W ubiegłą niedzielę zaprezentowałam na blogu pięć przedmiotów, które zatrzymałam z uwagi na sentyment, a które bez wątpienia znają osoby urodzone na początku lat 90 lub wcześniej. Dziś przygotowałam kolejną piątkę, przy czym łączy je odmienna rzecz. Ich motyw przewodni brzmi: Rzeczy osobiste. Zobaczycie więc przedmioty, które są ważne dla mnie. Nie spodziewam się, że zrobią na was wrażenie. Po prostu… hmm… uchylam przed wami drzwi do mojego świata.
Enjoy!
Pełne lista wpisów nostalgicznych z przeglądem pudełek:
- Przegląd pudełek pełnych przeszłości. Nostalgia #1
- Przegląd pudełek pełnych przeszłości. Nostalgia #2
- Przegląd pudełek pełnych przeszłości. Nostalgia #3
- Przegląd pudełek pełnych przeszłości. Nostalgia #4
- Przegląd pudełek pełnych przeszłości. Nostalgia #5
Ścięty warkocz
Najdłuższe włosy miałam na przełomie końca studiów i pierwszego roku pracy. Po rozpuszczeniu sięgały tyłka, i to dolnej części. Z jednej strony podobały mi się takie długie, z drugiej zaś mam problem z fryzjerami. Ilekroć pójdę zrobić coś z czupryną, nie jestem zadowolona z efektu. Może to dlatego, że nie cierpię zmian. A może po prostu nie trafiłam na fryzjera, z którym nadawałabym na tych samych falach.
Im dłuższe były moje włosy, tym mniej miałam do nich cierpliwości. Nie mogłam nosić rozpuszczonych, bo walały się po gębie, plątały się jak słuchawki wrzucone luzem do torebki i uprzykrzały mi życie. Któregoś dnia poszłam do fryzjera i kazałam obciąć je trochę krócej niż do ramion (dwa razy w życiu obcinałam bardzo długie włosy i zawsze fryzjer sto razy pytał, czy jestem pewna; nie, nie jestem, siadłam na fotelu, bo myślałam, że weszłam do tramwaju…). Odcięty warkocz postanowiłam zachować na pamiątkę.
PS Tak, wiem o fundacjach przyjmujących włosy. Nie, nie interesuje mnie oddanie ich.
Bransoletka szpitalna
To pamiątka dość młoda, bo mająca nieco ponad pół roku. Zostawiłam ją po ostatniej gastroskopii, która miała miejsce na początku 2019 roku (mimo iż ostatnia cyfra wygląda jak 8). Jako pacjentka szpitala musiałam dostać bransoletkę, która poświadcza, że w tym czasie szpital jakoby bierze za mnie odpowiedzialność i nie powinnam się od niego oddalać. Dorosłym przysługują białe bransoletki, ale ponieważ kocham róż i mam chudy nadgarstek, poprosiłam pielęgniarkę o wersję dziecięcą. Sprawdziła tylko, czy na pewno zapnie mi się na ręce, i wypisała numer pacjenta. Miłe, prawda?
W przeciwieństwie do pierwszej gastroskopii druga była koszmarem (napisałam o niej w artykule o chorobach i dolegliwościach). Poza tym lekarz spóźnił się o prawie dwie godziny, więc bardzo długo byłam bez jedzenia i picia, co niestety zaowocowało pogorszeniem stanu żołądka i zafundowało mi kolejne dwa tygodnie bólu żywych ran. Jedynym miłym akcentem tamtego dnia była właśnie różowa bransoletka.
Czerwone majtki na studniówkę
Jeśli studniówka już za wami bądź wybieracie się na nią na początku przyszłego roku, zapewne wiecie, że wedle tradycji na bal maturalny powinno się założyć czerwone majtki i podwiązkę w tym samym kolorze. Obie części garderoby zostawiałam na pamiątkę. Nie martwcie się, wyprałam je.
