Podczas majowych wędrówek z Rubi wałami Odry słuchałam przeróżnych podcastów. Początkowo wybierałam interesujące mnie tematy i osoby, które znałam i ceniłam. W pewnym momencie, trudno mi orzec dlaczego, zmieniłam strategię. Do playlisty na YouTubie dodałam mnóstwo wywiadów z ludźmi, których kompletnie nie znałam. Najczęściej punktem wspólnym był znany mi prowadzący, ale nie zawsze. Stwierdziłam, że skoro w trakcie dwugodzinnej przechadzki i tak nie mam niczego lepszego do roboty, dam sobie szansę na liźnięcie czegoś nowego, również spoza mojego światopoglądowego świata.
Buszowałam m.in. w starych materiałach Włodka Markowicza, czyli dwu- i trzygodzinnych wywiadach. Przypominam: przeprowadzanych z osobami, których nie znałam. Sądziłam, że nie dam rady, ale po mniej więcej trzech zorientowałam się, że z każdej rozmowy wynoszę przynajmniej jedną rzecz. Po przemyśleniu owej rzeczy i dostosowaniu do swojego życia zyskiwałam nową wartość.
#DylematyFilozoficzne – statut
- Myśli przedstawione we wpisach z serii #DylematyFilozoficzne nie są moimi poglądami. Mogą się nimi stać, kiedy przemyślę daną sprawę i wyciągnę wnioski. Do tego czasu jednak traktuję je wyłącznie jako zarzewie dyskusji, w wyniku której będę mogła spojrzeć na ich przedmiot z innej perspektywy.
- Prezentując myśli, niemal zawsze – mniej lub bardziej – skłaniam się ku jednej z wymienionych opcji. Nie znaczy to, że stoję za nią murem. Przy nieśmiałych tezach stawiam znaki zapytania, a wiele myśli formułuję jako pytania, niekiedy dlatego, że ich nie rozumiem.
- Myśli ze wpisów z serii #DylematyFilozoficzne są nowe bądź stare-ale-porzucone, przez co nie zostały rozwinięte. Publikuję je, by miały szansę rozwinąć się w dyskusji z wami.
- Nie wszystkie wpisy z serii #DylematyFilozoficzne rzeczywiście są dylematami filozoficznymi. Kwestie filozoficzne traktuję jako synonim tematów skłaniających do refleksji.
Maybe I don’t have it in me…
W jednym z wywiadów trafiłam na interesujący cytat z piosenki. (Niestety nie pamiętam wykonawcy ani tytułu). W pierwszej części przedstawiony został popularny sposób myślenia o przeszkodach, na które trafiamy. Jeśli coś nam nie wychodzi, a było dla nas ważne, powtarzamy, że jesteśmy do niczego, nie nadajemy się i nie mamy w sobie tego czegoś – tego, co gwarantuje sukces. Osobowości, talentu, daru etc.
Zazwyczaj nie wskazujemy na brak wiedzy czy praktyki. Są to bowiem rzeczy, które jesteśmy w stanie zmienić: więcej się uczyć, częściej ćwiczyć. Ewentualnie jojczymy, że uczymy się i ćwiczymy tak dużo, że więcej się już nie da. Częściej na natomiast wskazujemy na enigmatyczne coś, co niejako warunkuje sukces. Jeśli nie mamy tego w sobie, jesteśmy skazani na porażkę. W zasadzie nie ma nawet po co zaczynać.
Na dodatek brak tego czegoś generuje złość i pretensje nie tylko do siebie, ale także do świata.
…but maybe it doesn’t have me in it
Druga część cytatu z piosenki zupełnie odwraca spojrzenie na brak sukcesu. Jeśli naprawdę, naprawdę spróbowaliśmy już wszystkiego: zdobywamy wiedzę, regularnie praktykujemy, korzystamy z pomocy innych, a i tak nie wychodzi, być może… ta rzecz po prostu nie jest dla nas.
