Witajcie w nowym roku!
Kontynuując wątek przejawów popularnie rozumianej kobiecości, dziś prezentuję wam połowę z dziesięciu powodów, dla których choć jestem typową kobietą, to jednocześnie nią nie jestem. Enjoy!
10 powodów, dla których nie jestem Typową Kobietą
1. Nie potrafię się malować
Nie oznacza to jednak, że nie chcę umieć albo chwalę się, że nie muszę nakładać na twarz setki podkładów. Po prostu… nie wiem, nie jestem tym zainteresowana. Drogerie mnie nudzą, chyba że wybieram balsam o ładnym zapachu, krem, bo mi się skończył, od lat tę samą kredkę do oczu…
Od jakiegoś czasu korzystam również z korektora, ale, wstyd się przyznać, nawet nie wiem, czy we właściwy sposób. Bo nie chce mi się o tym czytać, bo nie mam ochoty na oglądanie filmików. Kiedyś ze dwa włączyłam, ale ostatecznie i tak korektoruję się to po swojemu. Żyję i nikt przede mną nie ucieka, więc chyba nie jest źle. Ale nie mogłabym spędzać czasu, przeglądając oferty z nowymi kosmetykami. Umarłabym.
2. Kuchnia nie jestem moim drugim domem
Odkąd mieszkam sama, muszę się jakoś wyżywić, a nie uśmiecha mi się jedzenie samych zupek chińskich, mrożonych pierogów i zdechłych kotletów z garmażerki. Dlatego musiałam nauczyć się gotowania paru rzeczy, które wychodzą mi dobrze. Są łatwe, w większości szybkie i smaczne. Nie pociąga mnie jednak perspektywa finezyjnego gotowania.
Przeglądam blogi śniadaniowe i kulinarne, co rusz myśląc „zjadłabym”, ale nie „ugotowałabym”. Wolę, żeby ktoś zrobił to za mnie. Dla mnie. Dlatego w przyszłości muszę celować w mężczyznę, który albo czuje się w kuchni swobodnie i komfortowo, albo przynajmniej będzie chciał zgłębiać tajniki gotowania wraz ze mną. Bo ja sama tam nie należę. To nie moje królestwo.
3. Nie chodzę do fryzjera, kosmetyczki ani pani od paznokci
Pozwałam moim włosom rosnąć dziko, może poza nogami, które lubię mieć ogolone, ale nienawidzę samego golenia (zawsze skrawam sobie kawał skóry i krew leje się potokami). Nad swoimi brwiami zastanawiałam się trzy razy w życiu, za każdym razem było to wywołane pytaniem jakiejś koleżanki, która była ciekawa, czy coś tam skupię. Broń bobrze! Nigdy nie dotknęłam swoich brwi i przeraża mnie sama perspektywa mieszania w nich. Niech sobie porastają. Póki nie łączą się w jedną, jest w porządku.
Inna sprawa fryzjer, bo do tego zdarza mi się chadzać. Niestety, za każdym razem jestem mocno niezadowolona z efektu, dlatego od kilku lat zmieniam swoją głowę w puszczę, omijając przybytki pełne nożyczek i spryskiwaczy szerokim łukiem. Był czas, że nawet grzywkę cięłam sobie sama przed lustrem. Wolelibyście nie widzieć zdjęć, dlatego ich nie załączę. Nie przekonało mnie to jednak, że warto do fryzjera chodzić. I dalej wesoło sobie porastam.
4. Nie czuję żadnych głębszych uczuć w stosunku do butów
Więcej nawet, nienawidzę mieć wyboru w butach. Muszę posiadać jedne adidasy (w tej chwili są to nawet dwie pary, bo jedna jest zupełnie biała, druga zupełnie czarna), jedne śniegowce, jedne sandały i tak dalej. Jedyną różnorodnością, jaką dopuszczam, jest kolorystyka. Czyli sandały jasne i sandały ciemne, klapki jasne i klapki ciemne.
