Czy przyjęłabym somę i zrezygnowałabym z siebie, by być szczęśliwym człowiekiem?

Soma – substancja psychoaktywna z powieści Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya. Przyjmuje postać półgramowej tabletki, którą bierze się w ciągu dnia w zależności od zapotrzebowania. Zapewnia powszechnie szczęście, euforię i błogość. Usuwa smutek, przykrość, stres i wszelkie inne negatywne emocje.

Od czasu do czasu nachodzi mnie na rozważania, co bym poświęciła, aby zyskać coś innego. I czy w ogóle zdecydowałam się to zrobić. Przykładowo w tym roku zaczęłam się zastanawiać, czy wyrzekłabym się siebie, zrezygnowała ze swoich myśli i cech, pozbyłabym się prawdziwych emocji, by zyskać nieskończone poczucie szczęścia. Bez zmartwień, smutku, poczucia straty, a przede wszystkim bólu.

Kto czytał książkę Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya – lub chociaż oglądał serial na Netflixie, aczkolwiek stanowi on kiepski punkt odniesienia do dzisiejszych rozważań, bo intensywnie rozjechał się z fabułą powieści – ten wie, że przyjmowanie somy mogłoby nie skończyć się kolorowo. Zamiast być wiecznie szczęśliwa, męczyłabym się z poczuciem sztucznej euforii, spod której przebijałoby się prawdziwe ja, uparcie zakłócając efekt, który chciałam osiągnąć. Na potrzeby dzisiejszych rozważań załóżmy jednak, że soma działałaby poprawnie, a po przyjęciu pierwszej tabletki dałoby się skutecznie odciąć od samego siebie i swojego naturalnego koktajlu emocji.

Soma i prawdziwe szczęście w życiu człowieka

Co trzeba oddać, by być szczęśliwym dzięki somie?

Naturalnie aby być szczęśliwym, radosnym i beztroskim, trzeba oddać siebie. Wszystkie myśli, uczucia, fantazje, sny, pragnienia, plany, marzenia. Posiadane cechy charakteru, zdolność doświadczania przykrych emocji i myślenia o nich. Swoją decyzyjność i moc samostanowienia, wolną wolę i w ogóle cokolwiek, co czyni człowieka unikalnym: osobowość, charakter etc.

Całkowite zrzeczenie się swojego wewnętrznego, naturalnego dla istoty ludzkiej skomplikowania to dopiero pierwsza wada. Drugą jest władza, jaką zdobywają nad człowiekiem inni – twórcy somy i osoby rządzące. Absolutna kontrola emocji i pragnień ludzkich daje władcom perfekcyjny środek nadzoru i manipulacji społeczeństwem. Na dodatek władcy nie muszą nikogo zmuszać do przyjmowania somy, wszak kto by nie chciał czuć się wiecznie dobrze, bez skutków ubocznych charakterystycznych dla obecnie znanych środków psychoaktywnych takich jak chociażby alkohol?

Soma i prawdziwe szczęście w życiu człowieka

Szczęście w pigułce – tak czy nie?

Gdy wszyscy biorą somę, nigdy nie dochodzi do buntu ani sprzeciwienia się zarządzeniom władzy. Owszem, to groźne – zwłaszcza z obecnego punktu widzenia – ale warto pamiętać, że przy okazji nie ma na świecie depresji, ataków lękowych, zaburzeń odżywiania, agresji, zbrodni, chorób, cierpienia. Wasza mama nigdy nie dostanie raka i nie umrze w cierpieniu. Wasza miłość nigdy was nie zdradzi ani nie porzuci, bo – cóż – nigdy nie będziecie nawet myśleli, żeby mieć partnera. Nie będziecie zdolni do miłości wobec konkretnej osoby, raczej będziecie darzyć ciepłym uczuciem ludzi ogółem.

