Kim jest kobieta? Co sprawia, że uważamy kogoś właśnie za kobietę? Dodatkowo czym jest kobiecość? Czy bycie kobietą w zupełności wystarcza do tego, aby być kobiecym? Odnoszę wrażenie, że te i podobne pytania – również o mężczyznę i męskość – zajmują dziś zdecydowanie za dużo miejsca w dyskusji publicznej, przesłaniając znacznie ważniejsze kwestie. Ponadto zamiast przyczyniać się do łączenia ludzi i ożywczej wymiany poglądów, przekładają się na kłótnie, wyzwiska, agresję i coraz większe oddalenie osób o przeciwnych spojrzeniach na sprawę.
W niniejszej publikacji napisałam o tym, kim jest kobieta i co to jest kobiecość z mojego punktu widzenia. Zdaję sobie sprawę, iż nie jest to jedyny ani tym bardziej najważniejszy punkt widzenia, bo żyję w różnorodnym społeczeństwie. Aby dołożyć cegiełkę do dyskusji, starałam się spokojnie i merytorycznie wyjaśnić, co ja rozumiem przez terminy kobieta i kobiecość. Czy się udało, po przeczytaniu całości ocenicie sami. Jeżeli patrzycie na sprawę inaczej – być może nawet diametralnie – wyjaśnijcie, czym bycie kobietą i bycie kobiecym znaczą dla was. Chętnie porozmawiam, byle kulturalnie.
Co ważne, w artykule przyjrzałam się byciu kobietą i kobiecości, ale tak naprawdę chodzi o kobietę i mężczyznę oraz kobiecość i męskość. Po prostu z racji faktu, iż jestem kobietą, skupiłam się na bliższym mi przykładzie. Część informacji można zatem rozumieć ogólnie i zastosować do męskości i kobiecości. Kiedy uznawałam to za warte zaznaczenia, wspominałam jednocześnie o kobiecości i męskości.
Tyle tytułem wstępu. Spokojnej lektury i owocnych przemyśleń :)
Kim jest kobieta? Co to znaczy być kobietą?
Kim jest kobieta i co to znaczy być kobietą? Owo pozornie niewinne, bezpieczne pytanie w rzeczywistości wywołuje w społeczeństwie burzę z piorunami. Wystarczy rzucić je pomiędzy ludzi z poglądami lewicowymi i prawicowymi, po czym rozsiąść się w fotelu, wziąć do ręki duży popcorn i podziwiać krwawe igrzyska. Bardzo mi się to nie podoba, jako iż życzyłabym sobie lepszych umiejętności rozmowy, zwłaszcza między członkami tego samego plemienia (tu: Polakami). Ciekawe, czy zmiana w ogóle jest możliwa, czy jednak to coś leżącego w naturze człowieka.
Wracając jednak do tematu, dla mnie bycie kobietą to:
1 – Przede wszystkim bycie kobietą biologiczną
Być kobietą oznacza posiadać żeńską genetykę (chromosomy XX), żeńskie narządy płciowe i żeński układ hormonalny. Jeżeli ktoś jest biologiczną kobietą, ale identyfikuje się jako niebinarny, z mojego punktu widzenia jest kobietą o nietradycyjnym sposobie odczuwania siebie. Oczywiście od reguły bycia kobietą z żeńskimi chromosomami, narządami płciowymi i układem hormonalnym jak najbardziej mogą istnieć wyjątki, chociażby w postaci nieprawidłowo wykształconych narządów płciowych wewnętrznych lub zewnętrznych. Jeżeli dziecko urodzi się bez macicy lub z jej szczątkową postacią, dla mnie nadal jest pełnoprawną kobietą, której po prostu trzeba pomóc medycznie, aby szła przez życie jako zdrowa osoba.
2 – Bycie kobietą w ciele interpłciowym
Dziecko rodzi się jako osoba interpłciowa (dawniej: obojnak) w wyniku zaburzenia rozwoju, bez właściwej mu płci fizycznej. Nie mam pojęcia, na jakiej podstawie podejmowana jest decyzja o medycznym dopasowaniu płci, niemniej uważam, że takie dziecko jest kobietą lub mężczyzną, tylko z komplikacjami biologicznymi, które rozwiązuje się medycznie. Jeżeli lekarze ustalą, iż dany maluch powinien być kobietą, a następnie maluch dorośnie i będzie czuł się kobietą, dla mnie jest pełnoprawną kobietą.
Na marginesie wspomnę, że nie rozumiem, dlaczego przykładowo homoseksualność lub aseksualność nie są wadami, lecz pełnoprawnymi orientacjami seksualnymi, a interpłciowość nie jest pełnoprawną płcią, tylko wadą. W żadnym wypadku nie uważam, że powinny być traktowane jednakowo. Po prostu nie rozumiem, na jakiej podstawie te zagadnienia rozróżnia się na wadę/brak wady. Wydaje mi się, że owe przypadki są naturalnymi testami genetycznymi ewolucji: chodzi tworzenie organizmów (tu: ludzi) o cechach innych niż najczęściej występujące i sprawdzanie, jak się przyjmą.
3 – Bycie kobietą zapisane w mózgu (płeć mózgu)*
Walka o uznanie transpłciowości między przedstawicielami lewicy i prawicy to wręcz wojna na śmierć i życie. Mimo iż w medycynie przeprowadza się operacje polegające na korekcie płci i dopasowaniu posiadanego ciała do płci mózgu, tak naprawdę jako ludzkość nie posiadamy żadnych narzędzi pozwalających ocenić, czy faktycznie mamy zapisaną w mózgu jakąkolwiek płeć. Zgodnie z wersją prawicy może się okazać, że nie istnieje coś takiego jak płeć mózgu, a płeć narządów rozrodczych, układu hormonalnego i chromosomów jest jedyną, którą mamy. Jednakże ja skłaniam się ku temu, że jednak płeć mózgu istnieje, po prostu jeszcze nie mamy odpowiednich narzędzi, by ją odkryć i potwierdzić. W efekcie uważam, że da się być kobietą mimo męskich narządów płciowych czy chromosomów XY.
