Dzisiejszy wpis nie jest zabawny ani relaksujący. Z uwagi na trudną sytuację gospodarczą spowodowaną pandemią koronawirusa coraz częściej słyszę, że ktoś znajomy stracił pracę albo przebywa w domu na przymusowym zwolnieniu, bo firma, w której pracuje, została tymczasowo zamknięta. Niektórzy wciąż pracują, ale każdego dnia wychodzą z domu ze strachem. Jeszcze inni pracują, lecz nie wiedzą, jak długo zachowają posadę. Być może jutro wstaną, pojadą do pracy, a szef przywita ich rozwiązaniem umowy.
Utrata pracy – porady?
Pierwsze i najważniejsze: to nie jest poradnik, dzięki któremu będziecie mogli szybko wdrożyć plan działania w przypadku utraty pracy. To w ogóle nie jest poradnik. Nie zamierzam mamić was hasłami, iż będzie dobrze i tak dalej. Mogłabym, gdybym nie była szczera, w końcu optymizm brzmi dobrze. Każda osoba znajdująca się w złym położeniu chce usłyszeć, że będzie dobrze, czyż nie? Niestety prawdą jest, że życie ma mnóstwo odcieni szarości. Nie zawsze i nie dla każdego sytuacja stanie się dobra.
Wierzę natomiast, że będzie lepiej. Jeżeli nie macie pracy, niekoniecznie znajdziecie wymarzoną. Niekoniecznie będziecie tym, kim jesteście lub kim chcecie być. Możliwe, że ze stanowiska menedżera w dużej firmie traficie za kasę w warzywniaku u pani Jadzi. To nie wstyd ani zgoda na degradację i śmierć ambicji. To walka o przetrwanie i o siebie, którą czasem trzeba podjąć, żeby nie stracić mieszkania, opłacić rachunki, wyżywić rodzinę. Niekiedy po prostu trzeba przystać na to, co jest teraz, by przeżyć. Dopiero potem można myśleć o zmianie lepiej niż dramatycznie na dobrze.
Depresja po utracie pracy
Mimo iż wpis kieruję do wszystkich, chciałabym szczególnie mocne uściski przesłać osobom z depresją – zdiagnozowaną lub nie, biorącym leki bądź nie, znajdującym się pod opieką psychiatry czy psychologa albo nie. Osobom cierpiącym na stany depresyjne – sezonowe, regularne, nieregularne. Osobom mającym osobowość depresyjną i traktującym życie jako ciągłe zmagania. I osobom, które są obecnie załamane.
Czym jest dzisiejszy wpis? Jak wspomniałam: nie poradnikiem, jak wyrwać się ze złego stanu. Nie pocieszeniem. Zależało mi na daniu świadectwa, iż nie jesteście sami. W depresji i stanach depresyjnych niemal zawsze – w zależności od etapu – wydaje się, że nikt nas nie rozumie. Nikt nie był w podobnej sytuacji. Na dodatek z sytuacji tej nie ma wyjścia i można się tylko poddać i zgodzić na swobodne spadanie.
Utrata pracy… i co dalej?
W dniu, w którym to piszę, mam pracę. Nie wiem, na jak długo. Może w chwili publikacji jestem już bezrobotna? Nawet niepewność o przyszłość, chybotliwość kładki pod nogami, wprawia mnie w zły nastrój. Ze stanami depresyjnymi zmagam się od lat. Nigdy nie poszłam ich skonsultować, bo należę do tych, którzy poradzą sobie sami. Przyznaję sobie zatem pełne prawo do mówienia wam, że zdecydowanie nie jesteście sami w waszych nizinach, dołach i otchłaniach. Nawet jeśli siedzicie tak głęboko, że nie widzicie słońca.
