Tytuł dzisiejszego wpisu to lekki clickbait. Ale tylko lekki! Zaprezentowane historie rzeczywiście uważam za jedne z najobrzydliwszych, jakie mi się dotychczas przydarzyły. Czy jednak są najobrzydliwsze? Pewnie gdybym dała sobie więcej czasu na przemyślenia, znalazłabym coś gorszego. Wymienione rzeczy to te, które przyszły mi do głowy najszybciej. Jeżeli wykopię z pamięci coś jeszcze, opublikuję część drugą.
Enjoy! (And don’t forget to put away your food).
Niespodzianka w Morskim Oku
Morskie Oko to sztuczny zbiornik wodny we Wrocławiu, który miał być czymś w rodzaju odkrytego basenu i jeziora w jednym. W części wydzielono kąpielisko, w części zaś przestrzeń dla łódek, rowerów wodnych, kajaków. Kąpielisko dodatkowo dzieli się na strefy: dla dorosłych (z trampolinami), pośrednią, dziecięcą.
Kiedy byłam mała, mama zabierała mnie na Morskie Oko każdego roku. Ba! jeździłyśmy tam kilka razy w tygodniu. Prawdę mówiąc, zupełnie nie wiem dlaczego, bo jakość owego przybytku wołała o pomstę do nieba. Głównymi bywalcami kąpieliska były patologiczne rodziny i Cyganie. Woda okrutnie śmierdziała, a kiedy wchodziło się do sfery dziecięcej, między palcami przeciskała się mięciutka, cieplutka, śliska glina (mam nadzieję, że glina). Ale nie to było najgorsze! Któregoś roku kulturalnie płynęłam przez strefę dla dorosłych, kiedy to zobaczyłam, jak równie kulturalnie wymija mnie wielki ludzki stolec.
Śnieżna oferta w Lidlu nie tylko zimą
Nie wiem, kto jest winny w tej sytuacji – ja jako osoba nieposiadająca odpowiedniej wiedzy medycznej, czy jednak główny bohater nieposiadający przyzwoitości (albo przynajmniej wyrozumiałości dla współkupujących). Tak czy owak, wydarzenie zakorzeniło się w mojej pamięci i raz po raz wraca.
Parę lat temu w osiedlowym Lidlu podczas wybierania warzyw spostrzegłam otyłego mężczyznę z nieznaną mi chorobą skóry. Jego przedramiona niemal w całości pokrywał wypukły biały nalot. Jeśli mieliście okazję przyjrzeć się kiedyś bezdomnym alkoholikom, mogliście zobaczyć tego rodzaju wykwity na rękach i nogach. Pan ów zupełnie nie przejmował się chorobą i wybierał owoce i warzywa gołymi rękami. Nawet jeśli było to coś niezakaźnego, np. łuszczyca, wolałabym nie mieć jego skóry w sałacie.
Grzybobranie na basenie
Skoro już weszliśmy na temat chorób skóry, kontynuujmy. Baseny to miejsca, które w dzieciństwie wprost kochałam. Pływanie uważam za jedną z najcudowniejszych rzeczy, jakim można się oddawać. Nic dziwnego, że moimi ulubionymi miejscami wypoczynku są miejscowości położone przy morzu i jeziorach.
W którymś momencie życia – powiedzmy, że na studiach – baseny obrzydziły mnie tak bardzo, że nie jestem w stanie na nie chodzić. Parę razy się przełamałam, ale czułam wstręt do płytek podłogowych i ściennych, szafek, toalet, a nawet samej wody. Utwierdziłam się w obrzydzeniu, kiedy w rozmowie z kumplem – miłośnikiem pływania i stałym bywalcem wrocławskiego aquaparku za dworcem – usłyszałam, że odkąd kupił karnet i zaczął chodzić na basen regularnie, łapie grzybicę stóp. Jak tylko ją wyleczy, zaraz wraca. Ale na basen uczęszcza nieprzerwanie i chodzi boso po płytkach, no bo co ma zrobić?