Jestem za korektą płci, bo dlaczego niby miałabym decydować o szczęściu bądź cierpieniu innych ludzi? Jedyne, do czego mam zastrzeżenia, to wiek osób poddawanych korekcie, a nawet otrzymujących blokery hormonów. Przeprowadzanie tak ważnej dla życia i długofalowego zdrowia fizycznego operacji nie powinno być dostępne dla osób, które jeszcze nie przeszły dojrzewania, w związku z czym są niedojrzałe psychicznie (przez co łatwo ulegają wpływom), a już na pewno nie po zaledwie dwóch czy trzech spotkaniach z psychiatrą. Rozumiem argument zatrzymania dojrzewania blokerami, dzięki czemu niechciane cechy płciowe nie ulegną rozwinięciu, ale z mojego punktu widzenia, w obliczu mody na niebinarność i zagubienia młodych ludzi, rozwiązanie to ma więcej potencjalnych wad niż potencjalnych zalet. Jest to jednak dyskusja na inny czas i zdecydowanie potrzebowałabym zagłębić się w badania i statystyki, jako iż mam w tym zakresie znikomą wiedzę i jestem otwarta na zmianę zdania.
* Pisząc o mózgu, miałam na myśli umysł, psychikę. Użyłam określenia płeć mózgu, bo jest popularne. W mózgu jako narządzie są widoczne różnice pomiędzy kobietą a mężczyzną, które jednak – podobnie jak chromosomy czy narządy płciowe – mogą nie odpowiadać temu, co w umyśle.
***
Na koniec wspomnę o jeszcze jednym znaczeniu, mniej istotnym dla dzisiejszych rozważań, w którym bycie kobietą jest przeciwstawione byciu dziewczynką. W tym ujęciu być kobietą to po prostu przestać być dzieckiem płci żeńskiej. W zależności od kontekstu i zapytanej osoby bycie kobietą może oznaczać: dostanie pierwszej miesiączki, przejście okresu dojrzewania, utratę dziewictwa, ukończenie osiemnastego roku życia, urodzenie dziecka czy coś innego.
Ja w sumie nie wiem, kiedy dziewczynka zamienia się w kobietę. Jako pierwsze przychodzi mi do głowy dostanie pierwszej miesiączki, wówczas bowiem dziewczyna staje się płodna, czyli biologicznie zdolna do zapłodnienia. Tyle że żyjemy w pewnych ramach kulturowych i zapłodnienie dwunastoletniej „kobiety”, która dopiero co dostała okres, wydaje mi się obrzydliwe, chore i godne potępienia. Chyba zatem celowałabym w bycie kobietą jako przejście całego okresu dojrzewania.
Co to znaczy kobiecość? Co to jest?
Bycie kobietą to posiadanie płci żeńskiej. Natomiast co to jest kobiecość? W moim odczuciu kobiecość to stereotyp kulturowy, zestaw cech inny dla każdego kręgu kulturowego i czasu historycznego, przy czym mający podstawy w biologii płci – niektóre cechy wyglądu i charakteru wynikają z płci biologicznej.
Na kobiecość składają się m.in. cechy wyglądu, cechy charakteru i podejmowane przez kobietę zachowania. A ponieważ kobiecość to coś charakterystycznego dla danej kultury w danym czasie, treść pojęcia może się różnić lekko lub nawet diametralnie w zależności od narodu, wyznawanej przez niego religii, okresu historycznego. Dla przykładu: raz kobiecość to wątła postura, blada cera i wysokie czoło, innym razem kobiecość to duży biust, pełne biodra i rumiana skóra.
Kwintesencja kobiecości: 1) wygląd
Co to kobiecość w ujęciu wizualnym? Kobiecość rozumiana jako wygląd stanowi zestaw pewnych cech fizycznych kojarzonych z kobietami. Do zestawu owych cech zalicza się zarówno cechy wynikające z biologicznych uwarunkowań płci żeńskiej (wydatny biust, szerokie biodra, wcięcie w talii, brak owłosienia twarzy), jak i cechy powodowane modą (chociażby odcień skóry i cery: blada/rumiana/opalona, wielkość atrybutów kobiecych, owłosienie miejsc intymnych).
Wzorce kobiecości wizualnej we współczesnej kulturze zachodniej to m.in.:
- proporcjonalna sylwetka z wydatnym biustem, krągłymi pośladkami i wcięciem w talii budującym wyraźne przejście między biustem a biodrami (kształt klepsydry),
- zdrowa, gładka skóra ciała i cera w zdrowym, zarumienionym kolorze,
- długie, zadbane, gładkie włosy,
- symetryczna twarz z delikatnymi rysami, bez wydatnej szczęki, pełne usta i duże oczy,
- ubrania podkreślające figurę i opinające talię, przede wszystkim sukienki i spódniczki, dodatki typu falbany, ponadto buty na wysokich obcasach, np. szpilki,
- dodatki modowe takie jak biżuteria, torebka.
