W ramach przerwy od wyzłośliwiania się na ludzi i urządzania innych festiwali nienawiści postanowiłam zaserwować wam coś sympatycznego. Jest to opowieść – a w zasadzie pięć wycinków z długich opowieści – o najpiękniejszych randkowych momentach, jakie mi się przydarzyły. Takich, które mimo kilkunastoletniej już niekiedy przepaści czasowej wciąż wywołują we mnie uśmiech i błogość. Ot, mała odmiana od mojego na co dzień złośliwego, sfrustrowanego i kąśliwego ja.
Na wszelki wypadek nie zdradziłam, kogo dotyczą historie ani kiedy się rozegrały. Jeśli przeczyta je osoba będąca bohaterem którejś z nich… cóż, dziękuję za piękne przeżycie.
Nietypowa pierwsza randka
Jednego z chłopaków, z którymi byłam bardzo długo – należy liczyć w latach! – wynalazłam sobie na Naszej Klasie w związku z pewnym wydarzeniem cyklicznym, które później miałam przyjemność współprowadzić. Początkowo znajomość rozwijała się internetowo, czyli dokładnie tak, jak lubię, bo można poznać drugą osobę bez ewentualnego tracenia czasu na kogoś, kto jest niekompatybilny charakterem.
Datę pierwszego spotkania sam na sam ustaliliśmy na dzień, kiedy byłam z rodziną poza miastem, więc musiałam wyrwać się nieco szybciej i wrócić do Wrocławia. Wybraliśmy się do kina, czego nie polecam na pierwszą randkę, bo ani tam pogadać, ani upewnić się, że potencjalny partner nie ma zeza lub nie pluje, kiedy mówi. Nic dziwnego, że po seansie głupio się było rozejść, bo co to za randka bez rozmowy? Ponieważ bliscy mieli wrócić dopiero za parę dni, a wiedziałam, że w mojej szafie z ubraniami grzeje się czerwone winko domowej roboty dziadków, zaprosiłam nowego kolegę do siebie.
Nie zważając na fakt, że nieznajomy mógł być mordercą, gwałcicielem, złodziejem lub innym zbirem, wpuściłam go do środka. Spiliśmy się winem i zasnęliśmy na moim łóżku, patrząc sobie w oczy. Nie próbował się do mnie dobrać ani nie zrobił niczego podejrzanego. Już wtedy wiedziałam, że jestem zakochana w tych oczach i w tym obcym mi jeszcze człowieku. Rano obudziłam się z przerażeniem, że uciekł, jak to w filmach. Ale nie, był. I był tak jeszcze przez kolejnych parę lat.
Taniec w ulewie podczas burzy
Nie lubię, jak pada na mnie zimny deszcz. Jeszcze bardziej nie lubię, gdy suche ubrania stają się mokre i kleją się do ciała niczym opakowanie do mlecznej czekolady otwieranej w środku lata. Czegóż to jednak nie można poświęcić dla ukochanej osoby i przeżycia z nią wyjątkowej chwili?
Pewnego dnia, kiedy pojechałam na weekend (?) do ówczesnego ukochanego, rozpętała się ogromna, groźna i mordercza burza. Zamiast podziwiać ją przez okno, postanowiliśmy wyjść, dać się trzasnąć piorunowi i w efekcie zyskać nadprzyrodzone moce. W blasku rozdzierających niebo błyskawic, skąpani w rzęsistym deszczu zatapiającym planetę, tańczyliśmy pośrodku trawy wolny taniec. Zapewne puściliśmy z telefonu naszą piosenkę, bo jednak tańczyć do dźwięku natury jest nieco gorszym pomysłem.
Oświadczyny w naszym miejscu
Mało kto wie, że kiedyś tam byłam zaręczona. Trochę na niby – bo pierścionek tani i mi wstyd, ale kupię ci lepszy i wtedy powiemy twojej rodzinie – a trochę naprawdę, bo w tamtym czasie byliśmy przekonani, że będziemy razem na zawsze i o to na zawsze całkiem nieźle dbaliśmy, i wychodziło nam przez długi czas.
