Feminatywy – tak czy nie?

Feminatywy – hasło rozgrzewające ludzi do czerwoności. W mediach, polityce i oczywiście internecie potrafi zawrzeć, kiedy tylko ktoś zastosuje wobec siebie lub jakiejś kobiety nazwę żeńską zamiast częściej spotykanej męskiej. Jedni argumentują, iż na „architektce” czy „chirurżce” można sobie połamać język, dla innych zaś określanie kobiet pilotką czy deweloperką stanowi ubaw po pachy, bo przecież „pilotka” to czapka, a „deweloperka” jest potocznym określeniem branży. (Faktycznie, gdybym wcześniej nie umarła ze śmiechu, musiałabym wstawić język w gips, wszak złamał się w dziesięciu miejscach).

W niniejszej publikacji wzięłam na tapet owe nieszczęsne, mające czarny PR feminatywy. Czym one w ogóle są i skąd się wzięły? Czy stanowią wymysł XXI wieku, a może wywodzą się z tradycji języka polskiego? Co sądzę o używaniu feminatywów i wymaganiu tego samego od innych ludzi? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedzi poniżej. Życzę miłego nurkowania w mrocznych głębinach nazw żeńskich.

Feminatywy - tak czy nie? Czy używać nazw żeńskich?

Co to są feminatywy?

Feminatywy – inaczej feminatywa (od: feminatywum) lub nazwy żeńskie – to żeńskie formy gramatyczne nazw zawodów, funkcji, wykonawców czynności i osobowych nazw charakterystycznych. Feminatywami zawsze są rzeczowniki, nie zaś przymiotniki, czasowniki czy inne części mowy. Charakteryzują je tzw. żeńskie końcówki, czyli m.in. -a (np. garderobiana), -ka (np. studentka), -ini (np. bogini), -yni (np. wychowawczyni), przynależne do rodzaju żeńskiego i wymienne na końcówki rodzaju niemęskoosobowego w liczbie mnogiej (np. garderobiane, studentki, boginie). W związku z tym feminatywy nie wymagają dodawania do języka polskiego żadnych nowych zasad. Wręcz przeciwnie: korzystają z tego, co już jest. Na dodatek jedynie rozszerzają gamę nazw żeńskich, które od dawna funkcjonują w języku powszechnym, takich jak nauczycielka, aktorka, pisarka, koleżanka, przyjaciółka, sąsiadka. Tak, to również są feminatywy.

Mimo iż feminatywy kojarzone są przede wszystkim z żeńskimi nazwami zawodów, odnoszą się do znacznie bogatszego repertuaru aspektów. Nazwy żeńskie mogą wskazywać również na tytuł (np. inżynierka), funkcję (np. dyrektorka), wykonywane czynności (np. baletnica), stanowisko (np. kierowniczka produkcji), narodowość (np. Polka), pochodzenie, wyznanie (np. chrześcijanka), przekonania (np. płaskoziemczyni), właściwości psychiczne i fizyczne, a także na wiele innych cech.

Poza wyjątkami takimi jak żona, córka czy matka, które nie mają męskich odpowiedników gramatycznych, feminatywy tworzy się od rzeczowników rodzaju męskiego (np. adwokat -> adwokatka), a także od czasowników w bezokoliczniku (np. tworzyć -> twórczyni).

Z oczywistych względów feminatywów używa się do określania kobiet.

Feminatywy - tak czy nie? Czy używać nazw żeńskich?

Skąd wzięły się feminatywy?

Każdy spór o używanie bądź nieużywanie feminatywów w końcu dociera do problemu tradycji. Jedni są przeciwni feminatywom właśnie dlatego, iż nie są zgodne z tradycją języka polskiego, inni zaś opowiadają się za nazwami żeńskimi, ponieważ  zgodne z tradycją tegoż. Gdzie leży prawda? (Na pewno nie pośrodku, czemu poświęcę osobny wpis).

Moim zdaniem prawidłowa odpowiedź brzmi: to zależy. Oto, jak ja widzę kwestię tradycyjności feminatywów w języku polskim:

FAKT: feminatywy są tradycyjne dla języka polskiego

Nazwy żeńskie to znacznie więcej niż nazwy zawodów. Jak wyjaśniłam, feminatywy nazywają kobiety w odniesieniu do wykonywanych czynności, ról społecznych, narodowości, religii i wielu innych kwestii niezwiązanych z życiem zawodowym. To sprawia, iż podpieranie się tradycyjnością feminatywów w języku polskim jest poprawne i zgodne z faktami historycznymi. Trudno bowiem utrzymywać, że kilka wieków temu na żonę mówiło się mąż, a na matkę ojciec.

