Nowe przemyślenia na temat życia dotyczą nie tylko mnie, ale również moich bliskich. Któż zaś jest bliższy od istoty, którą mam u boku niemal zawsze? Którą mijam, idąc do łazienki czy kuchni, i którą uwzględniam w najważniejszych planach przyszłościowych?
Tak, dzisiejszą Myśl Filozoficzną poświęciłam rozważaniom na temat mojej relacji z Rubi.
Młotkiem w skorupę
Zaczęło się od żalu. Nie, stop. Zaczęło się od przewartościowania relacji z ludźmi i rozbicia skorupy, którą dawno temu obudowałam serce. (Całej skorupy? Części? Tego jeszcze nie wiem). Zdałam sobie sprawę, że mimo iż jestem samotnikiem i bardzo, bardzo cenię pustość czterech ścian przez większość doby, myliłam się, twierdząc, że nie lubię ludzi. Owszem, potwornie mnie wkurzają, ale to moje demony i muszę przepracować je sama. Zresztą nie o tym dzisiaj.
Rozbicie skorupy na sercu wypuściło uczucia, których nie chciałam, bo uważałam, że czynią mnie słabą. Nadal w gardle więzną mi słowa, od których się odzwyczaiłam. Powiedzieć mamie, że ją kocham? Dziiiwne. Zresztą wie, zatem po co mówić? No i wcale nie jestem pewna, że ją kocham, więc lepiej nie rzucać słów na wiatr. Przyjaciele? To jakiś nowy gatunek ziemniaka? Nie wiem, nie znam. I tak dalej.
Żałuję…
Zdałam sobie sprawę, że część z tych osób, które z braku laku nazywałam Ważnymi Osobami – bo słowo przyjaciele brzmiało nieszczerze i niewłaściwie – w rzeczywistości są moimi przyjaciółmi. I że wcale nie byłoby mi obojętne, gdyby zniknęły z mojego życia, jak napisałam w tej publikacji. Ale znów zbaczam z dzisiejszego tematu. O przyjaciołach jeszcze opowiem, i to niebawem.
Z gruzów skorupy wyciągnęłam miłość, którą szczelnie oblepiał żal. Żal spowodowany każdą chwilą, którą straciłam na powiedzenie bliskim tego, jak bardzo są dla mnie ważni, co do nich czuję, jak ich cenię, ile dla mnie znaczą i ile dobrego wnieśli do mojego życia. Żal wywołany tym, jak bardzo z biegiem lat zaczęłam traktować Rubi jako oczywistość. Jak rzadko do niej mówię, jak rzadko poświęcam uwagę tylko jej.
Nie muszę patrzeć na swoją rękę. Wiem, że tam jest
Rubi niemal zawsze jest obok mnie, toteż zaczęłam ją traktować jak element swojego ciała. Ot, jest – to normalne. Przestałam ją doceniać. Jak zrobiła coś uroczego, chociażby zasnęła w zabawny sposób, rozpływałam się ckliwości, ale to tyle. Potem dalej po prostu była. Tak łatwo się przywyka…
Zmieniłam to i zmieniam nadal. Częściej do niej mówię. Ilekroć idę do łazienki czy kuchni, zatrzymuję się na chwilę, żeby ją pogłaskać. Kiedy gotuję wodę na kawę w przerwie od pracy, mam parę minut wolnego. Zamiast gapić się przez okno, jak dotąd robiłam, kucam przy niej i spędzamy razem czas. Chodzimy na długie spacery – nawet na takie, na które kiedyś bym jej nie wzięła (chociażby do miasta). Staram się nadrobić każdą straconą chwilę. Tyle że to niemożliwe. Widzę na jej grzbiecie siwą sierść i wiem, co to znaczy. Jednocześnie cieszę się, że to wszystko stało się teraz, nie za kilka kolejnych lat.
Dziś pogłaskałam swojego psa, a ty?
Nie mam pojęcia, dlaczego akurat teraz. Nie wiem, skąd się to wzięło. Nie wiem też, dokąd prowadzi. Wiem jedno: zmieniam się i doceniam to. Czasem lubię, czasem nie – nie wszystko jest łatwe. Przechodzę przez żal i uświadamiam sobie rzeczy, które robiłam źle. Zdecydowanie nie jest to przyjemne, ale daje satysfakcję.
