Zaskoczeni wpisem? Ciszę niedzielnowpisową na blogu postanowiłam przerwać z uwagi na sytuację, która przydarzyła mi się w pierwszej połowie maja. (Mogłam opublikować tekst wcześniej, wszelako zależało mi na utrzymaniu ciągu recenzji ciastek proteinowych Quest Nutrition i Sante). Otóż pewnego poranka, jak zresztą co dzień, zalogowałam się na pocztę livingową i znalazłam powiadomienie, iż w dwóch systemach – InPost i Epaka; niewątpliwie interesują was tego typu szczegóły – została zarejestrowana paczka. I to nie byle jaka, bo od mojego ulubionego producenta deserów mlecznych, czyli Ehrmanna.
Początkowo pomyślałam, że ktoś zrobił sobie niewybredny żart. Skorzystał z zakładki kontaktu, zanotował numer paczkomatu, który podałam, po czym wysłał mi cokolwiek – przyjmijmy, że martwego szczura – i podpisał się jako Ehrmann. Przyznaję, byłoby to mistrzostwo w byciu wrednym, wszak mimo nieufności tliła się we mnie nadzieja, że jednak nadawca jest tym, za kogo się podaje. Dziwne jedynie, że wcześniej się ze mną nie skontaktował. Nie zapytał o nic, niczego nie napisał. Cisza w eterze.
Ehrmann – mój ulubiony producent deserów mlecznych
Zanim przejdę do dalszej opowieści, muszę odnieść się do kwestii Ehrmanna jako mojego ulubionego producenta deserów mlecznych. Nie chcę, by ktokolwiek, kto przypadkowo wejdzie na blog i trafi na ten wpis, pomyślał: noo taa, dostała paczkę, to zaraz ulubiony. Zakładam, iż stali czy choćby regularni czytelnicy livingu wiedzą, że Ehrmann jest moim ulubionym producentem od dawna. Kilka lat temu przejął pałeczkę od Mullera i od tamtego czasu pilnie jej strzeże. Piszę o tym w recenzjach deserów Ehrmanna, wspominam w tekstach dotyczących produktów innych marek. W moim zestawieniu najlepszych deserów mlecznych i wegańskich od propozycji Ehrmanna aż się roi. Wszystko to powstało przed otrzymaniem paczki, a gwarantuję, że nie umiem przewidywać przyszłości.
Wyżej wyjaśniłam powód, dla którego niniejszy wpis nie pojawił się wcześniej. Równie istotny jednak jest powód, dla którego nie pojawił się później. W dniu otrzymania przesyłki miałam już zaplanowane do publikacji cztery recenzje nowości Ehrmanna. Jedna jest bardzo krytyczna, druga bardzo pochwalna. Także pod tym względem fakt otrzymania paczki niczego nie zmienił. Nie wprowadziłam poprawek do recenzji, nie zdecydowałam się na wycofanie tej krytycznej. Dodatkowo nie zmieniłam zdania o Ehrmannie. Każdemu producentowi prędzej czy później zdarzy się wypuścić coś, od czego smaku bądź konsystencji mamy ochotę wziąć i umrzeć. Ehrmann nie jest wyjątkiem. Natomiast w całościowym ujęciu producent ten ma doskonały asortyment, którego na polskim rynku – niestety – jest tylko ułamek. Oczywiście to moja opinia, a wiadomo, iż opinia jest jak… :)
Paczka od Ehrmanna – High Protein~ i gadżety
Koniec ogłoszeń opinialnych, powracamy do opowieści. W dniu otrzymania powiadomienia z InPostu poszłam do paczkomatu i zeskanowałam kod. Zanim potencjalne szczęście trafiło w moje ręce, miałam chwilową przepychankę ze skrytką, która nie chciała się otworzyć i której drzwiczki musiałam podważyć kluczem. (Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Ale by było, gdyby się nie udało, a paczka wróciłaby do nadawcy. Zgroza!) Potem wyjęłam ciężki karton z największej skrytki i – zastanawiając się, gdzie jest góra, a gdzie dół, bo przesyłka została włożona do paczkomatu etykietą do boku – zaniosłam do domu.
Myślałam, że poczekam do wieczora. Najpierw z odbiorem, potem z otwarciem. Nic z tego. Nie wytrzymałam ciśnienia. Już po chwili wiedziałam, iż rzeczywiście otrzymałam podarunek od Ehrmanna. Znalazłam list z podziękowaniem za recenzje na blogu (i tutaj ja również chcę gorąco podziękować – dziękuję, ekipo Ehrmanna!), coś do zjedzenia oraz coś do wykorzystania w codzienności.