Po przyjęciu somy nie da się dłużej posługiwać indywidualnym kompasem moralnym ani żadnymi znanymi i cenionymi wcześniej zasadami etycznymi. Nie można zatem wybierać między dobrem a złem charakteryzowanymi z obecnego punktu widzenia. Ale za to wszyscy ludzie są prawdziwie równi*: bez względu na płeć, wiek, kolor skóry, orientację seksualną i wcześniej wyznawane poglądy, sympatie polityczne czy religie. Zresztą trzech ostatnich już nie ma, bo ludzie przestają myśleć.

Podsumowując, za cenę wolności, indywidualności, zdolności do krytycznego myślenia, osobistej moralności i całokształtu bycia człowiekiem zyskuje się nieskończone poczucie szczęścia, bezpieczeństwa, spokoju i harmonii ze wszechświatem. Tak, jest się kontrolowanym i zarządzanym przez kogoś, ale zupełnie się o tym nie wie i nie pamięta się wcześniejszego siebie. Oto fikcyjny dylemat, przed którym stanęłam. Pytanie, czy przystałabym na taki świat.

* No dobra, są równi wewnątrz klas społecznych, jednak nikomu nie przeszkadza fakt, iż został przypisany do danej klasy. Wszyscy biorą somę i są szczęśliwi, w pełni akceptują przydzielone zadania.

Soma i prawdziwe szczęście w życiu człowieka

Prawdziwe szczęście w życiu człowieka – czym jest?

Zanim wezmę na tapet główny dylemat niniejszej publikacji, chwila przerwy na prawdziwe szczęście w życiu człowieka. Kontrowersyjną ideę, nad którą filozofowie głowią się od najdawniejszych lat, a i tak wciąż nie wiadomo, czym owo prawdziwe szczęście miałoby być. Kusi mnie, by napisać, że ilu ludzi, tyle odpowiedzi, aczkolwiek wydaje mi się, iż jednak większość ma wspólną odpowiedź. Brzmi ona po prostu: nie wiem. Co najwyżej aspekty, które zostają podane jako możliwe składowe prawdziwego szczęścia, są różne. Rodzina, przyjaciele, relacje międzyludzkie, miłość, partnerstwo, religia, wysoki status społeczny, pomoc innym, dobre jedzenie, dach nad głową, bezpieczeństwo, odosobnienie, szybkie życie, wolne życie, zarządzanie innymi, służenie innym… można by tak w nieskończoność.

A zatem prawdziwe szczęście, czym jest? Nie wiem. Podobno da się je osiągnąć pomimo bólu, cierpienia, tęsknoty, smutku, żalu, gniewu, zazdrości, urazy i wszystkiego tego, co nie za bardzo kojarzy się z jakimkolwiek szczęściem, nie wspominając już o prawdziwym. Tak przynajmniej się mówi. Człowiek nie jest w stanie oderwać się od człowieczeństwa, na które składają się negatywne emocje, toteż głupio byłoby powiedzieć ludziom, że prawdziwe szczęście jest poza ich zasięgiem. Zamiast tego lepiej utrzymywać, iż prawdziwe szczęście w życiu osiąga się pomimo negatywów, a nie dzięki ich brakowi. Tylko czy ktokolwiek dotarł do mety i osiągnął owo prawdziwe szczęście?

Można utrzymywać, że prawdziwe szczęście w życiu człowieka to bycie z ludźmi. Albo że prawdziwe szczęście w życiu zapewniają życie w luksusie, podróżowanie, zabawa. Dla mnie te i podobne odpowiedzi brzmią jak głupie aforyzmy z obrazków w internecie, np. tych z podpisem Paulo Coelho (niestety sama kiedyś czytałam jego książki). Zarówno deklaracja, iż prawdziwe szczęście w życiu osiąga się poprzez oddanie innym i czerpanie radości z pomagania ludziom, jak i twierdzenie, że prawdziwe szczęście w życiu człowieka to całodobowa balanga na jachcie, brzmią dla mnie tak samo idiotycznie.