Kwintesencja kobiecości: 2) cechy charakteru i zachowania
Oczywiście kobiecość to nie tylko wygląd, lecz także cechy związane z charakterem, usposobieniem, zachowaniem, stylem bycia. W tym wypadku również o kobiecości należy myśleć z uwzględnieniem kręgu kulturowego, okresu historycznego i biologii. Nasze wzorce kulturowe kobiecości to łagodność, ugodowość, empatyczność czy opiekuńczość. Niestety są to cechy głównie bierne, wszak kulturowo to mężczyzna jest przedsiębiorczy, zdobywa kobietę, chroni rodzinę, wykazuje inicjatywę etc.
Wzorce kobiecości „charakterologicznej” we współczesnej kulturze zachodniej to m.in.:
- cierpliwość i ugodowość,
- opiekuńczość i troskliwość,
- empatyczność i wrażliwość,
- delikatność i łagodność,
- komunikatywność i zespołowość,
- intuicyjność i duchowość,
- opanowanie i łagodzenie konfliktów,
- dostojność i eleganckość.
Bycie kobietą a bycie kobiecym
Mimo iż kobiecość to termin powstały od słowa kobieta, moim zdaniem bycie kobietą i bycie kobiecym mimo punktów wspólnych oznaczają co innego. Jak już wyjaśniłam, być kobietą to dla mnie mieć płeć żeńską, a być kobiecym znaczy posiadać zespół cech charakteryzujących stereotypową, kulturowo rozumianą kobiecość (która jednak opiera się częściowo na biologii i to właśnie w biologii leżą punkty wspólne bycia kobietą i bycia kobiecym). W efekcie w moim pojmowaniu bycie kobietą jest obiektywnym faktem biologicznym/medycznym (z drobnym wyjątkiem dla transpłciowych kobiet, jako iż nie mamy narzędzi do rozpoznawania płci mózgu, ja zaś zakładam, że istnieje), a bycie kobiecym jest zjawiskiem intersubiektywnym, czyli przyjętym wspólnie przez większościową grupę ludzi. Według mnie ani bycie kobietą, ani bycie kobiecym nie jest subiektywne.
Czasem spotykam się z opinią, iż wszystko, co robi kobieta, jest kobiece. Według osób myślących w ten sposób samo bycie kobietą wystarcza do bycia w wysokim stopniu kobiecym, niezależnie od posiadanych cech i podejmowanych zachowań. W moim odczuciu jest to bezzasadna inkluzywność oraz postmodernistyczne stawianie na głowie kulturowo rozumianych pojęć (podobnie jest chociażby z postprawdą, czyli twierdzeniem, że każdy ma swoją prawdę, co stanowi katastrofalny błąd, bo prawda jest jedna, a także z formułką, iż prawda leży po środku, co także jest błędne, bo prawda leży tam, gdzie leży). Jak sądzę, miażdżąca większość osób doskonale wie, co kryje się pod pojęciem kobiecość, toteż zmienianie definicji po to, żeby ktoś się poczuł lepiej, i zmuszanie większości ludzi do przeformułowania w głowie pojęć, uważam za niewłaściwe. Poza tym od osób myślących w ten sposób chciałabym się dowiedzieć, czy jeżeli będę przeklinać, pluć na ziemię i gasić pety o ławkę, będę kobieca? Powinnam być, skoro jestem kobietą.
Kobiecość i męskość to względnie precyzyjne zbiory cech, które moim zdaniem nie wymagają przedefiniowania. Podobnie przedefiniowania nie wymaga piękno. Kategorycznie nie zgadzam się z postmodernistycznym inkluzywnym twierdzeniem, jakoby każdy człowiek był piękny. Piękno to zestaw cech, które posiada tylko część ludzi. To, że osoby nieposiadające tych cech mogą się komuś spodobać, nie oznacza, że osoby te są piękne. W końcu podobać się może nie tylko to, co piękne. Indywidualne upodobania i rozpoznawanie piękna to dwie różne rzeczy.
Podsumowując, dla mnie kuriozalnym jest uważać, iż męskość i kobiecość, a także wspomniane wyżej piękno, nie mają znaczeń. Że każdy mężczyzna jest esencjonalnie męski, każda kobieta esencjonalnie kobieca, a każdy człowiek piękny. Gdyby tak było, nie dałoby się mówić chociażby o męskich kobietach (kobietach posiadających wyraźne cechy męskie), a przecież się mówi. To tylko określenia, nie zaś sądy o wartości. Ludzie, którzy próbują stwierdzać wartość człowieka na podstawie tego, czy jest kobiecy, męski lub piękny, są po prostu burakami. To z nimi trzeba walczyć, a nie z tego typu pojęciami kulturowymi.
Kobiecość i męskość: kobiecy mężczyzna i męska kobieta
W moim mniemaniu można zarówno być kobietą, ale być mało kobiecym, jak i być kobiecym, ale nie być kobietą. Ponieważ kobiecość to dla mnie zestaw ogólnie przyjętych i rozumianych cech, mogą je mieć tak samo kobieta, jak i mężczyzna. Zresztą wszyscy jesteśmy mieszanką cech kobiecych i męskich, znajdujemy się w różnych punktach szerokiego spektrum. Niezależnie od płci można być całkowicie kobiecym w aspekcie x, całkowicie niekobiecym lub męskim zaś w aspekcie y (niekobiecy i męski nie stanowią dla mnie synonimów, gdyż istnieją cechy nieprzypisane do żadnej płci). Ważna uwaga: niski poziom kobiecości bądź brak poczucia kobiecości nie sprawiają, że kobieta nie jest kobietą.
