Zatrudnienie w różnych miejscach pracy – na przełomie lat – i spotykanie ludzi o różnym nastawieniu do wykonywania zadań sprawiło, że w mojej głowie wyodrębniły się dwie kategorie pracowników (nie wyczerpują całości). Nie są oddzielone grubymi kreskami, więc przynależące do nich osoby mogą przejawiać cechy obu, jednak nie poznałam jeszcze człowieka, który znajdowałby się idealnie pośrodku.
Kategorie nazwałam roboczo mrówkami i flamingami. Nazwy wynikają z wyobrażeń, jakie mam o tych zwierzętach. Mrówki są ciągle w biegu i nieustannie pracują na rzecz i/lub pod dyktando królowej. Z kolei flamingi są piękne, dystyngowane. Elegancko przechadzają się po wodzie, by pozwalać obserwatorom na podziwianie. W efekcie każdy chce kubek czy koszulkę z flamingiem, ale z mrówką? Łe tam.
#DylematyFilozoficzne – statut
- Myśli przedstawione we wpisach z serii #DylematyFilozoficzne nie są moimi poglądami. Mogą się nimi stać, kiedy przemyślę daną sprawę i wyciągnę wnioski. Do tego czasu jednak traktuję je wyłącznie jako zarzewie dyskusji, w wyniku której będę mogła spojrzeć na ich przedmiot z innej perspektywy.
- Prezentując myśli, niemal zawsze – mniej lub bardziej – skłaniam się ku jednej z wymienionych opcji. Nie znaczy to, że stoję za nią murem. Przy nieśmiałych tezach stawiam znaki zapytania, a wiele myśli formułuję jako pytania, niekiedy dlatego, że ich nie rozumiem.
- Myśli ze wpisów z serii #DylematyFilozoficzne są nowe bądź stare-ale-porzucone, przez co nie zostały rozwinięte. Publikuję je, by miały szansę rozwinąć się w dyskusji z wami.
- Nie wszystkie wpisy z serii #DylematyFilozoficzne rzeczywiście są dylematami filozoficznymi. Kwestie filozoficzne traktuję jako synonim tematów skłaniających do refleksji.
Kim są mrówki?
Mrówki to osoby, które przychodzą do pracy punktualnie, za to nierzadko zostają po godzinach (albo pracują po powrocie do domu). Nie mają czasu na pogaduchy ani heheszki z kumplami. Narzucają sobie ekspresowe tempo i mają wobec siebie ogromne, często wygórowane wymagania.
Mrówki są ambitne, skrupulatne, terminowe, rzetelne. Ale są też pracoholikami i perfekcjonistami. Nigdy nie będą zadowolone z pracy innych, więc zacisną zęby i poprawią po nich błędy po godzinach. Zatyrają się na śmierć, byle osiągnąć ustalony cel. (Przez siebie lub królową, obojętnie).
Kim są flamingi?
Kiedy mrówki walą w klawiaturę, przykręcają śrubki bądź wykonują inne zadania wymagające oddania i skupienia, flamingi przechadzają się po biurze, otwierają okna, przeciągają się i parzą piątą kawę, koniecznie z idealnie odmierzoną ilością mleka i wysoką pianką. Trochę pogadają ze współpracownikami, trochę pożartują. Są lubiane i podziwiane za luźne podejście.
Czy oznacza to, że flamingi są beznadziejnymi leserami, których należałoby wykopać z firmy? Bynajmniej. Podczas gdy mrówka to wykonawca, flaming jest kreatorem idei, pomysłodawcą i osobą o otwartym umyśle. Nie musi siedzieć nad kartką przez osiem godzin, by wymyślić coś, co przyniesie firmie prestiż i zapewni wzrost przychodu. Kiedy chodzi po biurze i heheszkuje, w rzeczywistości obserwuje współpracowników, myśli, łączy fakty i odnosi je do wydarzeń na świecie, o których wie dzięki ciągłemu przeglądaniu telefonu. W efekcie wpada na pomysły, dzięki którym firma stale idzie naprzód.
Kiedy flaming myśli i pije kawę, mrówka zasuwa
Ponieważ sama zaliczam się do mrówek, a raczej mam w sobie więcej z mrówek, irytuje mnie istnienie flamingów. Za niesprawiedliwość – losu, nie systemu pracy – uważam fakt, iż kiedy moje oczy wypływają po ośmiu godzinach patrzenia w ekran, flamingi narzekają na nadmiar wolnego czasu.