Ponadto na horyzoncie widzę jeszcze jedną niewiadomą. Otóż z jednej strony szczęście i poczucie szczęścia nie muszą być tym samym. Z drugiej strony szczęście dosłownie jest subiektywnym odczuciem, więc może jednak poczucie szczęścia i szczęście oznaczają to samo. Tego też nie wiem. Po prostu nie wiem, czym jest szczęście ani co się na nie składa, a tym bardziej nie mam pojęcia, czy prawdziwe szczęście w życiu człowieka w ogóle może istnieć. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się koncepcją rodem z książki romantycznej lub pierdaforyzmu, które mają pocieszyć ludzi, aby żyło im się łatwiej i milej.

Soma i prawdziwe szczęście w życiu człowieka

Czy wzięłabym somę, aby osiągnąć mityczne prawdziwe szczęście (lub przynajmniej poczucie szczęścia)?

Okej, wracamy do somy. A zatem czy zaczęłabym przyjmować somę, aby osiągnąć prawdziwe szczęście w życiu? (Dla tych, którzy rozróżniają szczęście i poczucie szczęścia, pytanie może brzmieć: czy przyjęłabym somę, aby osiągnąć wieczne poczucie szczęścia w życiu?).

Oczywiście mogę tylko gdybać, bo ostateczną odpowiedź poznałabym dopiero w realnej sytuacji, ale wydaje mi się, że tak. W każdym razie kusi mnie wizja, że tak. Musiałby jednak nastąpić jeden warunek: somę zaczęłoby przyjmować całe społeczeństwo (niestety poza władzą, bo na tym polega znaczna część dylematu). Gdybym miała być jedynie w części ludzi biorących somę, nawet gdyby owa część stanowiła znaczną większość, nie zdecydowałabym się. W żadnym razie nie podoba mi się wizja, iż część społeczeństwa niebiorąca somy napada na część biorącą somę, po czym robi z nią, co chce: gwałci, torturuje, morduje i nie wiadomo, co jeszcze, podczas gdy somowi nieszczęśnicy nawet nie czują fizycznej krzywdy i dalej są radośni. Komuś odpada odcięta maczetą ręka, a on nadal się uśmiecha. Nie, dzięki.

Z obecnej perspektywy smuci mnie utrata bliskich istot. Marcina, Rubi, rodziców, przyjaciół. Nie byliby już dla mnie szczególni, ja nie byłabym szczególna dla nich. Zdaję sobie jednak sprawę, że to wyłącznie perspektywa obecnej mnie. Przecież gdybyśmy wszyscy przyjmowali somę, mielibyśmy to samo poczucie szczęścia bez odrobiny poczucia straty czy tęsknoty. Obecnej mnie wydaje się to bolesne, ale dla mnie-po-somie oraz dla moich-bliskich-po-somie nie miałoby to znaczenia.

Soma i prawdziwe szczęście w życiu człowieka

Zresztą niedawno miałam podobny filozoficzny dylemat, mianowicie czy gdyby dało się podłączyć mózg do wirtualnego świata i żyć umysłem w idealnej krainie, podczas gdy ciało nie doświadczałoby bólu, głodu, innych potrzeb fizjologicznych ani niedogodności procesu starzenia, zdecydowałabym się to zrobić. W głowie mam przykry obraz, że oboje z Marcinem decydujemy się na ten krok. Podpisując umowę z dostawcą technologii, przypieczętowalibyśmy rozstanie, bo oto każdy wylądowałby w swoim świecie i nawet gdybyśmy kiedyś zostali odłączeni, bylibyśmy innymi ludźmi i być może nie mielibyśmy już ze sobą wiele wspólnego. Zakładam jednak, że nie zostalibyśmy odłączeni nigdy i po prostu w końcu byśmy umarli. Wówczas zarówno ja, jak i Marcin mielibyśmy doskonałe życie. Czy nie tego powinno się chcieć dla siebie i bliskich osób? Dlaczego bycie razem miałoby mieć większą wartość, jeśli doświadczmy po drodze bólu, smutku i chorób, niż życie osobno, ale w absolutnym poczuciu szczęścia?