Prawdę mówiąc, wręcz nie wyobrażam sobie w pełni kobiecych kobiet i w pełni męskich mężczyzn (a tym bardziej w pełni męskich kobiet i w pełni kobiecych mężczyzn). Prawdopodobnie ich wygląd i sposób bycia byłyby karykaturalne. Naturalna kobiecość nie wyklucza się z faktem, że kobieta ma męskie cechy: trochę lub ogrom. Kobiecość w mężczyźnie to chociażby jego czułość i okazywanie emocji, zdolność do płaczu w trudnych chwilach, empatyczność, opiekuńczość i delikatność. Wszystko rozbija się o stereotypowe cechy posiadane w koktajlu unikalnej osobowości i wyglądzie każdego człowieka.
A czy kobiecość w mężczyźnie – lub na odwrót – to coś złego? Bynajmniej, wręcz dobrego. Przykładowo Marcin jest bardzo czuły, lubi się tulić i chodzić sklejony ze mną bokiem, co wprost uwielbiam. Oboje jesteśmy przylepami, toteż doskonale trafiliśmy, bo mamy wspólną potrzebę nieerotycznego kontaktu. Jak tylko znajdujemy się obok siebie, tulimy, głaszczemy i masujemy się nawzajem, również przy osobach trzecich i w miejscach publicznych. Nie wyobrażam sobie mieć męskiego, surowego, chłodnego mężczyzny. Poza tym to ja poluję na mężczyznę, jak mi się podoba, więc nie odpowiadałoby mi, gdyby mój potencjalny partner miał męską cechę zdobywcy.
Czy można mieć poczucie kobiecości, będąc mało kobiecą kobietą?
Moim zdaniem można czuć się kobiecym, nawet jeśli nie jest się uosobieniem kobiecości. Na kobiecość składa się wiele cech, a każda z nich jest w różnym stopniu ważna dla różnych kobiet. Wystarczy więc, że wybiorę sobie odpowiadające mi cechy ze zbioru kobiecości i skupię się na wyeksponowaniu ich, a będę się czuła kobieco. Weźmy na przykład aspekt wizualny. Jak może wiecie, preferuję chodzenie w legginsach i za dużych t-shirtach z męskich działów odzieżowych. Nie za bardzo to kobiece. Ale jeśli pomaluję oczy i usta, rozpuszczę długie włosy, dołożę biżuterię i będę się poruszała, kręcąc biodrami, będę się czuła kobieco.
Ponadto nie sposób zaprzeczyć, iż kobiece jest już samo posiadanie narządów i drugo-/trzeciorzędnych cech płciowych, więc każda kobieta jest co najmniej minimalnie kobieca. Do tego część cech charakteru i zachowań wynika z biologii płci, toteż większość kobiet przejawia kobiece zachowania, bo są dla nich domyślne (genetycznie uwarunkowane). Ostateczny poziom kobiecości zależy od natężenia cech biologicznych i kulturowych u danej kobiety. (Na marginesie: mimo iż każda kobieta jest minimalnie kobieca, nadal nie oznacza to, że wszystko, co zrobi, z automatu powinno być traktowane jako kobiece).
I wreszcie o ile sama kobiecość nie jest dla mnie pojęciem subiektywnym, o tyle poczucie kobiecości jest dosłownie subiektywne. Każde poczucie jest subiektywne. Poczucie nie musi mieć żadnego związku z rzeczywistością ani faktami – mogę myśleć, że jestem lewicowa, a w rzeczywistości mieć prawicowe poglądy, wobec czego moje poczucie lewicowości nie ma znaczenia dla faktów. Mogę nawet biec przez łąkę i czuć się wolna jak dziki rumak, nie sprawia to jednak, iż faktycznie jestem koniem. W efekcie mogę mieć na sobie stary, powyciągany, wypierdziany na tyłku dres i mieć poczucie, iż wyglądam w tym kobieco, ale nie będzie to oznaczać, że faktycznie wyglądam kobieco.
Czy to źle być kobietą mało kobiecą?
Być kobietą mało kobiecą. Być mężczyzną mało męskim. Być kobietą w dużym stopniu męską. Być mężczyzną w dużym stopniu kobiecym. Dla mnie to opisy danych ludzi na podstawie posiadanych przez nich cech. W zależności od kontekstu może chodzić o wygląd, cechy charakteru bądź zachowanie. Albo o całokształt. Równocześnie opis cech nie ma związku z wartością człowieka – chyba że mowa o karygodnych zachowaniach – dlatego bycie kobietą mało kobiecą jest tylko deskrypcją, nie zaś sądem wartościującym kobietę jako przedstawicielkę płci żeńskiej lub szerzej: człowieka.
Jeżeli ktoś uważa, że kobiecość i męskość – a także przytaczane wcześniej piękno – są miarą wartości człowieka, w moim odczuciu jest burakiem. Nie ma niczego złego w posiadaniu cech kobiecych lub męskich niezależnie od płci. Nie ma niczego złego w niebyciu pięknym. Nie ma niczego złego w zamianie kulturowymi rolami płciowymi, np. w związku. Niech każdy sobie będzie, jaki chce. Nikt nie przeżyje za nikogo życia, więc nikt nie powinien dyktować drugiej osobie, jak ma wyglądać czy się zachowywać (pomijając łamanie prawa lub po prostu niekulturalne, chamskie zachowania, które warto wytykać).
Podsumowując, kobiecość to opis cech, a nie miara wartości. Można być kobiecym i wartościowym, można być mało kobiecym i wartościowym. Nie trzeba zresztą być kobietą, aby być wartościowym człowiekiem. Czy wartościowość jest uniwersalna, czy zależy od kontekstu, to zagadnienie na osobną publikację (póki co takowej nie planuję). W każdym razie wartościowy człowiek to taki, który posiada pewne cechy, ale nie są to cechy zbieżne z kobiecością ani męskością. Zakładam, iż stanowią mieszankę cech kobiecych, męskich i pozapłciowych.