Przenieśmy to na realia blogowe/internetowe. Mimo iż zasuwam nad blogiem od lat, publikuję codziennie i wszystko dopinam na ostatni guzik, nie mam z tego żadnej wymiernej korzyści. Co najwyżej satysfakcję. Za to w dobie mediów społecznościowych istnieją konta na Instagramie, na które wystarczy wrzucać zdjęcia jedzenia ze sklepów – na dodatek przysyłane przez ludzi – fotki z treningów czy obrazki motywacyjne, by zebrać tysiące polubień i przyciągnąć sponsorów.
Czy jednak poczucie niesprawiedliwości losu i zazdrość popychają mnie do twierdzenia, że flamingi nie są potrzebne? Nigdy w życiu. Każdy ma do czegoś predyspozycje i jakiś talent. Jeśli darem flamingów są spryt, kreatywność i umiejętność wykorzystywania trendów, good for them. W końcu nie zarabiają pieniędzy ani nie zbierają polubień za nic. Ich zadania zajmują mniej czasu, a także są lżejsze i przyjemniejsze od zadań mrówek, niemniej są ważne i potrzebne. Zwłaszcza że mrówki też w jakiś sposób na nich zyskują.
Inne kategorie podejścia do pracy
Jak wspomniałam we wstępie, kategorie mrówek i flamingów nie są hermetyczne. Można być flamingiem, ale z konieczności – np. gdy współpracownicy okazują się obibokami – stać się mrówką. Trochę trudniej jest mi sobie wyobrazić mrówkę, która nagle porzuca nawyk zasuwania i staje się kreatorem idei, ale pewnie i taka sytuacja jest możliwa. Są również ludzie łączący cechy mrówek i flamingów, acz zawsze (?) skłaniający się ku jednej ze stron i mający więcej cech jednego z omówionych zwierzaczków.
Ponadto flamingi i mrówki nie zamykają zbioru podejść do pracy. Mamy też leniwce, które tylko udają, że pracują. Mamy przeciętnych pracowników, którym chwilowo nie umiem przypisać zwierzęcia. Bez wątpienia znajdzie się takich kategorii więcej. Jeśli macie ochotę jakieś dopisać – śmiało.
PS Zwierzę na ostatnim zdjęciu oczywiście nie jest leniwcem, ale przybrało cudowną pozę.
***
Zauważyliście podział na mrówki i flamingi? A może nie zgadzacie się z moimi kategoriami? Jeśli macie inne, podzielcie się nimi w komentarzach.
Może i faktycznie coś w tym jest, choć jako że nie chodzę jeszcze do pracy to ciężko mi przytoczyć to w praktyce na tym przykładzie :D widzę pewną analogię do uczniów w szkole: niektórzy to właśnie mrówki (zakuwają cały dzień na każdy sprawdzian, robią dodatkowe zadania itp) a inni to flamingi (chillują, imprezują, totalna wyjebka). W takiej sytuacji nie potrafilabym się przypisać do żadnego zwierzecia, ale chyba bliżej mi do flaminga (nigdy nie musiałam się męczyć żeby się czegoś nauczyć, wystarczyła mi chwilka a potem już miałam luzik i czas na bloga czy spotkania ze znajomymi, choć też nie mogę powiedzieć że było tak przez 100% czasu nauki w szkole). Leniwce oczywiście też się zdarzają, to już taki typ ucznia ci nawet nie ma siły na gadanie ze znajomymi, tylko śpi w ławce cały czas. Bardzo interesujące porównanie do zwierząt ^^ do kategorii mrówek pasują mi też pszczoły, do flamingów z kolei koty. Do leniwców chyba nie znajdę lepszego porównania :D a do zwykłych, przeciętnych pracowników? Może koń? Z jednej strony silny i pracowity, z drugiej jednak może znaleźć czas na odpoczynek i relaks. Ale może wymyślę jakieś lepsze zwierzę : D
Nie pasuje mi kot jako zamiennik flaminga, bo koty tylko śpią :P
Koty tylko śpią? Bynajmniej! Miałam już na chałupie kilka kotów i powiedzieć ogólnikowo, że wszystkie śpią to proste uproszczenie. Niektóre mają ADHD i człek nawet cywilizowanie nie może zamknąć się w toalecie bo już jest histeria >.< To jak jakby napisać, że wszystkie małe psy są wredne. Wybacz mi ukochana, ale jako właściciel kotów aż musiałam się w końcu wtrącić swoim wścibskim nochalem :D
Cofam każde niepochlebne słowo o kocie! Nie bij! ;*
No! Hue hue, na taką skruchę liczyłam! Idę po pejcza, nadstawiaj już lewy pośladek. Prawy weźmiemy mój <3
Och, już pędzę! <3
Nigdy dotąd nie myślałam o takim podziale, ale zdecydowanie jestem mrówką z niewielkimi cechami flaminga. Zawsze rzetelnie wykonuję swoją pracę i rzadko kiedy mam czas na obijanie się i relaks w pracy. Zresztą w mojej pracy ktoś kto nie ogarnia wielu rzeczy na raz i nie pracuje efektywnie by się nie odnalazł, co nie znaczy, że nie ma czasu na pogaduszki, lecz taki typowy flaming by się nie nadał :P
Ja mam problem nawet z niewinnym pogaduszkowaniem. Wolę siedzieć i pracować. Wyjątkiem jest ostatnie pół godziny pracy, chyba że pracuję zdalnie.
