Boję się moich tatuaży. Co noc, gdy gaszę światło w sypialni i kładę się do łóżka, spełzają ze skóry i wdrapują się na ściany. Poruszają się po nich płynnie, wydając dźwięk przywodzący na myśl skrobanie pazurami o papier. Mieszają się z cieniami rzucanymi przez meble i samochody poruszające się na zewnątrz, rozwożące do domów osoby wracające późno z pracy. Kiedy zasypiam, zlewają się z moimi snami, nadając im czarną barwę i przemieniając je w koszmary.
Boję się moich tatuaży. Każdy z nich w koszmarach staje się wielkim bezsierstnym zwierzęciem. Powykręcanym i wynaturzonym. Nigdy nie podchodzą na tyle blisko, by naprawdę zrobić mi krzywdę. Zawsze jednak wiem, że czają się tuż za mną, czekając na okazję. Czuję ich oddech na karku i ramionach. Chłodne powietrze biegnie od ręki do szyi i wyżej. Kiedy na całym ciele jeżą mi się włoski, wiem, że przybyły.
Boję się moich tatuaży. Zrobiłam je w poprzednim życiu, w którym byłam kimś innym. Długo wybierałam wzory i miejsca. Miały symbolizować rozpacz, samotność, toksyczność i ból. Uczucia, które reprezentowały osobę, którą kiedyś się czułam. Były mi posłuszne, dopóki ja byłam posłuszna im. W chwili, w której zapragnęłam żyć inaczej, ożyły. Zerwały się ze skóry jak wściekłe psy z łańcuchów, by mnie pożreć.
Boję się moich tatuaży. Przez nie któregoś dnia obudziłam się z czarnymi oczami. Nie było w nich źrenic, tęczówek ani białek. Świat, na który nimi patrzyłam, był przerażający. Ciemny, bagnisty, rozmazany. Najgorsze koszmary, z którymi dotąd musiałam mierzyć się wyłącznie w czasie snu, zaczęły rozgrywać się na jawie. Ciemność im sprzyjała. Po kilku tygodniach zaczęłam krwawić z oczu. Pobiegłam do lustra, lecz okazało się, że to wcale nie krew. To tatuaże spływały mi po policzkach, szukając nowego miejsca do zajęcia. Chciałam je wytrzeć, by nie zdążyły wsiąknąć w skórę, ale nie potrafiłam ruszyć rękoma. A może po prostu był to kolejny koszmar na jawie.
Boję się moich tatuaży. Czasem podczas snu, w którym ze strachu przed bólem i samotnością nie mogę złapać oddechu, pojawiają się nowe. Kiedy otwieram oczy i podnoszę głowę z poduszki, przemieszczają się po ciele, by zająć jak najwięcej miejsca. Zachłannie walczą o każdy milimetr wolnej, jasnej skóry. Pochłaniają pieprzyki i znamiona. Pożerają blizny świadczące o wszystkim, co do tej pory przeżyłam. Odbierają mi historię i tożsamość.
Boję się moich tatuaży. Po długich miesiącach ożywania wyłącznie nocą zaczęły przemieszczać się po skórze także za dnia. Kiedy chodziłam na samotne spacery ciemnymi deszczowymi wieczorami, czułam, jak wędrują pod cienkim materiałem kurtki przeciwdeszczowej. Szeleściły nią bardziej niż wiatr. Raz byłam bliska poproszenia o pomoc osoby, którą mijałam na ulicy. Chyba kiedyś ją znalazłam. Otworzyłam usta, by się odezwać, ale tatuaże wpłynęły mi do gardła. Zalały je czarną substancją, przez którą zaczęłam się krztusić. Nigdy więcej nie próbowałam nikomu o nich powiedzieć.
Boję się moich tatuaży. Odizolowały mnie od wszystkich, których kochałam, i wszystkiego, o czym marzyłam. Gdy próbowałam się do kogoś zbliżyć, wabiły go kształtem, gładkością i bezmiarem idealnej czerni. Nikt nie mógł oprzeć się wodzeniu po nich palcami. Za każdym razem przygotowywałam się na ból, jaki temu towarzyszył. Tusz zebrany pod skórą w kontakcie z ciałem drugiej osoby rozgrzewał się jak metal w letnim słońcu i palił mnie od środka. Miałam pamiętać, że nie wolno mi z nikim być.
