Przez wieki filozofowie, poeci, ludzie nauki oraz my, zwykli mieszkańcy świata, zadajemy sobie pytanie: co sprawia, że kobieta jest kobietą? To pytanie przenika przez warstwy kultury, społeczeństwa i nauki, prowokując do refleksji nad istotą kobiecości. Czy to biologiczne różnice, społeczne role, czy może coś głębszego, co trudno uchwycić słowami?
W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie zagłębiamy się w historię, sztukę, psychologię i codzienne doświadczenia. Chcemy zrozumieć to, co czyni kobietę nią samą. Pragniemy spojrzeć na kobiecość z różnych perspektyw i otworzyć dyskusję na temat tego, co tak naprawdę definiuje to, kim jest kobieta. Ja ugryzłam sprawę od strony humorystycznej. Enjoy!
Uwaga: jest to ciąg dalszy artykułu 10 powodów, dla których nie jestem Typową Kobietą
Dlaczego NIE jestem Typową Kobietą?
6. Nie jestem pewna, czy chcę mieć dzieci
Nie lubię dzieci. Kiedyś było inaczej. W liceum, a nawet w gimnazjum byłam tak pewna swego instynktu, że z całą pewnością mogłam urodzić i wychować dziecko w miłości. Ale nie dziś. Odkąd zaczęłam studia i życie na własną rękę, wszystko się zmieniło. Czuję się tak niedojrzała i tak daleka od chwili, w której chciałabym mieć potomstwo, że to aż przerażające.
Wcześniej myślałam: no, tak po dwudziestce to akurat. Teraz myślę: co?! Chyba po trzydziestce! Zastanawiam się, czy nie wynika to z faktu, że wcześniej wspierała mnie rodzina, którą byłam otoczona, poza tym myśl o dziecku była bardzo teoretyczna. Teraz zaś, kiedy wszystko stało się realne, a wskazówki biologicznego zegara raczej nie będą się cofały, zaczynam się bać. Bo nie czuję się gotowa, bo nie chcę, bo mnie to wszystko przeraża. Chciałam mieć Rubi i ją mam. Chciałabym mieć całą hodowlę chi, ale mały człowiek to co innego. Sama myśl, że będzie dreptał po moim mieszkaniu… denerwuje mnie. Wiem, że nie byłabym dobrą mamą. Nie teraz.
7. Nie jestem Perfekcyjną Panią Domu
Lubię mieć posprzątane, ale nie chce mi się sprzątać. Są rzeczy, które mi przeszkadzają: brudna wanna, okruchy na blacie kuchennym, kłęby sierści walające się po podłodze, w związku z czym staczam z nimi walki regularnie (no, prawie). Są jednak i takie rzeczy, których robić mi się po prostu nie chce. Należy do nich mycie okien (w moim mieszkaniu nie umyłam ich jeszcze ani razu, a jestem tu już dobrych kilka lat), ścieranie kurzów (robię to raz na rok, bo po co częściej, skoro i tak zaraz się zakurzy?) albo zamiatanie głęboko pod łóżkiem (jak coś mi tam wpadnie i muszę się po to wczołgać, przez kolejną godzinę kicham).
Puszczam mimo uszu komentarze mamy oraz śmieję się z rysunków taty, które robi palcem na zakurzonym ekranie, kiedy mnie odwiedza. Mówi się trudno i żyje się dalej. Jak będę miała partnera, będziemy sprzątali razem (to akurat wiem, bo taki system się u mnie sprawdzał). A póki co mogę sobie zarastać.
8. Nie lubię obcisłych ubrań
Ani sukienek, który opinałyby moją sylwetkę, ani spódnic, ani bluzek… no, niczego, co przylega do ciała. Zdecydowanie preferuję to, co wygodne, duże, ciepłe i miłe w dotyku. Co daje mi komfort poruszania się w każdą możliwą stronę (przechodząc przez płot nie ryzykuję dziurą na tyłku), ale jednocześnie sprawia, że czuję się atrakcyjna. Bo i to jest ważne, nawet bardzo.