Koronkowe majtki uważałam za fajne, kiedy chodziłam do gimnazjum i liceum. Chciałam czuć się seksowna (sama dla siebie). Z wiekiem wybudowałam poczucie seksapilu oparte na innych wartościach, więc tego typu garderoba nie jest mi już potrzebna. Poza tym cenię miękkie bawełniane figi (z dziecinnymi wzorkami), co zrozumie każda dziewczyna, która ma porównanie między koronką włażącą w tyłek a milutką bawełną, która nie ciśnie, nie gryzie ani nie wkurza w żaden inny sposób.
Aparat na zęby
Nigdy nie miałam stałego aparatu na zęby, za to wyjmowany – owszem. I to na obie części szczęki. Nienawidziłam go, a musiałam zakładać na noc i cztery godziny w ciągu dnia. Co kilka tygodni w aparat wkładało się „kluczyk” zacieśniający druty. To powód, dla którego współczuję osobom noszącym stały aparat. Od mających go znajomych słyszałam, że tuż po zacieśnieniu drutów umiera się z bólu.
Może i nie lubiłam aparatu, ale muszę przyznać, że jest ładny (kolory wybrałam sama). Noszenie też nie było skrajnym koszmarem, bo koniec końców zakładałam go tylko na noc. W ciągu dnia udawałam, że nie pamiętam, albo wyjmowałam, kiedy rodzice nie patrzyli. Zęby mam ładne, więc chyba tyle wystarczyło.
Figurki porcelanowe
Doskonale pamiętam dzień, w którym zamarzyłam o kolekcji szklanych figurek. Nocowałam u babci, czyli byłam wieku przedszkolnym albo wczesnoszkolnym. Oglądałyśmy film, którego bohaterka miała w pokoju kolekcję kilkuset figurek ze szkła. Momentalnie się zakochałam i powiedziałam, że chcę taką samą.
Kupowanie szklanych figurek okazało się cholernie trudne. W kwiaciarniach i sklepach z różnorodnymi ozdobami były głównie figurki porcelanowe. Z tego powodu musiałam dostosować marzenie do rzeczywistości i stałam się kolekcjonerką porcelany. Kupowałam przede wszystkich zwierzęta – miałam ich kilkadziesiąt, może ponad sto. Po maturze, kiedy zdecydowałam się wynieść z domu, musiałam zrobić przegląd posiadanych przedmiotów i zostawić tylko najważniejsze. W efekcie wiele figurek oddałam. Dziś mam ich może ze trzydzieści. Leżą w kartonie i przypominają mi o dziecięcej fascynacji.
***
Jakie sentymentalne przedmioty osobiste trzymacie w domach? W czym je przechowujecie? Wyciągacie je czasem, żeby pooglądać, czy tylko leżą, bo nie macie serca pozbyć się ich? Jestem bardzo ciekawa, ile osób chomikuje materialne wspomnienia jak ja. I jakiego rodzaju.
Warkoczem mnie zaskoczyłaś! Nigdy bym nie wpadła na to, żeby zostawić sobie włosy na pamiątkę :D z kolei bransoletki szpitalnej nigdy nie miałam, choć byłam przez bardzo długi czas w szpitalu (w drugiej klasie podstawówki, przez jakiś miesiąc z powodu zapalenia płuc) i tam nikt takich bransoletek nie dostawał. Może to zależy od szpitala. Wiem że z takich medycznych rzeczy to kiedyś miałam sporo tych takich kolorowych smoczków do odciągania śliny u dentysty bo dentystka pozwalała mi i bratu brać sobie to do domu xD kurcze, mam studniówke w lutym a nie słyszałam o tym przesadzie z czerwonymi majtkami :p ja w szafie nawet nie mam żadnych czerwonych ani tym bardziej koronkowych xD bawełniane najlepsze :D aparatów też nie mam, bo nigdy nie musiałam żadnego nosić bo miałam proste zęby. Za to wiem że mój brat też nosił taki ściągany na noc kiedy był mniejszy i jeszcze miał mleczne zęby. Teraz w sumie powinien zrobić sobie stały bo nadal ma krzywe ale nie chce xD
Z porcelanowych figurek mam kilka słoników, pieska i aniołki, ale to są takie nieco większe figurki niż ten kotek na zdjęciu. Nie można więc powiedzieć że je kolekcjonowałam ;p moją kolekcją figurek były raczej littlest pet shop :D
Kurcze, to w tym wpisie okazało się, że nic nie mam z tych rzeczy ;D
Littlest Pet Shop kolekcjonowała moja siostra. Kiedy odnosimy się do przeszłości, widać występującą między nami różnicę wieku. Jeśli w tym roku masz studniówkę, jesteś tylko o rok starsza od mojej siostry. Zabawne, jak różnie odbieramy ludzi przez wzgląd na to, gdzie ich poznaliśmy. Ciebie traktuję jako młodszą koleżankę, a siostrę jako dziecko.