Poza tym już w średniowieczu funkcjonowały feminatywy powstałe od maskulatywów takie jak gospodyni, kucharka, karczmarka, czarownica, księżna. Moim zdaniem to bardzo ważne, ponieważ mimo niesprzyjających warunków społecznych, w których kobiety nie mogły obejmować dowolnych funkcji, tworzyło się feminatywy dla tych niewielu funkcji, które jednak pełnić mogły. Czyli chociaż nie przejmowano się nierównymi prawami kobiet i mężczyzn, przywiązywano wagę do językowej reprezentacji obu płci.

MIT: feminatywy zawodowe i funkcyjne są tradycyjne dla języka polskiego

Jednakże część osób wyprowadza tradycyjność nazw żeńskich z moim zdaniem niewłaściwego punktu historycznego, argumentując, iż feminatywy zawodowe z powodzeniem funkcjonowały w języku polskim przed II wojną światową. Czy jednak feminatywy zawodowe faktycznie dobrze się miały w XII, XIII czy XIV wieku? Otóż nie. Oczywiście istniały, ale były marginalne. W istotnej skali pojawiły się dopiero na skutek emancypacji kobiet, kiedy to tworzenie nazw żeńskich dla zawodów wykonywanych dotychczas wyłącznie przez mężczyzn zaczęło mieć sens.

Pragnę natomiast zaznaczyć, iż brak popularności feminatywów zawodowych i funkcyjnych w odległej historii Polski (tradycji) nie miał podstaw gramatycznych, lecz – co szalenie istotne – społeczne. Innymi słowy: feminatywów zawodowych i funkcyjnych nie funkcjonowało zbyt dużo nie dlatego, iż tworzenie ich było niezgodne z regułami języka polskiego, tylko dlatego, że stanowiłyby słowa puste znaczeniowo (nie istniały kobiety wykonujące zawód bądź funkcję x, toteż nie było sensu tworzyć nazwy żeńskiej tej funkcji).

Dodatkowo na obronę tego argumentu dodam, iż tradycyjna rola kobiety zostającej w domu i wychowującej dzieci też nie ma sensu, jako iż w Polsce zgodnie z faktyczną tradycją kobiety musiały pracować, inaczej rodzina umarłaby z głodu. Polska była społeczeństwem rolniczym, chłopskim, a nie szlacheckim. Zatem w takim ujęciu – kiedy tradycja odnosi się do dowolnego, preferowanego przez dyskutanta punktu historycznego – feminatywy zawodowe faktycznie można uznać za tradycyjne dla języka polskiego.

Feminatywy - tak czy nie? Czy używać nazw żeńskich?

Historia feminatywów w języku polskim

Feminatywy istnieją tak długo, jak istnieje język polski. Jest to fakt i przeczenie mu nie ma sensu. Natomiast feminatywy w wąskim rozumieniu: odzwierciedlające nazwy żeńskie zawodów i pełnionych funkcji, przez większość historii Polski zajmowały marginalne miejsce i istniały jedynie w odniesieniu do zawodów i funkcji niskiego szczebla społecznego. Nic dziwnego, skoro prestiżowe życie zawodowe i edukacja zarezerwowane były dla mężczyzn. Najzwyczajniej nie opłacało się tworzyć pustych znaczeniowo wyrazów, niepotrzebnie zajmujących miejsce w słownikach.

Największy wzrost znaczenia feminatywów i jednocześnie zwiększenie ich katalogu nastąpiły w pierwszej połowie XX wieku na kanwie ruchów emancypacyjnych kobiet z przełomu wieków XIX i XX. Zmiany wówczas były spore, wszak w 1918 roku kobiety nareszcie otrzymały prawa wyborcze, w kolejnych latach zaś m.in. uchylono ograniczenia prawne i procesowe obejmujące mężatki. Emancypacja kobiet odbiła się także na rynku pracy i edukacji – panie pojawiły się na uniwersytetach (co prawda wniosek o dopuszczenie kobiet do nauki na uniwersytetach uchwalono w 1894 roku, jednak początkowa liczba studentek była znikoma), to zaś odblokowało im dostęp do prestiżowych zawodów i funkcji. Ponadto I wojna światowa spowodowała niedobór męskich pracowników, toteż kobiety stały się niezbędne na rynku pracy i musiały zająć stanowiska po mężczyznach.