Na szczęście nie uważam, by tylko garsonki w rozmiarze o jeden mniejszym niż właściwy oraz inne tego typu zbroje pomagały kobiecie uwydatnić jej seksapil. Myślę, że za duży o trzy rozmiary sweter też może być sexy, bo poczucie atrakcyjności tkwi w nas, a nie w ubraniu.
9. Nie sądzę, by kobiece kształty świadczyły o kobiecości
Tym bardziej, że „kobiecymi kształtami” często określa się sylwetki pań, które mają nadwagę, bo nie chce im się ruszać lub przejść na dietę. Nie podobają mi się także latynoskie tyłki, wielkie (sztuczne albo obwisłe) piersi oraz nieproporcjonalne do tego talie osy. Teraz ktoś mógłby powiedzieć, że sama jestem chuda, więc tylko tak gadam, bo zazdroszczę.
Ale przecież jestem taka z wyboru, w wyniku wielu wyrzeczeń, długiej pracy i zmiany stylu życia. Nie hejtuję i nie pluję na ziemię, gdy przechodzi obok mnie kobieca kobieta. Więcej nawet, niektóre wyglądają z taką figurą bardzo ładnie! Tu chodzi wyłącznie o mnie. To ja nie chciałabym tak wyglądać i ja nie chciałabym w ten sposób definiować swojej kobiecości. Tym bardziej, że jak na początku zaznaczyłam, nie sądzę, by ciało miało z nią cokolwiek wspólnego.
10. Nie marzę o Wielkim Białym Ślubie
A przynajmniej nie o takim, o jakim marzy większość (?) kobiet. Nie widzę się w kościele przed ołtarzem, co wynika ze światopoglądu i przekonań, które nie pozwolą mi w tym celu przekroczyć progu owej katolickiej instytucji. I nie żałuję. Nie wiążę szczęścia płynącego ze ślubu z pojawianiem się (bądź nie) w kościele. Co więcej, będę miała takiego partnera, który to rozumie, bo też poszukuje szczęścia w innych miejscach.
Wszystko to nie przeszkodzi mi oczywiście odziać się w długą suknię, wpleść we włosy ciekawe dodatki i pozować do zdjęć z szerokim bananem na twarzy. Bo choć wierzę, że ślub nie jest potrzebny do szczęścia ani pełni miłości, jest spektakularnym i niosącym radość dodatkiem.
***
Zapraszam również do lektury:
I tym razem się z Tobą zgadzam. :>
Jedynie co do punktu o dzieciach, to mam poniekąd odwrotnie. Kiedyś mówiłam, że nie, nigdy. Teraz, że za parenaście lat niewykluczam. No ale nie żeby mi się spieszyło, tfu, tfu. :D
No i piąteczka :P
6. U nas to wygląda tak: Monika nie lubi dzieci i mówi o tym jasno głośno i wyraźnie, od zawsze. To znaczy może spędzić z jakimś dzieckiem co najwyżej godzinę, ale później traci już nerwy :P
Angelika kocha małe dzieciaczki i traci dla nich głowę, ale wszyscy w rodzinie mówią, że jest taka chorowita i słaba, że nie poradzi sobie z ciążą… Zobaczymy na ile jest w tym prawdy, ale co do jednego się zgadzamy – nie spieszy nam się do zakładania rodziny ;) Praca i szkoła póki co są ważniejsze :)
7. Co do sprzątania to przybijmy sobie piątkę, bo w naszym mieszkaniu od trzech lat raz umyłyśmy okna! W sumie to głownie dla mamy, żeby przestała o tym ciągle mówić :D
8. Kochamy spodnie! Sukienki miałyśmy ostatnim razem na studniówce, a w naszych szafach nie znajdziesz ani jednej spódniczki :D Bardziej preferujemy sportowe, luźne ciuchy :)
9. My nigdy nie miałyśmy okrągłego, jędrnego tyłka o biuście już nie wspominając. Odziedziczyłyśmy nasze figury po wysokim i wiecznie szczupłym tacie. Wszyscy zawsze nam mówili, że są to figury lekkoatletyczne :P Ale szczerze, to zawsze z podziwem patrzymy na te kobiece kształty klepsydry i same chciałybyśmy mieć troszkę więcej tu i ówdzie ;)
10. Nienawidzimy wesel. Już od dawna mamy postanowione, że nasze śluby odbędą się bez potańcówek. Co najwyżej rodzina może sobie iść później na obiad do restauracji :P
Ja wesela lubię. Jedyne czego nie toleruję, to uwłaczające godności człowieka i żenujące weselne zabawy. Nigdy nie lubiłam się do nich włączać, a z jednego z wesel, kiedy byłam jeszcze przedszkolakiem, zapamiętałam jakiegoś głupiego klauna, który za mną łaził, bo myślał, że to śmieszne, a ja się bałam i płakałam.