Gdyby ktoś podarował mi bon do sklepu obuwniczego, chyba strzeliłabym sobie w łeb. W stosunku do już posiadanych butów czuję bowiem… hmm… sympatię? Przywiązanie? Nie chciałabym ich zranić, zamieniając na inne i to bez powodu. Nawet w chwili, gdy kupuję nowe adidasy, bo stare się rozwaliły, i tak przez kolejne tygodnie donaszam tamte dziurawe i rozpadające się, byle tylko mieć pewność, że już nic więcej nie mogłam dla nich zrobić.
Ponadto nie toleruję wysokich obcasów, a przynajmniej nie w takiej ilości, jak np. moja mama, która ma ich ze sto par(!). Najlepiej czuję się na płaskiej podeszwie, która pozwala przemieszczać się szybko i sprawnie. Bo buty to dla mnie przede wszystkim wygodny środek transportu, czyli przedmiot funkcjonalny, a nie dodatek do stylizacji (co łączy się z punktem 5.).
5. Nie interesuje mnie moda
Kiedy rozmawiam z przyjaciółką ze studiów, muszę prosić ją o tłumaczenie nazw typu „ramoneska” albo inne, których już nawet nie pamiętam. Nie jestem kompletną ignorantką. Wiem na przykład, czym się różnią rajstopy od pończoch i sukienka od spódnicy, ale nie wymienię żadnych innych ich rodzajów poza mini, midi i maxi. Nie wiem, czym są kardigany i inne srany. Zatrzymałam się w rzeczywistości, w której na bluzkę zakładasz bluzę albo sweter. Oba mogą być rozpinane lub nie, z guzikami lub na zamek, z kapturem lub golfem. I po co to komplikować?
Ponadto nie znam się na markach. Wiem tylko tyle, że Zara to drogo, H&M to młodzieżowo i na topie, a Cropp i House są dobrymi miejscami na upolowanie dużej i ciepłej bluzy. Chodząc na zakupy, prawie zawsze ograniczam się do dwóch ostatnich, dorzucając do tego New Yorkera. Znane, sprawdzone, nie ma co kombinować. Jestem modowym imbecylem.
***
Ciąg dalszy: 10 powodów, dla których nie jestem Typową Kobietą #2
mam to samo, ciezko mi znalezc przyjaciela plci damskiej przez to xd
Czemu? Nie jest z nami tak źle :P
Pomijając punkt 2, bo gotować niemalże kocham, to wszystko mam tak samo lub bardzo podobnie. :>
Może w przyszłości „znormalniejemy” i skobiecimy się!
1. W przeciwieństwie do naszej młodszej siostry to też nie lubimy oglądać filmików o kosmetykach, makijażach itp :P Też nie mamy na to cierpliwości. Ubolewa nad tym nasza mama kosmetyczka, która jak byłyśmy w liceum nauczała nas robić makijaż i od tej pory prawie nic z tego nie zmieniłyśmy :P Ciągle malujemy się tak samo :)
2. Gotować kochamy i to nie tylko słodkie wypieki ale też obiady, za którymi z kolei nie przepada nasz tata, bo zupa bez kiełbasy to nie zupa :D
3. Fryzjera (siostra) i kosmetyczkę (mama) mamy na wyciągnięcie ręki, dlatego korzystamy z tych usług dość często. Ale za darmo! to kto by nie skorzystał :D
4. Jeżeli chodzi o buty to mamy tak samo. Obcasy mamy jedne i to kupione jeszcze na studniówkę ;) Adidasy to nasze ulubione obuwie i również zdzieramy je do samego końca, bo szkoda rozstawać się z nimi skoro tyle z nami przeszły :/ ;P
5. Moda nas interesuje, ale jakoś nigdy nie podążamy zgodnie za najnowszymi trendami. Jak nam coś się nie podoba, to nawet pod hasłem „to jest najnowszy krzyk mody” nie kupimy tego. Od kilku lat dżinsy/czarne spodnie i koszula to nasz ulubiony zestaw :D A New Yorker i Stradivarius to dla nas najlepsze sklepy :)
Za pierwszy punkt znienawidzi nas czoko, czuję to w kościach. Drugi punkt sprawia, że z chęcią z Wami zamieszkam i obiecuję, że nie będę narzekała jak Wasz tato. Dla trzeciego punktu też mogę z Wami zamieszkać, może się przekonam. W czwartym z obcasami mam podobnie, haha, jedyne w miaaaaarę wysokie szpilki mam ze studniówki, a najwyższe, czarne obcasy z matury. Piąty punkt: w Stradivariusie kupiłam kiedyś biodrówki, które potem musiałam oddać, bo cisnęły w biodro, więc mimo tego, że pod koniec wakacji upolowałam tam na przecenie dwie pary nowych, bardzo fajnych jeansów, to sklep wciąż kojarzy mi się z tamtymi niewygodnymi :P New Yorker rządzi!
