Po napisaniu pierwszej i drugiej rozprawy z cyklu #DylematyFilozoficzne odetchnęłam z ulgą, że nie nazwałam cyklu tak, jak planowałam początkowo, czyli #KrótkieDylematyFilozoficzne. Jeśli wpisy długie niczym gąsienice uważam za krótkie, strach się bać, co zaproponowałabym wam w ramach długiej publikacji.
Temat dzisiejszego wywodu naszedł mnie niespodziewanie. (Wiąże się z innym tematem, który poruszę za parę tygodni, więc jeśli czegoś nie znajdziecie w niniejszej publikacji, być może zostało zachowane na później). Zaczęłam się zastanawiać nad dwiema kwestiami bardzo ważnymi dla współczesnych ludzi: wolnością słowa i poprawnością polityczną. Pomyślałam, że w wielu sytuacjach – zwłaszcza budzących największe emocje – nie idą w parze. Zaraz potem do równania doszła zwykła ludzka przyzwoitość, zazwyczaj zbieżna z poprawnością polityczną. Kosmos! Ale zacznijmy od początku…
#DylematyFilozoficzne – statut
- Myśli przedstawione we wpisach z serii #DylematyFilozoficzne nie są moimi poglądami. Mogą się nimi stać, kiedy przemyślę daną sprawę i wyciągnę wnioski. Do tego czasu jednak traktuję je wyłącznie jako zarzewie dyskusji, w wyniku której będę mogła spojrzeć na ich przedmiot z innej perspektywy.
- Prezentując myśli, niemal zawsze – mniej lub bardziej – skłaniam się ku jednej z wymienionych opcji. Nie znaczy to, że stoję za nią murem. Przy nieśmiałych tezach stawiam znaki zapytania, a wiele myśli formułuję jako pytania, niekiedy dlatego, że ich nie rozumiem.
- Myśli ze wpisów z serii #DylematyFilozoficzne są nowe bądź stare-ale-porzucone, przez co nie zostały rozwinięte. Publikuję je, by miały szansę rozwinąć się w dyskusji z wami.
- Nie wszystkie wpisy z serii #DylematyFilozoficzne rzeczywiście są dylematami filozoficznymi. Kwestie filozoficzne traktuję jako synonim tematów skłaniających do refleksji.
Prawo do mówienia vs chęć zachowania twarzy vs powinność bycia empatycznym
Oglądając filmy na YouTubie, widzę, jak autorzy dwoją się i troją, by zaprezentować swoje zdanie bez jednoczesnego wypowiadania go. Kieruje nimi albo chęć zachowania twarzy (poprawność polityczna), albo poczucie powinności bycia empatycznym (przyzwoitość). Na drugim biegunie znajdują się ludzie bezkompromisowi, którzy podczas mówienia o sprawach kontrowersyjnych i społecznie poruszających uważani są za chamów, prostaków bez manier, nieempatycznych buców i tak dalej. Którzy mają rację?
Prawo stoi po stronie przedstawicieli obu grup. Wolność słowa nie oznacza, że trzeba mówić to, co się myśli. Z kolei etycznie szala przeważa się na korzyść tych, którzy powstrzymują się od prawa do wypowiadania swojego zdania albo owijają je w mięciutki i puszysty materiał tak bardzo, że w efekcie gubi się sens przekazu. Dzięki temu społecznie uchodzą za miłych, sympatycznych, życzliwych, bezkonfliktowych.
Wolność słowa, poprawność polityczna i przyzwoitość – przykłady
Ponieważ living to blog o tematyce przede wszystkim spożywczej, posłużę się kontrowersyjnymi przykładami właśnie z tej sfery. Wyobraźcie sobie osobę, która publicznie – chociażby w mediach społecznościowych – wygłasza następujący komunikat:
Według mnie otyli ludzie wyglądają obrzydliwie i wolałbym nie oglądać ich na plaży w kostiumach kąpielowych.
Tak wygłoszona opinia spełnia warunek wolności słowa. Nie jest wulgarna ani obraźliwa, choć niewątpliwie sprawia przykrość osobom spełniającym kryteria. I właśnie z uwagi na potencjalne ryzyko sprawienia komuś przykrości opinia nie spełnia warunków poprawności politycznej ani przyzwoitości (empatii).
Inna kombinacja tej samej wypowiedzi wygląda następująco:
Według mnie otyli ludzie wyglądają niezbyt ładnie, gdy wychodzą na plażę.
