Czas spędzany na Instagramie w 99% przeznaczam na publikację zdjęć oraz odpisywanie na komentarze i z rzadka przychodzące wiadomości prywatne. W chwilach skrajnej nudy – np. podczas oglądania filmu, którego seans jest masakrą w biały dzień, tyle że późnym wieczorem – oddaję się pozostałemu jednemu procentowi, czyli przeglądaniu proponowanych zdjęć. Kiedy znajdę coś, co wpadnie mi w oko, zawsze wiem, komu to wysłać. Innymi słowy: nie muszę się zastanawiać, z kim podzielić się danym zdjęciem. Wiedza przychodzi naturalnie i błyskawicznie. W ten oto sposób pewnego wieczora zaczęłam snuć rozważania na temat faktu, iż w moim życiu od dawna nie ma po prostu kumpli, jest za to masa znajomych od…
Czy „znajomy od” jest gorszy niż znajomy?
Najpierw zadałam sobie pytania: czy czuję się źle z faktem posiadania samych „znajomych od”? oraz czy uważam za zły brak „po prostu znajomych”?. Zrobiłam szybki przegląd dotychczasowego doświadczenia towarzyskiego i doszłam do wniosku, że odpowiedź na oba pytania brzmi: nie. Mało tego! Zorientowałam się, że miałam w życiu tylko jedną po prostu przyjaciółkę. A to i tak prawdopodobnie dlatego, że byłam dzieckiem i nie zajmowały mnie skomplikowane sprawy, które mogłyby nas podzielić. Zresztą gdy weszłyśmy w okres dojrzewania i pojawiły się takie sprawy, zaczęłyśmy powoli się od siebie odsuwać. Na tym etapie obie zyskałyśmy sporo kumpli od…, oczywiście każda swoich, z zupełnie innych bajek.
Następujące stwierdzenie publikuję jako luźną hipotezę, jako że nie znam cudzych życiorysów. Otóż niezobowiązująco zakładam, iż wiele osób nie miało nawet okazji nawiązać relacji określonej przeze mnie jako „po prostu kumplostwo”. To znaczy, że całe życie od maleńkości mamy wypełnione licznymi kumplami od... Nie zauważamy tego albo o tym nie myślimy. Jak wspomniałam wyżej, wyjątkiem może być dzieciństwo, kiedy życie jest nieskomplikowane. Żeby pogłębić temat, musiałabym poświęcić owej kwestii więcej czasu.
Po co nam „kumple od”?
Jak już napisałam, według mnie nie ma niczego złego w tym, że nawiązujemy relacje tematyczne i zdobywamy kumpli od… zamiast po prostu kumpli. Człowiek – zwłaszcza dojrzały – to istota bardzo skomplikowana i wielowymiarowa. Dla przykładu wezmę na warsztat siebie. Z jednej strony jestem wieczną nastolatką śpiącą w sypialni ze ścianami w gwiazdki, otaczającą się pluszowymi jednorożcami i prowadzącą blog z recenzjami słodyczy. Z drugiej strony najbardziej sobą czuję się wieczorem, gdy jest ciemno, kocham sesje zdjęciowe z motywami brudu, bólu, krzywy i smutku. Jednego dnia słucham eurodance, drugiego Rammsteina albo mocną muzykę elektryczną. Chcę leżeć na łóżku jak rozgotowana kluska, oglądać Netflixa i być głaskana przez osobę, którą kocham, ale też chodzić po budynkach do rozbiórki i ryzykować, że pod stopami zawali mi się stabilna niegdyś podłoga.
Wielowymiarowy człowiek do szczęścia potrzebuje spełnienia wcale nie na wszystkich, ale na wszystkich ważnych dla niego płaszczyznach. Trudno znaleźć osobę, która zaspokoiłaby komplet. Tu z pomocą przychodzą kumple od… Zamiast łaskawie zgadzać się na nasz pomysł i pokazywać na każdym kroku, jak to się dla nas poświęcają, są szczerze i bez reszty oddani temu, co wspólnie robimy. W efekcie wszyscy się świetnie bawią, unika się rozczarowań, a kumple od Netflixa nie przeżywają katuszy na poligonie, w głośnym barze albo podczas wysłuchiwania godzinnej opowieści, jaką to dobrą czekoladę ostatnio jedliśmy. Oczywiście to nadal tylko hipotezy, na dodatek moje.
