Spożywcze absurdy producenckie i konsumenckie

Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam pisać o tym, czego nie rozumiem i co mnie drażni. W przeszłości opisałam typy ludzi, których nie cierpię (część pierwsza, część druga), nawyki jedzeniowe, które mnie wkurzają, koszmary miłośnika słodyczy (część pierwsza, część druga), rzeczy, których nienawidzę w sklepach (część pierwsza, część druga) i wiele, wiele innych frustrujących aspektów codzienności.

W ogóle zauważyłam, że lubię narzekać. Bo jestem Polką, a narzekanie stanowi cechę narodową? Może. A może to po prostu ja. Szybko łapię kontakt z ludźmi, z którymi mogę bezpiecznie ponarzekać na te same tematy i którzy podzielają moją nienawiść do różnych rzeczy. Wspólna niedola łączy, ot co.

Dziś więc kolejny festiwal niezrozumienia, momentami podszytego nutką irytacji. Dwa zachowania konsumenckie, cztery rozwiązania producenckie i bonusowo jedno odkrycie niezwiązane z jedzeniem, które poczyniłam względnie niedawno (czyt. ze dwa miesiące temu). Enjoy!

Człowieku, dlaczego to robisz?!

Mieszanie deserów mlecznych z bitą śmietaną

O ile jestem w stanie zrozumieć wymieszanie jogurtu typu Froop, który składa się z pseudonaturalnego jogurtu i owocowej pianki, albo deseru typu Monte, w którym podzielono treść na dwa osobne smaki, o tyle nie znajduję ani odrobiny sensu w wymieszaniu puddingu z bitą śmietaną, takiego jak chociażby Grand Dessert. Przecież cały jego urok polega na zestawieniu skrajnie odmiennych konsystencji! Mieszając lekką bitą śmietanę z gęstym budyniem, morduje się tę pierwszą. Równie dobrze można by wyrzucić ją przez okno. Wam nie sprawi to różnicy, a przynajmniej mnie nie zirytujecie, barbarzyńcy jedni.

Niekończące się gadanie: ale bym zjadł!

Choć staram się przymykać oko i ucho, wciąż zadziwia i irytuje mnie pisanie bądź mówienie: ale bym >to< zjadł. Na pytanie, czy autor wypowiedzi zamierza kupić produkt rozgrzewający jego serce, dostaje się odpowiedź przeczącą. To w końcu chciałby zjeść czy nie? I po co rozpływa się nad właśnie wprowadzonym na rynek produktem, skoro wcale nie zamierza go kupić? Rozumiem argumentację: Cudowny słodycz, w 100% mój, ale aktualnie mam za dużo słodyczy. Jeśli będzie dostępny za kilka miesięcy, kupię go. Nie rozumiem argumentacji: Cudowny słodycz, zawsze o takim marzyłem. Nie kupię jednak, bo nie.

Producencie, zlituj się!

Dziwna gramatura porcji

Baton ważący 35 g to słodycz irytujący, bo za mały, żeby się najeść bądź zaspokoić głód słodyczowy, z drugiej strony za duży, żeby zjeść dwa. Ale taki baton przynajmniej ma normalną gramaturę. Producent go wytwarza, bo – podobno – istnieją osoby, którym 35 g słodkości wystarcza. (Podobno są i tacy, którzy zaspokajają się kostką czekolady!) Nie rozumiem za to, dlaczego powstają produkty – głównie desery błyskawiczne – o wadze 43 g, 46 g, 51 g. Wtf? Nie dało się zaokrąglić do piątki albo dziesiątki?