Wolność słowa nie zostaje spełniona, bo autor powstrzymał się od wyrażenia zdania w pełni. Dzięki temu zyskał wartość poprawności politycznej. Czy również przyzwoitości? Trudno powiedzieć, bo ocena należy do odbiorców. Jeden człowiek obrazi się za wytknięcie wyglądu, drugi nie będzie miał nic przeciwko.
Z kolei poprawna politycznie i przyzwoita, acz zupełnie obrana z pierwotnego sensu wypowiedź to:
Na plaży lubię patrzeć na ładne, szczupłe ciała w kostiumach kąpielowych.
Mówić czy nie mówić?
Po długich rozważaniach doszłam do wniosku, że w ostatnim czasie popularne stało się mówienie o rzeczach i zjawiskach na dwa sposoby: obiektywnie (bez zawierania swojego zdania) bądź subiektywnie-zachowawczo (poprzez łagodzenie wypowiedzi i niedopowiadanie). Ale! Reguła znajduje zastosowanie wyłącznie podczas poruszania tematów powszechnie uważanych za pozytywne, jako iż tylko takie mogą narazić autora na ostracyzm. (Przykłady: pomoc dzieciom i osobom starszym, ruch body positive). Za to kiedy wypowiadamy się na tematy negatywne, jesteśmy wręcz zachęcani do wolności słowa, jednakże tylko zgodnej z przekonaniami większości. (Przykłady: pedofilia, gwałty, zabójstwa). Upraszczając: nie wolno urazić uczuć osoby biednej bądź grubej (poprawność polityczna i empatia zwyciężają), ale po gwałcicielu i pedofilu można jechać jak po łysej kobyle (wolność słowa musi być poprawna politycznie!).
Wróćmy do początku: poprawność polityczna zazwyczaj idzie w parze z przyzwoitością, ale w wielu przypadkach przeciwstawia się wolności słowa. To w końcu mamy prawo mówić czy nie? I co to za prawo, z którego korzystanie może i nie wsadzi nas za kratki, ale zepchnie na społeczny margines, gdzie zgnijemy wśród innych ludzi chamów i prostaków, którzy śmieli powiedzieć, co naprawdę sądzą?
Z drugiej strony dlaczego mamy wygłaszać opinie, które mogą kogoś urazić? Powinniśmy uważać na to, co mówimy, czy mówić o swoich poglądach szczerze i otwarcie? Co jest ważniejsze: szczerość czy empatia? A może wszystko zależy od sytuacji i raz trzeba mówić bez względu na ewentualne koszty emocjonalne poniesione przez odbiorców, innym razem ugryźć się w język i zakopać opinię głęboko w sobie?
***
Napiszcie, co wam chodzi po głowach i jakie macie poglądy na temat wolności słowa, poprawności politycznej i przyzwoitości/empatii. Pamiętajcie jednak, by wasze komentarze były poprawne politycznie i przyzwoite, wszak chyba nie chcecie być niemili?!
Według mnie to wszystko zależy od człowieka i jedna osoba będzie wyrażała swoje zdanie bez względu na poprawność polityczną czy empatię, druga z kolei będzie owijać w bawełnę. Ja raczej zaliczyłabym się do tej drugiej grupy. Dlaczego? Ano szczerze to naprawdę nie lubię sprawiać przykrości innym ludziom, nawet jeśli ma być to spowodowane szczerością, więc wolę już nieco podkoloryzować opinię niż powiedzieć prosto z mostu co myślę (w zależności od sytuacji nazywam to przedprawdą lub półprawdą – może nie jest to w 100% moja opinia, ale jakąś prawdę w sobie ma, więc i sumienie mam czyste). Drugą sprawa to właśnie strach przed odrzuceniem na ten margines społeczny, uznaniem za chama i prostaka, tego raczej chyba nikt by nie chciał doświadczyc. Wyrażając więc opinie w sposób łagodniejszy i nie do końca przechodząc do sedna sprawy mogę zapewnić sobie czyste sumienie że nikogo taką opinią nie urażę i jednocześnie nikt mnie z jej powodu nie znienawidzi, a to jest dla mnie najważniejsze, bo w każdym innym przypadku czułabym się po prostu źle. Nie czuje więc potrzeby wywalania na wierzch wszystkich moich myśli i kontrowersyjnych opinii, bo i po co? Nie jestem konfliktowa, nie muszę mieć zawsze racji, wolę żyć w pokoju niż się z kimś spierać o opinie i wygłaszać swoje racje w sposób zbyt bezpośredni, co mogłoby zostać odebrane jako właśnie takie chamskie czy wręcz jako hejt :p
Oczywiście też nic nie mam do ludzi którzy są w tej drugiej grupie wygłaszania opinii, mamy w końcu wolność słowa i mają do tego prawo. Podziwiam ich odwagę do takiego głoszenia swojego zdania, ale w niektórych sytuacjach na takie zachowanie nie pozwalałoby mi sumienie i zwykła ludzka empatia ;p
„Według mnie to wszystko zależy od człowieka i jedna osoba będzie wyrażała swoje zdanie bez względu na poprawność polityczną czy empatię, druga z kolei będzie owijać w bawełnę.” – To akurat nie według Ciebie, tylko taki jest fakt :P
„Ja raczej zaliczyłabym się do tej drugiej grupy.” – Wiem. Jesteś bardzo sympatyczną, empatyczną i przyjazną osobą :) Pamiętaj jednak, że Twoje zdanie jest ważne dla świata i nie powinnaś go kitrać w sobie tylko po to, żeby nie urazić innych. Czasem wręcz trzeba mieć innych w dupcu. Zwłaszcza że niefajni ludzie z przyjemnością wykorzystają Twoją łagodność i sympatię.