Emancypacja kobiet i straty wojenne, czyli dostęp pań do studiów i prestiżowych zawodów oraz konieczność wsparcia polskiej gospodarki ze względu na ogrom wakatów, przełożyły się na powstanie nazw żeńskich dla zawodów wykonywanych wcześniej tylko przez mężczyzn. Nazwy tworzono symetrycznie, najczęściej od maskulatywów – nazw męskich – poprzez dodanie na końcu litery a. Pojawiły się słowa takie jak profesorka czy doktorka. Była to ogromna zmiana nie tylko społeczna, ale także formalna: feminatywy związane z nazwami zawodów zaczęły trafiać do słowników jako poprawne językowo i równoprawne maskulatywom. Oczywiście proces ten przebiegał stopniowo, gdyż każda duża zmiana budzi opór, zwłaszcza że skojarzenie maskulatywów z prestiżem i dominującą pozycją mężczyzn w społeczeństwie było bardzo silne. Niemniej jednak owe zmiany miały charakter konsekwentny i znaczący.

Feminatywy - tak czy nie? Czy używać nazw żeńskich?

Sytuacja feminatywów uległa drastycznej zmianie po II wojnie światowej za sprawą PRL-u, a raczej ówczesnych władz. Nazwy żeńskie uznano za zacofane i godzące w postęp języka. Postęp, którym miało być uważanie form męskich za po pierwsze prestiżowe i nobilitujące, a po drugie… odzwierciedlające równość płci. Tak, z jakichś powodów uznano, iż to właśnie maskulatywy są odpowiednią formą zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet, rzekomo uwzględniającą obie płcie (tzw. użycie generyczne) i gwarantującą równouprawnienie. Osobom korzystającym z feminatywów zarzucano nienowoczesne trzymanie się tradycji językowej. (To ostatnie jest dla mnie nieco zagadkowe, bo czy faktycznie mniej więcej pięćdziesiąt lat używania wystarczy, by nadać czemuś miano tradycji? Zwłaszcza że feminatywy wcale nie stały się równe maskulatywom, lecz były dopiero w procesie).

W tym samym czasie jednak, czyli PRL-u, do męskich nazw zawodów zaczęto dodawać słowo pani, więc teoria równości płci osiąganej za sprawą maskulatywów i praktyka korzystania z samych form męskich ewidentnie się rozjechały. Ponadto władze w ramach aktywizacji kobiet do pracy w sektorach rolnictwa i przemysłu promowały określenia takie jak brygadzistkakolejarka czy traktorzystka.

Ostatecznie pokłosiem PRL-u jest silnie zakorzenione w polskim społeczeństwie dwoiste podejście do feminatywów dotyczących zawodów i funkcji. Zawody prestiżowe i nobilitujące mają w większości nazwy męskie (u kobiet w połączeniu ze słowem pani bądź bez), natomiast zawody mało prestiżowe i mające niską rangę społeczną w większości mają nazwy żeńskie. Chociaż po 1989 roku feminatywy wróciły do łask, do dziś nie zdołały odrobić znaczenia z pierwszej połowy XX wieku, a tym bardziej zwiększyć społecznej akceptacji względem tamtego okresu. Dozą optymizmu napawają globalizacja i rozwój technologii, jak iż przynoszą do Polski bądź wytwarzają nowe zawody, dla których powstają nazwy równocześnie żeńskie i męskie (np. petsitter i petsitterka, copywriter i copywriterka).

Feminatywy - tak czy nie? Czy używać nazw żeńskich?

Feminatywy & maskulatywy: Czy używać feminatywów?

Zrównanie feminatywów (nazw żeńskich) z maskulatywami (nazwami męskimi) przewidywano już kilkakrotnie. Miało nastąpić po II wojnie światowej w związku z umacniającą się rolą kobiet na zróżnicowanym rynku pracy, następnie po 1989 roku z uwagi na wyjście spod buta obcych władz, a teraz dzięki rozwojowi technologii i kulturowym czerpaniu z Zachodu. I co? Cóż, najwyraźniej jajco.

Ja jak najbardziej jestem za feminatywami, co wynika z kilku powodów. Przede wszystkim uważam feminatywy za przejaw równości kobiet i mężczyzn na płaszczyźnie językowej. Sto lat temu kobiety wywalczyły sobie prawa do nauki, pracy w prestiżowych zawodach, głosowania, samostanowienia mimo bycia mężatką i innych rzeczy. Rozumiem, dlaczego obecnie część kobiet preferuje maskulatywy zawodowe – po prostu jesteśmy do nich społecznie przyzwyczajeni – ale kompletnie nie pojmuję, jak kobiety te mogą negować funkcję stosowania feminatywów. Z przyjemnością korzystają z miażdżącej większości praw wywalczonych wraz z emancypacją, lecz kiedy przychodzi do zastosowania feminatywu zawodowego, kichają i prychają. Zakładam, iż chodzi o wymiar polityczny, wszelako feminatywy nie są deklaracją polityczną ani ideologiczną i nie powinno się ich w ten sposób odbierać.