Wydzielanie porcji wagowo

Zjawisko wydzielania – lub ładniej: sugerowania – porcji przez producenta jest śmieszne, ale nie irytujące. W 100% przypadków ignoruję sugestie, ponieważ najedzenie się 30 g płatków do mleka to żart, a spożycie 150 g jogurtu i zostawienie w kubeczku 25 g nie ma sensu. Irytacja wypełza na powierzchnię dopiero w momencie, w którym porcja sugerowana wyliczana jest wagowo i przypada np. na jedną i jedną siódmą kostki czekolady. Producent sądzi, że konsumenci nie mają co robić, stoją nad tabliczką czekolady z linijką i odkrawają sugerowaną ilość?! Jeśli to żart, ktoś zapomniał o funkcji rozbawienia publiki.

Produkowanie niepodzielnych słodyczy z podziałką

Nie ma produktu, którym nie można by się podzielić. Nawet przekrojenie czy przełamanie batona ważącego 30 g nie stanowi problemu. Irytują mnie więc produkty, które zostają odgórnie podzielone i reklamowane jako do podziału. Doskonałe przykłady to Grześki Dziel na 6 i Fritt. Uwierzcie mi, drodzy producenci, że jeśli będę chciała podzielić się słodyczami, sposób na to znajdę w sekundę. Inni ludzie też.

Sugerowany czas gotowania suchych produktów

Jak często zdarza wam się podążać za instrukcją przygotowania produktu, którą na opakowaniu wspaniałomyślnie zamieścił producent? Mnie rzadko, zwłaszcza gdy chodzi o ugotowanie sypkiego produktu obiadowego: makaronu, kaszy, ryżu. Sugestiami kieruję się tylko po pierwszym zakupie danego rodzaju produktu. Potem postępuję zgodnie z własnym doświadczeniem. Gdyby tak nie było, makaron durum musiałabym gotować przez 12-15 minut. Co by z niego wyszło? Puree makaronowe.

Makaron durum jest gotowy po 6 minutach, pełnoziarnisty zaś po 7 minutach. Tani makaron durum z Tesco nawet po 5 minutach. Gdybym chciała jeść rozklapiochę, kupowałabym makaron jajeczny. I na odwrót: kiedy widzę sugestię gotowania przez 25 minut na opakowaniu brązowego ryżu, nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. To draństwo nie staje się miękkie nawet po 25 dniach, a co dopiero 25 minutach. Już bardziej opłaca się sypnąć do obiadu surowy ryż, przynajmniej oszczędza się czas i pieniądze za wodę i gaz/prąd.

Bonus: irytacja kosmetyczna

Tak jak obiecałam, na końcu dorzucam bonus niespożywczy. Parę miesięcy temu wymieniłam szampon. Zawsze używałam kobiecych standardów dostępnych w drogeriach i marketach. Raz w ręce wpadł mi produkt z kolekcji Wierzbicki & Schmidt. Każdego wieczora, gdy brałam kąpiel, czułam się dziwnie i nie wiedziałam, w czym leży problem. Aż któregoś dnia doznałam olśnienia. Podczas gdy na tradycyjnych kobiecych szamponach i płynach do mycia nie pojawia się człowiek, ewentualnie z przymkniętymi w zadowoleniu oczami albo rysunkowy, z butelki nowego szamponu – z kamiennymi twarzami bez cienia sympatii – gapili się na mnie panowie Wierzbicki i Schmidt. Natychmiast odwróciłam butelkę przodem do ściany i wcisnęłam w kąt. Ponownie spłynął na mnie błogi spokój.

***

Lubicie narzekać? Sprawia wam przyjemność poznawanie ludzi, z którymi możecie łączyć się w nienawiści do świata? Jakich zachowań spożywczych nie znosicie u znajomych? Co denerwuje was w producentach żywności (i nie tylko)? Czekam na soczyste kąski!