Jak każda poważna para mieliśmy nasze powiedzonka, naszą piosenkę i nasze miejsca. Któregoś dnia poszliśmy na spacer do jednego z naszych miejsc, być może najbardziej naszego ze wszystkich. Podejrzewałam, co się święci, bo ówczesny ukochany wyglądał tak, jakby usiadł tyłkiem na jeżu. Oczywiście bez spodni. Nie przeszkodziło mi to jednak spłakać się ze szczęścia jak bóbr, kiedy na środku ulicy klęknął i zapytał, czy będę jego jeszcze trochę bardziej, niż byłam w tamtej chwili.
Pocałunek do góry nogami
Uwielbiam się całować. Przede wszystkim z osobami, które kocham, które są dla mnie ważne lub do których czuję pociąg. Kiedy te trzy cechy się połączą, pocałunek smakuje najlepiej i jest godny zapamiętania, czasem na lata. (Czy na zawsze, jeszcze nie wiem, ale napiszę wam, ja tylko osiwieję).
Jednym z moich ulubionych pocałunków w życiu jest ten, który przydarzył mi się na wesołym miasteczku, czyli w miejscu, które kochałam wówczas tylko trochę mniej niż osobę, z którą się do niego wybrałam. Na jednej z ekstremalnych atrakcji, których urok polega na lataniu głową w dół, uznałam, że chcę tę osobę pocałować, bo dzięki temu nie zapomnę o chwili nigdy. Jak widzicie, nie pomyliłam się.
Wspominając tamtą chwilę, czuję spokój i radość. Rzadko myślę o sobie jako o kimś szczęśliwym, a wówczas owo szczęście trzymałam w dłoni. Czuję też ciepło wakacyjnego słońca na skórze i lekką adrenalinę skumulowaną w brzuchu, bo przecież po minutowej przerwie wesołomiasteczkowa atrakcja musi runąć w przepaść, kolejny raz wyciskając z ludzi tępe krzyki przerażenia.
Oglądanie gwiazd z dachu
Zacznijmy od tego, że wychodzenie na dach w blokach mieszkalnych jest zakazane, ble, fuj i absolutnie tego nie róbcie, bo odpadną wam prawa ręka i lewe ucho. Zapamiętane? Bardzo dobrze. Ponieważ jednak mnie brak jednej ręki niestraszny, na dach wypełznąć mi się zdarza. Jest to dla mnie ważne miejsce – tak jak łóżko, acz nie chodzi o seks, tylko o mebel, na którym nie sadzam zwykłych znajomych – więc zapraszam tam tylko wyjątkowe osoby. Takie, którym chcę pokazać kawałek mojego świata.
Konieczność zachowania ciszy, żeby sąsiedzi nie wezwali policji, w połączeniu z gapieniem się w niebo nakrapiane diamentowanymi gwiazdami, ma w sobie coś niesamowitego, bajkowego i magicznego. Czuję się tam chwilowo szczęśliwa i wolna. Przy okazji to sprawdzian dla zaproszonej osoby, czy jest ze mną kompatybilna. Jeśli się nudzi albo nie rozumie, co wzbudza mój zachwyt, cóż… nie porozumiemy się. Jeżeli jednak czuje dokładnie to, co ja, znajomość ma potencjał. Na kompatybilności można coś zbudować.
***
O magicznych momentach randkowych lubię nie tylko pisać, ale również czytać. Koniecznie opowiedzcie w komentarzach o chwilach, które wyryły wam się w myślach i które do dziś wspominacie z nostalgią. A może wyjątkowy moment dopiero przed wami? Dajcie znać, jak byście chcieli, aby wyglądał.