Wracając do somy, dlaczego bycie indywidualnym, samostanowiącym, mającym wolną wolę człowiekiem miałoby być lepsze niż oddanie tych wartości za cenę prawdziwego szczęścia (lub przynajmniej poczucia szczęścia), na dodatek trwającego w nieskończoność? Dlaczego możliwość decydowania o sobie i oceniania rzeczy podług swojego kompasu moralnego miałoby być lepsze niż równość i jedność między ludźmi? Nie obchodzi mnie, że poczucie szczęścia w życiu wywoływałby we mnie środek psychoaktywny. Przecież wcale bym o tym nie wiedziała. Po prostu czułabym szczęście i byłoby ono dla mnie tak samo prawdziwe, jak prawdziwe są dla ludzi rzeczy, w które wierzą w obecnym życiu.

Soma i prawdziwe szczęście w życiu człowieka

Być szczęśliwym: prawdziwe szczęście w życiu człowieka vs. poczucie szczęścia wywołane somą

Sądziłam, że poprzedni punkt będzie ostatni, ale jednak nie, muszę coś dodać. (Nigdy nie przygotowuję scenariusza, a już zwłaszcza podczas tworzenia filozoficznych publikacji. Lubię dać się porywać myślom). Mam nadzieję, że dobrze się bawicie i coś z tego wyniesiecie.

Zakładam, że szczęście tym różni się od bogactwa czy zdrowia, iż jest niemierzalne (uniwersalnie). Jasne, można czuć się bogatym i argumentować, że ma się wystarczająco dużo, mając na myśli bzdety typu rodzina, przyjaciele czy zdrowie, które w ogóle nie powinny być wymieniane w kontekście bogactwa, bo wiadomo, że chodzi o pieniądze i wartość rzeczy materialnych. Chyba że rodzinę i przyjaciół się kupiło, wtedy można dyskutować. Natomiast szczęście pozostaje niezdefiniowane. Każdy uważa je za coś innego, mierzy inaczej. Jeden mieszka na ulicy i pije deszczówkę z kalosza, a drugi leży w pałacu ze złota i czeka, aż mu naga dziewczyna wrzuci winogrono do ust – oboje mogą utrzymywać, że mają prawdziwe szczęście.

Kto ma rację, a kto się myli? Nie wiadomo, chyba że założy się, iż prawdziwe szczęście jest mitycznym ideałem, do którego się dąży, nie zaś stanem, który faktycznie się osiąga, wówczas mylą się oboje. Mnie aktualnie chyba najbliżej do tego, że prawdziwe szczęście nie istnieje. Są tylko małe szczęścia, dla uproszczenia nazywane szczęściem, i radości, ale takie całkowite szczęście w życiu człowieka nie może mieć miejscaAch, no i szczęście to nie spełnienie, dla mnie są czym innym.

Skoro szczęście jest niemierzalne, bo teoretycznie może nim być zarówno życie w wielkiej kochającej się rodzinie, jak i życie wyłącznie z partnerem bądź samotnie na szczycie wielkiej góry z dala od ludzi, można je oceniać jedynie subiektywnie. To by oznaczało, iż być szczęśliwym oznacza po prostu mieć poczucie szczęścia. Nawet jeśli ktoś uważa, że Mietek nie może być szczęśliwy, bo helikopter urwał mu obie ręce, to jeżeli tylko Mietek ma poczucie szczęścia, zdanie osób trzecich na ten temat nie ma znaczenia. I odwrotnie: nie ma czegoś takiego, że ktoś powinien być szczęśliwym człowiekiem, bo np. ma pełną rodzinę, dobrą pracę i ładny dom. Jak brakuje mu poczucia szczęścia, nie jest szczęśliwy.