19 myśli na temat “Spożywcze absurdy producenckie i konsumenckie

  1. O nie nie, nie można mieszać bitej śmietanki! Przecież z lodami też się jej nie miesza! Ja osobiście mieszam tylko takie desery typu Monte czy Fantasia, ale te w stylu Grand Desert zostawiam w spokoju – szanujmy się. W sumie nie znam żadnej osoby, która tak robi (i całe szczęście!). Argumentacji „ale bym zjadł, ale nie kupię bo nie” też na szczęście nie poznałam u nikogo :D
    Tych nierównych porcji też nie rozumiem. Ostatnio zauważyłam to u Twixa Salted Caramel – waży 46g, podczas gdy klasyk 50g. Może producent próbuje w ten sposób zaoszczędzić?
    Tych wagowych porcji też nie rozumiem! O ile jeszcze podanie tego jako kostki czekolady czy jednego ciastka ciastka jest ok, tak właśnie to dzielenie czekolady na porcje, z których wychodzą niepełne kostki jest bez sensu. Płatki również – nie znam nikogo, kto najadlby się 30g :p niestety na jogurtową przypadłość cierpi też moja ulubiona Activia naturalna i za każdym razem, jak ją jem, mam krótki napad szału i budzi się we mnie buntownik – nie zjem cały kubeczek a nie sugerowana porcje na złość producentowi, o! Jest jeszcze jeden przypadek dzielenia produktu na porcje, którego nie rozumiem – kit kat, 3bit albo 7days. Według mnie porcja to całe opakowanie a nie fragment zawartości, ale co ja tam wiem :p
    Z tymi grzeskami to faktycznie głupota :D jeszcze jakbym chciała go podzielić na te sugerowane części to przecież każda z nich jest tak mała, że nikt by nawet nie poczuł jej smaku xD
    Jaki makaron kupujesz, że producent każe gotować aż 12-15 minut? :O te najtańsze z Biedry mają na opakowaniu 6-8 min ^^ a fragment o brązowym ryżu – padłam :’D
    Hahaha a jeszcze bardziej padłam po przeczytaniu o szamponie XDD jak dobrze, ze nigdy nie kupiłam żadnego z podobizną człowieka :D

    1. Na jakie porcje dzielą się Kit Kat, 3Bit i 7Days? Albo tego nie wiem, albo nie pamiętam. Dla mnie również w przypadku wymienionej trójki 1 produkt = 1 porcja.

      Kiedy będziesz robić zakupy w sklepie, w którym jest duży wybór makaronów różnych marek, przejrzyj instrukcje wykonania. Serio można tam znaleźć kwiatki.

  2. Nigdy bym nie wymieszała 2 tak przeciwstawnych części deseru (nawet Monte nigdy nie wymieszałam i już w dzieciństwie dziwiło mnie, że postępuje tak moja siostra cioteczna :P). Na sugerowane porcje obecnie nie zwracam uwagi, ale w przeszłości kilka razy także nie mogłam zrozumieć producentów. Jak gotuję produkty sypkie, to zwykle zerknę ile zaleca je gotować producent i przeważnie pokrywa się to z zaleceniami, ale zawsze to kontroluję.
    Osobiście mało narzekam (albo robię to nieświadomie), a do denerwujących mnie rzeczy w producentach zaliczyć mogę przyklejanie etykietek do słoików tak silnie, że żadna siła nie pozwala ich odkleić. Czasem słoik mi się podoba i przydałby mi taki np. na orzechy, ale ta etykietka mnie denerwuje :P Dlatego jak trafię na coś z czego etykietka łatwo odchodzi, to potem kupuję regularnie (np. słoiki z koncentratem pomidorowym Dawtona – fajnie sprawdzają się na dżemy ;)). Nic więcej nie przychodzi mi do głowy, ale na pewno jest jeszcze niejedna taka rzecz.

    1. Przykład z etykietami przypomniał mi, że niesamowicie irytują mnie naklejki z przeceną przyklejone na: a) skład, b) tabelę wartości odżywczych, c) przód produktów. O ile da się je odkleić – spoko. Jeśli nie, masakra. Druga rzecz: naklejki z polskim tłumaczeniem, które jest błędne, a naklejka idealnie zakrywa oryginalne informacje. Kiedy ją zrywasz, zrywasz też etykietę.