Hehe :D Ja malować też się nie umiem, ale ja mam ”na razie” 15 lat :P Kuchnię uwielbiam, więc tu Cię nie rozumiem! A co do mody…też mnie nie rajcuje.
A co do butów to ja niestety bardzo, ale to bardzo lubię, szczególnie trampki i adiddasy.
A ile ich masz? ;>
Obecnie mało bo wyrosłam :/
Olcia, ależ jesteś TYPOWĄ KOBIETĄ, bo kobiety są różne kwadratowe i podłużne i w tym cały sęk i przez to świat jest piękny :) Tak się zastanawiam z psychologicznego punktu widzenia, czy te różnice to „walka miedzy matką a córką”, czy Twoja młodość i podświadome poczucie, że na to wszystko przyjdzie czas. Uwielbiam wszystkie Twoje wpisy, ale te poza kulinarne są wyczekiwane przeze mnie jak kiedyś poszczególne części Harrego Pottera. A Ty wiesz z jaką niecierpliwością czekałam i jak się potem rzucałam na czytanie :)
Nie rozpracowuj mnie psychologicznie, bo zacznę się Ciebie bać :D
Co do „typowej kobiety” to chodziło mi o jakiś teoretyczny, wyobrażony, popularny konstrukt. Jasne, że każda babka jest inna, chociaż wolę nie wyobrażać sobie tej kwadratowej.
Postaram się pisać w 'blogging’ częściej, ale wiesz… różnie to w życiu bywa.
Hah, ja też jakoś niespecjalnie potrafię się malować. Mam stałą paletę kosmetyków, które używam – makijaż wykonuję niemalże mechanicznie, bez większej refleksji. Kredka do oczu również od lat ta sama (najtańsza z Rossmanna ;)), tusze do rzęs wybieram te, które są w promocji. Korektor i puder też made for Rossmann. Polubiłam się z jednym kremem BB i z przyzwyczajenia kupuję tylko jego. Cieni do powiek mam mnóstwo, ale większość jeszcze po mamie, z milion lat przeterminowane… Jeszcze mi powieki nie odpadają, więc się nie przejmuję ;).
Też wolę jeść, niż gotować. Mam smykałkę do wymyślania połączeń smakowych, ale ich wykonanie musi być proste. Wszystkie dania obiadowe, jakie przyrządzamy w domu da się wykonać w max. pół godziny. Poza tym, jestem mistrzynią owsianek i jajecznicy. Mi i mojemu Mężczyźnie to wystarczy ;).
U kosmetyczki i manicurzystki nigdy w życiu nie byłam. Fryzjerkę mam od lat tą samą, a fryzurę na tyle uniwersalną, że odwiedzam ją jakoś raz na trzy miesiące. Nic strasznego nie dzieje się z moim wyglądem, gdy odrobinę zarosnę. No i fryzjerka od lat obcina mnie tak samo. Lubię swoją fryzurę przede wszystkim dlatego, że jest wygodna. Wystarczy przeczesać włosy szczotką, żeby wyglądały dobrze. Pewnie, że można by było moją fryzurkę podrasować modelowaniem, ale nie mam na to czasu i chęci. Też przez długi czas sama majstrowałam nożyczkami przed lustrem :D. Nie mówiąc już o tym, że nie wyobrażam sobie powrócić do długich włosów, które były zmorą mojego dzieciństwa. Matka kazała mi je nosić, „bo to przecież takie dziewczęce”. Kit z tym, że wyglądałam w nich okropnie i były po prostu sianowate. Skończyło się na tym, że w moje 15ste urodziny w kiblu pewnego pubu przypadkowa kobieta wycięła mi irokeza, haha :D.