Krwawa Mary w toalecie publicznej
Wiele bym dała, żeby przypomnieć sobie, gdzie zastałam widok rodem z horroru, którego nie zapomnę nigdy. Niestety zupełnie nie pamiętam, cóż to było za miejsce ani czy toaleta znajdowała się w budynku, czy była chamską wygódką ustawioną na festynie, wesołym miasteczku bądź w innym tego typu miejscu.
Chciałabym wierzyć, że kobiety są mniej obrzydliwe od facetów, ale to nieprawda. Ich… nasze niektóre zachowania przerażają. Raz weszłam do publicznej toalety, w której na ścianie – na środku, żeby było dobrze widać – wisiała obficie zakrwawiona podpaska. Rozprostowana, dumna, przesiąknięta dowodem na brak ciąży właścicielki. Do dziś nie wiem, co autorka miała na myśli.
Recykling jest ekologiczny
Choć obecnie jedynymi lokalami gastronomicznymi, w jakich od czasu do czasu się pojawiam, są bary sushi, na studiach byłam mniej wybredna. Lubiłam m.in. bary mleczne i knajpy z jedzeniem wagę. Mają szeroki wybór jedzonka, dania są domowe lub w miarę domowe, obsługa błyskawiczna, a ceny nie budzą grozy.
Niedaleko mojego byłego już wydziału Uniwersytetu Wrocławskiego znajdował się lokal studencki stanowiący połączenie baru mlecznego i knajpy z daniami na wagę. Byłam w nim kilka razy, aż do pamiętnego zdarzenia. Jeden z pracowników – łysy, przygarbiony, brzuszkowaty pan z wiecznie ponurą miną – przechadzał się między stolikami, zbierał nieodstawione tace oraz wywoził wózki z pustymi tacami. Niekiedy ludzie zostawiali posiłki, bo źle obliczyli moce przerobowe albo coś im nie posmakowało. Na moje własne żywe i sprawne oczy zobaczyłam, jak wspomniany pan cichaczem i jakby gdyby nigdy nic przekłada niezjedzoną rybę w panierce z talerza z powrotem do bemaru. Żeby się upewnić, iż nie zwariowałam, podczas wychodzenia z lokalu spojrzałam na rybę z bliska. Nosiła ślad odgryzienia, a raczej odkrojenia fragmentu, wszak nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby skandalu.
***
Uważacie, że opisane przeze mnie wydarzenia są obrzydliwe? A może sądzicie, że przesadzam? Byliście świadkami takich samych, podobnych, znacznie gorszych? Nie wierzę, że tylko ja trafiłam na okropności, więc czekam na wasze historie! Autor najlepszej otrzyma dożywotni karnet na Morskie Oko.
Eww, chyba najgorsza sytuacja to ta z morskiego oka… Ja bym od razu uciekła i poszła się cała zdezynfekować po takim czymś xD podpaska na ścianie chyba ląduje na drugim miejscu. A ten pan z Lidla… Cóż, oby nie była to żadna zaraźliwa choroba, współczuję ludziom którzy później nieświadomie kupili zmacane przez niego warzywa. Z kolei grzybicy na basenie nigdy nie złapałam, więc nie mam do tego jakiegoś urazu i bez problemu na nie chodzę (choć po opowieści z kupskiem będę miała lekkie wątpliwości). A z taką sytuacją z barem mlecznym się nie spotkałam, ale może po prostu nigdy nie byłam tego świadkiem… Ale to naprawdę paskudne, mam nadzieję że już nigdy tam nic nie kupiłaś :D
Ja przypominam sobie chyba tylko dwie obrzydliwe historie. Pierwsza: sytuacja z publicznej toalety, chyba na jakiejś stacji benzynowej, kiedy mieliśmy przerwę podczas długiej podróży autokarem. Cała muszla była upaćkana gównem, normalnie jakby ktoś chciał ją specjalnie wysmarować. Nie wiem czy ktoś tańczył przy sraniu czy wziął to gówno w palce i malował obrazek…. „ Jak do tego doszło, nie wiem ”
Druga historia wiąże się z poziomkami, choć na całe szczęście nie obrzydzila mi ich i nadal kocham poziomki, choć jestem bardziej uważna w jedzeniu ich. Mianowicie kiedyś zrywałam je sobie z krzaczków i pakowałam prosto do buzi. W pewnym momencie jednak jeden owoc zaczął mi tak dziwnie, gorzko smakować. Po wyjęciu z buzi okazało się że wraz z poziomką rozgryzlam wielkiego, paskudnego robala. Ewww.