Dziś pogłaskałam Rubi kilka razy. Pogoda wygląda obiecująco, więc wieczorem zapewne wyjdziemy na spacer. Potem będziemy leżeć na łóżku, jak zresztą codziennie. Muszę zadbać o to, żeby wieczorne leżenie nie było leżeniem tylko. Przydałoby się jakieś głasknięcie, zaczepienie, szturchnięcie. Przede mną mnóstwo pracy. Wiele razy przegram i wiele wygram, wiem o tym. Ostateczny wynik… cóż, poznam po latach.
***
A wy pogłaskaliście dziś swojego psa? Tak naprawdę, nie w przelocie i na odpieprz? Pogłaskaliście przyjaciół, rodziców, rodzeństwo? Czy na pewno wiedzą, ile dla was znaczą? A nawet jeśli wiedzą, większość chciałaby to usłyszeć. Słyszeć regularnie. Drapanie za uchem jest ważne.
Ja się ostatnio złapałam na tym, że nie poświęcam wystarczającej uwagi bliskim, że biorę ich za coś oczywistego. Chciałam właśnie odnowić trochę kontaktów i ten wpis mi o tym teraz przypomniał, dzięki :D
Niby oczywiste sprawy, a kiedy się przywyka, zapomina się o nich.
Hmm, myślę, że akurat w poruszanych tutaj przez Ciebie kwestiach, jestem w zupełnie innej sytuacji niż Ty. W odróżnieniu od Ciebie, oczywistością jest dla mnie moja miłość do Mamy, która jest dla mnie zdecydowanie najważniejszą osobą na świecie, bez której nie wyobrażam sobie życia; uważam ponadto, że na co dzień jej to okazuję, starając się odciążyć ją od wszystkiego co złe, pomimo że wiąże się to dla mnie z poświęceniem. Jest ona dosłownie ważniejsza dla mnie niż ja sama. Do mojego rodzeństwa i ojca nie mam już takiego stosunku, choć w przypadku taty i dwóch z moich trzech braci, mogę powiedzieć z pewnością, że ich kocham. Poza nimi żadnego innego człowieka ani istoty nie uznałabym za naprawdę ważnych ani nie nazwałabym w żadnym przypadku przyjacielem.
Co zaś do Rubi… mam dwa psy oraz chomika. Lubię te zwierzaki i sympatycznie jest czasem spędzić z nimi trochę czasu. Nie wątpię, że żywią one ponadto wobec mnie pewne uczucia (choć chomiczek niekoniecznie pozytywne). Nigdy jednak nie porównywałabym swojej relacji ze zwierzęciem do relacji z człowiekiem i nie sądzę, bym była wstanie wytworzyć z jakimkolwiek zwierzakiem tak bliską więź, że uważałabym go za ważnego w moim życiu. Dla mnie Pusia czy Puszkin to sympatyczny… dodatek, którego śmierć czy ból sprawiłby mi wiele smutku, ale raczej nie na dłużej niż parę tygodni.
Jeszcze co do okazywania uczuć, tudzież tytułowego głaskania… Wydaje mi się, że to zależy po prostu od tego, jak bardzo uczuciową osobą się jest. Wiem po sobie, że jestem bardzo uczuciowa, szybko się denerwuję, płaczę itd. Mój ojciec na przykład nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha i nie potrafię go wyobrazić sobie to robiącego, bo wiem, że rzadko okazuje swoje uczucia (no może poza zdenerwowaniem i gniewem). Nie widzę w tym nic złego, że nie każdy jest emocjonalny.
Jeszcze jedno: od kiedy pamiętam, towarzyszy mi strach, że ktoś z ludzi, których kocham, po prostu umrze. Nie cierpię tego, bo choć rzeczywiście widzi się wtedy bezsens kłótni oraz piękno każdej spędzonej wspólnie chwili, to jest to jednak niezwykle stresujące; sprawia, że każdy, nieważne jak szczęśliwy moment mojego życia przykrywa głęboki cień.