  3. Mieszanie deserów… – No tak, takie Monte czy różne ze wsadami / sosami to jak kto woli, ale bita śmietanka?! Jak kiedyś kupowałam takie rzeczy to zawsze w Auchanie mnie irytowało, że jak nabijali na kasy to prawie zawsze normalnie tym żonglowali „szukając kodu” i nie raz zdarzyło się, że mi na starcie deser kompletnie wymieszali, przez co wykłócałam się, że takiego na pewno nie wezmę. Raz, dwa i się nauczyłam do kas samoobsługowych łazić.

    Niestety często zdarza mi się myśleć, że coś bym zjadła, ale raczej w odniesieniu do całych dań, które mi się przypomną czy coś, więc „po prostu sobie zrobić odpada”, a w kwestii produktów to np. „zjadłabym Bajecznego” – ale konkretnie takiego, jakiego pamiętam z dzieciństwa, więc ekhem. Takiego nigdzie nie dostanę. A tak to… zamiast gadać lepiej pójść i kupić, ewentualnie nie gadać.

    Nie rozumiem ani dziwnych gramatur, ani sugerowanych porcji. Raz Mamie się trafiło, że opakowanie zawiera 9 sugerowanych porcji (niby 9 ciastek), ale okazało się, że… w opakowaniu było 8. AHA. To to już w ogóle.

    Gdyby ten czas gotowania jeszcze jakiś z głową podawali, to bym zrozumiała… A ostatnio znowu trafiło do nas dużo a to makaronu, a to ryżu, których nie znamy i np. „gotuj 8-10” minut, w momencie gdy przy 4 to już rozwalająca się papka.

    Z tym szamponem… Haha. Wczoraj oglądając „Szkło kontaktowe” miałam dziwne wrażenie. Występowała tam akurat Katarzyna Kasia i w tle miała regał z książkami. Coś mi tam nie pasowało… Aż w końcu w SMSie jednym kto zauważył, że stamtąd Putin nas obserwuje i rzeczywiście o to chodziło, haha. W sensie… z jednej z okładek („Wowa, Wołodia, Władimir”).

    Uwielbiam narzekać! Nigdy nie mogłam pojąć np. łamania czekolady na kostki przed otwarciem albo w ogóle nie łamania jej i jedzenia z opakowania jak batona. Nie, żeby mnie denerwowało jakoś specjalnie, bo niech sobie ludzie jedzą, jak lubią, ale po prostu strasznie mnie do dziwi i jak takie coś widzę to aż odczuwam dyskomfort (bo od razu „cholera, ja bym tak nie mogła”). Zawsze dziwiło mnie, jak ludzie jedzą chipsy prosto z paczki, często w bluzach itd. z długim rękawem – tego zwyczajnie nie rozumiem. Potem cały rękach tłusty, brudny… To im nie przeszkadza? Mojego niezrozumienia co do przyzwyczajeń konsumenckich jest o wiele więcej, ale te to tak na szybko.

    A ze strony producentów? W sumie nie wiem, czy to producenci, ale np. kiełki / zielenina „już umyte”, a serio z piachem, robalami i innym dobrem. To jak odwalacie kaszanę, to sobie darujcie i nie myjcie, a przynajmniej głupot nie wypisujcie. Nie wiem, czy można mówić o kimś jako o „producencie ogórków”, ale nie rozumiem ich foliowania.
    Nie rozumiem robienia limitowanych smaków na lato takich, które mają problem z przetrwaniem lata. Jak już się za coś biorą, powinni robić to tak, by miało szansę przeżyć. Nie rozumiem też w obrębie tego, że przyjęło się, że idealna czekolada na lato to biała. Według mnie taka tłustość i słodycz ni jak na upały nie pasuje. Chciałabym wiedzieć, dlaczego dobrych, sprzedających się limitek nie wznawiają albo nie włączają do stałej oferty.