Znów – wydaje mi się, że typów jest nieskończenie wiele. A jak sama wspomniałaś, grupy nie są hermetyczne i… mało tego. W jednej pracy można być mrówą, w innej flamingiem, a w trzeciej jeszcze czymś. Lubię sobie prawie wszystko kategoryzować, Twój podział uważam za ciekawy.
Ja rzetelnie robię, co mam zrobić. Ale zrobić coś za kogoś? Bezinteresownie*? W życiu. Ponadto w niektórych przypadkach podoba mi się oddzielenie: „człowieka w pracy i człowieka w domu”. Zabieranie niektórego rodzaju dziadostwa do domu? Nope. Z drugiej strony nienawidzę bezsensownego (!) spóźniania się. Nie rozumiem obijania się. Wolę zrobić, co mam zrobić i mieć spokój. Nie wyobrażam sobie po prostu nie wykonywania swoich obowiązków, jak i narzekania na brak czasu. Takie narzekające flamingi czasem budzą we mnie… negatywną litość? Litość to niezbyt odpowiednie słowo mimo wszystko.
Wszystko to chyba spokojnie można przenieść z gruntu pracy na ogólnie podejście do życia, nawet nie tylko na blogi. I właśnie. Trochę wystraszyłaś mnie drugim akapitem. Ale niee, jednak Twój pogląd wydaje mi się do przyjęcia. Jednak i tak nie w pełni się z Tobą zgadzam. To znaczy – zamiast pisać, można wrzucać sexy zdjęcia z jedzeniem i na tym zarabiać, taak – MOŻNA. Ale czy się chce? Czy na pewno mrówka chce być flamingiem? „Po ch…” czasem można zapytać. No właśnie.
I znów chyba wyczuwam różnicę w podejściu do celu, w jakim się pisze. :> Jednak tu już nawet nie o nas dwie chodzi (ostatnio jeszcze bardziej utwierdziłam się w swoim przekonaniu o tym, że piszę dla siebie, a jedynie bezinteresownie* udostępniam, by inni mogli czerpać – podesłałam Ci o kulturze hakerskiej, to w sumie też dobrze to wyjaśnia).
*I teraz fajnie można podpiąć tu kwestię celu i bezinteresowności. Robienie czegoś za kogoś bezinteresownie jest zupełnie nie w moim stylu, ale robienie czegoś dla kogoś bezinteresownie uważam za fajną sprawę. Chodzi mi o to, że jako bonus spoko, a jak ktoś MA coś zrobić to ma i koniec, np. na realia szkoły przeniosę: świetnie, jak rodzic pomaga w lekcjach, ale za nic nie powinien lekcji za dzieciaka robić.
I teraz: cel. Flamingi są flamingami, bo chcą nimi być czy to wypływa naturalnie? Myślę, że jedni są świadomi, a inni… po prostu nie umieją żyć inaczej? Ale wtedy na ile żyją dla siebie? Chociaż w bycie mrówką chyba można też być wpędzonym. Łe, jak zwykle temat rzeka i nie sądzę, by w jednym poście dało się wszystko omówić. Trzeba by mieć wieele grup badawczych i kontrolnych.
Mam typ słoni jeszcze (nazwałam tak pewien typ ludzi w gimnazjum) – biorą się za wiele rzeczy nawet chętnie, pracowaliby, robili coś, ale za co się nie wezmą, to im wychodzi… jeden wielki placek (tylko krowy zostawiają placki? czy słonie też?). Teraz rozwinęłabym to na słonie świadome („nic nie umiem” pokazują nieudanymi czynnościami, co trzeba czytać: „zróbcie za mnie”) oraz nieświadome (jednostki, które są głupio pewne siebie, myślą, że wszystko umieją, a są jakieś… ekhem).
Typ flaminga opisałaś jako ktoś jednak coś robiący. Ja miałam typ yorka – dużo hałasu, szczeka, piszczy o tym, ile to robi, a nie robi nic.