A ja w zeszłym roku uzbierałam kilka Pet Shopów. Jak to na wiesz? Haha.
Właśnie się wygadałaś, że masz 12 lat i udajesz starszą :D
Warkocz w charakterystycznym pudełku po torciku wedlowskim moja ciotka ma w szafie do dziś. Ścieła go przed pójściem do liceum. Dziś ma już 65 lat … pamiętam co bo do śmierci babci (A ta mieszkała z nami) leżał i niej w szafie.
Jako dziecko też zbierałam porcelanowe figurki. Na początku różne. Potem jedynie słoniki. Duże i małe. Nie wiem gdzie są mam tylko 2 ulubione w kartonie. Widocznie dużego sentymentu do nich nie żywiłam.
Ze studniówki też mam jeszcze majtki. Nie używam ale leżą w szufladzie z bielizną. Wśród torby z pamiątkami jest tylko czerwona podwiązka.
W szpitalu byłam tylko po narodzinach. Mama ma do dziś opaski moją i swoją z tego pobytu. Aż nie można uwierzyć że miałam taką chudziutką rączkę ;)
Aparatu nie nosiłam. Mam rodziców którzy nie potrzebnie nie ratują dzieci :D moja mama by nie założyła czegoś podobnego a więc mnie też tej przykrości oszczędziła. Zęby mam liche. Więcej niż połowa to nadbudowy. 2 nie mam więc i dobrze że mnie to ominęło :/ nieważne czy proste czy krzywe, ważne żeby były zdrowe.
Moja mama ma pamiątki z narodzin i moich, i mojej siostry. Trzyma bransoletki i zasuszone pępowiny (te kawałki, które odpadają). Oprócz tego ma mleczne zęby każdej z nas i pierwsze pukle ściętych włosów. Z kolei moja babcia trzymała swoje kamienie nerkowe. Jak chodziłam do przedszkola, pozwoliła mi rozbić je młotkiem.
Myślałam, że znacznie więcej włosów ścięłaś, pamiętam jak miałaś takie długie ;) Ja też w tym roku obcięłam znaczą długość i widzę, że w krótszych jest znacznie wygodniej, ale chyba znowu zapuszczam :D
Czerwonych majtek na studniówkę nie miałam, choć słyszałam o takiej „konieczności” i podobnie jak Ty, cenię miękkie i wygodne majtki i nie wyobrażam sobie nosić np. stringów. Takich małych figurek to chyba nie miałam, ale ze dwie takie większe koty to kojarzę – dostałam chyba od koleżanek na urodziny, więc nawet nie kojarzę takiej mody.
Pisałam już chyba, że nie mam wielu rzeczy z przeszłości, ale dzisiaj może poczytam stary pamiętnik :D
Około 60 cm to mało? :P Poza tym miesiąc czy dwa po pierwszym ścięciu poszłam do fryzjera jeszcze raz, ale tych kilku centymetrów nie opłacało się zachowywać. Nie wiem, czy teraz zapuszczam. Same się zapuszczają, bo nie lubię fryzjerów. Jak mnie sfrustrują, pójdę i ciachnę.