„Znajomi od” a życiowy partner
Na koniec zostawiłam najgorsze zagadnienie. Najgorsze w tym sensie, że najtrudniej mi podjąć decyzję, jak sytuacja kompatybilnych zainteresowań powinna wyglądać w przypadku osoby, z którą chcemy żyć. W wyidealizowanej wizji widzę siebie u boku kogoś niemal takiego samego jak ja. No ale właśnie… w wyidealizowanej. Mimo iż spotkałam wiele osób podobnych do mnie – mężczyzn i kobiet – nikt nie był zgodny w 100%. Kiedy porzucam idealny obraz przyszłości, przyznaję, że nigdy nie spotkam drugiej mnie, bo to niemożliwe. Mogę wybrać co najwyżej osobę podobną w wysokim stopniu.
Z drugiej strony czy brak identyczności sprawia, że potencjalny ukochany nie będzie rozumieć mnie w ważnych dla mnie kwestiach? I czy rzeczywiście jest mi potrzebny partner, który zaspokaja całość potrzeb? Przecież niektóre pasje mogę realizować sama albo ze znajomymi od… Chyba zatem istotne jest określenie priorytetów i upewnienie się, że partner jest zgodny właśnie pod ich względem. Dla jednych to główne zainteresowania (np. podróże, sport, literatura, słodycze), dla innych przekonania religijne bądź polityczne, dla jeszcze innych osobowość (np. towarzyska/domatorska, dominująca/uległa).
***
Co myślicie o „znajomych od”? Macie wyłącznie takich? A może jestem w błędzie i większość ludzi ma „po prostu znajomych”? Napiszcie też, jak zapatrujecie się na sprawę życiowego partnera. W jakim stopniu i zakresie powinien być kompatybilny? Skądinąd zdecydowanie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że przeciwieństwa się przyciągają i związek oparty na nich ma sens. Jasne, przeciwieństwa zawsze występują, ale mogą stanowić co najwyżej dodatek do ogromnej bazy podobieństw. Jeśli sądzicie inaczej, dajcie znać.
Ciekawe zagadnienie! Jak tak o tym pomyślę, to faktycznie mam w życiu mnóstwo „znajomych od…” – czy to znajomi od Krav Magi, od słodyczy, od imprez, od chemii, od podróży… Faktycznie tak to się mniej więcej dzieli i na przykład ze znajomym od podróży nie pójdę na Krav Magę, a ten od imprez raczej nie pouczy się że mną chemii :D bardzo cenię też znajomych od słodyczy, z którymi mogę podyskutować właśnie na temat różnych nowości i dobrych produktów – na przykład właśnie z Tobą czy znaczną częścią mojego Instagrama – bo jak tak o tym pomyślę to moi znajomi od słodyczy są chyba najtrudniejsi do znalezienia, a przez to najbardziej wyjątkowi ^^
Faktem jest też to, że z dzieciństwa mam „po prostu znajomych i przyjaciół” – nie od czegoś, tylko tak ot, po prostu. Do głowy od razu przychodzą mi moje trzy najlepsze przyjaciółki i jeden przyjaciel, z którymi mogę robić dosłownie wszystko, więc nie ma tu żadnego „od”.
W kwestii partnera zgadzam się z Tobą – nie da się znaleźć kogoś identycznego do siebie, a przeciwieństwa charakteru wcale się nie przyciągają :p nie wyobrażam sobie być na przykład z kimś kto bez przerwy chodzi na jakieś imprezy i nie lubi czasem posiedzieć w domu, lub wręcz przeciwnie: cały czas siedzi w izolacji i do nikogo nie wychodzi. Dla mnie idealny jest balasns – czasem wyjście, ale czasem pozostanie w przytulnym domku i oglądanie filmow pod kocykiem ^^ nie może być to też ktoś kto nie lubi zwierząt, jest rozrzutny, kompletnie niewykształcony, bez pasji czy skrajny leń – no z kimś takim to nie dałabym rady żyć, kompletnie nie dałoby się z nim dogadać :p o ile jednak odmienne zainteresowania czy poglądy specjalnie mi nie przeszkadzają, tak właśnie pod względem charakteru raczej szukałabym kogoś jak najbardziej zbliżonego do mnie.