O toaletach publicznych można by napisać wielotomową powieść. Albo śmierdzą, albo są brudne jak szlag. Najczęściej i to, i to. Ból poziomek rozumiem. Przez podobne zdarzenie daaawno temu przestałam jeść czereśnie.
Mnie mało co jest w stanie obrzydzić, choć te opisane sytuacje i widoki z pewnością nie były miłe. Na basen nie lubię chodzić od podstawówki i choć nigdy grzybicy nie miałam, to źle wspominam wiecznie niedosuszone włosy i zapach chloru wszędzie. Obecnie bardzo rzadko odwiedzam baseny, więc przynajmniej na grzybicę mniej się narażam ;)
Nie przypominam sobie jakiś obrzydzających sytuacji z mojego życia, ale napiszę Ci co mi mama opowiadała. Mianowicie, ugotowała sobie raz kalafiora i jedząc go, w środku zauważyła wielką i grubą (choć nieżywą) glistę – miała wstręt przez kilka tygodni do warzyw :D Choć mama twierdzi, że to nic, w porównaniu z tym, co ja jej zgotowałam później – w czasach, gdy jadłam jeszcze mięso, w pewnym momencie moje nerki przestały tolerować sól, a że lubiłam wędzonego łososia, to czasem moczyłam go sobie w szklance z wodą, żeby trochę tej soli wyeliminować. I moja mama raz tę wodę wypiła, myśląc, że to woda z miodem. Do tej pory uważa, że nic bardziej obrzydliwego jej nie spotkało, ale czy ja wiem, czy to takie wstrętne :D Z kolei mój tata na studiach, po otworzeniu pasztetu, zastał w nim pół okrwawionego skrzydła z kurczaka, na dodatek z dużą ilością piór. Od tamtej pory pasztetu nie je, przez co ja dopiero w przedszkolu dowiedziałam się o istnieniu tego przysmaku, bo w domu nigdy się nie kupowało. Jak coś obrzydliwego co mnie spotkało mi się przypomni do napiszę, może jak głębiej pomyślę, to coś wymyślę ;)
Doświadczenia Twoich rodziców biją moje na łeb. Bierz koronę i noś dumnie. Tymczasem ja idę posiedzieć przy kiblu, bo mi niedobrze :’D
Główno w wodzie to znana mi historia, niestety ja miałam nieprzyjemność doświadczyć jej w basenie co jest jeszcze bardziej obrzydliwe bo to mniejsza powierzchnia. W ogóle, wiele obrzydliwości w życiu widziałam. Ostatnimi czasy np. kasjera w Biedrze, który zsunął maseczkę, włożył palec do nosa, a później radośnie wszamał co tam wygrzebał. I to wszystko tak publicznie, czekając aż klientka przede mną znajdzie w portfelu kartę. Mniam!
A to spryciarz! Krótka przerwa śniadaniowa bez odchodzenia od kasy.
Ale wy wiecie, że warzywa i owoce po zakupach się myje? Nie wiem po co wylewać tyle jadu na osobę, która jest chora. To jest obrzydliwe, a nie to, że ktoś poszedł na zakupy.
Mnóstwo ludzi nie myje rak po wyjściu z łazienki i tymi samymi rękami wybierają te nieszczęsne owoce, ale to już nie jest problem, bo tego nie widać?
Właśnie przez takie ohydne historie wstyd mi chodzić w koszulkach bez ramiączek, bo sama mam chorobę skóry (nie jest zaraźliwa :)) i za każdym razem ktoś musi się gapić, albo to komentować.
Ohydne. A bycie edgy i niemiłym na siłę to nie cecha charakteru.
Myje się, ale niekoniecznie chcę myć warzywa i owoce z czyjejś skóry, łupieżu itp.
Nie podoba mi się też to, jak wielu starszych ludzi maca i odkłada owoce i warzywa niejednokrotnie (tę część podkreślam) dosłownie wciskając palce w te bardziej miękkie sztuki.