Toksyczna kobiecość i męskość?
Zapewne każdy z was słyszał określenia toksyczna męskość i toksyczna kobiecość (przy czym wydaje mi się, że to pierwsze jest znacznie popularniejsze). Czy jednak męskość i kobiecość są toksyczne same w sobie?
I tak, i nie. Podział na kobiecość i męskość jest częściowo pomocny (dobry), a częściowo szkodliwy/toksyczny (zły). Przykładowo wzorce kobiecości instruują kobiety, aby były opiekuńcze, komunikatywne, intuicyjne. Przygotowują je, aby łagodziły konflikty, zwracały się czule do bliskich, były wrażliwe na krzywdę. To wszystko dobre cechy! Podobnie wzorce męskości uczą mężczyzn, aby byli odważni, brali odpowiedzialność za swoje czyny, chronili swoich bliskich. To także pozytywne cechy. Równocześnie jednak wzorce kobiecości zabraniają kobietom się przeciwstawiać, każą być uległymi wobec mężczyzn, doradzają bierność i zaciskanie zębów w obliczu krzywdy. Z kolei wzorce męskości zabraniają mężczyznom płakać, nakazują trzymać emocje w sobie.
Przez wzorce kobiecości kobiety są wspaniałymi gospodyniami, mędrczyniami społecznymi, rewelacyjnymi słuchaczkami i domorosłymi psycholożkami. Jednocześnie wpadają w zaburzenia odżywiania, poddają się operacjom plastycznym, nie wychodzą z opresyjnych związków i przedkładają zdanie mężczyzn ponad swoje. Przez wzorce męskości mężczyźni m.in. dają poczucie bezpieczeństwa bliskim, a jednocześnie popełniają samobójstwa z uwagi na tłamszenie w sobie bólu psychicznego.
Wbrew ogromowi krzywd, jakie mogą wyrządzać kobiecość i męskość, moim zdaniem rozwiązaniem problemu zdecydowanie nie jest pozbywanie się pojęć ze słownika, zrównywanie ich z ziemią i uczenie ludzi od nowa, że wszystko, co robi kobieta, jest kobiece, a wszystko, co robi mężczyzna, jest męskie. W toku przemyśleń wpadłam na dwie możliwości:
- Można by przedefiniować kobiecość i męskość, jednak nie tak, by znaczyły kompletnie co innego. Zamiast drastycznie zrywać z dotychczasowymi definicjami, co zresztą moim zdaniem jest awykonalne, można by postarać się o usunięcie niechcianych cech wyglądu, usposobienia czy zachowania. Nie wiem jednak, kto i na jakiej podstawie miałby niechciane cechy wybierać ani tym bardziej w jaki sposób miałby osiągnąć powszechną akceptację. Chociaż wymieniam tę drogę jako jedną z dwóch możliwości, nie jestem do niej przekonana i sama się za nią nie opowiadam.
- Można by uczyć ludzi, że męskość i kobiecość to tylko stereotypowe zestawy cech, uproszczenia, i że nie są tym samym co płeć. Jako gatunek ludzki mamy potrzebę nazywać i kategoryzować elementy rzeczywistości. Nie unikniemy tego. Można by zatem uczyć ludzi – koniecznie od najmłodszych lat, w ramach edukacji szkolnej lub nawet przedszkolnej – że zestawy cech nazywanych kobiecość i męskość istnieją po to, by nam służyć (nam jako płciom i ludziom). Chociaż są zbiorami względnie zamkniętymi i odizolowanymi od siebie, ludzkie tożsamości ich nie przypominają. Na ludzkie tożsamości składają się i cechy kobiece, i cechy męskie. To jest coś, za czym się opowiadam. Uczenie ludzi, że mogą i powinni traktować kobiecość i męskość użytecznie, w taki sposób, aby im służyły. Niech zdobędą wiedzę, jak czerpać korzyści, wybierając z obu zbiorów cechy najlepsze dla siebie jako jednostek. Niech wiedzą, że można być kobietą sprawczą, przebojową i przedsiębiorczą, a także można być mężczyzną czułym, łagodnym i empatycznym. Gdyby udało się przekonać ludzi, by traktowali męskość i kobiecość luźniej niż obecnie, być może zniknęliby wszyscy… no dobra, większość buraków uważających kobiecość i męskość za wartość człowieka. O potencjalne nadmierne wzajemne upodobnienie się kobiet i mężczyzn nie ma sensu się martwić, bo i tak część cech ma podłoże biologiczne. Nie ma też obaw o pomieszanie pojęć kobieta i mężczyzna, gdyż płeć się po prostu ma, a to posiadane w sobie cechy kojarzone z płcią można pielęgnować, jeśli są cenne, bądź nie.
Drugi sposób „naprawy” kobiecości i męskości wcale nie jest znacznie łatwiejszy niż pierwszy, ale uważam, iż mimo wszystko łatwiej osiągnąć go na dużą skalę, poza tym widzę w nim plan nieporównywalnie lepszy niż mieszanie w ogólnie zrozumiałych definicjach, a tym bardziej zrównywanie ich z ziemią. Kobiecość i męskość jako pojęcia-zbiory są bardzo różne, ale kobiety i mężczyźni nie różnią się od siebie nawzajem aż tak bardzo, jak niektórym się wydaje (chociaż też nie są zupełnie tacy sami, jak twierdzą jeszcze inni). Wszyscy jesteśmy mieszankami kobiecości, męskości i cech pozapłciowych.