Z powyższym argumentem wiąże się kolejny powód, mianowicie iż feminatywy są zgodne z logiką społeczno-historyczną. Jakie czasy i obyczaje, taki język. Dawniej właściciel ziemski mógł mieć chłopa za nic i w pewnym sensie posiadał go jak niewolnika. Dzisiaj nie wyobrażamy sobie, aby ktoś kogoś posiadał lub zwracał się do niego w sposób urągający godności. Jeżeli zaś tak się dzieje, jest społecznie potępiane. Podobnie dawniej kobieta miała niższy status względem mężczyzny i mniej praw od niego, a dziś stawiamy na równość. Dlaczego owej równości nie miałby odzwierciedlać język?

Feminatywy są zgodne także z logiką językową. Język polski jest przygotowany na tworzenie feminatywów w takim samym stopniu co na tworzenie maskulatywów. Mało tego, polski w przeciwieństwie do chociażby angielskiego opiera się na zróżnicowaniu płciowym. Mamy do tego wielowiekowe ramy gramatyczne: rodzaje żeński i niemęskoosobowy dla kobiet (plus odmiana zgodna z tymi rodzajami) oraz rodzaje męski i męskoosobowy dla mężczyzn (plus odmiana~). Oznacza to, że feminatywy nie są żadną nowomową ani błędem.

Szczególnie ważny jest ostatni fakt, jako iż językoznawcy uznają feminatywy za poprawne i systemowo dopuszczalne. Chociaż prywatne opinie językoznawców są zróżnicowane – co zresztą dotyczy wszelkich dziedzin nauki i nie powinno nikogo dziwić – Rada Języka Polskiego uznaje feminatywy za poprawne i kropka. Nie oznacza to oczywiście, iż można je komuś narzucać, równocześnie jednak bezzasadne jest negowanie ich użycia.

Polacy przejawiają uprzedzenia wobec feminatywów zawodowych głównie z powodów społeczno-historycznych. Maskulatywy zawodowe wydają się poważne i doniosłe, podczas gdy feminatywy kojarzy się z czymś infantylnym i mniej ważnym. Moim zdaniem w tym wypadku warto pracować nad przekonaniami, nie zaś walczyć z feminatywami. Forma gramatyczna słowa nie odzwierciedla wiedzy, kompetencji ani doświadczenia w danym zawodzie czy na danym stanowisku. Prezeska nie jest gorsza od prezesa tylko dlatego, że nazwa jej funkcji występuje w rodzaju żeńskim, podobnie jak endokrynolożka od endokrynologa, a adwokatka od adwokata.

Feminatywy - tak czy nie? Czy używać nazw żeńskich?

Feminatywy są zgrabniejsze od formy pani + maskulatyw. Chociaż do niektórych połączeń jesteśmy przyzwyczajeni, przez co wydają nam się naturalne: pani doktorpani profesor czy pani poseł, inne udowadniają, że owa konstrukcja wcale nie jest naturalniejsza dla języka polskiego niż feminatywy: pani copywriterpani programista, pani weterynarzpani bibliotekarz, pani sprzedawcapani kelner.

Dodatkowo, jeśli mnie źródła nie zmyliły, feminatywy są bardziej przedwojenne (polskie), a konstrukcja pani + maskulatyw powojenne (cóż). Dla mnie akurat ten argument ma małą wagę, jednakże jeśli ktoś jest fanem polskich tradycji i wykazuje niechęć wobec rzeczy narzuconych z zewnątrz, w konsekwencji powinien promować feminatywy, nie zaś się im sprzeciwiać.

Względem feminatywów kierowane są pewne dwa zarzuty, moim zdaniem niedorzeczne. Pierwszy to trudność konstruowania i/lub wymawiania niektórych feminatywów. Zarówno w internecie, jak i w rzeczywistości można trafić na głosy, iż feminatywy typu chirurżka są straszne i dane osoby nie będą ich używać, bo połamią sobie język. Po pierwsze tego typu nazwy żeńskie są mniejszością. Po drugie rozumiem, że słów takich jak dżdżownica, dżdżysty czy nawet bezwzględny i bezwstydny dane osoby również nie używają, bo są zbyt trudne? Drugi zarzut natomiast to zbieżność znaczeń feminatwywów z innymi słowami. Jak kobieta może być pilotką, skoro pilotka to czapka, hehe??? Cóż, a pilot to akcesorium do przełączania kanałów w telewizorze. Osoby traktujące ów zarzut na poważnie chyba właśnie wyszły spod kamienia i ominął je fakt, że w języku polskim występuje ogrom słów o nawet nie podwójnym, lecz wielokrotnym znaczeniu (słowa te to homonimy).