Są różne choroby, różne stadia i różny efekt. Co innego, gdy coś wygląda nieestetycznie (wtedy nie uważam, by osoba mająca taką chorobę musiała się ukrywać), a co innego, gdy dosłownie się coś z niej sypie. To tak, jak bym nie chciała, gdyby ktoś jadł coś przy mnie i sypały się na mnie jego okruchy, lał się sos itd. Nie życzę sobie być oblaną czyimś piciem, ale nie zabraniam nikomu pić w miejscach publicznych. Wszystko jednak powinno robić się z głową.
Nie, nie wiemy, że warzywa i owoce się myje. Dziękuję za radę, zapamiętam.
Oczywiście, że kiedy ktoś dotyka warzyw i owoców w sklepie rękami nieumytymi po skorzystaniu z toalety, jest to problemem. Jak jednak zauważyłaś – tego nie widać, więc trudno byłoby mi zaprezentować podobną historię w ramach dzisiejszego wpisu.
Przykro mi, że masz chorobę skóry. Gdybym jednak miała się cenzurować z poglądami i uważać, żeby przypadkiem kogoś nie urazić, musiałabym zamilknąć na wieki. Nie jestem niemiła na siłę ani edgy (zwłaszcza że mam niszowe poglądy, ale gratuluję znajomości zagranicznego słowa). Mój blog to platforma do wyrażania moich myśli. Nie musisz tu wpadać, jeśli Cię rażą.
Przez nazwę nie umiem wyobrazić sobie tego kąpieliska, żeby umysł nie podrzucał mi „naleciałości” wiadomo jakiego Morskiego Oka. Śmieszne obrazy wyobrażone mi się przez to zaczęły przewijać, haha.
Nr 2 – współczuję tego widoku. Nie jestem obrzydliwa, ale to by i mnie mogło ruszyć. Żadna choroba nie usprawiedliwia głupoty. Może nie zaraźliwe, ale może ktoś po prostu sobie nie życzy mieć z nim do czynienia? Przytoczę sytuację: Mama ma katar chroniczny i ciągle musi czyścić nos chusteczką. Obecnie kryje się z tym, tak, żeby ludzi nie straszyć. Ona wie, że ma tak od dziecka i nikt się nie zarazi, ale idąc tropem, że ludzie nie wiedzą = mogą się bać, zachowuje się w miejscu publicznym biorąc ich pod uwagę.
Takiego problemu z basenami nie mam, bo po prostu ich nie lubię, na co w sumie wiele czynników się nakłada. Tłum, smród, to, że głupio się czuję w takich miejscach, ogólne obrzydzenie i wodę wodę w naturze jako jezioro.
Krwawa Mary? Taak, ja mam wrażenie w dodatku, że damskie łazienki są o wiele obrzydliwsze od męskich, ech. Smutne, że takie rzeczy się widuje. Smutne, że na UJcie musieli w każdej kabince zawiesić kartkę z prośbą o zachowanie czystości. Smutne, że w podstawówce i gimnazjum nie chodziłam po kilka godzin do kibla przez… ekhem, napisy rodem z Pottera „Komnata tajemnic została otwarta”, acz o innej treści i wykonane… często nie tylko krwią. Po smrodzie obstawiam też, że nie czekoladą. Albo klocko-kula przylepiona do sufitu. Raz, że ktoś to zrobił, dwa… że się trzymało… Wtedy i mnie, i Mamę oburzało, że ok, zła szkoła, ale sprzątaczki powinny były sprzątać itd. Teraz już mam nieco inne zdanie. Biedne kobiety.
Przypomniała mi się dziwna sytuacja. Koleżanka pożyczyła koleżance rower, który, gdy został zwrócony jak gdyby nigdy nic… miał siodełko, którego doczyścić się nie dało; lepiło się i dziwnie wyglądało (może tamta próbowała czyścić czymś dziwnym?) i waliło okresem.