Moja mama nosi stringi, odkąd pamiętam. Jako dziecko chciałam być jak ona, więc pierwsze kupiłam na targu osiedlowym w piątej albo szóstej klasie. Przez resztę podstawówki, gimnazjum i liceum chodziłam tylko w stringach. Na studiach zupełnie zmieniłam spojrzenie na ubrania i najważniejszy stał się dla mnie komfort. Wymieniłam wszystkie stringi na bawełniane figi i przestałam nosić stanik. Dodatkowo parę lat temu pożegnałam się z dżinsami na rzecz legginsów i dresów.
Na figurki porcelanowe ani szklane nie było mody. To była moja fascynacja. Nie znałam drugiej osoby, która miała to samo zainteresowanie.
To bardzo dużo, tylko tak mi się jakoś ta długość wydała niewiele większa od moich ściętych warkoczy (a moje były 4 i miały po ok. 35 cm, nie mierzyłam ich jednak dokładnie), no i też inaczej się patrzy na zapleciony warkocz niż rozpuszczone włosy na człowieku.
Stringów nigdy nawet nie miałam i jakoś sobie tego nie wyobrażam, to by było nie ma moje nerwy :P W staniku akurat mi wygodniej jak chodzę niż bez, a w legginsach to ja bym najchętniej chodziła, ale do pracy nie da rady niestety.
Specjalnie położyłam włosy obok linijki, bo jak leżały na podłodze same, wyglądały na krótkie. Trudno oddać na fotografii długość warkocza niepołączonego z głową :D Poza tym masz rację, że rozpuszczone są dłuższe od warkocza, tak samo jak proste wyglądają na dłuższe niż kręcone.
W czym chodzisz do pracy? Jeśli pisałaś o tym, przepraszam, nie pamiętam.
Najczęściej w sukienkach, bo mi najwygodniej, poza tym to w spódniczkach, swetrach (cienkich i grubszych), koszulach, bluzkach różnych, bardzo rzadko w spodniach (dżinsowych zwykle, mam też kilka par takich niedżinsowych w różnych kolorach), bo mnie uwierają i ściskają.
Mnie uwierają i ściskają koszule. Czuję się w nich jak w plastiku. Mam w szafie ze dwie na wszelki wypadek, który na szczęście się nie wydarza.
Syn koleżanki Mamy jak ściął bardzo długie włosy, to też (wprawdzie kucyk) zostawili. Ja tam do moich sentymentu nie miałam, choć dredy z wpinkami na jakiś czas zostawiłam. Potem jednak uznałam, że to dość obleśne (a i przeprowadzka), więc wywaliłam.
Dredy miałam za dupę (moje kończyły się gdzies w połowie pleców, „dodredowione” sztuczne byku takie długie). Ale to było ciężkie! A zrobiłam, bo wiedziałam, że zetnę. Bardzo i mnie długie włosy denerwowały – czesanie, a już mycie, to że ciągle mi przeszkadzały… Kocham krótkie, aczkolwiek wciąż podobają mi się kobiety z długimi.
Ha, w szpitalu też jak leżałam, dostałam dziecięcą! Ja jednak nie zachowałam. U Ciebie, ta różowa, pewnie jedne z nielicznych miłych aspektów pobytu w szpitalu… Biedna.
Twój aparat rzeczywiście jest ładny. Też miałam wyjmowany i nienawidziłam go. Płakałam, musząc go nosić. Najpierw miałam zielony, potem różowy, oba brokatowe, które wyglądały kiczowato, już nawet według dziecka.
Takich figurek obecnie nie lubię, ale jako dziecko – jak najbardziej. Babcia ma całą kolekcję i wiele od niej wtedy wyprosiłam, ale po latach oddałam.
Chomikuję. Niektóre schowane, gdzie się da (ograniczenia przestrzenne), inne na półkach. Kota mam w torbie, a niektóre lalki na półkach (dostawiam te, które obecnie kupuję. Figurek mam sporo na półkach też, ale i w kartonach. Zbieram od końca podstawówki / początku gimnazjum , obcenie dużo mniej, bo mi szkoda pieniędzy.