Te pseudo zabawy są najgorsze. Kto chce niech sobie bierze w nich udział, ale nienawidzimy kiedy inni cię do tego zmuszają…. Nie lubimy też wszystkich wujków pod wpływem alkoholu, którzy potrafią być naprawdę męczący albo tańczą nie potrafiąc trzymać rąk przy sobie.
O nie, sapiący alkoholem wujkowie (+ tanie erotyczne dowcipy) i zmuszanie do brania udziału w zabawach zdecydowanie stoją na czele listy Najgorszych Weselnych Elementów. Może nawet kiedyś pokuszę się o stworzenie takowej :D
Ze wszystkim się zgadzam oprócz 1. Dzieci nie lubię, ale nie wyobrażam sobie dziecka nie mieć ;) No bo jak to? Wiesz jak potem w domu by pusto było!
Mi to załatwia wymarzona hodowla chi :D
Jeśli chodzi o dzieci – czekam na wpadkę, lub nagły przypływ instynktu macierzyńskiego. Gdyby mój Mężczyzna dostał napadu potrzeby bycia ojcem, też byłabym w stanie się poświęcić. Ale póki co – mam milion innych, ciekawszych rzeczy na głowie. O tykający zegar biologiczny będę się martwić później. Zawsze pozostaje adopcja (tak, adopcja – a nie in vitro).
Ze sprzątaniem też nie jestem za pan brat, choć i tak idzie mi lepiej, niż 10 lat temu. Swój pokój utrzymuję we względnym porządku. Okna myję w całym domu z własnej inicjatywy. Resztą zajmują się zazwyczaj moi Rodzice.
Ja lubię obcisłe ubrania. Szczególnie sukienki, ale tylko wtedy, kiedy wiem, że nie wywali mi brzucha z przejedzenia. Tak więc na wszelkie imprezy z żarciem takie kiecki odpadają ;).
Otyłe kobiety mi się w większości zupełnie nie podobają, ale tym bardziej nie pociągają mnie całkowite chudzielce. Uwielbiam obfite piersi i wydatne pośladki, barrrdzo na mnie działają. Jestem wielką fanką kobiecych, kształtnych ciał. Takich, w których nie jest niczego za mało, ani też nie jest za dużo. Swoją figurę lubię i z babeczkami o podobnych kształtach mogę chadzać do łóżka, o tak!
Zaproszona chętnie na wesele pójdę, ale nigdy nie będę mieć swojego. Gdy pomyślę, na jakie wycieczki mogłabym pojechać za kasę wydaną na wesele, to aż mi się słabo robi. W tym roku planuję z moim Mężczyzną ślub cywilny, przypieczętowany obiadem dla najbliższych (tj. rodzice i świadkowie, nikt więcej). Nie widzę siebie w weselnej szopce, a nawet w białej sukni. A tym bardziej w kościele, bo jesteśmy niewierzący.
A in vitro czemu nie?
Co zatem nosisz na imprezy z żarciem (chyba większość jest taka)? ;>
Ale Ty po zdjęciach też nie wyglądasz na kobietę o zbyt wielkich kształtach, raczej kruszyna jesteś.