Z tym barem – straszne. Nie wiem, co ludzie mają w głowach. Bo czego nie mają (mózgu) to wiem. Na szczęście do takich miejsc nie chodzę, nigdy nie chodziłam (nie mają niczego mojego). Wolę swoje sprawdzone. Oki, jedzenie w miejscach publicznych zawsze opiera się na zaufaniu, ale cieszę się, że są właśnie też miejsca godne zaufania. Szkoda tylko, że takie choćby i pojedyncze negatywne przypadki, potrafią tak mocno psuć opinię też wielu innym miejscom. Przypomniało mi się, jak w zerówce były przygotowania na Dzień Matki i robiliśmy jakieś sałatki owocowe itp. Dzieciaki krojone kawałki owoców lizały, odkładały do mieszania, coś spadało na podłogę, a nauczycielka tłumaczyła, że jak sekundy nie leżało, to się nie wyrzuca. A ja patrzyłam z dala z obrzydzeniem. Mama mnie zawsze uczyła, że z jedzeniem to higienicznie, a to… że dzieci nie miały pomyślunku, rozumiem. Skoro ich nie uczą, a nauczycielki tak się popisują dbaniem o warunki… No właśnie. Przed uroczystością ostrzegłam Mamę, jak to wszystko było robione. I jak tak teraz po ludziach patrzę… Winnych obecnej sytuacji nie brak. I znów mam wrażenie, czy ja cholera zostałam wychowana w innych czasach i na innej planecie?!
Przypomniało mi się coś z restauracji sushi. Nazywam to restauracją, bo standard wyższy, tak mi się kojarzył itp., stoliki i też inne dania. Nie chodzę tam, bo drogo, ale kiedyś zdarzyło mi się raz czy dwa zajrzeć. Parę stolików ode mnie siedziało małżeństwo z bardzo małym dzieckiem. Zamówili strasznie dużo, jedli powoli, a dzieciak się kręcił, więc jego też faszerowali. W końcu jakoś rzygnął-zwrócił część (może tylko wypluł, nie wiem, nie przyglądałam się) na talerz, a oni bez skrępowania postawili to na (co prawda pustym) stoliku obok (już bliżej mnie i innych ludzi – był ten wolny z ich talerzykiem, a potem już siedzieli jacyś). Dla mnie to było obrzydliwe. Uważam, że jak już idzie się z dzieckiem jeść publicznie, to z takim, które ma w miarę sytuację wytłumaczoną i potrafi się zachować. Nie musieli też brać nie wiadomo ile i siedzieć tak długo. A ten talerz… cholera, mogli chociaż chusteczką przykryć albo coś z tym zrobić, a nie prawie na środku tak postawić.
Są obrzydliwe, ale ja bym powiedziała, że bardziej „oburzające”. Widzieć obrzydliwość, to jedno. Ale fakt, że ktoś zrobił coś obrzydliwego to już aż…
Może łatwiej Ci będzie wyobrazić sobie to kąpielisko, kiedy poznasz nazwę drugiego. Należy/-ało do tego samego właściciela, tyle że znajduje/-owało się po drugiej stronie Wrocławia. Tam-tarara-raaam… Glinianki.
Ja też uważam, że znając swoje dolegliwości, można ograć chorobę tak, żeby nie straszyć ludzi.
Rzucanie gównem o sufit? Smarowanie krwią i kałem po ścianie? Nie mam słów. Kim trzeba być… Nie no, nie mam słów. Masz rację, biedne kobiety, którym przyszło to sprzątać.
Pracowałam w kilku barach, w których dostałam polecenie wydawania rzeczy zepsutych, acz dających się zamaskować, więc…
Nie raz zdarzało mi się w knajpie coś wypluć albo wyciągnąć z potrawy, bo nie odpowiadało mi smakiem, konsystencją, czymkolwiek. Tyle że od tego jest serwetka, którą się zawija, wtyka pod krawędź talerza, i tyle. W życiu nie odstawiłabym żadnego dziadostwa na stolik obok. Można zrobić tak wiele innych rzeczy, chociażby zawołać kelnera i poprosić o zabranie albo przykryć i przesunąć na bok swojego stolika.
Oj, to z kolei kojarzy mi się z jakimiś „gliniakami”, czyli sztucznym jeziorem koło ojca, gdzie ludzie latem tłumnie przyjeżdżają się kąpać, często z psami, dzieciakami bez strojów… Muł, smrodek… Taak, chyba pasuje bardziej. :>
Też nie mam słów.