Zakładam, iż zawartość paczki interesuje was bardziej niż Olgowe perypetie, toteż poświęcam jej osobny akapit. Żeby przedłużyć napięcie, zacznijmy od gadżetów. W paczce znalazłam czarny plecak-worek z nadrukami, który wykorzystałam tego samego dnia podczas wieczornego spaceru. Jest wygodny i ładny, a ja bardzo chętnie zostanę – już zostałam – chodzącą reklamą Ehrmanna. Dalej trafiłam na porządny długopis: czarny, elegancki, miły w dotyku, a la prezesowy, dwie długie łyżeczki, niestety plastikowe, a szkoda, bo jestem łasa na łyżeczki (i miseczki), czerwony kubek z nadrukami i czerwoną smyczkę rodem z lat 90, której niestety nie wykorzystam, aż tak nie tęsknię za dzieciństwem.
Ehrmann: High Protein Pudding, High Protein Drink, High Energy + milk
Jeżeli chodzi o desery mleczne, Ehrmann bardzo miło mnie zaskoczył. Zakładam, iż osoba bądź osoby odpowiedzialne za kompletowanie paczki rzeczywiście i porządnie zapoznały się z treściami na livingu. Nie raz miałam do czynienia z firmami, które proponowały mi coś, co trafiało w mój gust równie celnie co czekolada Wawelu do mojego żołądka. Tymczasem Ehrmann wybrał High Protein Pudding Columbian Coffee, czyli jednego ze zdobywców unicorna smaku, oraz High Protein Drink – drzewiej Shot – w wariantach czekoladowym (oceniałam pozytywnie), kawowym (spodziewam się sztosu), pistacjowym (jak poprzednio) i bananowym. Nie otrzymałam waniliowego (który oceniłam negatywnie) ani truskawkowego (podczas gdy kocham bananowe słodycze, truskawkowe traktuję jako neutralne; tutaj jednak nie jestem pewna, czy truskawkowy w ogóle trafił do Polski). Dostałam też nowość, czyli podobny do High Protein Drinka napój High Energy: czekoladowy, kawowy. Każdy deser otrzymałam podwójnie.
Zabawne wydaje mi się to, iż od jakiegoś czasu prowadzę rozmowy z przyjaciółką na temat napojów proteinowych i ciekawej, wyjątkowej formy podania (nie zdradzę jakiej, wait for it!). Namawiała mnie, żebym przełamała niechęć do jogurtów pitnych i kupiła choć jeden proteinowy. Kiedy niemal podjęłam pozytywną decyzję, trafiła mi się paczka od Ehrmanna. Tak oto decyzja podjęła się sama, a was czeka seria recenzji. Niekoniecznie prędko, wszak daty ważności świecą październikiem, ale jednak.
Raz jeszcze dziękuję, ekipo Ehrmanna. Szkoda, że nie przysłaliście mi rocznego – albo chociaż mies… tygodniowego? – zapasu High Protein Mousse czekoladowego i waniliowego ani obłędnej (!) ryżowej kaszki proteinowej, ale to nic, wszak wszystko przed nami! ;)
Kawowy pudding i napój proteinowy to moi ulubieńcy zdecydowanie. Szkoda, że mnie tak Ehrmann nie lubi.
„Każdy deser otrzymałam podwójnie.” – wiesz… jak Ci coś nie posmakuje, to ja chętnie przygarnę ;)
Kawowe już wszamane, pyszne jak zawsze.
Dobrzu ;*
Niedzielny wpis! Jak miło jest poczytać na Twym blogu o czymś innym.
Nie zrozum mnie źle – wiem, że to miejsce jest głównie o słodyczach, niemniej brakuje mi niedzielnej odskoczni od tego. :))
Wiem, rozumiem. Niestety ledwo zmuszam się do poświęcenia co drugiej niedzieli na recenzje. Rozsmakowałam się w życiu pozainternetowym.
Te łyżeczki są tak urocze *-* ucieszylabym się z nich bardziej niż z deserów :’D
Jeszcze nie przetestowałam, ale mają wyjątkowy kształt, więc jedzenie nimi będzie ciekawe.
Przeczytałem: „łydeczki” zamiast łyżeczki. :P
Głodnemu chleb na myśli.