W związku z powyższym jeśli zaczęłabym przyjmować somę i zyskałabym wieczne poczucie szczęścia, nikt nie miałby prawa mówić – tzn. ja tak to widzę, zapraszam do dyskusji – że w rzeczywistości wcale nie osiągnęłam szczęścia w życiu tylko dlatego, iż soma jest sztuczna i bez niej znów byłabym skomplikowaną osobą oceniającą swoje życie co najwyżej neutralnie. Skoro miałabym nieskończone poczucie szczęścia, przeżyłabym życie szczęśliwie. Czy byłoby to prawdziwe szczęście, czy po prostu szczęście, jeden pies. I tak osiągnęłabym cel, dla którego zrezygnowałabym wcześniej z siebie.

Soma i prawdziwe szczęście w życiu człowieka

Pytania o szczęście do przemyślenia dla chętnych:

  • Czym jest szczęście?
  • Czym jest prawdziwe szczęście w życiu człowieka?
  • Czy prawdziwe szczęście w życiu da się osiągnąć?
  • Czy szczęście jest mierzalne?
  • Czy szczęście i poczucie szczęścia oznaczają to samo?
  • Czy przyjęlibyście somę, żeby być szczęśliwym człowiekiem?

Miłych rozmyślań :)

3 myśli na temat “Czy przyjęłabym somę i zrezygnowałabym z siebie, by być szczęśliwym człowiekiem?

  1. Dla mnie problem jest skomplikowany na kilku poziomach. Zaczynając od samej „somy”. W książce jej efekt działania bliższy jest połączeniu ekstasy, NMDA i psylocybiny; w serialu raczej klasycznym przeciwdepresantom. W literackiej wizji jesteś uszczęśliwionym , ale nieco bezwolnym zombie, w serialu człowiekiem, ale bez gorszych dni i bardziej skłonnym do przyjęcia ogólno uznawanych norm społecznych.
    Drugi poziom – szczęście , poczucie szczęścia, radość i spełnienie. W mojej opinii cztery różne zjawiska , a bardzo łatwo mylone. I tak zdarzało mi się być szczęśliwą i smutną (nie odczuwającą radości, czy raczej odczuwającą jej przeciwieństwo), a także być w głębokiej depresji i odczuwać radość. Akurat inaczej niż u Ciebie – w mojej głowie samorealizacja czy spełnienie są nieodzowną składową szczęścia.
    Trzeci poziom – definiowanie własnej szcześliwości- paradoksalnie fenomen somy (tej książkowej) tkwi bardziej w zmianie postrzegania własnej osoby jako składowej społeczeństwa, a nie odrębnej jednostki , co powoduje, że dobrostan ogółu staje się naszym szczęściem. W tej kwestii przedstawicielom niektórych kultur (Chiny, Japonia, Korea połnocna) trudniej wytłumaczyć nasze – zachodnio-europejskie definicje szczęścia.
    Czwarty poziom – odczuwanie emocji przeciwstawnych. Czy można widzieć światło bez mroku? Znać ciepło bez zimna, mokre bez suchego , etc? Mam wrażenie że umysł pozbawiony przez długi czas negatywnych doznań przestałby czuć odpowiednią stymulację przez te pozytywne, w konsekwencji zobojętniałoby nam wszystko – jedzenie, seks, piękne widoki, sukcesy zawodowe; stracilibyśmy „pasję” do życia.
    Poziom piąty – obojętność na cierpienie. Jeśli nie odczuwalibyśmy negatywnych doznań i emocji , nie potrafilibyśmy empatyzować z cierpieniem innych ludzi i innych stworzeń w ogóle. Czy to nie zabrałoby nam człowieczeństwa?
    Odpowiadając dalej na pytania :
    – da się osiągnąć szczęście, aczkolwiek wymaga to przede wszystkim obniżenia swoich standardów i zaakceptowania niedoskonałosci (własnych i świata), aczkolwiek poczucie szczęścia może być zmienne w czasie,
    – szczęście jest niemierzalne, niedefiniowalne i indywidualne dla każdego,
    – szczęście jest jak klimat , poczucie szczęścia jak pora roku, a radość/smutek to pogoda – przynajmniej tak ja definiuję to w swoim umyśle.
    – przyjełabym książkową somę doraźnie, na spróbowanie, nie przyjmowałabym jej na stałe (podobnie psylocybinę – kiedyś rozważam jej spróbowanie); coś na kształt serialowej somy z przerwami przyjmuję od kilkunastu lat by poradzić sobie z większymi lub mniejszymi kryzysami (mam na myśli SSRI , SNRI , a wcześniej także TLPD i neuroleptyki stosowane w ramach terapii psychiatrycznej).