Myślę, iż to zasługuje na podkreślenie: Wzorce nie są czysto umowne, kulturowo-społeczne. Część cech wyglądu i charakteru oraz zachowań bowiem wynika z biologicznych uwarunkowań płciowych, genetyki oddziałującej na organizm w czasie rozwoju płci płodu. To raczej dobra wiadomość, bo dzięki temu nigdy nie będziemy zupełnie tacy sami, pozostaniemy komplementarni wobec siebie. Jak wspomniałam, moim zdaniem strach o unifikację płci jest bezzasadny. Kultura nie jest tak silna, żeby zabić biologię.
Męskość i kobiecość – moje spojrzenie na niebinarność, genderfluid i inne tożsamości płciowe
Na koniec zostawiłam potencjalnie najgorsze zagadnienie, bo wywołujące jeszcze większą burzę niż transpłciowość. Chodzi oczywiście o niebinarność i jej wszelkie odmiany w postaci agender, genderfluid i baaardzo wielu tożsamości płciowych, których nie wymienię, bo nie znam. Nie dość, że to względna nowość w kulturze zachodniej, to jeszcze występuje poważny problem językowo-znaczeniowy pomiędzy Polską a krajami anglojęzycznymi, jako iż u nas płeć to po prostu płeć, w angielskim zaś czym innym jest gender (kulturowa tożsamość płciowa, acz oparta na biologii), czym innym zaś sex (płeć biologiczna).
Z mojej perspektywy niebinarność to… moda. Przykro mi, bo nie chcę nikogo urazić niniejszą publikacją, ale po prostu tak uważam. Dawno temu w okresie dojrzewania szokowało się rodziców muzyką, np. metalową. W czasach mojego dojrzewania metal szokował niewielu dorosłych, więc pojawiły się osoby o specyficznym wyglądzie, np. subkultura emo. Obecnie nawet specyficzny wygląd szokuje coraz rzadziej, stąd potrzeba znalezienia czegoś nowego: niezrozumiałego dla starszych pokoleń i działającego im na nerwy. Niebinarność sprawdziła i wciąż sprawdza się w tej funkcji wprost wyśmienicie.
Niebinarność jest domeną osób młodych (co nie oznacza, że nie jest przyjmowana przez dorosłych; przykładowo lubią ją środowiska skrajnie lewicowe). Przedstawiciele niebinarnej młodzieży twierdzą, iż nie są ani kobietami, ani mężczyznami. Co to dokładnie oznacza? Nie mam pojęcia i jestem przekonania, że oni również nie wiedzą. Przecież spełniają definicję kobiet lub mężczyzn – istot mających jedną z dwóch płci biologicznych (sex). Nie da się być niczym innym, chyba że jest się interseksualnym, co jednak stanowi zaburzenie rozwoju płci. Moim zdaniem osoby przedstawiające się jako niebinarne niesłusznie zaprzeczają byciu kobietą/mężczyzną (sex), zwracając uwagę wyłącznie na tożsamość płciową (gender), zupełnie jakby ciało, układ hormonalny i chromosomy nie istniały. Logicznie poprawne byłoby sformułowanie: jestem kobietą/mężczyzną o nietradycyjnej tożsamości płciowej. Wówczas nadal można byłoby o nich mówić na podstawie płci biologicznej: ona/on. Bynajmniej nie jest to obraza ani brak szacunku, tylko stwierdzenie płci biologicznej, którą ma każdy człowiek: jedną, stałą, zdefiniowaną.
To po pierwsze. Po drugie w moim odczuciu niebinarność jest odpowiedzią na niechęć młodych ludzi do bycia stereotypowo kobiecymi bądź stereotypowo męskimi. Co jest jak najbardziej w porządku, a moim zdaniem wręcz dobre. Młodzi zauważają i realizują to, co w poprzednim punkcie nakreśliłam jako korzystny plan działania dla całego społeczeństwa i szerzej: kultury. Jeśli wszyscy zdamy sobie sprawę i zaakceptujemy fakt, iż jesteśmy mieszanką kobiecości i męskości, będzie nam się żyło łatwiej. Naprawdę w to wierzę, choć niestety nie wierzę, by było to osiągalne, przynajmniej w najbliższych latach. Wracając jednak do młodych, moim zdaniem zastąpili określenia mało kobieca kobieta i mało męski mężczyzna określeniem osoba niebinarna. Może z założenia miało to być inkluzywne, łatwiejsze do wymawiania i unikające wartościowania przez buraków, ale niestety postawiło płciowość i fakty biologiczne na głowie.
W tradycji kobiecość jako stereotypowa tożsamość płciowa przypisana jest do kobiety, a męskość jako stereotypowa tożsamość płciowa przypisana jest do mężczyzny. W moim odczuciu osoba niebinarna to kobieta lub mężczyzna odnajdujący się w mieszance cech kobiecości i męskości, a więc realizujący coś pomiędzy nimi. No i spoko, w takim ujęciu dla mnie każdy człowiek jest niebinarny, bo – jak wspomniałam – nie da się realizować kobiecości i męskości w stu procentach. Niestety trafiam na potężny zgrzyt racjonalności, kiedy słyszę, że ktoś jest osobą niebinarną, bo realizuje tożsamość inną niż przypisaną do kobiety i mężczyzny, a tym bardziej że jest genderfluid i płynnie przechodzi między tożsamościami bądź agender i w ogóle nie posiada tożsamości płciowej. Tak się po prostu nie da, ponieważ:
- istnieją dwie płcie, więc nie może być tożsamości płciowych odnoszących się do czegoś, czego nie ma. W takim sensie nie da się być niebinarnym. Ponadto bycie kobietą lub mężczyzną to nie jest coś, co ma się odczuwać. Kobietą bądź mężczyzną po prostu się jest, bo ma się określoną płeć. Można nie czuć się kobiecym lub męskim, ale to co innego,
- każdy człowiek ma względnie stałe cechy i zachowania. Względnie, bo oczywiście zmieniają się pod wpływem doświadczeń etc., ale nie ma naturalnych sytuacji, w których cała tożsamość zmienia się z dnia na dzień. Nie da się więc być genderfluid i zmieniać tożsamości jak rękawiczek,
- wszyscy ludzie mają cechy wyglądu i charakteru oraz zachowania, a część cech i zachowań jest przypisana do kobiecości i męskości. Nie da się zatem być agender i nie mieć żadnej tożsamości płciowej, bo chcąc czy nie, zawsze się jakąś realizuje.