Utratę pracy przeżyłam, ale w przeszłości. Faktów ów w połączeniu ze stanami depresyjnymi nie daje dobrego efektu. Zanim poszłam po trampolinę, żeby odbić się od dna, dałam sobie czas na przeżycie nieszczęścia, bólu, żałoby. W każdej sytuacji życiowej, w której spotyka mnie coś nieprzyjemnego – czy to rozpad związku, czy nowa choroba, czy właśnie utrata pracy – daję sobie czas leżenie na dnie. Nie uważam tego za złe. Nie czuję się na siłach ani nie chcę walczyć o siebie od razu po upadku.
Co czuje osoba, która straciła pracę?
Nie straciłam pracy z dnia na dzień. Nie przeżyłam sytuacji, w której szef czekał na mnie ze zwolnieniem w dłoni i życzeniem powodzenia na szeroko uśmiechniętych ustach. Przez kilka miesięcy obserwowałam, jak zleceń jest coraz mniej i mniej, i mniej, i mniej… Jak staję się coraz mniej potrzebna. Tak bardzo boję się zmian, że uciekałam przed ostatecznością, ile mogłam. Zawsze tak robię – w każdej sytuacji życiowej. Z bolącą nogą idę do lekarza dopiero wtedy, kiedy zauważę, że jest czarna. Przeterminowane jedzenie wyrzucam dopiero w chwili, w której zacznie się ruszać. Oczywiście to drobne żarty, ale rozumiecie sens.
Wraz z poczuciem coraz mniejszej przydatności w pracy zaczęłam kwestionować to, kim jestem. Zamiast myśleć: okej, od firmy odeszli ważni klienci, więc mamy mniej pieniędzy na utrzymanie pracowników, co nie jest moją winą, myślałam: nie nadaję się do tego zawodu. Przeszłam przez: jestem do niczego, jestem nieprzydatna, brak mi wiedzy i kompetencji, brak mi inteligencji, jestem zerem. Nie wiedziałam, kim jestem. Zwątpiłam we wszystkie umiejętności i osiągnięcia. Jeśli wcześniej byłam za coś chwalona, nawet wielokrotnie, z perspektywy czasu uważałam to za przesadzone i nieszczere, bo autor pochwały na pewno kłamał.
Jak szukać pracy? I kiedy?
Mam nadzieję, że nie pogniewacie się za brak poradnika. Nie chcę bawić się w domorosłego coacha, tym bardziej że musiałabym być nieszczera. W przypadku utraty pracy nie zastosowałabym się do własnych porad. Każdy z nas jest w innej sytuacji. Aspekty takie jak zawód, miejsce zamieszkania, posiadanie domu, kredytów i innych zobowiązań finansowych, konieczność utrzymania rodziny i wiele, wiele innych sprawia, że mądre rady z internetu i wygłaszane przez mówców motywacyjnych uważam za barachło.
Moje odbicie się od dna podczas poszukiwania pracy – ale także każde inne odbicie się od dna – wyglądało tak, że pozwoliłam sobie na poleżenie w dole, poczucie dotkliwego bólu i smutku, wylanie wiader łez i zakwestionowanie każdej opinii, jaką miałam sama o sobie. Potem wzięłam kartkę i wypisałam w trzech kolumnach prace, 1) o których marzę, 2) które mogę wykonywać z braku laku oraz 3) te, których nienawidzę i wykonywać nie będę za nic w świecie. Pierwsze tygodnie pozostawiłam marzeniom i wysyłaniu CV tylko do ukochanych. Potem przyszła kolej na miejsca drugiego sortu.
***
Nie ma znaczenia, jak szybko znalazłam pracę i z której kolumny pochodziła. Nie żałuję też, że nie zabrałam się za szukanie wcześniej. Wierzę, że znalezienie się na emocjonalnym dnie jest potrzebne, niezbędne i ważne – dla mnie. Nie raz w ostatnich latach czułam się zerem bez znaczenia. I wiem, że będę przeżywała te stany, myśli i smutki zawsze. To część mnie. Ponura i przykra, lecz możliwa do zaakceptowania.