„Drugą sprawa to właśnie strach przed odrzuceniem na ten margines społeczny, uznaniem za chama i prostaka, tego raczej chyba nikt by nie chciał doświadczyc.” – I tak, i nie. Moja mama jest coachem i certyfikowała się z jakiegoś tam programu osobowości. Ćwiczyła robienie testów na wszystkich bliskich. W efekcie jedynie udowodniła coś, co wiedziałyśmy od dawna, mianowicie że nasze osobowości są skrajnie różne. Nie pamiętam nazw, ale osoby takie jak Ty (i ona) baaardzo liczą się z tym, jak są odbierane społecznie. W moim przypadku to jedna z najmniej ważnych kwestii w życiu, wręcz marginalna. // „Nikt mnie z jej powodu nie znienawidzi, a to jest dla mnie najważniejsze”. – Otóż to. Z kolei dla mnie najważniejsze jest wyrażenie swojego zdania. Wolę powiedzieć coś chamskiego niż kłamać. Alternatywą jest niepowiedzenie niczego, niemniej tylko w błahych sprawach. W ważnych chcę, żeby moja opinia była znana.
„Nie jestem konfliktowa, nie muszę mieć zawsze racji, wolę żyć w pokoju niż się z kimś spierać o opinie i wygłaszać swoje racje w sposób zbyt bezpośredni.” – Ja dokładnie odwrotnie :D
Z całą świadomością, z autokrytycyzmem, przyznaję że moje myślenie jest skrajnie konwenansowe. Idea niepoprawna politycznie czy myśl nieprzyzwoita – ujęte we wdzięczną lub chociaż interesującą formę – interesują mnie, mogą się stać obiektem zainteresowania, a nawet – analizy.
Ale czym jest forma? Nie będę podejmować próby odpowiadania na to pytanie, ale uważam, że forma to rodzaj pewnej umowy z odbiorcą. I ta forma musi być możliwie wiarygodna dla odbiorcy komunikatu. I tu nadmienię, że krzyki, kłamstwa, wybiórcze osądy czy uogólnienia wiarygodne nie są.
Czy mówić, chociaż słowa mogą się nie spodobać? Nie mówić. Czy przekazywać, chociaż przekaz zawaha światem odbiorcy? Przekazywać.
Hmm, hmm. Czym zatem różni się mówienie od przekazywania? Formą właśnie? Mogłabyś podać przykład mówienia i przekazywania komunikatu?
Myślę raczej o rodzaju manifestowania myślenia i to manifestowania w bardzo prostej linii – myśl-słowo, zestawionego z pewną propozycją idei, przedstawieniem jakichś rozważań. Jeśli ktoś zamknie przekaz dotyczący etyczności mordowania w przekonujący ciąg argumentacyjny, ja z chęcią tego wysłucham. Inna sprawa, że żeby coś miało moc przekonywania, musi przynajmniej udawać prawdę. Szczerze powiedziawszy, odnoszę wrażenie że pytanie, które postawiłaś w tym poście jest tak szerokie, że gubię się, kiedy próbuję choćby zacząć na nie odpowiadać. Pierwszym dylematem, jaki mi się narzuca jest to, czy pytasz o poprawność polityczną czy o pewien rodzaj oportunizmu. I – czy to właściwie nie jedno i to samo?