Zgadzam się, iż płeć (sex) i kulturowa tożsamość płciowa (gender) nie są tym samym. Ponieważ jednak mowa o tożsamości płciowej, nie zaś jakiejkolwiek innej, a płcie są tylko dwie, nie mogą istnieć tożsamości płciowe odnoszące się do płci innych niż dwie, które znamy, bo to nie ma sensu. Definiowanie się poprzez płeć lub płcie, które u ludzi nie występują, jest puste znaczeniowo.
Używanie terminu osoba niebinarna jako określenia osoby mieszającej cechy kobiece i męskie uważam za całkiem użyteczne i nie miałabym z nim problemu, gdyby nie fakt, iż niestety rzadko właśnie to oznacza. Częściej odnosi się do nieistniejących płci, niemożliwego do realizacji skakania pomiędzy tożsamościami czy też awykonalnego nieposiadania tożsamości płciowej.
***
Tak oto dotarliście do końca. Mam nadzieję, że nie straciłam większości czytelników niniejszej publikacji na skutek oburzenia lub niezgody. Zachęcam do przemyślenia kilku kwestii i wypowiedzenia się w sekcji komentarzy. Najbardziej ciekawią mnie odpowiedzi na pytania:
- kim jest kobieta?
- co oznacza bycie kobietą?
- co to jest kobiecość?
- co to znaczy być kobiecym?
- czym jest esencja kobiecości?
- czy można być kobietą, ale nie być kobiecym?
- czy kobiecość i męskość mogą się mieszać w tożsamości człowieka?
- czy męskość i kobiecość są toksyczne, a może pozytywne lub neutralne?
- czym jest niebinarność?
Napiszę długi komentarz związany nieco z moim wykształceniem.
Po pierwsze płeć mózgu niestety Nasze mózgi się inaczej już w okresie płodowym w zależności od poziomu testosteronu I wrażliwości na niego. Dlatego właśnie osoby z chromosomami x y i całkowitą niewrażliwością na androgeny tak zwany zespół swyera identyfikują się psychicznie jako kobiety– ich mózg już od początku nie odbierał bodźców testosteronu.
Po drugie znajdowanie tożsamości płciowej to część dojrzewania z powodu przemian istniejących w organizmie często poziomy hormonów nie są takie jak w dorosłym życiu i przejściowo mogą się tworzyć wysokie poziomy testosteronu u kobiet jak i wysokie poziomy estrogenu i progestagenów u chłopców co często u chłopców nawet powoduje ginekomastię, dziewcząt przejściowy hiperandrogenizm w trakcie dojrzewania najczęściej wiąże się z nadmiernym owłosieniem na twarzy sutkach i silnym trądzikiem. Często po przyjściu okresu dojrzewania i unormowaniu się poziomów hormonów taka osoba zaczyna się całkowicie identyfikować ze swoją płcią. Tranzycje w trakcie dojrzewania bardzo często kończą się koniecznością retranzycji w wieku dorosłym nieco obiektywnie Ale dość merytorycznie pisał o tym chłopak z totylkoteoria.pl
Bardzo podoba mi się twoje rozróżnienie bycia kobietą i bycia kobiecą zgadzam się z nimi całkowicie tak samo jak z pojęciem piękna. Podobnie jak Ty bardzo cenię kobiece cechy w moim partnerze, a sama w sobie bardzo cenię męskie cechy.
Moja propozycja przedefiniowania cech uważanych za męskie i kobiece to ostrzeżenie, że są to gradienty/spektra nie wartości zero – jedynkowe. I tak mówienie że 'kobiety są zwykle bardziej opiekuńcze’ zamiast 'opiekuńczość to cecha kobieca’ zostawia pole zarówno dla niezbyt opiekuńczych kobiet jak i bardzo opiekuńczych mężczyzn. Ale Zgadzam się że część tych cech po prostu wynika z naszej biologii i nawet w 'idealnie lewackim’ świecie te płcie nie będą zastępowalne.
„niebinarność jest odpowiedzią na niechęć młodych ludzi do bycia stereotypowo kobiecymi bądź stereotypowo męskimi” – Podpisuję się pod tym obiema rękami, choć dodałabym, że wg mnie jest to też przekontrastowanie naturalnego etapu odnajdywania się w roli płciowej.
Przede wszystkim uważam, że problemem naszych czasów jest przewartościowanie istoty seksualności w naszym życiu. Człowieka definiuje mnóstwo niezależnych płciowo cech, a jego wartość jest niezależna od zarówno płci biologicznej jak i społecznej. Chciałabym dożyć czasów, gdy preferencje seksualne oraz posiadane narządy kopulacyjne interesowałoby nas tylko u potencjalnych partnerów, a nie definiowały to jak patrzymy na innych ludzi.