Chciałam, żebyście wiedzieli, że jeśli znajdujecie się w tym samym miejscu, w którym bywam i ja, wbrew przypuszczeniom nigdy nie jesteście sami. Zamiast patrzeć w górę i poddać się myśli, że już nigdy nie zobaczycie słońca, popatrzcie za siebie – prosto w cień. Skulona leżę tam ja. Leżymy wszyscy my, którym przez wrażliwość i emocjonalność świat zbyt łatwo i szybko wsącza się pod skórę.
Nieważne, że przez internet. Jestem przy was. ❤
Napisałaś : „Każda osoba znajdująca się w złym położeniu chce usłyszeć, że będzie dobrze, czyż nie? Niestety prawdą jest, że życie ma mnóstwo odcieni szarości. Nie zawsze i nie dla każdego sytuacja stanie się dobra.” Tak zgadzam się z tym , lecz w lepsze jutro ciężej mi jest wierzyć … moja matka to urodzona optymistka – jak mantrę powtarza uda się, znajdzie się , przyjdzie czas … g**** za przeproszeniem. To co będzie zależy od nas nie od losu – los każdy kreuje sam. Nawet jeśli w sobie odwagi brak trzeba ruszyć kiedy poczuje się że to już ten czas.
” Osobom mającym osobowość depresyjną i traktującym życie jako ciągłe zmagania. I osobom, które są obecnie załamane.” Czyli do mnie … Ale to już wiesz… znasz moją historię. W tym miejscu innym czytelnikom pragnę tylko powiedzieć że przesłanie tego wpisu jest naprawdę warte uwagi. Przepełnione mądrością autora, życiową i doświadczeniem. Nieraz czułam się jak śmieć, nieraz zawodowe życie mieszało mnie z błotem i wdeptywało w piach … Tak jest nadal już 5 miesiąc… raz jest gorzej raz lepiej z psychiką ale żyć trzeba choć deklaruje się uciecie męk …
Dziękuję Ci Olgo za odwagę, siłę i chęć wsparcia innych w podobnej sytuacji w jakiej znajduje się każda z nas nieraz. Ty już masz się lepiej a ja nadal czekam na swój czas z gasnącą już jednak iskrą wiary na lepsze jutro
….
„W lepsze jutro ciężej mi jest wierzyć” + „To co będzie zależy od nas nie od losu” – Wiesz już zatem, w co tak naprawdę nie wierzysz. W siebie. Może być lepiej, jeśli zaczniesz nad tym pracować. Dobrze napisałaś, że wszystko zależy od nas. Okej, może nie „wszystko”, ale z pewnością to, co zrobimy w sytuacji, w której się znaleźliśmy.
Oj, jestem daleka od czucia się lepiej. Cieszę się jednak, że moje wirtualne ciepło do Ciebie trafiło <3
Tyle mądrych słów… Aż nie wiem, co mogłabym napisać. Na pewno nic nie mogę dodać – wyczerpałaś cały temat w 100%. Mogę tylko wyrazić współczucie ludziom, którzy znaleźli się teraz w trudnej sytuacji – mnie na szczęście jeszcze to nie dotyczy, choć ja stresuje się inną sprawą, a mianowicie maturą i rekrutacja na studia. Mam nadzieję że niedługo wszystko wróci do normy bo cała ta atmosfera wyobcowania i strachu przed wirusem każdego może wpędzić w depresję, nie tylko tych co stracili pracę :(
Przykro mi z powodu podwójnego stresu przedmaturalnego. Kiepski czas na przemianę z licealisty w studenta. Na szczęście człowiek jest bestią elastyczną i przyzwyczai się do wszystkiego. Za rok cała ta sprawa będzie tylko szokującym wspomnieniem. Trzymam kciuki za wyniki <3
Drwalowa jestem z Tobą. Ja czekam ma odwołany egzamin zawodowy który miał być pod koniec marca :/ łącze się z Tobą w bólu i nerwach bo nie wiem kiedy wyznacza nowy termin kiedy będzie potem ślubowanie i kiedy będę mogła zacząć działalność własną, przeprowadzić się i zacząć na nowo żyć a w ogóle czy w tej pokoronnej rzeczywistości będzie to w ogóle w moim zasięgu …. pozdrawiam ciepło :)
Bardzo mądrze piszesz, ale ja w żaden mądry sposób nie umiem się odnieść do Twoich słów. Nigdy nie doświadczyłam depresji i nie jestem chyba wcale wrażliwa ani emocjonalna, co zdecydowanie ułatwia mi życie. Napiszę Ci więc tylko, że mam nadzieję, że nie stracisz pracy i wszystko się pomyślnie ułoży, a Twój wpis pomoże wielu osobom zmagającymi się teraz z podobnymi problemami ;)
Dziękuję <3 I cieszę się, że Ty omijasz głębokie doły.