Ciekawy pomysł na wpis ^^
Dziękuję za przykłady. Cieszę się, że mamy podobne spojrzenie na sprawę, a w zasadzie sprawy. Moi „znajomi od słodyczy” to także ci z internetu. Kiedyś miałam słodyczową osobę we Wrocławiu, ale wyjechała. Co do znajomych z dzieciństwa, obecnie wcale nie są po prostu znajomymi. Może dlatego, że mamy sporadyczny kontakt.
Bardzo ciekawy wpis i w ogóle sam temat.
Fajnie jest mieć kogoś, z kim można gadać o wszystkim, ale jakbyśmy mieli ze wszystkimi gadać o wszystkim, to… nikt nie byłby wyjątkowy w dany sposób w naszych oczach, prawda? To taka pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, jak się tu pojawiłam.
Dalej. Przyjaciółkę-przyjaciółkę też miałam jedną w latach dziecięco-gimnazjalnych. Właśnie przyczynę widzę taką samą – dzieciom tak jest łatwiej, bo nie rozważają większych, ambitniejszych kwestii. „Znajomy od…” to super sprawa. Biorąc pod uwagę choćby nasze zainteresowanie słodyczami. Nie wiem, ja mogę o nich gadać godzinami, ale już np. Mama – ona też, ale akurat temat czekolad trochę ją nudzi. Same czekolady trochę ją nudzą. Znam sporo osób dla których „ma być słodko i tyle”, więc najzwyczajniej w świecie wysyłaniem im czegoś o słodyczach zanudziłabym na śmierć i… po prostu nie widziałabym sensu marnowania swojego cennego czasu na takie zanudzanie kogoś czymś.
Kwestia tego, że nie znamy życiorysów – owszem. Osobiście uważam, że w pełni nie znamy nawet swoich własnych, bo pewne sprawy może lepiej byłoby widać z boku – a tego nigdy nie zobaczymy. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, że… latami własnej matki nie znałam tak w 100%ach, więc i pewnie nadal nie znam. Pewnymi faktami Mama podzieliła się, kiedy miała na to ochotę, kiedy ja byłam dostatecznie dojrzała. Innych znamy do pewnego stopnia.
Osobiście uważam, że mam dużo znajomych, ale rozumianych jako „znajomy, bo wiem, jak się nazywa i jakieś tam podstawy, poznany niezależnie ode mnie i gdybym go nie znała, nie zauważyłabym różnicy”. „Znajomych od”, a więc konkretniejszych nieco, któych z czymś nawet kojarzę mam mniej.Moje relacje z nimi są często na zasadzie wzajemnych korzyści. Lubimy się, bo… bo mało się znamy? Tak mi się wydaje, pewnie gdybym z takimi ludźmi poznała się naprawdę dobrze, odkrylibyśmy, ile nas różni i nie byłoby tak spoko. Przy takim bardziej moim definiowaniu tego to „znajomi od” są nawet lepsi.
Kumpla wrzuciłabym do innego worka niż znajomego. Kumpel to dla mnie ktoś, z kim pójdę na piwo i będzie ok. Mogę coś tam chlapnąć, ale nigdy na piwie nie upijam się tak, by coś odstawiać. Nie musze kumplowi ufać tak, jak ufam komuś bardzo bliskiemu.
Mam jednak problem z bliskimi. Nie nazywam ich „przyjaciółmi”, bo mam wrażenie, że to słowo obecnie jakoś się rozjechało, odebrano mu znaczenie. „Rodziną” też ich nie nazwę, bo rodziny się nie wybiera i np. nie rozumiem potrzeby spotykania się rodzinnie, bo… „bo to rodzina”. Dla mnie obcy, bo często nawet ich… nie znam.