Trudno przypisać rzeczom cechy typu podstępność czy wredność. Nie stają poza naszym zasięgiem z powodu wrodzonej złośliwości. Myślę więc, że w drugiej części cytatu nadal chodzi o pewne braki w nas samych. Przy czym nie są rozumiane jako wady, nad którymi trzeba się umartwiać i za które należy się ganić. Wręcz przeciwnie: odwrócenie myślenia zwalnia nas z (głupiego) poczucia winy.
Mamy talenty i predyspozycje. Mamy też ograniczenia i słabości. Nie każda rzecz jest dla nas, nie dla każdej jesteśmy my. Nie dowiemy się o tym wszystkim w inny sposób, niż po prostu próbując nowości. Przy okazji odkryjemy, że niektóre nie są dla nas, i tyle. (Kłamstwem jest, że można wszystko, a chcieć to móc).
***
Jestem ciekawa, jak wy rozumiecie ten cytat. Ma sens, nie ma?
Hmm. Coś w tym jest. Przykład z autopsji – jako córka kierowcy poszłam na prawo jazdy. Na początku byłam pewna, że po prostu tej umiejętności nie odziedziczyłam i po prostu się do tego nie nadaje, bo nie mam tego… drygu? Obwiniałam się jaka to ja jestem beznadziejna, że osoby (bardzo przepraszam, ale będę szczera) mniej inteligentne ode mnie zdają ot tak, a ja nie mogę. Natomiast zrobiłam co w mojej mocy by to zmienić, teorie wykułam na blachę i obudzona w nocy o północy znałam każdy przepis. Wykupiłam dodatkowo 372993478493 godzin, na co wydałam tyle, że chyba od razu mogłabym kupić samochód, nie poddałam się za pierwszym, drugim czy trzecim razem, z uporem umawiałam się na kolejny egzamin. I co? Ano nic. Nadal nie mam prawa jazdy, bo to… NIE JEST DLA MNIE. Nie czuję tego, siadanie za kierownicą powoduje u mnie strach, niechęć, nie lubię tego. Boje się o pasażerów i osoby wokół. Dlaczego zatem mam robić coś, co ani mi nie jest potrzebne, bo wszędzie chodzę pieszo albo rowerem, na rolkach, kocham pociągi i inne środki komunikacji, ani po prostu tego nie czuję. Odpuściłam, jazda samochodem w roli kierowcy najnormalniej w świecie nie jest dla mnie i po prostu się z tym pogodziłam.
Moje źródło braku prawa jazdy jest podobne, przy czym nie wykonałam tylu prób. Mnie wystarczy fakt, że za kółkiem czuję strach, stres i dyskomfort. Nie podobała mi się ani minuta jazdy po ulicach. I też lubię MPK, pociągi i nogi.
Osobiście rozumiem ten cytat dosłownie. W mojej opinii każdy z nas jest inny, ma inne predyspozycje, ale i braki. Sztuka polega na tym by jednocześnie odkrywać siebie i wzmacniać zalety, stając się jednocześnie coraz bardziej świadomym swoich wad i niedostatków. Nie wszystko jest dla wszystkich, nie musimy być dobrzy we wszystkim, a czasem trzeba się pogodzić, że w wymarzonym hobby czy pracy po prostu się nie sprawdzimy.
Myślę, że to rozsądne i budujące podejście. Z jednej strony nie porzucać wszystkiego tuż po rozpoczęciu, twierdząc, że to nie dla nas. Z drugiej nie obwiniać się, kiedy czegoś naprawdę się nie da, bo rzeczywiście nie wszystko jest osiągalne dla każdej osoby.
A ja zawsze zarzucam sobie beznadziejność ale ostatnio z tym coraz efektywniej kończę. Dostrzegam, że pewne rzeczy rzeczywiście są trudne,wymagają więcej pracy. Wiem że jeśli nie osiągnę czegoś za 1 razem uda się za kolejnym. Nadal to mnie trochę uwiera w mojej perfekcji ale staram się nie zrzucać wszystkiego na swoją nicniewartościowość. Chociaż spróbuję ;)
Hmm. Myślisz zatem, że nie ma rzeczy, których się osiągnąć po prostu nie da? Lub że koszt osiągnięć znacznie przewyższyłby zysk?