Wiele osób mówi, że wiosna to najpiękniejsza pora roku. Ich ulubiona. Zachwycają się ciepłem coraz dłużej i intensywniej świecącego słońca, zapachem zakwitających drzew, setkami kolorów i odcieni rozkwitających kwiatów. Mnie jednak wiosna napawa smutkiem i lękiem. Nie potrafię chodzić na spacery i podziwiać tego, co podziwiają inni. Urządzać pikników na łące ani nawet siadać na osiedlowej ławce, by otoczony bogatym wiosennym aromatem czytać książkę. Wręcz przeciwnie, kiedy nadchodzi marzec, zaszywam się w domu, by mieć jak najmniej kontaktu ze światem zewnętrznym. Na szczęcie mój zawód umożliwia zdalne pracowanie przez większość dni w miesiącu.
Możecie zapytać, skąd ta niechęć do powszechnie uwielbianej pory roku. Otóż wiosna zapisała mi się w pamięci jako zwiastunka śmierci, kiedy miałem niespełna siedem lat. Były wczesne lata 90 ubiegłego wieku, a ja niecierpliwie skreślałem na kartce miesiące dzielące mnie od pójścia do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Na kupionym kilka lat wcześniej gruncie ojciec z dziadkiem budowali dom, w którym mieliśmy zamieszkać całą rodziną: nasza trójka, mama i babcia.
Budynek miał stanąć na ogromnym polu stokrotek, które jak co roku pojawiły się na początku marca, by już pod koniec miesiąca zachwycić wszystkich pełnym rozkwitem. Aby przygotować grunt pod fundament, ojciec i dziadek musieli usunąć zieleń i wyrównać teren. Pracowali w pocie czoła przez całe tygodnie aż do późnego wieczora. Ja z kolei przeskakiwałem nad wykopanymi przez nich dołami, turlałem się z usypanych górek, stawiałem zamki z piasku i gliny. Teren budowy był dla mnie wielkim, wspaniałym placem zabaw, na którym nie ograniczało mnie nic poza wyobraźnią.
Tak przynajmniej było na początku. Przez pierwsze tygodnie bawiłem się beztrosko i bez przeszkód. Pewnego dnia jednak ojciec zabrał się za kopanie dołu w miejscu, w którym rosło wyjątkowo dużo stokrotek. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ płytko pod ziemią znalazł ciało. Jak się wówczas zachował? Nie zapamiętałem jego reakcji. Może dlatego, że nie było żadnej. Wkrótce wraz z dziadkiem zaczęli znajdować więcej ciał. Wyciągali je z ziemi, wrzucali na taczkę i wieźli do największego dołu, który musieli wykopać, kiedy nie było mnie przy nich, być może nocą. Dół w końcu zasypali. I na tym stanął nasz dom.
Nikogo nie dziwiło, nie przerażało makabryczne odkrycie. Mało tego, sprawa była o tyle niezwykła, iż chwilę po wykopaniu i usunięciu każdego z ciał ojciec ani dziadek niczego nie pamiętali. Mieli zrelaksowane twarze i obojętne miny, zupełnie jakby dziesiątki trupów spoczywających w ziemi bez trumien były czymś normalnym. Kolejną przeszkodą do usunięcia obok kamieni, korzeni chwastów i innych elementów natury. Codziennie wieczorem wracaliśmy do mieszkania, mama podawała gorący posiłek, a ojciec i dziadek zajadali z apetytem jak gdyby nigdy nic. Ja nie potrafiłem przełknąć ani kęsa.
Skąd jednak ta wiosna? Fakty połączyłem dopiero po wielu latach. Pewnego wczesnowiosennego dnia, siedząc na lekcji i patrząc przez okno na rozkwitające kwiaty, zdałem sobie sprawę, że każde miejsce, z którego ojciec i dziadek wykopali trupa, usiane było stokrotkami. Uczęszczałem wówczas do szkoły średniej, ale nie potrafiłem odnaleźć się wśród rówieśników. Nie byłem dość zabawny, ciekawy ani towarzyski. Kiedy koledzy i koleżanki myśleli o randkowaniu, seksie i imprezowaniu, ja ciągle wracałem myślami do okresu budowy domu. Zaprzątało mi to głowę, wypełniało ją. Przerażało i fascynowało. Zresztą parę lat później fascynacja zamieniła się w obsesję.