Cudowne te Twoje historie, aż mi się mordka uśmiechnęła <3 bardzo wzruszyla mnie ta historia z oswiadczynami, no i musialo być naprawdę romantycznie w tym tacy w deszczu i na dachu :) ale powiem Ci, że to kompletnie nie mój styl :D mialam kiedyś chlopaka, który na randki chcial chodzić tylko do parku z kocykiem że polezec i pogapić się w chmurki. No myslalam ze go uduszę! Chłopak, którego wspominam najlepiej, brał mnie na randki do domu strachów, do kina na horror albo do siebie gdzie gralismy w gry komputerowe. Może i jesteśmy trochę dziecinna, ale dla mnie to jest najlepszy sposób spędzania czasu z drugą osobą :D a patrzenie w niebo i "nicnierobienie" doprowadza mnie do kociokwiku :D
Uwielbiam domy strachu i horrory. W gry z chłopakami też grałam. Jak się jest z kimś długo, przerabia się wszystko :P Tyle że po latach to do takich chwil jak opisane wracam pamięcią. Na horror mogę iść ze znajomymi, do domu strachu sama – i na odwrót. Do tańcu w deszczu potrzebuję kogoś, kogo kocham. To moje zdanie :)
Tu masz rację – w deszczu nie potańczę sobie raczej z przyjaciółką, bo to by było co najmniej dziwne :D inna sprawa że mnie po prostu nie kręcą tego typu rzeczy :)
Chciałabym spotkać kiedyś osobę która polezy ze mną na kocu w gwiaździstą noc i złapie za rękę … poleniuchuje na polanie w lesie w upalny dzień szukając postaci wśród białych oblokow klebiących się ma błękitnym niebie chmur …
Kto powie że mu na mnie zależy i że bym zawsze została taka jaka jestem bo taką mnie chce !
Ah no cóż wszystko przede mną albo i nie … bliżej mi niestety do baby jagi w chatce leśnej na kurzej stopce :P
Wierzę, że spotkasz taką osobę. Chęci i otwartość na związek to już dwa kroki na drodze do poznania kogoś. Pamiętaj, że musisz tych kroków trochę wykonać, bo pod kamykiem nikt Cię nie znajdzie. W swoim tempie i na swój sposób, ale rób kroczki :)
Ja, mimo 27 lat na karku przeżyłam taką niezapomnianą randkę dopiero miesiąc temu . I choć pierwsza okazała się również ostatnią to absolutnie będę ją nosiła w pamięci przez długie lata.
Pięknie jest spotkać miłego faceta na drugim końcu polski, przegadać przy piwie kilka godzin, pójść na długi spacer, ukryć się przez jedzącymi nas komarami w kolejnym pubie, całować się przy dźwięku hejnału mariackiego, śpiewać razem przeboje Guns’N”Roses i LinkinParku, zdobyć parkiet niczym w Dirty Dancing, być noszoną na rękach przez parki wrócić do hotelu gdy zaczyna się świtać.
Eh. Nawet smętnym marudom zdarza się poczuć chwilowe szczęście.
Aż mi się zrobiło ciepło na serduchu :) To wyjazdowa, jednorazowa znajomość?
Niestety jednorazowa atrakcja wyjazdu służbowego
Może to i dobrze? Nie wiesz, czy po tygodniu nie okazałby się złamasem. A tak masz wspaniałe wspomnienia.
Miałam nie komentować, bo to jeden z wpisów tego typu, do których jakoś zbytnio nie mam jak się odnieść w komentarzu. Zawsze czytam Twoje niedzielne wpisy, ale często albo nie mam potrzeby zabierania głosu, albo czuję, że chciałabym napisać tyle, że… wyszedł by mój wpis pod Twoim wpisem, a nie komentarz, a nie chcę takiej formy.
Tu jednak wyjaśnię. Trochę obcym jest dla mnie rozstrzyganie najpiękniejszych randkowych momentów. Jestem taką nieromatyczką, że w takiej kategorii nawet nigdy nie myślałam i sytuacje, które przez większość ludzi byłyby pewnie uznane za piękne jak z bajki, w moim przypadku byłyby krępującym koszmarem. Moje romantyczne momenty? Niet, bez takich!
Miła jednak wydaje się pierwsza sytuacja – podoba mi się podejście, że się nie dobierał itp.
Taniec w deszczu? Nie umiem sobie Ciebie takiej wyobrazić. Albo raczej nie tak, jak w filmach… Bo widzę Ciebie w szarej bluzie i luzacko ubranego, fajnego faceta, „muzę z telefonu” i nie, nie wolny taniec, a beztroski itd. :D
O proszę, łatwo zgadnąć, jaka atrakcja w wesołym miasteczku była najlepsza dla chłopaka. Raczej nie wata cukrowa. Obiektywnie brzmi genialnie, ale zupełnie nie w moim stylu.