Ostatni podrozdział – ja wiem jedno. NIGDY nie chciałabym być z drugą sobą. Mam za specyficzny, męczący charakter i czasem męczę sama siebie, więc druga ja mogłaby mnie męczyć o wiele bardziej. Na kimś łatwiej dostrzec wady, więc te irytowałyby mnie podwójnie. Miałaby je ta osoba, ale i widziałabym swoje wady na kimś. Ale tu dochodzi jeszcze kwestia, że ja po prostu wiem, że stałe związki nie są dla mnie. Ewentualnie związek otwarty, połączony z niemieszkaniem razem, a to sprawia, że nie sądzę, by partner musiał spełniać wszystkie potrzeby. Uważam jednak, że w sprawach bazowych, że tak powiem, kompatybilny powinien być i kropka. Na to składają się szczegóły, które… w komentarzu po prostu pominę. Mogę rozwinąć na PW ewentualnie.
Interesująca obserwacja z wyjątkowością osób. Myślę też, że gdybyśmy mogli robić wszystko ze wszystkimi, bylibyśmy mniej skłonni do poznawania nowych osób, bo nie mielibyśmy niezaspokojonych potrzeb.
„Osobiście uważam, że w pełni nie znamy nawet swoich własnych, bo pewne sprawy może lepiej byłoby widać z boku” – to raczej kwestia interpretacji. Znamy nasze życiorysy doskonale, ale jako bohaterowie pierwszoosobowi i pierwszoplanowi interpretujemy je inaczej niż bohaterowie kolejnych planów. Możemy nie rozumieć naszych wyborów, niemniej znamy je (życiorysem nazywam to, co już się wydarzyło, czyli naszą historię). I dalej: nie ulega wątpliwości, że nikogo poza nami nie znamy w pełni. Musielibyśmy przeżyć jego życie i siedzieć mu w głowie, żeby było inaczej.
Och, mam ogromny problem z używaniem słowa „przyjaciel”. Czasem go używam, ale tylko na potrzeby innych i żeby zostać właściwie zrozumiana. Według mnie również jego znaczenie się rozjechało. Nie czuję go. Dziś każdy jest przyjacielem każdego. Poznajesz kogoś, wymieniasz z nim trzy wiadomości na Instagramie i już jest twoim przyjacielem. Tiaa.
Wiem, że nie potrafiłabym ani nie chciałabym żyć w otwartym związku. Kiedy kocham, to na wyłączność. Związek otwarty mogłabym tworzyć z kimś, kogo nie kocham. W teorii. W praktyce nie chciałabym być w związku, w którym nie ma miłości.
Z życiorysem to fakt, ale… czy na pewno znamy sami siebie w 100 %ach? Pomyśl, ile jest sytuacji, w których nie wiemy, jak byśmy się zachowali, a jedynie przypuszczamy.
Z przyjacielem, jak z prawdziwą czekoladą. :D Pisałam Ci o tym sformułowaniu, że tego też nie czuję.
Nie zniosłabym, gdyby moja teoretyczna druga połówka kochała też drugą osobę, ale nie miałabym nic przeciwko, by miała kogoś, z kim mogłaby pójść do knajpy czy się przespać. Nie chciałabym kochanej osoby ograniczać, a jak nie mam na coś ochoty, to po prostu tego nie zrobię.
Spodziewałam się tego pytania, dlatego doprecyzowałam: „życiorysem nazywam to, co już się wydarzyło, czyli naszą historię”. W sytuacjach jeszcze nieprzeżytych rzeczywiście możemy nie wiedzieć, jak się zachowamy (innymi słowy: nie rozumieć, dlaczego zachowaliśmy się właśnie tak).
Puścić do knajpy czy na wycieczkę ze znajomymi to coś innego, niż pozwolić ukochanej osobie uprawiać z kimś seks. To nie byłby mechaniczny seks dla zaspokojenia potrzeb. Przez czas, w którym Twoja ukochana osoba byłaby z kimś innym, wielbiłaby ją i była maksymalnie blisko cieleśnie i emocjonalnie. Dla mnie to nie do przeżycia. Rozumiem jednak, że każdy jest inny.