    1. Zawsze zaciskam zęby, kiedy przy kasie ekspedienci żonglują moimi dwuwarstwowymi deserami albo rzucają czekoladą niczym młotem na olimpiadzie. Na szczęście nigdy niczego nie uszkodzili (zawsze sprawdzam). Gdyby uszkodzili, na 100% poszłabym wymienić.

      „„Gotuj 8-10” minut, w momencie gdy przy 4 to już rozwalająca się papka.” – O tym właśnie piszę! Ponieważ nie spodziewałam się chamskich niespodzianek w składzie makaronu, niedawno kupiłam w Leclercu dwa opakowania zdrowego pełnoziarnistego. W instrukcji „gotuj 8-10 minut”, choć makaron dokładnie po 4 jest już mięciutki jak wata. Patrzę na skład, a tam mąka durum i woda. No to fajnie (: Cóż, najwyraźniej trzeba sprawdzać składy wszystkiego.

      „Nigdy nie mogłam pojąć np. łamania czekolady na kostki przed otwarciem” – mamo, jak mnie to zawsze irytowało :D Szłam do kogoś w odwiedziny, wyciągał czekoladę w ramach poczęstunku, łamał ją na kostki przez opakowanie i dopiero otwierał. Rozumiem cel: nie chciał macać kostek, niemniej i tak się w środku denerwowałam. Za to jedzenia tabliczki jak batona nie rozumiem, ale nie wzbudza we mnie żadnych emocji. Skoro ktoś tak chce…

      „Zawsze dziwiło mnie, jak ludzie jedzą chipsy prosto z paczki, często w bluzach itd. z długim rękawem” – o, to ja :D Rękaw pewnie podwijałam, ale nie widzę niczego dziwnego w jedzeniu chipsów prosto z paczki.

      Z kwestii mycia warzyw 100% zgoda. Nie raz kupiłam coś umytego, a potem wpieprzałam ziemię. Foliowane ogórki zastanawiają mnie od dawna. Wygooglowałam. Chodzi o przepisy (tylko czasem, np. przy ogórkach eko), przedłużenie świeżości i możliwość sprzedania drożej. Niech zgadnę, który argument przeważa (:

      Pierwsze słyszę, że idealna czekolada na lato to biała. Kto tak twierdzi? (Hmm, chyba jednak kiedyś o tym wspominałaś, ale nie pamiętam wyjaśnienia). Nie podzielam Twojego zdania odnośnie limitek. Producent mlecznej czekolady i cukierków ma nie produkować limitek przez pół roku tylko dlatego, że w Polsce jest ciepło, a kilka wariatów przetrzymuje słodycze przez długie miesiące, zamiast zjeść od razu?

      1. Ja od lat sprawdzam składy wszystkiego. Z Mamą kiedyś w małym markecie (Groszki i Stokrotki jakieś – już nawet nie pamiętam) brałyśmy płatki owsiane dla niej i mimochodem zerknęłam na opakowanie – na datę, ale wzrok mój przykuł skład. „Skład: płatki owsiane pełnoziarniste 99,8%, skrobia ziemniaczana”. WTF. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia.

        Właśnie z jedzeniem czekolady jak batona to nie, że mnie denerwuje, ale dziwi, że właśnie można tak chcieć ją jeść. Ja w sumie nawet batonów nigdy nie jadłam trzymając w papierku. Lepsze jednak to, niż jak znam osobnika, który Marsa w poprzek do gęby na raz pcha i zjada. To mnie brzydzi. To znaczy: mam odruch wymiotny, ale nie dlatego, że nie lubię Marsów, a po prostu sobie wyobrażam takiego batona wepchnąć do ust, prawie do gardła i… ekhem.

        Paczka od środka jest przecież tłusta i brudzi łapę. Mieć tłustą łapę po łokieć? O zgrozo! A mi by szelest opakowania przeszkadzał też. Nie lubię jedzenia czegokolwiek z paczki / opakowania. Nawet jak teraz muszę sushi na wynos brać, to w domu z tych tacek przekładam na talerze.