Jak już wielokrotnie podkreśliłam, feminatywy nie są nowe. Załóżmy jednak na moment, iż jednak są. Czy to sprawia, że nie powinno się ich używać? Nic podobnego. Każdego roku do języka polskiego wchodzą nowe słowa, z którymi się oswajamy i które zostają z nami na stałe. Wynika to m.in. z potrzeby nazywania zjawisk nowych, dla których nie mamy adekwatnych określeń. Wiele terminów dotyczy rynku pracy, który rozwija się z uwagi na nowe technologie. Dlaczego możemy mieć hejtficzerstalking i rozbudowaną mowę korporacyjną, ale feminatywów – naturalnych dla języka polskiego, nie zaś zapożyczonych jak wymienione przed chwilą przykłady – nie?

I wreszcie stosowanie feminatywów może dobrze wpływać na przyszłe pokolenia. Nasze myślenie o świecie wynika m.in. z tego, jakiego języka używamy (i na odwrót). Inaczej: język kształtuje rzeczywistość (ponownie: na odwrót też). Co przychodzi wam pierwsze do głowy, gdy słyszycie: sędziaprokuratorlekarz lub inżynier? Mnie mężczyzna. Podobnie dzieciom, co wykazało badanie Redraw The Balance przeprowadzone w 2016 roku przez organizację Inspiring The Future. Poproszono w nim sześćdziesiąt sześć dzieci w wieku od pięciu do siedmiu lat, by narysowały przedstawicieli zawodów takich jak chirurg, strażak, pilot myśliwca. Zaledwie pięć narysowało kobiety. W tym ujęciu używanie feminatywów pomaga przełamywać stereotypy płciowe, zwłaszcza związane z wykonywaniem zawodów.

Feminatywy - tak czy nie? Czy używać nazw żeńskich?

Nazwy żeńskie w XXI wieku: czy używać feminatywów? – podsumowanie

Feminatywy nie są sprzeczne z logiką naszego systemu językowego i nie stanowią błędu. Mało tego, zostały uznane za poprawne przez Radę Języka Polskiego. Używanie ich ma sens społeczno-historyczny, jako iż obecnie kobiety pracują w zawodach, w których dawniej nie pracowały, a także obejmują funkcje wcześniej dla nich niedostępne. To zaś czyni feminatywy po prostu funkcjonalnymi (nie były funkcjonalne w wiekach, w których nie istniały kobiety pełniące dane funkcje).

Jednocześnie używanie feminatywów nie jest obowiązkiem. Nadal poprawnymi formami stosowanymi wobec kobiet są zarówno maskulatywy, jak i konstrukcja pani + maskulatyw (z pewnym wyjątkiem – nie powinno się tworzyć konstrukcji z panią, kiedy dostępny jest powszechnie przyjęty feminatyw, np. błędem jest zastąpienie nauczycielki formą pani nauczyciel). Oznacza to, iż tak samo jak nie można nikomu zabronić stosowania feminatywów, nie można na nikim wymusić rezygnacji z form, do których jest przyzwyczajony. W moim odczuciu obie drogi są niewłaściwe. Oburzanie się i wyśmiewanie osób korzystających z feminatywów odbieram jako brak wiedzy, ignorancję i/lub buractwo, z kolei wyniosłość i ostentacyjne poprawianie osób trzymających się maskulatywów uważam za przeciwskuteczne.

Ludzie nie lubią nowości, które wymuszają na nich porzucenie utartych szlaków, przyzwyczajeń i ogólnie pojętej wygody. Feminatywy – mimo istnienia od zarania języka polskiego – są tego typu nowością, gdy chodzi o równoprawne użycie. Wymagają zmiany nie tylko językowej (należy zmodyfikować dotychczasowy prywatny słownik), ale także światopoglądowej (aby chcieć używać nazw żeńskich, najpierw trzeba zrozumieć, że chirurżka nie jest mniej kompetentna niż chirurg). Ponadto u dużej grupy osób niesłusznie budzą negatywne skojarzenia z przynależnością polityczną lub ideologiczną.

Mnie odpowiada łagodne promowanie, czyli osobiste używanie bez nakłaniania do tego samego innych ludzi. Póki mówimy o drugiej osobie z szacunkiem – a stosowanie bądź zaniechanie stosowania feminatywów nie jest dla mnie równe z szacunkiem lub jego brakiem; może się wiązać, ale nie musi – wszystko jest w porządku.

8 myśli na temat “Feminatywy – tak czy nie?