Był taki czas, gdy kupno pary butów było dla mnie najlepszym sposobem na chandrę. Teraz wystarczą mi jedynie czekolady ;). Buty lubię, ale bez przesady. Zwłaszcza, że tych bardziej wymyślnych nie za bardzo mam gdzie nosić i zalegają w szafie. Na co dzień potrzebuję prostych butów z płaską podeszwą – priorytetem jest wygodnie prowadzenia auta.
Moda? Tak, ale moja własna. Inspiracje są fajne – tyle wystarczy.
Haha, też kupuję jedną z najtańszych kredek w Rossmanie, tylko że taką wykręcaną, bo nienawidzę temperować (potem drzazgi kłują w oko). Cieni do powiek mam całą paletę, kiedyś zamówiłam na Allegro, jest przeterminowana o dobre pięć lat, jak nie więcej, ale maluję się tylko na specjalne okazje, w dodatku używam wyłącznie skali szarości, więc reszta kolorów jest nietknięta. Póki co powieki nie odpadają, jak Tobie, więc też się nie przejmuję :P
A Twój chłopak gotuje? ;> W sensie sam.
„Fajna” historia z włosami – u mnie było dokładnie odwrotnie. Wszystkie dziewczynki w przedszkolu miały piękne, długie włosy, a ja chodziłam jak ta sierota z fryzurą na garnek bo dzięki temu miałam mieć w przyszłości gęste i cudowne. Ch. a nie gęste i cudowne. Mam włosy jak włosy, a traumę i tak przeżyłam, jak mnie mylono z chłopcem :/
Dla mnie najlepszym sposobem na smutki od wielu lat są zakupy spożywcze w dużym markecie. Aż mam ochotę teraz iść, ale już za późno, no i wczoraj byłam :P
Własna moda to nie moda, sorry :P Można wyglądać dobrze i po swojemu, ale niekoniecznie modnie. Moda to popularne i main streamowe rozwiązania. Przynajmniej ja tak uważam.
Też nie kupuję kredek w ołówku. Temperowanie tego tałatajstwa to tragedia.
Mój Mężczyzna nie gotuje i raczej gotować nie będzie ;).
Mnie do dziś nieraz ludzie mylą z facetem. Nawet, jak jestem pomalowana i ubrana wcale nie jakoś po męsku. Nie mam pojęcia, z czego to wynika… Chyba za wiele metroseksualistów stąpa po tym padole :P.
O tak, tak! Zakupy spożywcze to świetny zabieg antystresowy :D. Powolne sunięcie pomiędzy półkami w wypatrywaniu ciekawych okazji i produktów… Uzupełnianie zapasów… Jakie to proste, a ile radości :D.
Ah, muszę sprostować tą modę. Wiem, czym jest i to określenie „moja” było prześmiewcze – za smarkacza gdy miałam tylko bunt w głowie, wpadałam na pomysły na różne ciuchy czy fryzury. Na przykład – nosić tak ot leginsy w panterkę. Pamiętam, że ludzie patrzyli na nie jak na wybryk natury. Chwilę później zbiegiem okoliczności, takie leginsy stały się modne i powszechnie noszone ;). Mam jeszcze kilka takich śmiesznych przypadków. I tak poważnie – nie zważam na modę. Nie mam czasu i ochoty śledzić najnowszych trendów. Ubieram się tak, żeby dobrze się czuć.
Ja nigdy nie miałam okresu wizualnego buntu, za to w podstawówce ubierałam się jak największy wieśniak. Serio, aż mi wstyd. Długie wełniane spódnice, swetry z golfem, połatane rajstopy i prześwitująca bluzka bez stanika, bo mam mi mówiła, że tak można. Żenada.