Joan jestem bardzo bardzo podobna do Ciebie. Nie okazuję na zewnątrz bliskim że ich kocham. To dla mnie oczywistością. Czasami łapie się na myśli że moja matka która niby wie że ją kocham otrzymuje całkowicie sprzeczne sygnały. Ciągle się kłucimy… ranimy… jestem odbiciem ojca. On wiecznie zamknięty w sobie..
Niedostępny… ponury… nigdy No dobra przyciśnięty do muru tak… nie mówił mi że mnie kocha… nie chwalił i nie okazywał tego że jest że mnie dumny… jest? Był kiedykolwiek?
Nie. A zresztą nie wiem…
Moi bliscy są…tak jak Olga to opisała. Człowiek gna do przodu.z dnia na dzień żyje jak chomik w kołowrotkiu.. a życie ucieka wraz zunikatowymi chwilami :/
Jeśli chodzi o relacje ze zwierzakami to moja kotka Ellie jest dla mnie tym co dla Ciebie Olgo Rubi. No ale Ty to wiesz. Po 3 latach jednak ja też widzę że przywykłam do tego że jest. Stała się meblem? Początkowo nierozłączne byłyśmy a teraz? Ja pracuje. Wieczorem gdy próbuję zwrócić moją uwagę potrafię się wręcz zdenerwować. Nie doceniam jej jak kiedyś. Tego że jest to kot wyjątkowy. Że śpi mi na głowie… łasi się non stop gdy tylko jestem w domu. Na przełomie roku mnie także dopadły te myśli że nie okazuję jej jak wielkim darem jest. Nie mam przyjaciół. Nie dbałam o relacje z ludźmi. Męczą mnie.ale tak jak Ciebie czasami mam potrzebę poobcować z drugim homo… niestety nie mam z kim…
Jest Ellie ale ona Stała się taką oczywistością że niewyobrażalnie boję się tej chwili gdy odejdzie… ona jest całym moim życiem:(
Oprócz tego mam psa. Ale on jest dla mnie tylko psem. To zwierzak użyteczny jak każdy inny. Jest też królik. Ale one gdy odejdą nie wywołają umnie smutku. Będzie mi pewnie brak elementów dnia. Ale ich? Raczej nie. Żadnego psa nigdyniw dażyłam tak głębokim uczuciem jak Ellie. Obawiam się zarazem że żaden kot jej nie zastąpi tzn. Nie jej tylko niszy uczuciowej. Gdyby jej zabrakło teraz pękło by mi serce… Może gdy będzie miała odejść z uwagi na wiek to moja trauma będzie mniejsza.
Dlaczego tak jest że nam ludziom relacje tak łatwo powszednieją? Nie tylko w stosunku do nas samych ale i innych istot? Dziś głaszcze Ellie co dnia bez powodu. Początkowo patrzyła na mnie podejrzanie („odbiło Ci kobito?”) Teraz nachalny jest po 100x… :)
No cóż. Wiesz Olga. Ja myślę że się po prostu starzejemy :/
„Dlaczego tak jest że nam ludziom relacje tak łatwo powszednieją?” – Ponieważ mózg potrzebuje uproszczeń i obniża wydatki energetyczne. Gdybyś ciągle żyła w stanie zakochania, manii czy innej silnej pasji, nie mogłabyś funkcjonować, nie widziałabyś zagrożenia etc.
„Wiesz Olga. Ja myślę że się po prostu starzejemy :/” – Nie lubię tego stwierdzenia, gdy wypowiada się je na serio. Starzeniem się można tłumaczyć wszystko. To wygodne wytłumaczenie na rzeczy, których np. komuś się nie chce zrobić.
Dziękuję za podzielenie się swoim podejściem <3
Nie mogę się zgodzić i napisać, że nie widzę niczego złego w braku emocjonalności. Póki nie wpływa to na innych - okej. Kiedy wpływa, przestaje być okej. Analogicznie można być milczkiem i odzywać się do dziecka raz dziennie. Starszemu to nie zaszkodzi (może...), ale młodsze po prostu nie rozwinie się prawidłowo.