No tak, dlatego często podkreślam, że lubię sprawdzone-pewne miejsca i mam swoje konkretne punkty. Eksperymenty i szukanie coraz mniej mnie kręci, chyba, że widzę i słyszę o pewnych standardach. W takich typowych barach nie jadam. To może straszne, co napiszę, ale w dodatku… dopóki coś dobrze smakuje (dla mnie), to ja sama nie mam aż takich wielkich problemów z tym, jak mi to zrobili. Jestem jednak prawie zupełnie pewna, że w miejscach, które odwiedzam nie faszerują mnie byle czym. Lubię tak myśleć.
Otóż to! Łuski, ości, włókna, za tłusty kawałek mięsa, ba… nawet jak za dużo mi ryżu czy np. awokado w rolce potrafię trochę wydziubać – no przecież nie zjem, ale serwetki etc. właśnie po coś są. (Ewentualnie kitram pod imbirem haha.) I o to mi chodziło, że było nieskończenie wiele możliwości, by zrobić coś z tym normalnie.
Co do góry marynowanego imbiru, zawsze się zastanawiam, po ilu ludziach ją dostałam :D Rzucają tego gówna tonę, a nikt nie zjada go do końca. Wyrzucają? Przekładają na zapleczu i wydają kolejnym klientom?
Jeśli chodzi o ludzkie podejście do higieny to hm… pracuję na SORze , więc ludzie noszący na sobie całe ekosystemy stawonogów a nawet większych zwierząt to niestety codzienność. Wystające przez skórę kości ofiar wypadków powodują, że chwilowo boli mnie dotknięta nieszczęściem kończyna, ale już rany cięte czy tłuczone są mi zwyczajnie obojętne. Ludzkie ekskrementy z tego samego powodu nie budzą już we mnie emocji, choć czasem dalej nosi mnie na wymioty po odwinięciu niektórych opatrunków – słodkawa woń gnijącego za życia kawałka ciała jest dla mnie nie do zniesienia.
Najobrzydliwszą rzeczą jaką widziałam było jedzenie rodzynek w sali anatomii, wprost nad zwłokami, przez studentów anglojęzycznych. Chyba z racji wysokości czesnego obowiązywały ich nieco inne reguły – wchodzili tam w „zewnętrznym” obuwiu, niektórzy nosili czapki, część nie miała fartuchów, większość nie nosiła rękawiczek. Największym zaskoczeniem było to, że na kolejnych zajęciach pochylając się nad owymi wyformalinowanymi zwłokami kilka z tych rodzynek znaleźliśmy , gdzieś między jelitami. Mówiłam już, że od tamtego czasu mam spory uraz do tych bakalii ?
Co do zmian skórnych pana z Lidla – z jednej strony podziw dla osoby , że nie wstydzi się tej choroby, czymkolwiek była, z drugiej szkoda, że nie poszła po pomoc.
Ostatnią historię zgłosiłabym do sanepidu albo chociaż tym zagroziła. O ile urzędu ochrony praw konsumenta gastronomie się nie boją , tak jednokrotne wzięcie na celownik przez sanepid wiąże się z takimi przyjemnościami na przyszłość, że lokale biorą tę instytucję dość poważnie.
Dużo historii na temat zapachów i widoków ze szpitala opowiadałam mi mama. Zanim się urodziłam, pracowała jako pielęgniarka. Przekazywała mi też historie taty (jest chirurgiem), bo on jest raczej małomówny. Mnie od takich rzeczy nie jest niedobrze, a słabo. Parę lat temu Rubi w oko wbiło się źdźbło trawy. Poszłyśmy do weterynarza i od razu miała prosty zabieg. Dobrze, że była ze mną koleżanka. Kiedy zobaczyłam, jak do oka Rubi zbliża się szpatułka, zwiotczały mi wszystkie mięśnie i lekarka kazała mi usiąść. Zamiast mnie koleżanka trzymała Rubi, żeby się nie wyrywała. Czułam się okropnie, że ją opuściłam, ale nie daję rady, kiedy ktoś ma z ciałem coś bardzo nie w porządku.
Historia z rodzynkami jest obrzydliwa w tym sensie, że zachowanie studentów jest obrzydliwe (= oburzające). Mnie wydaje się przede wszystkim smutna.