Nie pomyślałam o edukacji dot. gradientów cech kobiecych/męskich, ale zgadzam się z Twoim postulatem i chętnie dodam ten punkt do mojej propozycji. Natomiast nie wyrzuciłabym ze słownika określenia „cecha kobieca”. Raczej wskazałabym w definicji, iż „cecha kobieca” oznacza cechę częściej/intensywniej występującą u kobiet, nie zaś cechę zawsze/tylko występującą u kobiet.
„Przekontrastowanie naturalnego etapu odnajdywania się w roli płciowej” – co masz na myśli?
„Przede wszystkim uważam, że problemem naszych czasów jest przewartościowanie istoty seksualności w naszym życiu. Człowieka definiuje mnóstwo niezależnych płciowo cech, a jego wartość jest niezależna od zarówno płci biologicznej jak i społecznej.” – To się dzieje nie tylko we współczesnej popkulturze (lub kulturze zachodniej), ale także od dawna w Kościele Katolickim. Być może zauważyłaś, że nauczaniu KK kładzie się przesadny nacisk na seksualność, a brak czystości urasta do rangi grzechu niemal gorszego niż morderstwo. Wracając do kultury, płeć i tożsamość płciowa w ostatnich latach zaczęły nachalnie przelewać się na język, o czym zresztą planuję napisać na blogu. Skrajnie lewicowe osoby chcą zmieniać język na inkluzywny, ale tylko wobec „innych płci”. Jakoś nikt nie walczy o to, żeby usunąć ze słownika słowo „przyjdźcie”, choć przecież niektórzy ludzie nie chodzą i mogą czuć się wykluczone. Najwyraźniej pozostałe grupy mniejszościowe są medialnie mniej sexy niż osoby niebinarne.
1. „Osoby z chromosomami x y i całkowitą niewrażliwością na androgeny tak zwany zespół swyera identyfikują się psychicznie jako kobiety– ich mózg już od początku nie odbierał bodźców testosteronu” – czy to oznacza, że również ich ciała (m.in. mięśnie) rozwinęły się tak jak u kobiet, nie zaś jak u mężczyzn? Obecnie toczy się ostra dyskusja na temat uczestnictwa w sporcie zawodowym i konkursach sportowych osób, które od urodzenia sądziły, iż są typowymi kobietami, tymczasem okazało się, że mają chromosomy XY. Wielu komentatorów przeciwnych ich udziałowi w sporcie wskazuje na różnice w budowie ciał takich osób względem kobiet XX właśnie ze względu na udział chromosomu Y w trakcie rozwoju płodu. Natomiast to, co napisałaś, rozumiem jako zaprzeczenie temu argumentowi. Czy coś pomieszałam?
2. Bardzo dziękuję za napisanie tego. Jest to jeden z głównych powodów – obok mody, podatności młodych ludzi na manipulację i innych czynników – dla których nie podoba mi się koncepcja przeprowadzania tranzycji u osób w okresie dorastania. Na marginesie dodam, iż tak samo negatywnie patrzę na autodiagnozowanie aseksualności wśród osób, które jeszcze nie przeszły dojrzewania płciowego, bądź mających zaburzenia psychiczne, w tym ED. Nie rozumiem, jak można uważać, że jest się aseksualnym, podczas gdy ma się totalnie zaburzoną gospodarkę hormonalną.
Ad 1.Tak,te osoby mają bardzo słabą muskulaturę i kościec – nie reagują na testosteron i nie mają wykształconych jajników które produkowałyby estrogen /progesteron. Natomiast większość sportowców z kariotypem xy i zaburzeniami determinacji płciowej ma częściową wrażliwość na androgeny, co zależnie od przypadku może, ale nie musi dać ciało o predyspozycjach bardziej męskich.
Odnośnie tego co pisałam o odnajdowaniu się w roli płciowej – nie jestem ekspertem i wiedzę mam szczątkową, ale jak tłumaczyła mi siostra (psycholog, w trakcie specjalizacji z psychologii rozwojowej) to w trakcie dojrzewania bardzo często ciało wyprzedza umysł, albo umysł gubi się w kalejdoskopie hormonów i częściej niż u dorosłych pojawia się zaprzeczanie zarówno odczuwalne płci jak i orientacji seksualnej. I może to nie 'norma’ ale bardzo wielu nastolatków czuje potrzebę wypróbowania się w każdej roli, żeby dojść do tego co jest naprawdę „ich”.
A jeszcze ad 2. Ja w okresie 'stabilnej przewlekłe anoreksji’ gdzieś między 22-26 rokiem życia byłam pewna że jestem aseksualna… Wystarczyło zdjąć gorset ED by stać się heteroseksualną kobietą z dość wysokim libido
No proszę, ani razu nie słyszałam o tym w dyskusji na temat kobiet XY w sporcie. To bardzo ważna informacja i nie rozumiem, dlaczego się ją pomija.
Zagadnienie z zakresu dojrzewania ciekawe. I w sumie wcale nie takie zaskakujące. Wielu rzeczy próbujemy w młodości, żeby sprawdzić, co jest „nasze”, a czego na pewno więcej nie chcemy. O testowaniu swojej orientacji się mówi, o testowaniu tożsamości płciowej nie bardzo. Obecnie raczej przyklaskuje się wszystkiemu, co ktoś zadeklaruje pod względem tożsamości płciowej, bez względu na prawdziwość tego.
Mnie akurat ominęły takie „samopodejrzenia”, lecz znam osobę deklarującą aseksualność. Zachorowała na anoreksję jeszcze przed porządnym dojrzeniem i nadal w niej tkwi, stąd moje silne przekonanie, iż jest w błędzie.