lekką desperacją.
Na szczęście i tę słabość udało mi się oswoić. Kiedy ktoś powie coś naprawdę śmiesznego i czeka na kontratak, najpierw na minutę się zawieszam, a potem szczerze mówię, że teraz niczego nie wymyślę, ale jak za parę dni coś mi wpadnie do głowy, dam znać. Za każdym razem działa rozbrajająco.
Miłośnik wyzwań
Kocham planować. Pod koniec każdego roku przenoszę dane ze starego kalendarza do nowego, by nie musieć pamiętać, kiedy są święta, kiedy kto obchodzi urodziny, w którym miesiącu będzie miało miejsce specjalne wydarzenie bądź w którym dniu miesiąca powinnam opłacić rachunki. Następnie dane z najbliższych… no, powiedzmy, że trzech tygodni przenoszę do notatnika na laptopie. Tam uzupełniam bieżące pierdoły typu wyjście do sklepu, spotkanie z kimś, wizyta u lekarza.
Kiedy w notatniku jest podejrzanie pusto, czuję niepokój. Nie lubię bezczynności, dlatego prawie nigdy (!) nie zdarza mi się sytuacja, w której nie wiem, co robić. Standardowo kończę jedną rzecz i zaczynam kolejną, a czasem robię dwie naraz. Tak się nauczyłam i bardzo źle znoszę próżnię (brak zadań).
A zatem kiedy najbliższe tygodnie świecą bielą notatnika, wymyślam wyjścia do sklepów, umawiam spotkania ze znajomymi, planuję odwiedzanie ciekawych miejsc, pisanie tekstów, sprzątanie mieszkania – cokolwiek. W efekcie po takiej sesji planowania mój harmonogram staje się tak napięty, że… czuję się zdołowana i przeciążona na samą myśl o wykonywaniu narzuconych sobie zadań.
Nawet jeśli wśród zaplanowanych rzeczy są same przyjemne sprawy – spotkania z przyjaciółmi, sesje zdjęciowe, zakupy w sklepach, w których dawno nie byłam – nie potrafię się nimi delektować. Prawdziwą ulgę czuję dopiero w chwili, gdy tydzień się kończy, a ja mam wszystko odhaczone. Nie cieszę się więc, że miałam okazję porozmawiać z kimś, kogo dawno nie widziałam, tylko że mam to już z głowy. Rozsiadam się wówczas w fotelu, otwieram notatnik i… zaczynam planować od nowa.
Druga część: 7 braków i słabości, czyli opowieść o tym, czego nie umiem i co mnie przerasta #2
Planowanie wszystkiego nie zawsze jest dobre. Życie jest nieprzewidywalne i nigdy nie wiadomo, czy coś nie wypadnie. I dobrze jest nauczyć się odpoczywać, delektować się czasem takim nic nie robieniem, bo umysł czasami potrzebuje takiej chwili wytchnienia :)
Ależ ja o tym doskonale wiem :)
Niechęć do prowadzenia samochodu jak najbardziej rozumiem, bo sama takową posiadam :D W samochodzie uwielbiam przebywać jedynie jako pasażer, choć zdałam egzamin za pierwszym razem (mój instruktor nie dowierzał, ale mi zawsze dobrze szło jeżdżenie pod presją :P), na kurs też poszłam dlatego, że wszyscy szli i jeżdżę, gdy naprawdę muszę. Najlepiej jeździ mi się w nocy, gdy na drogach robią się pustki, nie znoszę ruchliwych ulic.
Co do bycia mistrzem ripost, to wiele osób mnie za takiego ma i faktycznie, zazwyczaj umiem coś na szybko odpowiedzieć.
A w kwestii planowania to nie robię tego tak precyzyjnie jak Ty. Urlop czy wyjazd to wiadomo, że trzeba, ale wyjście do sklepu czy sprzątanie – nie pomyślałabym, żeby wpisywać to do notatnika ;)
Wyjście do Lidla i z powrotem to już 30-40 minut. Nie mam na co dzień tych 30-40 minut, dlatego muszę umieścić zakupy w harmonogramie. Wówczas będę wiedzieć, że tego dnia inne rzeczy wydarzą się później.
Nasza młodsza siostra też zaczęła kurs prawa jazdy i dość szybko powiedziała, że to zdecydowanie nie dla niej. W efekcie egzamin praktyczny oblała i już nigdy nie wróciła do niego. W przyszłości może żałować, że nie umie jeździć samochodem ale skoro czuła się za kółkiem okropnie niekomfortowo to rozumiemy to :)
Na pewno będzie żałować, i to nie raz. Tak samo jak tego, że nie umie robić miliona innych rzeczy. Jeśli nie czuje się za kółkiem dobrze, jestem z nią całym sercem.