        Taak… przedłużenie świeżości – a przy okazji ukwaszenie go i ukrycie skazek!

        Kto tak twierdzi? Nie zauważyłaś, jak wiele jest limitowanych smaków na lato właśnie w białej czekoladzie? Całe serie białych letnich Lindtów, Zotterów, Ritterów itp.
        Napisałam: „Jak już się za coś biorą, powinni robić to tak, by miało szansę przeżyć. ” – zobacz, że są mleczne czekolady przez cały rok i wytrzymują. Są też takie mousse’owe, nadziewane, które zdychają już w sklepie latem, więc je powinni tak dopracować, by nie zdychały lub wypuścić wiosną, by ludzie mieli szansę spróbować jeszcze przed skrajnymi temperaturami. Nie napisałam, że mleczna czekolada latem ma zniknąć ze sklepów. To, co kiedyś robili z jajkami Kinder mnie irytowało: na lato zaprzestawali ich sprzedaży, a wszędzie było Joy.

        1. „Znam osobnika, który Marsa w poprzek do gęby na raz pcha i zjada.” – UMARŁAM :’D Powiem Ci jednak, że mojej mamie zdarza się jeść batony o długości Pawełka na dwa gryzy. Drugą część pakuje już do ust jakkolwiek, byle się zmieściła. Nie rozumiem, no ale co kto lubi. Co zaś się tyczy jedzenia tabliczek jak batonów, teraz nie chciałabym zjeść czekolady w taki sposób, niemniej jestem prawie pewna, że zdarzało mi się tak szamać Bellaromy w gimnazjum. Yep, te ważące 200 g.

          Że sushi przekładasz, nic dziwnego. Ja też nie chciałabym jeść z opakowań na wynos, gdybym miała do dyspozycji domową zastawę.

          „Nie zauważyłaś, jak wiele jest limitowanych smaków na lato właśnie w białej czekoladzie?” – Nie :P „To, co kiedyś robili z jajkami Kinder mnie irytowało: na lato zaprzestawali ich sprzedaży, a wszędzie było Joy.” – Wuuut?! Nie wiedziałam o tym. Ale dziwnie.

          1. Ja jak tylko Bellaromy odkryłam, obowiązkowo przynajmniej jedną kostkę musiałam zjeść gryząc tak, że w ustach lądowała prawie cała (fizycznie nie było opcji, by się zmieściła cała), bo chciałam, żeby mi usta tak zupełnie-zupełnie zalepiła swoją gęstwiną. Ale czekolady jak batona nie jadłam nigdy.

            Nie zauważyłaś, bo na czekolady pewnie aż tak jak ja nie patrzysz.
            Tak, swego czasu tak z Kinderem było. I to akurat w okresie dwóch lat, w ciągu których chciałam wrócić do Joy / zwykłego, a akurat nie trafiałam na odpowiedni sezon, haha.

  4. Porcja 3bita: 18,5g (2 kostki)
    Porcja Kit Kata: 14g (opakowanie rzekomo zawiera 3 porcje)
    Porcja 7daysa: 28g (opakowanie zawiera około 2 porcje)
    Ja się pytam: coo? xD wszystko zawsze jem na raz :p w ogóle nie wyobrażam sobie dzielić rogalika na powiedzmy dwa dni… Jeszcze by wysechł albo zezarłyby go mrówki. To dla jego dobra trzeba jeść go całego!