Mam różne dziwne rzeczy w stylu metalowy piórnik Witch, kawałek świątecznego papieru do prezentów z Króla Lwa i takie, których obecnie nawet nie pamiętam, haha w szufladzie. Ale są!
Dredy się czesze? Czy płynnie przeszłaś z dredów do czasów przed ich zrobieniem? Nigdy nie miałam, ale wyobrażam sobie, że to ogromny ciężar.
Mnie też podobają się kobiety z długimi włosami. Podobają mi się również kobiety w sukienkach, eleganckich ciuchach (nie wszystkich) i szpilkach. Jest to jednak podziwianie kogoś dla samego faktu podziwiania (bo jest ładny), a nie chęci wzięcia przykładu. Mam inny model Kobiety Idealnej i inny model Siebie Idealnej. Ten pierwszy chcę podziwiać, tym drugim chcę być. Podejrzewam, że masz podobnie.
Różowy aparat z brokatem brzmi uroczo. Za zielenią nie przepadam. To skrajnie nie mój kolor.
Mój dziadek kolekcjonował figurki z drewna (postacie, krasnoludy, diabły etc.). Część stała w jego pokoju, ale większość na szafach w pokoju telewizyjnym (tak dziadkowie określali salon). Miał ich spokojnie ponad sto. Kiedy umarł, owe figurki były jedną z rzeczy, które złamały mi serce. Wiedziałam, że pójdą na śmietnik, bo nikt ich nie będzie chciał. To pewnie bez sensu, ale opróżnienie domu po babci i dziadku było dla mnie jak wyrzucenie ich.
Nie czesze się. Przeszłam tak do wyjaśnienia, dlaczego zrobiłam. Nienawidziłam czesania, to zrobiłam dredy, by nie czesać.
Ważyły prawie 2 kg.
Dokładnie.
Ten różowy był brzydki. Taki ze sraczkowatym przeblyskiem, trochę wpadał też w czerwień.
U mnie to wszystko zależy od odcieniu. Nawet z różem tak mam – generalnie rzadko mi się podoba, z dla żartów hejcę go równo, gdy tylko się da, ale niektóre odcienie lubię albo przynajmniej toleruję.
Nie takie bez sensu, bo w sumie na obraz danej osoby składają się też rzeczy.
PS Przymniało mi się jeszcze coś. Karty stałego klienta nieistniejących już restauracji i różne wizytówki – uwielbiam je, za nic bym nie wyrzuciła.
Ooo, też trzymam karty klubowe (np. Almy) i wizytówki bliskich osób sprzed miliona lat. Mam nawet wizytówkę koleżanki z podstawówki. W sensie dała mi ją w podstawówce, bodajże w 4 klasie.
Ja tak odbiegnę od tematu ,ale ty masz bardzo suchą skórę na dłoniach . Gdzie pracujesz,że tak bardzo się wysusza? . Ja mam taki przeźroczysty teraz aparat szynę na górne zęby z brokatem hihi
Mam suchą skórę, bo nie piję :)
Szyna z brokatem <3
Jak to nie pijesz wody,herbaty ? Szyna ładnie się mieni,ale od 3 tyg noszę ja tylko na noc a powinnam cały czas jedynie do jedzenia wyjąć ,zjeść i znowu założyć
Wmuszam w siebie szklankę wody rano. Herbatę piję jedną. Między 12:00 a 20:00 nie piję niczego. Wieczorem Pepsi, przed snem kompot. A to i tak maksimum picia, które z ledwością w siebie wlewam. Nie cierpię pić. Nie ma znaczenia, czy to zima, czy lato.
O kurczaki to ja pije ok 1.5 l dziennie latem więcej ja bardzo lubię pić wodę . Szczególnie dużo piłam przy aparacie dużo w dzień bo było mi wysuszał śluzówki.