W gruncie rzeczy wszystko pasuje również do mnie. Prawo jazdy wprawdzie mam, ale zdane za 9 razem i nadal jestem beznadziejnym kierowcą.
No to jesteś już lvl ponad mną :D
Olciu, uwielbiam Cię za tego typu teksty. Czekałam na nie już długo, a od zeszłego tygodnia, znów czekam,kiedy siądę i będę mogła zanurzyć się w lekturze. :) Jeśli chodzi o mistrza ciętej riposty i to, że podobno nim nie jesteś. Hmmm….mam inne zdanie jako obserwator. Zresztą ten tekst jest świetną ripostą na samą siebie :) Jeszcze raz dziękuję za miłą lekturę i czekam na ten przyszło-tygodniowy hardcore. :)
Dziękuję ;* Wiem, że czekałaś. Mówiłaś mi o tym niedawno i dlatego postanowiłam, iż czas opublikować na blogu coś prosto z głowy. Można powiedzieć, że dałaś mi kopa do działania :)
PS Druga część pojawi się za dwa lub trzy tygodnie, bo wcześniej muszę się wywiązać ze współpracy.
Będę czekać z niesłabnącą i niczym niezmąconą dziecięcą niecierpliwością, godną Twojej najwierniejszej fanki :)
Awww :3
Jak już wspomniałam – uwielbiam Twoje nieco poważniejsze teksty. Tym razem Twoja niedzielna publikacja wyjątkowo poprawiła mi humor. Dobrze wiedzieć, że nie jestem jedyną osobą, która wraz ze zmianą czasu na zimowy i temperatur na niezbyt przyjemne, zamyka się w czterech ścianach, pod kocem, przynajmniej na większość wieczorów. Nie jesteś też osamotniona w opóźnieniu reakcji obronnej – to również moja wada, której wyjątkowo w sobie nie lubię… Niestety szkolenia w postaci oglądania wielu godzin stand upów niewiele w tej kwestii zmieniły…
Zabawne, że wspominasz o stand upach… Wkręciłam się w nie około miesiąca temu i oglądam codziennie po kilka :) Kupiłam nawet bilet na Stand-up Show 2019 – w moim mieście będzie pod koniec stycznia. Mało tego, przełamałam głupie obawy i idę sama.
Ja pamiętam jak pierwsze 3 lekcje nauki jazdy przejeździłam jak na haju .Nie wiedziałam co się dzieje w koło mnie. Padał deszcz a ja nie włączyłam wycieraczek chyba widziałam miedzy kroplami deszczu. Zdałam za którymś tam razem,byłam wyczerpana i jak wrak człowieka po tych wszystkich jazdach,egzaminach. Teraz mam prawko od dnia dziadka a swoje auto od dnia kobiet(prezent od meża). Dziękuję Bogu,że je mam bo mega mi się przydało jak Jasio złamał rękę to ja go wiozłam do szpitala a później kilka m-cy na drugi koniec miasta na rehabilitacje . Rozumiem Twój lęk i opór bo i ja czasem potrafię wsiąść za kółko z bólem brzucha. Ja np jestem noga do języków i to mój mega kompleks,ale chyba pójdę na kurs angielskiego,ale szczerze to mi się marzy język francuski:)
Mnie się marzy mówić płynnie po rosyjsku – kocham ten język. Uczyłam się w liceum, więc tak naprawdę tylko liznęłam.
Z prawem jazdy mam taka sama historie, mam z tego powodu mega kompleks i duzo stresu, spowodowanego glownie komentarzami i zachowaniem innych ( sama uwazam podobnie jak Ty, nie nadaję sie do tego, jestem zbyt nerwowa i lepiej, zebym zagrozenia na drodze nie powodowala). Spotykam sie z niedowierzaniem, smiechem, dyskryminacja, wyszydzaniem niby w zartach :( Spotkalam sie nawet z opinia, jak moge planowac dziecko, skoro nie mam prawa jazdy? I ze moj Mąż ma przechlapane ( ten zarzut pojawia sie czesto w sytuacjach towarzyskich). Ja sama mam poczucie, jak bardzo mnie ten brak prawka ogranicza, w pracy, w domu, z malym dzieckiem (przedszkole mam przy domu, problemy sa w sytuacjach awaryjnych, lekarz, choroba, Maz w delegacji. Ehh ciezki temat to dla mnie.
To pomyśl, co ja czasem słyszę, kiedy ktoś się dowie, że nie tylko nie chcę prawa jazdy – nigdy, ale także dzieci – nigdy. Są osoby, które spisują mnie na straty i traktują jako ludzki odpadek :D Inne są „łaskawsze w sądach”, bo jedynie patrzą z politowaniem albo mruczą „poczekaj, jeszcze zmienisz zdanie”. Tyle że ja mam to gdzieś, bo nikt nie przeżyje życia za mnie. No worries :)