Najpierw odniosę się do tego „zwiotczały mi wszystkie mięśnie i lekarka kazała mi usiąść. Zamiast mnie koleżanka trzymała Rubi, żeby się nie wyrywała. Czułam się okropnie, że ją opuściłam, ale nie daję rady, kiedy ktoś ma z ciałem coś bardzo nie w porządku.” Mam tak samo jak Ty … Kiedy komuś dzieje się krzywda albo ja sama się uszkodze momentalnie robi ni się gorąco, czuje ścisk w przełyku jakby żołądek podchodził do gardła, robi mi się ciemno w oczach a serce przyspiesza i chce mi się wymiotować … Z tego względu do weterynarza z Ellie chodzę z mamą. Ostatnio gdy pobierali jej krew miałam ja trzymać żeby nie zaskoczyła a ja mało nie zeszłam … drugi weterynarz mnue wyprowadził na taras a z Ellie została mama… bardzo się bała a ja miałam wyrzuty sumienia i dodatkowo najadłam się wstydu przed lekarzami … No pięknie….
Nie umiem pływać i nie lubię. Mam wstręt do publicznych zbiorników ale i do wody jeziorach itp. Też bo podobno wędkarze sikaja do wody … wiadomo że to nie sterylny świat pot, i inne wydzieliny obcych istot …
Podpaski w publicznych toaletach to wstyd… Boże gdzie te kobiety mają godność … czasami aż mi jest wstyd że jestem kobietą … czy zużytej podpaski nie można zawijać w papier i wyrzucać tylko ostentacyjnie rozwiniętą do kosza wrzucać … albo pampersy. Nie tylko dziecięce mam tu na myśli bo kiedyś w parku 2 miesiące leżał na środku pampers dla dorosłych zafajdany cały …
Co do tego jedzenia w barze – jestem i byłam obrzydliwa od małego i nigdy nie zjadłam niczego co przyrządzać miał ktoś inny niż domownicy … nawet w gościach nie jadłam sałatki która wymaga krojenia no ktoś to maca. Tak jak była mowa o salatlach robionych na festyny szkolne przez dzieci … e życiu do ust bym tego nie włożyła. Moja mama ma tak samo na szczęście.
Mi się przypomina osobiście scena jak jakaś babcia w spolem nałożyła worek bułek pszennych gołymi rękami a potem w kasie ich nie wzięła więc kasjerka odniosła je do pojemnika … po drodze woreczek się urwał jak ta foliowka i się rozsypały po kafelkach a Pani ne pozbierala i wrzuciła na sprzedaż … chciałam zgłosić to do kierownika ale niestety ta kobieta to była kierowniczka ….
Inne obrzydlistwo to widok bezdomnych zalanych moczem siedzących w tramwaju. Gdy wysiedli w to miejsce usiadła 3 przystanki dalej starsza Pani .. No ona nie wiedziała kto tam siedział ale ja tak … od tego czasu nigdy nie siadam w komunikacji miejskiej. To samo ostatnio w parku mi się przypomniało. Na jednej z ławek stale tej samej śpi bezdomny a za dnia eleganckie Panie starsze po kościele siedzą w swoich płaszczykach… eh
Nie rozpatruję niemożności patrzenia na gmeranie w ciele w kontekście wstydu. Ciekawe wydaje mi się to, że sama mogę dłubać w ciele swoim lub bliskich, ale kiedy widzę igłę albo scenę operacji w filmie, muszę zamykać oczy, bo zejdę. Nie przeszkadza mi pobieranie krwi, o ile tego nie widzę bądź nie zacznę wyobrażać sobie igły zasysającej krew.
„Moja mama ma tak samo na szczęście.” – Nie powiedziałabym, że „na szczęście”. To bardzo utrudnia życie, jak sądzę.
Widziałam coś baaardzo podobnego w Leclercu, tyle że dotyczyło ryb mrożonych. Będzie o tym w niedzielnym wpisie z horrorami pracowymi.
Co jakiś czas, zazwyczaj właśnie po zobaczeniu kogoś brudnego i maksymalnie śmierdzącego, uświadamiam sobie, co znajduje się na siedzeniach w MPK. Masakra.