Wiesz, że… teraz wywróciłaś trochę moje postrzeganie Ciebie? Początkowo miałam Cię za taką, która stroni od ludzi, lubi samotność, ale właśnie choć ludzie wkurzają, to ich lubisz. Przynajmniej wybranych, bliskich. Potem mi uzmysłowiłaś, że podobnie jak ja, ludzi nie lubisz i to było dużym zaskoczeniem. A tu… jednak! Dobrze, że zdałaś sobie sprawę z tego, co jest u Ciebie problemem i że wychodzisz tego. Na zmiany nigdy nie jest za późno. O nie, brzmię jak coach, haha. Czekaj, nie bij, jeszcze jedno małe „wiedziałam!”. Przy wpisie, w którym napisałaś, że nie byłoby Ci żal, gdyby bliscy się zmienili na innych etc., tak sobie pomyślałam, że to pewnie przejściowe i luźno pomyślałam, że szukasz czegoś w sobie. Wydałaś mi się wtedy trochę… zagubiona, wiesz? Bez obrazy jednak! Dobrze jest się gubić, szukać. Inaczej się niczego nie znajdzie (w sobie, w życiu, ogółem).
Co do Rubi – wiesz, że nigdy bym nie powiedziała, że traktujesz ją jak oczywistość? Ja każde parę sekund, właśnie jak czekam na wodę na kawę czy coś, to gadam do moich i nawet nigdy nie myślałam nad tym, to takie jak oddychanie. I… tu ogromny szacunek, że otwarcie to wszystko o sobie napisałaś, bo właśnie w dzisiejszych czasach w internecie wiadomo, jak ludzie próbują się kreować (od razu przypominają mi się opisy „mój skarbek…”, słodziaśne zdjęcia, a realnie poza obiektywem zerowe zainteresowanie). Ty pokazujesz na swoim przykładzie, co jest ważne. Ważne jest odnalezienie tego w sobie, co się dla nas liczy.
Troszkę skomplikuję Ci analizowanie mnie (oby ku Twej uciesze :P). Mianowicie chciałabym lubić ludzi jako ogół. Aktualnie nie potrafię powiedzieć, co wobec nich czuję. Na pewno wolę się trzymać od większości z daleka (gdybym mogła zrobić dla nich coś miłego, ale jednocześnie nie musieć nawiązywać z nimi żadnego kontaktu, byłoby najlepiej; może m.in. dlatego lubię blogowanie?). Nadal w samotności jest mi najcudowniej, a kontakty z ludźmi ograniczam do paru godzin kilka razy w tygodniu. Natomiast uzmysłowiłam sobie, jak dużym błędem jest myślenie, że ludzie nie są mi potrzebni wcale lub mało. W rzeczywistości jestem z nimi w kontakcie stale, po prostu preferuję drogę elektroniczną. Jak jest ciepło i mam okazję być obok nich – obok tych naprawdę bliskich ludzi – wolę wyjść z domu i spędzić z nimi „namacalny czas”. Wciąż jednak w granicach mojej niskiej tolerancji społecznej :P
Nie obrażam się. Masz rację, byłam i jestem zagubiona w wielu kwestiach. Szukam siebie od nowa :)
Dużo potencjalnie niemiłych rzeczy muszę jeszcze o sobie napisać. To znaczy chcę, nie muszę. Jedno jest niezmienne od lat – bardzo, bardzo zależy mi na byciu prawdziwą i życiu w zgodzie ze sobą. Gdybym jutro uznała, że chcę mieć dziecko, wierzę w Boga, czuję się mężczyzną albo cokolwiek innego, nie kisiłabym tego w sobie.
Lubię analizować ludzie. :D
Ja często sobie myślę, że chciałabym, by ludzie dali się lubić… Jednak w ludzkości ogółem dostrzegam tyle wad, że choćbym chciała, to nie umiem ich lubić. O, to, co piszesz – robić coś dobrego na odległość. W punkt! Chociaż… u mnie to nie to. Ale to akurat i w moim odczuciu jest w sumie fajne. Mama latami lubiła ludzi, ale znielubiła, jak zaczęła analizować poszczególne zachowania, pod kątem społecznym etc. To dopiero smutne.