Ale super plan!!! :) Już Wam życzę dużo dobrego ;*
Nie jestem przeciwniczką in vitro, ale martwi mnie fakt, że w tym całym szumie o macierzyństwie gdzieś zapomina się o możliwości adopcji. Ja rozumiem, że to nie to samo – ale w ogóle się tego aspektu nie promuje. Jeśli sama miałabym duży problem z rozrodem, nie widziałabym sensu w usilnym próbowaniu przeskoczenia tego.
Mówię o imprezach, gdzie naprawdę można się napchać po brzegi (wesela, imieniny ciotki :P) – a nie takich, gdzie są same przekąski i alkohol. W przypadku ryzyka ciąży spożywczej – ubieram luźniejszą sukienkę ;). Sukienki wszak bardzo lubię, a do pracy noszę rzadko i tylko niektóre, więc po godzinach nadrabiam mój sukienkowy głód.
Nie wiem, czy kobietę o mierzącą 176 cm i ważącą 70 kg można nazwać kruszyną :D. Dla wielu dziewczyn to waga z kosmosu, ale ja ważąc 10 kg mniej straciłam okres i wyglądałam jak śmierć.
In vitro kusi kobiety, bo to jednak dziecko dziewięć miesięcy pod sercem, kopanie, oglądanie USG i te sprawy. Adopcja spoko, ale nie to samo. Zresztą co ja się wypowiadam, jak póki co żadna z opcji mi nie w głowie :P
Ja sukienki ubieram rzadziej niż Ty, wyłącznie na specjalne okazje i to też nie na wszystkie.
Jesteś taka wysoka?! Po zdjęciach nie widać, ale w sumie na zdjęciach to wiesz… Musisz kiedyś wstawić takie z kontekstem albo ja stoisz, hmm. Co do wagi – nie wiem czy to dużo, czy nie, bo moja znajomość zakresu wagowego ogranicza się do grupy kobiet o moim wzroście. Jeśli ktoś jest wyższy albo niższy to nie mam pojęcia, ile powinien ważyć, a nie chce mi się obliczać BMI :P Każdy powinien być taki, jak mu się podoba, w końcu żyjemy dla własnego szczęścia, a nie obcych ludzi dookoła.
Ciąża to też często duże zagrożenie dla zdrowia i życia, miliard leków, uważanie na siebie na każdym kroku, mdłości, szpitale, cuda na kiju. Może warto to przechodzić – nie wiem. Nie pałam ochotą, by się póki co przekonywać. A tyle dzieciaków pokrzywdzonych przez los czeka na nowych rodziców. Dziś więcej ludzi kojarzy słowo „adopcja” ze schroniskami dla psów, a nie z domami dziecka…
Spodnie mogłabym nosić tylko podczas uprawiania sportu – wtedy byłabym najszczęśliwsza. No, ewentualnie krótkie spodenki wchodzą w grę. Niestety w mojej pracy spodnie są zazwyczaj najlepszym rozwiązaniem.
Jakieś moje foty będą się pojawiać na blogu w kolejnych wpisach, ale nie wiem, czy będą reprezentatywne. Raczej nie, bo będę na nich w ciuchach typowo podróżniczych. Podobałam się sobie także wtedy, gdy ważyłam te 10 kg mniej – ale mój organizm jednak protestował. To nie jest moja masa ciała, w której funkcjonuję prawidłowo.
Z adopcją się zgodzę, że ostatnio mówi się o niej częściej w kontekście zwierząt. Też muszę dopowiedzieć, żeby nie było, sama jestem za i jak najbardziej mogłabym adoptować, nadal jednak uważam, że wyciągnąć człowieka z siebie a przysposobić to wieeelka różnica. Która nie oznacza, że nie można kochać równie mocno!
Łee, ja ze spodniami mam na odwrót. Krótkie zaś nauczyłam się (psychicznie) nosić dopiero niedawno i kooocham je :)
To wyślij mi fotkę mailem, najlepiej z ukochanym, jeśli wyrazi zgodę :)