I właśnie wtedy, będąc w liceum, zacząłem poszukiwać odpowiedzi. Dowiedziałem się, że w kulturze wielu krajów stokrotki symbolizują nadejście wiosny. Znają je niemal wszyscy, bo choć kiedyś rosły tylko w Europie, części Afryki i części Azji, teraz spotyka się je także w obu Amerykach, Australii i Nowej Zelandii. W Polsce w latach, o których piszę, zakwitały w marcu i utrzymywały się do końca jesieni. Obecnie rosną nawet dłużej – bezśnieżne zimy przedłużają ich żywot do grudnia, stycznia. Poza wiosną białe kwiaty symbolizują niewinność, czystość i skromność, czym zyskały uwagę przede wszystkim panien młodych.
Tylko ja jeden wiem, że białe stokrotki są symbolem śmierci, a wiosna, która je rodzi, zwiastuje kres życia. Tylko ja jeden zdaję się pamiętać wydarzenia z dzieciństwa, jak również wiele innych, których byłem świadkiem w późniejszym czasie, lecz którym starałem się zaprzeczać. Kiedyś na przykład, a był to maj, na osiedlowym trawniku widziałem dzieci zrywające kwitnącą koniczynę i stokrotki. Z fioletowych i białych kwiatów tworzyły małe bukieciki. Obwiązywały je trawą i układały na krawężniku.
Poczułem się zaniepokojony, choć nie wiedziałem jeszcze dlaczego. Stanąłem, by przyjrzeć się niewinnej w mniemaniu dzieci zabawie. I wtedy poczułem na plecach zimny pot. Z ziemi między białymi stokrotkami wystawały sine palce. Dzieci muskały je i potrącały, zrywając kwiaty. Zdawały się nie widzieć niepasującego elementu lub nie rozumieć, co oznacza. Pogrążone w czymś w rodzaju transu, z twarzami zrelaksowanymi i obojętnymi na koszmarny widok, przypominały mi ojca i dziadka. Czym prędzej oddaliłem się stamtąd, powtarzając w myślach, że wszystko mi się przywidziało.
Jak już wspomniałem, na pewnym etapie życia strach pomieszany z fascynacją zamienił się w obsesję. Byłem wtedy na studiach, których skądinąd nie ukończyłem. Zawaliłem naukę, spędzając całe dni w bibliotece. Siedziałem w niej od poniedziałku do soboty aż do zamknięcia. Starałem się zgłębić temat, poznać tajemnicę stokrotek. Znalazłem relacje europejskich i amerykańskich antropologów, badaczy kultur z przełomu XIX i XX wieku, podróżujących do dzikich plemion, które dziś już nie istnieją. Nawet jeśli plemiona te dzieliły setki kilometrów i było mało prawdopodobne, by kiedykolwiek się ze sobą kontaktowały, wszystkie wiązały stokrotki z czarną magią i przestrzegały przed zbieraniem ich z powodów innych niż rytualne.
Trafiłem również na historie kultur bliższych obecnym czasom, nazywane jednak legendami ludowymi stworzonymi na potrzeby guseł. Opisano je z przymrużeniem oka, podobnie zresztą jak wierzenia dzikich plemion. Ot, zabobony nieoświeconych społeczności. Historie dawnych Słowian opowiadały o młodych panienkach, które każdej wiosny plotły ze stokrotek wianki, by przypodobać się płci przeciwnej i znaleźć męża. Żadna nie wiedziała, że zakładając na głowę wianek, skazuje na śmierć siebie lub pierworodne dziecko.
I rzeczywiście, ciąże wielu młodych dziewczyn, pozornie w wieku idealnym do rodzenia, kończyły się poronieniami w późnych miesiącach lub porodami martwych dzieci. Maleńkie ciała zakopywano jak najdalej od wioski, by nie przyniosły nieszczęścia pozostałym kobietom. Tuż obok ciał dziewczyn, którym nie udało się dożyć ślubu. Trudno jednak było zapomnieć o stracie bliskich, skoro zawsze kolejnej wiosny stokrotki zakwitały i rozrastały się, by dotrzeć pod okna niedoszłych matek i rodzin zmarłych.