Boję się moich tatuaży. Boję się, że któregoś dnia obudzę się cała czarna czernią ciemniejszą od lasu w środku nocy, głębi jaskini, części kosmosu, w której nie ma gwiazd ani planet. Czernią pierwotnego strachu, jaki zalewa człowieka, gdy czuje oddech na karku i wie, że za plecami stoi on sam – wykrzywiona czasem i przykrymi doświadczeniami karykatura przeszłego jego. Boję się spojrzeć w swoje oczy i nie rozpoznać w nich osoby, którą pragnę wierzyć, że jestem.
Boję się moich tatuaży. Kiedy zaczynam o nich myśleć, przypominam sobie, że zanim mnie stworzyły, to ja stworzyłam je. Każdy wybrałam i z czułością wyryłam w skórze. Każdemu nadałam imię i znaczenie. Zanim zaczęłam odczuwać przed nimi lęk, kochałam je i traktowałam jako część siebie. Dziś jednak boję się moich tatuaży coraz bardziej. Podejrzewam, że mogą mówić prawdę o tym, kim zawsze byłam i wciąż jestem.
***
Opowiadanie powstało 12 marca 2023 roku, tym razem nie na podstawie snu.
Bez tego, kim/jacy byliśmy wcześniej, nie bylibyśmy tymi, kim teraz jesteśmy…
Niewątpliwie masz rację, aczkolwiek są rzeczy, których zaistnienia żałuję. (Przy czym nie tatuaży, to tylko metafora psychicznych i fizycznych śladów, które odcisnęło na mnie życie).
Istnieje rzeczy, których się żałuje, dotyczy zapewne większości z nas. Aczkolwiek zapytana o to, czy mając taką możliwość, podjęłabym w przeszłości inne decyzje, odpowiedziałam, że nie. Decydując się na to, ominęłoby mnie wiele wydarzeń, doświadczenia których dziś nie chciałabym zmienić, jak np. tego, że prawdopodobnie nie poznałabym mojego męża.
Ale to i tak tylko gdybanie. I coś, na co nie da się już nic poradzić. Jedyne, co możemy zrobić, to jak najlepiej wykorzystać dni, które są przed nami. A prawda jest taka, że wielu ludzi nigdy nie doznaje takiego 'olśnienia’ i 'przesypiają’ całe swoje życie… Taki punkt zwrotny pozwala z kolei na przeżywanie kolejnych doświadczeń ze znacznie większą mocą.
Istnienie*
Myślałam o tym niedawno i doszłam do wniosku, że w moim życiu niestety nie ma żadnej rzeczy, której bym nie poświęciła, żeby mieć zdrowie. Gdybym mogła cofnąć czas, nie zachorować na ED i dziś nie żyć w ciągłym bólu, zrobiłabym to. Wierzę w siebie na tyle, iż uważam, że tak czy inaczej miałabym fajne przeżycia – bez bólu i chorób nawet fajniejsze – chociaż nie byłyby one takie same jak na obecnej drodze. Uważam też, że są życia niewarte życia. Moje niestety takie jest. Gdyby nie to, jak się czuję fizycznie, nie musiałabym korzystać z cofania czasu i wówczas uznałabym ED za budujące doświadczenie.
Nawet nie wiesz, jak bardzo Ci współczuję z powodu życia w bólu. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, przez co przechodzisz. Ogromnie Ci kibicuję w Twoich zmaganiach związanych z wychodzeniem z ED i… wierzę, że będziesz szczęśliwa. To, co napiszę, absolutnie nie ma być żadną marną pociechą, ale jestem przekonana, że są osoby, dla których stałaś się inspiracją, za sprawą której postanowiły zmienić coś w swoim życiu – może nawet nie tylko w kontekście zaburzeń odżywania. I chciałabym, żebyś wiedziała, że w myślach mocno Cię teraz przytulam :*
Dziękuję, Twoje słowa otulają mi serce :)
Przerażające i hipnotyzujące… opowiadanie? To słowo jakoś nie pasuje mi do tego utworu, wydaje się zdecydowanie zbyt płytkie i beztroskie.
Akapit ze spacerem oraz ostatni szczególnie, czytałam je kilkukrotnie za każdym razem mając wrażenie, że odkrywam ich nowe znaczenie.
Dziękuję.