Niekoniecznie. Oportunista to podlizywacz chcący za wszelką cenę zabłysnąć opinią podobną do opinii grupy. W sumie byle jakiej, bo liczy się samo zabłyśnięcie. Wydaje mi się, że poprawność polityczna nie musi oznaczać rezygnacji ze swoich przekonań. Po prostu tam, gdzie masz „poprawną opinię”, wygłaszasz ją, a tam, gdzie się nie zgadzasz z oficjalnym przekazem, milczysz. W ten sposób nie podlizujesz się (nie jesteś oportunistą), ale też nie wykorzystujesz aktywnie wolności słowa.
Zgoda, oportunista dopasowuje się do grupy. Ale mam też poczucie, że to jednostka, która się dostosowuje do pewnej normy by osiągnąć pożądany efekt. O pod tym względem wydaje mi się to podobne do poprawności politycznej.
Może inaczej – uważam, że swoje poglądy powinno się przedstawiać, ale (obligatoryjnie) w sposób zrównoważony. Karykaturalne próby, które przytoczyłaś na przykładzie blogerów internetowych, są dla mnie nie oznaką przyzwoitości/wyczucia/poprawności politycznej czy ich braku, a efektem braku pewnych umiejętności, które, nie do końca trafnie, nazwę retorycznymi.
Według mnie oportunista dostosowuje się do tego, co jest aktualnie na topie i/lub dzięki czemu może najwięcej zyskać. Do normy, grupy, czegokolwiek innego – to ma znaczenie drugorzędne.
I tu świetnie widać różnice w naszych blogach i motywacjach w kwestii pisania. Lubię pisać sobie o osobistych doznaniach z czekoladą, a ludzie przy okazji mogą to czytać, bo to dość neutralne w odniesieniu do tematyki tego posta. Nie poruszam poglądów itp. Nie mam potrzeby dzielenia się nimi ze światem, a z najbliższymi. Nie chciałam, by ktoś za dużo mnie odnalazł w mojej pisaninie, więc długo zajęło, nim zaczęłam komentować Twoje niedzielne wpisy. Dalej nie piszę tych komentarzy dla innych, ale dla Ciebie. Mogłabym pisać na FB, ale też nie chcę w jednym miejscu dawać za wielu ścian tekstu.
Cenię sobie wolność słowa i chcę swoje zdanie wyrażać, jak mi się podoba, w pełni, a nie uładzać je. Wyrażam je więc do bliskich, nie publicznie. Poprawność polityczna, przyzwoitość – wszystko to według mnie potrzebuje „złotego środka”, zachowania umiaru i rozsądku i tyle uważam w temacie. Odpisując ludziom staram się być miła, ale nie potrafię być zbyt miła wbrew sobie.
Czy takie moje milczenie jest jakimś kryciem się? Bo ja wiem? Ja po prostu nie mam potrzeby pchania się do kogoś ze swoim zdaniem. Jest moje i dobrze mi z tym. Jak ktoś mnie zapyta, odpowiem, ale nie spieszno mi do deklarowania swoich przekonań publicznie. Nie widzę sensu. Znaczy… jak ktoś ma jakiś cel, coś do przekazania… Ale akurat moje zapatrywanie się na świat jest moje i nie sądzę, by ktoś w jakiś sposób mógł z niego czerpać, bo jestem… egoistką. Pewne moje poglądy mogłyby za to kogoś obrazić czy oburzyć. A po co mam to robić? Ja nie widzę sensu. Ot, „złoty środek”, będę to powtarzać do śmierci. Do wszystkiego z dystansem, logiką i jest spoko. Wszystko zależy od sytuacji, od człowieka. Nienawidzę uogólnień ani „zawsze”, „nigdy”, „każdy”.
Jednocześnie gdy ktoś widzi sens w wyrażaniu swoich poglądów, czerpie z tego radość, popieram! Powinien mieć możliwość. A ja sobie przy okazji tego, że Ty taką chęć masz, mogę Ciebie poznać jeszcze lepiej.