Niestety nie znalazłem wyjaśnienia, jak to się stało, że wstrząsające historie z odległej i nieco bliższej przeszłości zostały nie tylko zapomniane, ale także zastąpione pozytywnym przekazem. Jak doszło do tego, że przeklęte kwiaty zaczęły pojawiać się w wierszach, powieściach i tekstach piosenek. Na obrazach i w filmach. W Ameryce stokrotkę uczyniono zdrobnieniem imienia Margaret. Do kulinariów wkroczyła jako roślina jadalna, w medycynie naturalnej zaś zaczęto jej używać w celach leczniczych. Mało tego, jak na ironię wybrano ją na symbol zrozumienia i solidarności z osobami cierpiącymi na depresję. Studiując niekończącą się listę miejsc, w których występuje wzmianka o stokrotce, zacząłem sądzić, że świat doznał zbiorowej amnezji.
Mimo fiaska edukacyjnego udało mi się znaleźć satysfakcjonującą pracę, choć z uwagi na brak dyplomu niezbyt dobrze płatną. W rezultacie było mnie stać wyłącznie na kawalerkę na osiedlu położonym daleko od centrum. Zyskałem ciszę i spokój, których potrzebowałem, lecz musiałem zmierzyć się z poważną wadą okolicy: dużą ilością zieleni. Z trawnikami i ogródkami znajdującymi się pod blokami, przy placach zabaw i w wielu innych miejscach. Każdej wiosny na tle żywo zielonej trwały pojawiają się jasne stokrotki. Kiedy mijam je w drodze do sklepu lub pracy, zastanawiam się, ile osób tu zginęło. Kto i kiedy. Dlaczego.
Fascynacja przeszła mi już dawno, a stokrotki zaczęły mnie przerażać i odpychać. Miewałem zresztą takie okresy w poprzednich latach, zwłaszcza w szkole średniej. Chodząc po mieście, wybierałem ścieżki jak najbardziej zabetonowane, pozbawione najmniejszego źdźbła trawy. Nie zawsze mi się to udawało, o czym dowiadywałem się, jak tylko wkraczałem na ulicę, na której rosła choćby jedna stokrotka. Muszę tu jednak zaznaczyć, że widok pojedynczej stokrotki jest niemożliwy do napotkania – rośliny te zawsze występują w grupie.
O obecności stokrotek na ulicy, na którą akurat wszedłem, dowiadywałem się z zapachu. Dla części osób jest delikatny, świeży i przyjemnie zielny. Niektórzy uważają, że stokrotki nie wydzielają woni, a jeszcze inni, że pachną nieprzyjemnie. Dla mnie po prostu śmierdzą, a smród ów przywodzi mi na myśl rozkładające się ciała. Kiedy wyczuwam kwitnące stokrotki, przed oczami stają mi trupy wykopywane przez ojca i dziadka. Chociaż leżały w ziemi od setek lub tysięcy lat i już dawno powinny były zamienić się w proch, prezentowały się zgoła inaczej. Były mokre od gnijącego mięsa wymieszanego z krwią, ropą i płynem surowiczym. Spod ochłapów mięśni wystawały jasne, brudne kości. Puste oczodoły zdawały się wpatrywać w przestrzeń, a rozwarte szczęki bezgłośnie wołały o pomoc.
Co na to wszystko Karol Linneusz, słynny przyrodnik klasyfikujący rośliny? Zapewne nie dowiedział się o stokrotce niczego, co wykraczało poza jego dziedzinę. Rodzajowi roślin z rodziny astrowatych nadał wdzięczną nazwę Bellis, a gatunkowi pospolitemu występującemu w Polsce – Bellis perennis. Określił domenę, królestwo, podkrólestwo, nadgromadę i całą resztę wyznaczników klasyfikacyjnych. Ani słowem nie wspomniał o pierwotnej symbolice ani nieszczęściu, jakie niesie za sobą pojawienie się stokrotek. Choć czasem mam żal, że umieścił w spisie akurat tę roślinę, wcale go nie winię. Po prostu robił swoje. Poza tym udawanie, że coś nie istnieje, wcale nie sprawia, że problem znika.