Mogę tylko podziękować silnej i odpornej psychice :)
Olga jak zwykle świetny wpis i tak bardzo dziś potrzebny. Bardzo Ci za niego dziękuję, w imieniu wszystkich, którzy takiego wsparcia potrzebują ♥️ teraz na szczęście moja sytuacja wygląda dobrze, ale nie zawsze tak było. Doświadczyłam osobiście zarówno depresji jak i kłopotów z pracą.
Depresję leczyłam 4 lata. Od kilku lat jest już dobrze i szczerze współczuję wszystkim osobom, które również to dotyczy, jednocześnie trzymam za nie mocno kciuki.
Jeśli chodzi o pracę – standard – ukończyłam studia magisterskie, znam dwa języki, mam prawo jazdy etc., etc. Nastał moment w życiu, kiedy nie miałam innego wyjścia i przyjęłam pracę na magazynie, poniżej moich kwalifikacji oraz zupełnie nie związaną z moim wykształceniem. Wielki plus za podkreślenie przez Ciebie, że żadna praca nie hańbi, najważniejsze to utrzymac siebie i rodzinę. I wiesz co ? Pracowałam tam rok, zarabialam dużo więcej niż w pracach do których”aspirowałam”, poznałam na prawdę świetnych, mądrych ludzi ( z wieloma mam kontakt do dziś), jeszcze bardziej zaczęłam szanować ciężką pracę i pieniądze ( chociaż zawsze je szanowałam), zweryfikowalam różne znajomości – jeśli ktoś był oburzony, że wzięłam tak „nieambitną pracę” nie zważając,że musiałam z czegoś żyć i spłacać kredyt to nie mam z nim o czym rozmawiać. Uff, ale się rozpisalam:) jeszcze raz dziękuję Ci za ten tekst, serdecznie pozdrawiam i ściskam wszystkich, którzy w tym momencie tego potrzebują ♥️
Bardzo Ci dziękuję za podzielenie się swoim doświadczeniem. „Jeśli ktoś był oburzony, że wzięłam tak „nieambitną pracę”” – w głowie się nie mieści, że są tacy ludzie. Koniec końców jednak to Ty poradzisz sobie w każdej sytuacji, nie oni. Cieszę się, że depresję zostawiłaś w przeszłości. Tego samego życzę innym czytelnikom (i sobie).
„Jeśli ktoś był oburzony, że wzięłam tak „nieambitną pracę”” ja tego doświadczam od znajomych o tozsamej sytuacji co krok … co po tylu latach tak niskie stanowisko … zgroza. One mają mężów, dzieci są na macierzyńskim teraz im łatwo mówić a ja mam kredyty i to dwa i muszę za coś żyć …
Warto uzbroić się w skorupę i robić swoje. W moim przypadku ów sposób się sprawdza. Inni wychowują dzieci, a ja bloguję o słodyczach i otaczam się jednorożcami (:
Niestety obawiam się, że epidemia nie spowoduje tyle ofiar, co jej skutki uboczne, czyli: fala przemocy domowej, chorób psychicznych i samobójstw. :(
To jest/będzie wina samych ludzi, nie epidemii. Ludzie mają choroby i zaburzenia – w tym chociażby skłonność do przemocy – w sobie. Czy kwarantanna jest czynnikiem wzmacniającym lub wywołującym? Bez wątpienia. Niestety.