Zainteresowało mnie jednak z komentarzy – oportunista to podlizywacz? Wreszcie widzę, że ktoś (Ty) podobnie na to patrzy. Z definicji, mnie uczyli, że raczej osoba, która podąża za grupą, ktoś leniwy, robiący to dla własnej wygody. Może więc po prostu się dopasować i nic nie robić, nie podlizywać się, a nie być widoczną. A mnie to lenistwo nie pasuje do oportunisty. Oportunizm to raczej „gimnastykowanie się” by coś zyskać, lecąc na fali z tłumem. Tak czuję. Ja kieeedyś próbowałam być niewidoczną, nie odzywałam się, nie wychylałam z tłumu (przez krótki okres, bo szybko zaczęłam manifestować swoją odmienność) i za nic nie nazwałabym siebie wtedy oportunistką (choć słyszałam od ciotki, że nią jestem). A ja nie odzywałam się po prostu; nie myślałam inaczej, tylko że tego nie mówiłam; nie udawałam, że myślę jak reszta. Oportunista mówiłby według mnie głośno to, co myślą wszyscy, nawet sam w to nie wierząc. Oportunizmu nie wiązałabym z poprawnością polityczną. Poprawność to taka „porządność”, a oportunista jak podłapie, że tłum chce „nieporządku” to będzie nieporządny. Znowu upraszczam, ale czujesz podobnie? Wiesz, o co mi chodzi?
Mam nadzieję, że nie obrazisz się moim wtrąceniem, odpowiedzią do Twojego komentarza.
Przeczytałam, co napisałaś o oportuniście, pamiętam, co napisała Olga. I, wspólnie ze słownikiem, mnie przekonałyście. Mało tego, doszłam do konkluzji, w której mogę odpowiedzieć na pytanie z wpisu. Jeśli to zasadne – odczuwasz taką konieczność, Twój pogląd może komuś poszerzyć obraz świata, chcesz się przeciwstawić niesprawiedliwości – mów, co myślisz. Nie chwal się poglądami jeśli to zbędne, nic nie wnoszące, nieciekawe, źle sformułowane, albo – złośliwe.
Chociaż nadal drażni mnie ta ,,poprawność polityczna”, ale chyba już zrezygnuję.
„Dalej nie piszę tych komentarzy dla innych, ale dla Ciebie. ” – Tym bardziej dziękuję <3
"Jak ktoś mnie zapyta, odpowiem, ale nie spieszno mi do deklarowania swoich przekonań publicznie. Nie widzę sensu. Znaczy… jak ktoś ma jakiś cel, coś do przekazania…" - Wychodzę z założenia, że skoro już żyję, mam do przekazania światu... siebie, po prostu. Dlatego lubię, ba! uwielbiam mówić dużo i otwarcie o moich poglądach. // "Ale akurat moje zapatrywanie się na świat jest moje i nie sądzę, by ktoś w jakiś sposób mógł z niego czerpać, bo jestem… egoistką." - Nawet jeśli nikt nie będzie ze mnie czerpał - choć byłoby miło - chcę być słyszana. Nie przeszkadza mi za to, że ktoś trzyma poglądy dla bliskich. Okej, z małym wyjątkiem. Jeśli skrywa poglądy i wiecznie narzeka, ale zamiast zmienić stan rzeczy, nadal milczy, wówczas jego zachowanie mi przeszkadza.
"Nienawidzę uogólnień ani „zawsze”, „nigdy”, „każdy”." - Ależ trafiłaś, ha! Będzie o tym niedzielny wpis :)
Zupełnie się nie zgadzam z przytoczoną definicją. Zgadzam się z Tobą. Definicja pasuje do konformisty (może być osobą leniwą), a nie oportunisty (za cholerę nie może być osobą leniwą; jak to określiłaś - musi się nagimnastykować). // "Oportunizmu nie wiązałabym z poprawnością polityczną. Poprawność to taka „porządność”, a oportunista jak podłapie, że tłum chce „nieporządku” to będzie nieporządny." - W punkt. Między zachowaniem oportunisty a poprawnością polityczną nie da się postawić znaku równości. Oportunista może być poprawny politycznie, ale nie musi. Przykład dla Eli: oportunista dostaje tysiąc złotych za uczestnictwo w pochodzie głoszącym, że homoseksualiści to osoby chore, zboczone i niegodne życia. Czy jest poprawny politycznie? Za cholerę. Natomiast bierze udział, bo zgarnia hajsy.
Do Eli: "Jeśli to zasadne – odczuwasz taką konieczność, Twój pogląd może komuś poszerzyć obraz świata, chcesz się przeciwstawić niesprawiedliwości – mów, co myślisz. Nie chwal się poglądami jeśli to zbędne, nic nie wnoszące, nieciekawe, źle sformułowane, albo – złośliwe." - Zgadzam się.