    1. „Szczęście , poczucie szczęścia, radość i spełnienie. W mojej opinii cztery różne zjawiska” – szczególnie interesuje mnie Twoje rozróżnienie szczęścia i poczucia szczęścia. Podałaś dwa przykłady: ze szczęściem i jednoczesnym smutkiem oraz depresją (brakiem szczęścia) i jednoczesną radością, jednakże radość to co innego niż poczucie szczęścia. Czy mogłabyś zatem rozwinąć kwestię szczęścia i poczucia szczęścia?

      „Czy można widzieć światło bez mroku? Znać ciepło bez zimna, mokre bez suchego , etc?” – Moim zdaniem tak. Gdyby warunki na Ziemi się zmieniły i panowałby ciągły dzień, nie sprawiłoby to, że nagle przestalibyśmy widzieć światło. Podobnie gdybyśmy mieszkali na wiecznie słonecznej pustyni, nie przestalibyśmy odczuwać ciepła tylko dlatego, że nigdy nie byłoby nam zimno. Mielibyśmy problem ze zrozumieniem koncepcji ciemności czy zimna, ale to zupełnie co innego. To coś podobnego do naszej nieumiejętności pojęcia, czym jest nieskończoność, jako iż na Ziemi mamy do czynienia wyłącznie ze zjawiskami skończonymi.

      „Mam wrażenie że umysł pozbawiony przez długi czas negatywnych doznań przestałby czuć odpowiednią stymulację przez te pozytywne” – według mnie nie w sytuacji, gdy stymulację zapewnia idealny środek psychoaktywny. Zakładam bowiem, że skoro jest idealny, umysł się na niego nie uodparnia tak jak na obecnie znane nam środki psychoaktywne.

      „Stracilibyśmy „pasję” do życia” – tu też się nie zgadzam, bo od razu do głowy przychodzą mi mnisi, którzy zakopują się gdzieś w górskiej samotni i żyją bez podniet (negatywnych ani pozytywnych), a jednak – jak zakładam – zachowują pasję życia. Chyba chodzi o to, jak sobie wytłumaczysz brak podniet w życiu. Jeśli jest ku temu jakiś powód i masz cel, będzie okej. Poza tym istnieją ludzie cierpiący na anhedonię, aczkolwiek nie wiem, jak wypadają w badaniach – czy żyje im się dobrze, czy raczej nie lubią swojego życia.

      „Da się osiągnąć szczęście, aczkolwiek wymaga to przede wszystkim obniżenia swoich standardów i zaakceptowania niedoskonałosci (własnych i świata)” – czy jeśli musisz zmieniać definicję i dopasowywać się do realiów, faktycznie będzie to szczęście, a nie namiastka?

      „Szczęście jest jak klimat , poczucie szczęścia jak pora roku, a radość/smutek to pogoda” – czyli da się być szczęśliwym i nie czuć szczęścia (nie chodzi o radość)? W moim odczuciu to bez sensu i nie umiem sobie tego wyobrazić. I odwrotnie: da się być nieszczęśliwym, a jednak odczuwać szczęście (nie radość)? To także powinno być możliwe, a jednak i tym razem brzmi dla mnie bezsensownie.

      1. Chyba masz rację – nie umiem zdefiniować poczucia szczęścia inaczej niż przez analogię do spełnienia i radości.
        Odnosnie pozostałych punktów to kurcze nie umiem wyobrazić sobie tego co opisujesz. Chyba działanie tej idealnej somy jest poza moimi możliwościami wyobraźni. Tak samo jak nie umiem wyobrazić sobie mniszego szczęścia…

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.