  5. Lubicie narzekać?
    Tak, ale staram się tego nie robić – kortyzol i te sprawy… Bardziej irytuje mnie narzekanie innych ludzi w sytuacjach zależnych od nich samych – rzeczy w stylu „ale bym to zjadła” do nich należą. Czy teksty jak np. „tak bardzo chciałabym nie być gruba” jedząc codziennie pizzę albo „chciałbym nie mieszkać z rodzicami”, gdy jest się dorosłym człowiekiem, kwarantanny nie ma, a ty nie robisz nic, by znaleźć pracę i mieszkanie.
    Co do zachowań spożywczych – nie dojadanie, jedzenie jogurta w połowie i po prostu marnowanie jedzenia – to rzeczy, od których szlag mnie trafia. Również siorbanie, mlaskanie, bekanie i inne obrzydkistwa. ,,DAJ GRYZA” i samodzielne danie sobie ,,gryza”. Jeśli zaś chodzi o producentów żywności, bzdurne gramatury w podanych wartościach odżywczych to jakaś kpina, ale cos jeszcze gorszego to zmienianie składów z odczuwalną zwykle na niekorzyść różnicą. Nie cierpię też jak nie ma podanego składu, gramatury i wartości odżywczych, co najczęściej ma miejsce w piekarniach i restauracjach. :( I walenie cukru gdzieś, gdzie nie jest to potrzebne.

    1. AMEN! Nie mam nic do dodania. Pod wszystkim się podpisuję.

      PS Chociaż przy ludziach, z którymi czuję się swobodnie, lubię bekać :D

      1. Przy ludziach, z którymi czujesz się swobodnie to odbekując można i symfonie tworzyć jak ty i wyjąca Rubi. ;)
        Zbytni sztywniacy, którzy się niezwykle na te rzeczy urażają też mnie irytują. :P

  6. Wpis o mnie bo ja narzekać kocham wręcz. Nie no żart, ale robię to podobno stale nieświadomie, gdyż inni ludzie mi to uświadamiają nieraz brutalnie. Dlatego ciągle się mobilizuje do okazywania innym uśmiechu i staram się nie reagować nerwowo na głupie czy frustrujace zdarzenia z życia codziennego ;) powiem Ci tak przyjemniej żyć :D
    Chociaż kiedy trafi się ktoś z kim można ponarzekać ma świat to się przyłączam, ale nie inicjuje takich tematów. Nie mam znajomych więc ciężko mi się odnieść do tego jakich zachowań spożywczych nie znosze u innych. Wiem na pewno że nie lubię gdy ktoś jest wśród innych ludzi i je aromatyczne posiłki ( dla mnie śmierdzące ) okropne, zwlaszca w pracy… nie lubię badzgania widelcem posiłku starannie podanego na talerzu. Mój ojciec ma tak że wszystko miesza i rozumiata zjadając papkę … no nie. Za to doskonałe wiem co mnie denerwuje w producentach żywności (i nie tylko): była już o tym mowa, ale brak składu, kaloryczności, albo zalepienie go etykietą promocyjną tak że próba oderwania zrywa wszystko … bierzmowanie towaru i rzucanie nim przez kasjerki, personel rozkładający towar zwłaszcza warzywa i owoce, serki, łącznie przez emerytów zwłaszcza owoców i warzyw każdej sztuki… albo pieczywa…, zmiany składów dobrych produktów, wycofanie z portfolio najlepszych wariantów smakowych, zmiany opakowania i ułożenia towaru na półkach w sklepie, nietrwale opakowania – ostatnio karton mleka przy transporcie się wgniotł i przemokl… , zatajanie składów albo świeżości produktów … dużo tego. Irytują mnie też opisane przez Ciebie sytuacje. Zwłaszcza jak idealnie skomponowany deser moja matka miesza na jedną breje

    1. Żadne „podobno”. Pisałam Ci już sto razy, że ciągle narzekasz :P

      Mieszanie obiadu na talerzu kojarzy mi się z przedszkolem. Sama tak robiłam, mmm. Przedszkolanki niepotrzebnie tego zabraniają. Przecież koniec końców dziecko i tak zjada całość. A jeśli nie zjada, to cóż za różnica, czy pracownicy wyrzucą osobno kotlet i ziemniaki, czy papkę? Chyba że zamierzają nieładnie wykorzystać kotlet ponownie.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.