Oglądanie gwiazd – o! Niekoniecznie z dachu, ale to uwielbiam. Wolę w samotności, ale rozumiem też, że innym takie chwile mogą wydawać się romantyczne i chcą je dzielić z innymi.
Z mojego nastawienia pewnie wynika, że ja nie mam w sumie przepięknych, romantycznych momentów z randek, którymi warto podzielić się ze światem.
Często jednak piszę w komentarzach rzeczy, które pewnie interesują tylko mnie.
1. Jechaliśmy na koncert. Gorąco, plułam sobie w brodę, że dałam się namówić, samochód się zepsuł – w ogóle beznadzieja. Polna droga, zadupie, cudem znalazł się obleśny mechanik, kilka godzin w plecy, bo zrobił od ręki. Okazało się, że na miejscu i noclegu nie będzie, bo ktoś pomylił weekendy. Źle, źle. Na koncert weszliśmy jakieś pół godziny przed końcem, wpuścili nas cudem. Nie podobało mi się, tłum, ciasnota. Meh. Obce miasto, obok widzę wkurozpacz, a mi głupio, bo nie żałuję przegapienia koncertu. Wyszliśmy i… niebo było piękne. Spanie w samochodzie i gapienie się na gwiazdy. Lekka adrenalina, czy nie przywali się jakaś straż miejska czy coś.
2. Prawie jak Twój taniec w deszczu… wyszliśmy, mimo że pogoda nie była za ładna. Wziął parasolkę i gdy zaczęło padać, szliśmy pod nią obok jakiejś rzeczki z kaczkami. Chciał mnie pocałować, jednak wiatr uniemożliwił to, bo tak zawiał, że powlókł nas pod tą parasolką prawie do wody. Nie, to nie było romantyczne, było jednak tak śmiesznie, że się prawie posikałam i z uśmiechem to wspominam. To były cudowne, zabawne chwile.
3. Moje ulubione. Mały życiowy dołek, dużo problemów, tragiczna wizja przyszłości. Dobrze, że wtedy nie byłam sama. Nie była to umówiona randka. Po prostu wyciągnięto mnie do klubu, na dyskotekę czy cholera wie co, ale drink mi nie smakował, muzyka i ludzie do d… Ach ta postawa pesymistycznej introwertyczki. No ale dobra. Wyszłyśmy. Ciemno, więcej dziwnych ludzi, ale jej blok był całkiem blisko. Wyjęła z torebki mlecznego truskawkowego Wedla i poczęstowała mnie. Widząc trochę podwójnie (dwa truskawkowe Wedle, ja pie…), niepewnie sięgnęłam.
-Ode mnie wszystko weźmiesz? – słyszę.
-Od ciebie wszystko smakuje – uśmiecham się krzywo, ironicznie.
Słyszę śmiech i „Nie tak szybko. Zamknij oczy, otwórz gębę”. Zrezygnowana kręcę głową, ale ok. W ustach ląduje kostka ciemnej czekolady, zamykam je, czuję całusa, otwieram oczy. Widzę figlarny uśmiech i tabliczkę ciemnej czekolady (bordowe opakowanie!), sugestywne strzelenie brwiami i słowa: „Cała twoja”. To była zajebista czekolada i to był zajebisty całus (nie lubię pocałunków).
Nie ma jednej, konkretnej, ustalonej definicji romantyzmu. Twoje historie są super i ja widzę w nich romantyzm. Najbardziej w trzeciej. Tyle ogromnych rzeczy dzieje nam się w życiach, a w 'sercach’ (umyslach, wiadomo) zapisujemy jako szczególnie ważne kilkuminutowe detale sprzed milionów lat. Lubię to :)
Trzecia to moja ulubiona, chyba najbardziej… Moja. :D
To fakt. Ale tak samo jakieś drobne głupoty sprzed lat potrafią zapisać się w pamięci lepiej, niż jakieś wielkie wydarzenia.