  1. Moim zdaniem ważnym czynnikiem w negatywnym nastawieniu do feminatywów jest kontekst obecnych czasów. Od kilku lat ciągle nas się poucza, wciska się na chama różne ideologie. Ludzie są tym po prostu zmęczeni, a teraz doszły jeszcze te feminatywy. Moim męskim zdaniem feminatywy są dobre z założenia, ale jak większość idei są wprowadzane nieudolnie. Wiele z nich brzmi po prostu paskudnie i nie za bardzo mam pomysł co z tym fantem zrobić. Nie wiem jak np. ze słowa „gość” zrobić wersję żeńską, która nie brzmi paskudnie i nachalnie. „Gościni” to idiotyzm wg mnie, ale nie znajduję nic lepszego. Dodam, choć może jako facet nie mam racji, że nie rozumiem tego doszukiwania się dyskryminacji w braku formy językowej. Zawsze uważałem formę męską za bardziej neutralną od żeńskiej, a nie za dominującą. Nie upajam się faktem, że kobieta w gościach jest gościem, więc jako facet mam nad nią przewagę, bo mam swoją formę, a ona nie. Może syty głodnego nie zrozumie. Niemniej jednak uważam, że język zyskałby kolorów, gdybyśmy mieli więcej słów o zabarwieniu płciowym. Tyle, że trzeba by wiele słów skonstruować od nowa, a nie na siłę kulfonić istniejące.

    1. Zgadzam się, że forma popularyzacji feminatywów bywa zniechęcająca, na szczęście nie zawsze i nie u każdego.

      Nie widzę absolutnie niczego złego w słowie „gościni”. Uważam, że brzmi Ci paskudnie, bo nie jesteś do niego przyzwyczajony. Wątpię, abyś również „bogini” uważał za idiotyczne słowo i używał wyłącznie określenia „żeński bóg”.

      „Zawsze uważałem formę męską za bardziej neutralną od żeńskiej, a nie za dominującą.” – I w tym sęk! Bo dlaczego tak uważałeś? Ponieważ tak jest. A popularyzatorzy feminatywów chcą to zmienić. Z wieloma rzeczami rodzimy się jako faktami zastanymi, jednakże wraz ze zmianami kulturowymi dowiadujemy się, że można robić coś inaczej. Gdybyśmy niczego nie zmieniali, bo „dobrze jest, jak jest”, dzisiaj kobiety by nie głosowały, a w domach bogatych służyliby niewolnicy.

      „Tyle, że trzeba by wiele słów skonstruować od nowa, a nie na siłę kulfonić istniejące.” – Skonstruowanie języka od nowa uważam za nieosiągalne i bezsensowne, gdy do dyspozycji mamy formy, które istniały. Nawet Twoja pogardzana gościni istniała.

      1. Jednak końcówka -gini brzmi jakoś naturalniej niż – cini. Poza tym w słowie bogini jest jakaś taka dostojność i wyższość, która tam pasuje, a w gościni ta końcówka jest w moim odczuciu pretensjonalna i śmieszna. W tym temacie feminatywów jest ogólnie dużo nienaturalnego podejścia wg mnie i jak już napisałem wcześniej, wcale nie chodzi mi o sam zamysł. Języki mają swoją dynamikę i swoje melodie, nacechowanie fonetyczne słów i tak dalej. Gdy formy żeńskie nie łamią tychże, nikt nie marudzi. Ale słowa jak ta gościni czy (o zgrozo) ministra łamią te zasady i dlatego wielu ludzi im się sprzeciwia. Ta ostatnia, ministra, brzmi jak jakaś sroga baba, przecież to słowo ma konstrukcję zgrubienia. Naprawdę wolałbym, by powoli wprowadzano nowe słowa zamiast grzebać przy tej melodii języka, której zmiana będzie nosiła bierzmo zmian na siłę. A na koniec dodam coś, co raczej Ci się nie spodoba, ale ogólnie nie podoba mi się energia towarzysząca tym głośno krzyczącym kobietom szukającym „równości”. Cudzysłów, bo wg mnie one wcale nie chcą żadnej równości. Chcą się zamienić miejscami, bo z ogromną pogardą wypowiadają się o mężczyznach i jest na to przyzwolenie. Jak zwykle, na uprzywilejowanego można pluć. Taka np. Magda Mołek na tym swoim kanale YouTube co chwilę wtrąca jakieś wysrywy w stronę facetów, ona ich po prostu nienawidzi. Taka osoba nie chce być na równi z nimi, ona chce ich „pokonać”. Temat rzeka. Niestety świat był i zawsze będzie tworzony głównie przez mężczyzn, bo takie jest biologiczne uwarunkowanie, a silniejszy będzie dominował nad słabszym. Wiele kobiet nie chce się z tym pogodzić, z tym rozpisaniem ról już na starcie. Co nie zmienia faktu, że kobiety mają wiele cech, których brakuje mężczyznom i wg mnie powinno się dążyć do wyrównywania szans i szerzej korzystać z dobrodziejstwa cech kobiecych. A wracając do języka, nie masz wrażenia, że to afera na siłę? Dlaczego nazwa profesji czy roli nie może być nazwą odklejoną od tożsamości osoby? Ja mówiąc „gość” nie czuję, że to słowo określa mnie jako mnie, tylko pewną dynamikę sytuacji. Na tej samej zasadzie, i przepraszam za brak lepszego przykładu, jak słowo „fajtłapa”. Jakbym był fajtłapą, to też nie doszukiwałbym się tu dyskryminacji, bo ta żeńska forma nie jest o mnie. Jest o modelu zachowania.