„Wielbiłaby ją” – nie musiałaby, by uprawiać seks mechaniczny. Moje poglądy są tutaj (cytuję kogoś, z kim zdarzyło mi się prowadzić dłuższą dyskusję na ten temat) „zrypane kompletnie”. Seks postrzegam w kategorii wycieczkowej – taki z kimś innym, niż partner ze związku to ok. I tutaj… uważam, że prostytucja powinna być legalna. To zawód… potrzebny, a gdyby go zalegalizować, można by zwalczać patologie z nim związane. Seks bez miłości koło zdrady według mnie nie stoi, fizycznie ludzie różne mają potrzeby. Ale gdy chodzi o intymną bliskość i uwielbienie to już zupełnie inna sprawa. Byłabym zazdrosna i potrafiła zabić. Tylko że w moim odczuciu w tej sprawie zwykłe przytulenie czy całus w czoło mogłoby (MOGŁOBY, bo jest raczej rzadko) być czymś bardziej intymnym niż seks. Głupio chyba jednak w komentarzach o tym pisać, bo zaraz jak hejt poleci… :>
W jaki sposób chciałabyś kontrolować, czy Twoja ukochana osoba uprawia z kimś seks tylko mechanicznie (odbierając sobie połowę przyjemności), czy jednak Cię zdradza i angażuje się w stosunek?
Prostytucja jest pracą i według mnie również powinna mieć prawa i obowiązki innych prac.
Ja niestety nie mogę się wypowiedzieć w tym temacie bo znajomych mam garstkę i to jedynie z Internetu. Czy są to znajomi od? Raczej nie bo rozmawiamy na różne tematy. Znajomi ogólni pojawiali się w moim życiu do czasów studiów. Później nie nawiązywałam już znajomości a starzy znajomi wykruszyli się. Kontakty się zerwały. Koleżanek i kolegów z aplikacji czy z pracy nie postrzegam w kategorii znajomych bo nie spotykamy się prywatnie. A interakcje zawodowe nie zaliczają się moim zdaniem do znajomości typowych.
Co do partnera to nie mam zdania bo zapewne do śmierci będę sama. Jestem ogromną indywidualistką i nie wyobrażam sobie życia z drugą osobą. Z osobą która nie myślałaby moimi kategoriami. Która miałaby inne zapatrywania na wychowanie dzieci, wakacje, wolny wieczór … poza tym jestem sama całe życie co oznacza że nie muszę liczyć że zdaniem innych czy ich potrzebami i Chyba się nie przedstawię. Poza tym jestem terytotialna i zaborcza więc co jest moje to moje i wara innym od tego … Także nawet nie wyobrażałam sobie nigdy jaki miałby być partner. Raczej podobny do mnie (identyczny) bo inaczej byśmy się pozabijali, ale inny pod względem dominacji bo musiałby się chyba podporządkować. Inaczej tego nie widzę a jedynie wieczne darcie kotów ..
Miałaś ogólnych znajomych aż do studiów? Bardzo długo. Na pewno byli od wszystkiego? Dopytuję, bo jest to dla mnie obce doświadczenie w tym wieku.
No tak ale większość znałam z lat wcześniejszych w tym z podstawówki.
Niewielu mam znajomych, być może dlatego wydaje mi się, że są oni od wszystkiego, pewnie też dlatego, że łączą nas podobne zainteresowania…
Co do życiowego partnera, moim zdaniem ważne jest, aby był on kompatybilny ze mną w kluczowych kwestiach, a resztę cech trzeba po prostu szanować i akceptować u siebie. Nie da się zmienić człowieka pod swoje preferencje i chyba nie ma sensu nawet tego robić, a też niemożliwe jest moim zdaniem znalezienie kogoś w 100% identycznego (i też nie wydaje mi się, żeby to było dobre dla związku…).
Myślę, że liczba znajomych nie ma znaczenia. Liczy się jakość znajomości. Albo dla każdego coś innego :)
Zgadzam się, że trzeba się szanować i akceptować. Próby zmiany drugiej osoby wychodzą obu partnerom na złe.