Wiesz, że… tym, co napisałaś, wcale nie skomplikowałaś, a potwierdziłaś to, co sobie myślałam? Zawsze miałam Cię za osobę lubiącą czas spędzać z ważnymi osobami, tylko, że… nie za dużo czasu.
Kontakt drogą elektroniczną. U mnie to tak, że taki toleruję, ale i taki niespecjalnie lubię; nie za dużo. Naprawdę niewiele osób jest w moim odczuciu wartych utrzymywania kontaktu, bo cenię sobie jakość relacji.
Niemiłe rzeczy są… ludzkie. Podoba mi się, jak ktoś do tych niemiłych związanych z jego osobą potrafi się przyznać. To rzadkość, jak i pełna szczerość – a i właśnie to jest kolejny czynnik, dla któego większości ludzi nie lubię. Nieszczerość mierzi.
Dobrze, że szukasz! Mam nadzieję, że znajdziesz.
Wydaje mi się, że prawdziwą siebie, swoje miejsce znalazłam częściowo i wciąż odkrywam, rozwijam tę część siebie. Stało się to chyba… w ciągu ostatnich dwóch lat, chociaż nigdy nie czułam się bardzo zagubiona. Odkąd pamiętam byłam blisko obecnego punktu / stanu. Obecnie najbardziej w sobie lubię to, że mimo nielubienia ludzi, uwielbiam świat; ludzi toleruję, gdy muszę, ale… wyzbyłam się w większości gniewu, nerwów, nie wydaje mi się, bym czuła nienawiść. Chodzi o to, że nielubienie ludzi u mnie w parze nie idzie z życzeniem im źle czy coś. Wręcz przeciwnie! Życzę im jak najlepiej – może wtedy byliby lepsi? Jakoś też… nie złoszczę się. Tak od jakiegoś roku zaczęłam rzeczywiście w pełni żyć spokojnie, w harmonii i autentycznie się za wiele nie złoszczę.
Co to znaczy, że uwielbiasz świat?
Ja jestem niesamowicie otartą osobą, tak bardzo bardzo. Nie sprawia mi problemu rozmowa z ludźmi nawet dopiero co poznanymi… ale do czasu kiedy nie trwa to zbyt długo. Jak idę na imprezę to do pierwszej w nocy max, jak wyjeżdżam ze znajomymi to na maksymalnie 3-5 dni, jak odwiedzam rodzinę to na weekend. Ludzie na dłuższy czas mnie męczą, wolę krótko acz intensywnie. Nagadać na wszystkie tematy, a potem wrócić do ukochanych czterech ścian. Nie czuje się wtedy źle, a wręcz przeciwnie, słowo samotność nie wywołuje u mnie strachu, bo jest dla mnie normalnością. Może też samotność to niezbyt dobre określenie, bo nigdy nie czuje się sama, ale najbardziej lubię towarzystwo… swoje jakkolwiek próżnie to nie zabrzmi. I chyba tak było odkąd pamiętam, zawsze byłam bardzo lubiana, ale jednak mimo wielu ludzi wokół niewielu było bardzo blisko, a nawet jeżeli byli to z ich odejściem nie wyrywałam sobie włosów z głowy. Mam zaufanych kilka osób i tyle mi wystarczy. Co ciekawe jestem obrzydliwie emocjonalna, ło matko, typowa ryba zodiakalna. ACZKOLWIEK uczucia do drugich ludzi są dla mnie problematyczne, myślę że swojego rodzaju chłód wyciągnęłam z domu, takie wzorce. Nie mam do nikogo o to pretensji, ale wiem jak bardzo mnie to ukształtowało. Ciekawa jestem tylko czy i na ile się to zmieni, na razie nie widzę siebie tworzącą rodzinę, partner tak, ale to chyba maksimum moich możliwości.
Każdy ma inne potrzeby społeczne, moje raczej są mniejsze niż Twoje. Uważam, że dobrze znać siebie, ale też pozwolić sobie na odkrywanie nowych informacji na temat siebie. Zamknięcie się w „taki jestem, kropka” uniemożliwia samorozwój.
Nie wierzę w astrologię.