        1. Końcówka to -ini, a nie -cini ani -gini. Władczyni jest z podobnej grupy, a pewnie też nie brzmi Ci źle, ponieważ do władcy i władczyni jesteś przyzwyczajony. Obstaję przy twierdzeniu, że Twoje poczucie niewłaściwości czy też idiotyczności pewnych słów wynika z nieprzyzwyczajenia do nich. Zauważ jednak, że każdego roku przywykamy do zupełnie nowych słów, np. tych trafiających do konkursu na młodzieżowe słowo roku. (A, podkreślam, feminatywy w przeciwieństwie do nich nie są zupełnie nowe).

          Właśnie o to chodzi, że feminatywy niczego nie łamią, tylko wypełniają istniejące zasady języka polskiego treścią. Jeżeli uważasz, że są wbrew zasadom, opisz, co masz na myśli. Moim zdaniem powoływanie się na argument, iż „coś jakoś brzmi”, nie jest dobry, ponieważ nowe w słowniku słowa zawsze brzmią obco, aż się osłuchają i stają się zwykłe.

          Pomyliłeś się, bo akurat tego typu aktywizmu też nie lubię :) Jestem za równością, a nie wyższością kobiet nad mężczyznami. Z takich gorętszych kwestii: jestem za zrównaniem wieku emerytalnego i jestem za całkowitym zniesieniem obowiązkowej służby wojskowej, bo ani kobiety, ani mężczyźni nie powinni ginąć wbrew sobie.

          „Niestety świat był i zawsze będzie tworzony głównie przez mężczyzn, bo takie jest biologiczne uwarunkowanie, a silniejszy będzie dominował nad słabszym. Wiele kobiet nie chce się z tym pogodzić, z tym rozpisaniem ról już na starcie.” – Nie zgadzam się. Tzn. zgadzam się, że był przez prawdopodobnie większość historii. Jednakże mężczyźni nie są biologicznie właściwsi do rządzenia światem. Na szczęście mamy takie czasy, w których coraz bardziej liczą się kompetencje, coraz mniej siła. A kiedy już liczy się siła, np. w zarządzaniu wojną, przewagę nad fizyczną ma siła charakteru.

          „Dlaczego nazwa profesji czy roli nie może być nazwą odklejoną od tożsamości osoby?” – Napisałam o tym cały artykuł, nie mam do dodania niczego więcej. Musiałabym się powtarzać i przywoływać argumenty. Jak coś, odsyłam do punktu „Feminatywy & maskulatywy: Czy używać feminatywów?” oraz podsumowania, w nich znajduje się sedno. Przy okazji napisałam tam, że feminatywy nie są nowe ani tworzone wbrew regułom języka – czyli przedstawiłam fakty przeciwne Twojemu postrzeganiu sprawy. Jeśli nie przeczytałeś całości – albo nie zrobił tego ktokolwiek inny, kto sprawdza komentarze – chyba ostatnie dwa punkty publikacji są najlepszym fragmentem do zrozumienia mojego punktu widzenia.