Chociaż łacińska nazwa stokrotki pospolitej wzięła się od słów „piękna” i „trwała”, roślina ta bynajmniej nie wpływa na piękny ani trwały obraz polskiego społeczeństwa. Z roku na rok dzieci rodzi się coraz mniej. Nie pomagają zachęty finansowe od rządu, nauki Kościoła Katolickiego, z którym utożsamia się większość Polaków, ani namowy ze strony starzejących się rodziców, pragnących zostać dziadkami. Część kobiet nie chce mieć dzieci wcale, jednak znacznie więcej ma trudności zarówno z zajściem w ciążę, jak i z jej utrzymaniem. Pary decydują się na zapłodnienie in vitro, a kiedy i to nie wychodzi, adoptują dzieci.
Raz na jakiś czas w mediach robi się głośno w związku z szokującymi, nierzadko oburzającymi słowami jakiegoś polityka czy celebryty próbujących określić źródło problemu. Jaskrawym przykładem jest wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, ówczesnego prezesa partii Prawo i Sprawiedliwość, który pod koniec 2022 roku stwierdził, że niska dzietność w Polsce spowodowana jest spożywaniem alkoholu przez młode kobiety.
Powyższa diagnoza spotkała się z ostrą krytyką z wielu stron naraz. Przeciwnicy posługiwali się wynikami badań, by udowodnić, że słowa polityka są błędne i krzywdzące. Niemal wszyscy jak jeden mąż stanęli w obronie młodych kobiet. I słusznie, choć dowody, którymi się posługiwali, nie były do końca poprawne. Tylko ja znam prawdę. Nie mogłem ani nadal nie mogę jej jednak wyjawić, bo nie przystaje do XXI wieku. Ludzie uznaliby mnie za szaleńca, a moje i tak ubogie życie towarzyskie skończyłoby się bezpowrotnie.
Prawda zaś jest taka, że po dawnych Słowianach zostało nam sporo wierzeń i obrzędów, a jednym z nich jest plecenie wianków ze stokrotek. Plotą je dorosłe kobiety, nastolatki i małe dziewczynki instruowane przez mamy. Wianki zakłada się na śluby, komunie i zwykłe okazje takie jak piknik na łące czy wiosenny spacer. Kwiaty zbierają także młodzi kawalerowie, by w postaci drobnego bukieciku wręczyć swoim sympatiom. Co jednak ważne, nie wszystkim bliskość stokrotek szkodzi. Niektórych prastara klątwa zdaje się omijać. Choć ostatnie miesiące poświęciłem na wizyty w bibliotekach i przeszukiwanie sieci, nie znalazłem odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak jest. Nie dowiedziałem się również, jak uniknąć śmierci.
Dlaczego w ogóle piszę o tym wszystkim akurat teraz? Moja ukochana jest w ciąży. Do rozwiązania zostały dwa miesiące, więc mniej więcej tyle czasu mam na znalezienie odpowiedzi, choć oczywiście każdy dzień jest na wagę złota. Póki co regularnie chodzimy do ginekologa. Na USG oglądamy nasze dziecko. To dziewczynka. Lekarz prowadzący zapewnia, że rozwija się poprawnie. Za każdym razem słuchamy maleńkiego serduszka bijącego bez zastrzeżeń. Dostajemy zdjęcia i nagrania, które pokazujemy bliskim.
Przez długi czas wydawało mi się, że wszystko jest i będzie w porządku. Pragnąłem w to wierzyć. Wczoraj jednak poszliśmy na obiad do teściowej, która po posiłku zaprosiła nas do wspólnego oglądania albumów. Wśród zdjęć ze świąt, urodzin, wakacji, pobytów w wesołych miasteczkach i tysięcy innych okazji dostrzegłem to jedno, na którym moja kilkunastoletnia wówczas ukochana siedzi beztrosko na łące. Jej oczy błyszczą szczęściem, a na ustach błąka się niewinny uśmiech. Puszczone wolno włosy rozwiewa wczesnowiosenny wiatr, lekko przekrzywiając świeżo upleciony wianek ze stokrotek. Teściowa i ukochana westchnęły nostalgicznie na ten widok. I tylko ja wiem, co naprawdę oznacza.
***
Opowiadanie powstało 23 marca 2023 roku, tym razem nie na podstawie snu.