„W jednej pracy można być mrówą, w innej flamingiem, a w trzeciej jeszcze czymś.” – Co do tego nie jestem pewna. Wydaje mi się, że sposób pracy wynika z charakteru. Nieważne, czy wkręcasz śrubki, czy kierujesz koncernem światowym. Jeśli jesteś xyz, to jesteś xyz.
„Ale zrobić coś za kogoś? Bezinteresownie*?” – Nie bezinteresownie. Jeśli nie zrobisz za kogoś, np. szef będzie wkurzony i oberwiecie wszyscy.
„Robienie czegoś za kogoś bezinteresownie jest zupełnie nie w moim stylu, ale robienie czegoś dla kogoś bezinteresownie uważam za fajną sprawę.” – To chyba mam podobnie. Mogę zrobić komuś zakupy w odległym sklepie, bo i tak do niego idę dla siebie. Za to RACZEJ nie będę się trudzić i jechać daleko tylko dlatego, że ktoś chce rzecz z tego sklepu.
„Flamingi są flamingami, bo chcą nimi być czy to wypływa naturalnie?” – Wydaje mi się, że to wynika z charakteru. Można całe życie udawać hetero, mieć partnera odmiennej płci, dzieci i „happy family”. Tylko co z tego, skoro na zawsze pozostaniesz homo i będziesz się na co dzień męczyć z poczuciem bycia kimś innym niż sobą?
Ooo, dobre te słonie! W swojej pracy nie spotkałam, ale życiowe/pracowe słonie znam. York też mi się podoba.
Nie zgadzam się. Znam parę osób, które pracując tam, gdzie to było na jakiś czas, dorywczo czy coś, po prostu wszystko olewały, a gdy dostały pracę, jaką chciały, wykonywały swoje obowiązki w 110 %ach. Czuję, że sama mogłabym tak działać. Z pracą mam małe doświadczenia, ale w szkole? Przedmioty, których nie lubiłam czasami potrafiłam olać, a z innych się starałam.
Z tą bezinteresownością – jeśli szef miałby karać zbiorowo, w tym mnie… Robiłabym wszystko, by się od grupy odciąć. No właśnie – dlatego rozglądam się za zajęciami niezespołowymi.
A gdyby tak udawać flaminga? Ja bym chyba długo nie dała rady (pomijając, że bym nie chciała, bo to bez sensu). A co ze zmienianiem się charakteru? Co z ludźmi, którzy całe życie byli wredni, potworni, a na starość złagodniali? Co z tymi, w których życiu stało się coś wielkiego, co zmieniło wszystko (przykład do łba mi nie przychodzi)?
Zgadzam się, że można zachowywać się inaczej w zależności od tego, czy nam na czymś zależy. ALE! Moim zdaniem zawsze lub prawie zawsze – wszak człowiekowi zdarza się zmieniać na przestrzeni lat – JESTEŚ tym samym, po prostu w określonych warunkach możesz DZIAŁAĆ inaczej. Przykładowo całe życie kochasz drogie czekolady (albo wyjazdy w góry ;>), jednak przez pięć lat masz problemy finansowe i nie jadasz czekolad w ogóle. To nie zmienia faktu, że je kochasz. Po prostu w danym czasie działasz inaczej.
„Jeśli szef miałby karać zbiorowo, w tym mnie… Robiłabym wszystko, by się od grupy odciąć.” – Szef nie ma czasu na dochodzenia. Wszyscy to wszyscy.
Zmiany oczywiście są możliwe. Tyle że nie da się zmieniać danej cechy osobowości co miesiąc.
Ale… można przestać lubić czekoladę. Ok, ja pewnie nie mogłabym, ale może się coś stać, że… człowiek nie jest już tym samym. Latami kochałam jeziora i przestałam. Jako że przestałam je kochać, przestałam nad nie jeździć -> działam inaczej, bo jestem inna. Stąd uważam, że człowiek się zmienia i tyle. Rzadko się zmienia, ale tak, zmienia się. A działa różnie w różnych sytuacjach – o, to już częściej.
To niech sobie mordę drze. Mogę tyrać za siebie, jak zrobię coś źle to potem zrobię wszystko, by to naprawić, ale za kogoś dla kogoś? Nope. Za kogoś dla siebie (gdybym ewidentną większą korzyść miała) – już lepiej.
Jasne, że nie co miesiąc. Nie pisałam o czymś takim.
Nie pracowałam w większej firmie. Wyjatkiem mogłoby być call center, ale powiedziałabym że tak trzeba być otwartą mrówką, żeby przeżyć. Ze swojego doświadczenia w gastro dodałabym lemingi – zawsze idące z prądem, niepoddające odgórnych zarządzeń żadnej refleksji.
To ja nazwałabym takich ludzi śniętymi rybami płynącymi z prądem rzeki.