          1. Dzięki, że nie odebrałaś fragmentu „Niestety świat był i zawsze będzie tworzony głównie przez mężczyzn” jako próby dyskredytowania kobiet, bo rzeczywiście nie taki był mój zamysł. Po dodaniu komentarza żałowałem, że nie wyjaśniłem dokładniej o co mi chodziło. Miałem na myśli to, że mężczyźni niejako wymuszali model społeczny wg własnych upodobań, bo jako fizycznie silniejsza jednostka mogli zmusić kobiety do podporządkowania się. Wiek XX i XXI to ogromny przełom w lepszą stronę pod tym względem. Chciałbym jednak, by wybrzmiało coś, co siedzi mi w głowie. To też może być coś, co się wielu kobietom nie spodoba, a zwłaszcza takim w stylu Magdy Mołek. To, co teraz napiszę rozwścieczy niektóre feministki. Otóż poprawa sytuacji kobiet na świecie jest w głównej mierze DOBRĄ WOLĄ mężczyzn i tak moim zdaniem powinno się na to patrzeć. Brzmi to brutalnie, ale tak jest. Cały ten świat opiera się na dynamice dominacji i podporządkowania, gdzie silniejszy wygrywa. Siłą kobiet jest coś, co w bezpośredni sposób nie sprzyja dominacji nad mężczyznami. Innymi słowy, wojna między mężczyznami a kobietami zostałaby wygrana przez mężczyzn, bez dwóch zdań. Stąd, dla mojego męskiego umysłu, podejście do tematu w stylu Magdy Mołek jest po prostu śmieszne. Ta jej agresja i urojenia są nie do zniesienia, jest to dla mnie po prostu odklejka i głupota. Kolejna sprawa jest taka, że rzeczywiście w dzisiejszych czasach inne cechy pozwalają ludziom dominować. Pytanie tylko dlaczego tak jest. Odpowiedzią jest rozwój cywilizacji i technologii, które pozwoliły wydelegować co bardziej przyziemne czynności do maszyn. Rozwój cywilizacji, za który odpowiadali w ogromnej większości mężczyźni, z różnych powodów. Czyli dzisiaj taka Magda Mołek korzysta z dobrodziejstw stworzonych przez tych mężczyzn, których tak bardzo nienawidzi, dzięki którym może sobie siedzieć i szczekać na mężczyzn. Dobrze, dalej już będzie miło :) Sam marzę o świecie, gdzie płeć nie determinowałaby społecznie losu, bo w równym traktowaniu i szansach jest coś pięknego i właściwego. Pamiętajmy, że dzisiejszy świat jest już tak oddalony od natury, że równie dobrze mógł wyglądać zupełnie inaczej.

            1. „Otóż poprawa sytuacji kobiet na świecie jest w głównej mierze DOBRĄ WOLĄ mężczyzn i tak moim zdaniem powinno się na to patrzeć.” – Ponownie się nie zgadzam. Po pierwsze kobiety są połową populacji, więc gdyby mężczyźni nie wykazali się „dobrą wolą”, istnieje szansa, że kobiety podjęłyby walkę o swoją niezależność w jakiś spektakularny sposób. Po drugie zrównanie słabszej grupy z silniejszą nigdy nie było – albo było rzadko – wynikiem dobrej woli tej drugiej. Niewolnicy przestali być niewolnikami, bo potrzebowano ich do wojny (ofc w Ameryce, nie światowej). Kobiety przestały być podrzędne, bo z uwagi na wojnę brakowało mężczyzn do pracy, więc trzeba było dać im więcej praw. A zatem to raczej potrzeba i przymus – a nie dobra wola – wprowadzają równość. Czasem zaś odkrycia naukowe, bo udowadniają coś, co wcześniej było w sferze przekonań (na dodatek błędnych). Moim zdaniem patrzenie na tego typu zmianę kulturową jako na łaskawość grupy rządzącej, a nie determinację podległej i/lub ewolucję relacji obu, jest nadużyciem.

              „Cały ten świat opiera się na dynamice dominacji i podporządkowania, gdzie silniejszy wygrywa.” – W poprzednim komentarzu napisałam, że w dzisiejszych czasach znacznie mniej, co podtrzymuję. Obecnie liczą się kompetencje i siła charakteru (która nie ma płci), a nie siła fizyczna. // „Pytanie tylko dlaczego tak jest. Odpowiedzią jest rozwój cywilizacji i technologii, które pozwoliły wydelegować co bardziej przyziemne czynności do maszyn.” – To tak. Rozwój nauki również. // „Rozwój cywilizacji, za który odpowiadali w ogromnej większości mężczyźni, z różnych powodów.” – Głównie z takiego, że kobiety nie mogły. Pracować, edukować się, samostanowić, zabierać głosu etc. // „Czyli dzisiaj taka Magda Mołek korzysta z dobrodziejstw stworzonych przez tych mężczyzn, których tak bardzo nienawidzi, dzięki którym może sobie siedzieć i szczekać na mężczyzn.” – Masz świadomość, że Ty też siedzisz wygodnie na pupie i korzystasz z wieków rozwoju, do których nie przyłożyłeś palca? ;> To nie tylko Magda Mołek. To znaczna większość zwykłych ludzi, którzy nie pchają świata do przodu, tylko po prostu żyją.

              Na koniec pytanko: Po co oglądasz Magdę Mołek, skoro tak Cię frustruje? :P

              1. Jestem fanem wywiadów, ale już jakiś czas temu odpuściłem te u Mołek, bo nie mogłem wytrzymać tych wstawek pseudofeministycznych i jej mizdrzenia się. Niektórzy prezenterzy i prezenterki powinni jednak zostać przy prompterze.

                1. Jeżeli jesteś zainteresowany również wieloosobowymi dyskusjami, gorąco polecam kanał Jubilee na YouTubie, a dokładnie serię wideo Middle Ground. Świetna rzecz.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.