Nie potrafię zasnąć. Przewalam się z boku na bok, na przemian otwieram i zamykam oczy. Później zaczynam myśleć o ostatnim kawałku ciasta, który leży w kuchni i tym nowym jogurcie, który wczoraj udało mi się kupić, jadąc na drugi koniec miasta mimo wiatru i zimna. Niby miałam zostawić go na wieczór, niby miałam ocalić kawałek dla rodziny, ale może by tak… Do tego wszystkiego dochodzi dźwięk kropel rytmicznie uderzających o zlewozmywak, praca lodówki, szum spuszczanej przez sąsiada wody w toalecie (oho, znów ma biedak kłopoty z pęcherzem) i podejrzane jęki gdzieś dwa piętra nade mną (komuś jest dobrze, ale najwyraźniej nie mnie). No i już wiem, że teraz nie zasnę na pewno.
Wstaję, zapalam światło, włączam laptopa i nastawiam dokument o olbrzymach, którzy podobno kilkaset lat temu naprawdę żyli, bo są na to dowody w Biblii i na egipskich malowidłach. Sraty taty. Wyłączam tę informacyjną kupę, podgrzewam w mikrofalówce mleko (nie żebym wierzyła, że pomaga zasnąć – ten mit został obalony już dawno, po prostu jestem głodna i muszę coś zjeść). Sadowię się wygodnie w łóżku, zegarek pokazuje morderczą godzinę czwartą, a ja zaczynam myśleć: czy my w ogóle
potrafimy zasypiać?
Pytanie może się wydać z pozoru głupie, bo przecież każdego dnia zasypiamy i śpimy po kilka, a czasem nawet kilkanaście godzin (ach te czasy gimnazjum). Czy oznacza to jednak, że rzeczywiście potrafimy to robić? Potrafimy kłaść się na łóżku i decydować: ok, teraz idę spać i zasypiać? Potrafimy myśleć (nie o czymś konkretnym, ale myśleć tak w ogóle), czuć, trawić, wydłużać nasze włosy i paznokcie, marszczyć skórę, starzeć się? A może to organizm potrafi robić to za nas?
Bo w zasadzie, jeśli chodzi na przykład o kwestie fizjologiczne, to nie mamy zbyt wiele do gadania. Jeśli sądzicie inaczej, spróbujcie na chwilę przestać myśleć czy krążyć swoją krwią po żyłach, albo połóżcie się głową na laptopie i zaśnijcie. Teraz. Już. Jeśli nie macie warunków, spróbujcie prostszej rzeczy: zacznijcie być zazdrośni, źli albo szczęśliwi. I nie, nie uśmiechajcie się głupio i nie podskakujcie jak średnio wykwalifikowani aktorzy filmu klasy C (albo i Z). Spróbujcie poczuć prawdziwą emocję od tak, tylko dlatego, że zdecydowaliście się ją poczuć. Sądzę, że ta próba się nie powiedzie. Dlaczego? Dlatego, że nie potraficie zrobić żadnej z tych rzeczy, co najwyżej możecie się im poddać.
Co więc potrafimy zrobić? Ruszyć ręką w prawo i w lewo, jeśli tylko ją posiadamy. Potrafimy iść do przodu, cofać się (byle nie do tyłu, proszę o minimum godności dla języka polskiego), robić krok w bok. Potrafimy się uśmiechać, udawać radość, złość, zazdrość i różne inne emocje (co jest umiejętnością społecznie nieocenioną, a im lepiej potrafimy udawać, tym korzystniej dla nas). Potrafimy robić wszystko, co jest zależne od naszej woli i umiejętności. W resztę działań zaangażować się co najwyżej
możemy.
Możemy ulec zmęczeniu i iść spać albo wkładać zapałki pod powieki niczym kot z bajki Tom i Jerry. Możemy sobie spokojnie trawić albo nie wrzucać do żołądka niczego i starać się go zasuszyć. Czego nie polecam, bo w efekcie strawi sam siebie i wasze usilne starania dowiedzenia, że jednak potraficie go kontrolować skończą się na szpitalnym łóżku (lub też w innym, wygodnym na wieki wieków).
Odrębnym pytaniem, tym razem pozostawionym bez odpowiedzi, jest czy potrafimy, czy raczej możemy kochać. Jedni powiedzą tak, drudzy inaczej. Bo przecież miłość na nas spada i nic na to nie poradzimy, to znaczy możemy jedynie zaprzeczać i udawać, że wcale nie kochamy. Można też wyjść z założenia, że jeśli zostaliśmy skrzywdzeni albo skutecznie zapieczętowaliśmy swoje serce (tak naprawdę mózg), to nie dopuścimy do niego żadnego głębszego uczucia. I wtedy opcja potrafienia byłaby bardziej adekwatna. Tylko czy rzeczywiście da się stwierdzić, że od dziś nie zakocham się już w nikim i postanowienia tego przestrzegać? Możliwe przecież, że miłość zdarzy nam się gdzieś po drodze, kiedy kawałek wosku z pieczęci odpadnie, a my akurat nie będziemy mieli świeczki, żeby ją odnowić.
Na koniec jest jeszcze jedna rzecz, nad którą chciałabym się zastanowić razem z wami, sama bowiem myślałam o tym nie raz i do niczego nie doszłam. Pytanie brzmi:
Kim jestem?
I nie interesuje mnie odpowiedź typu: Polakiem małym. Ani człowiekiem.
W tych rozważaniach wychodzę od przeświadczenia wyrażonego przez któregoś z filozofów (nie pamiętam którego, ale na pewno wzięłam go z zajęć na studiach), że nie mówimy „ja ręka”, ale „moja ręka”, nie „ja głowa”, ale „moja głowa”, a wszystko dlatego, że nie jesteśmy ani ręką, ani głową, ani ciałem w ogóle. Wszystko, co materialne, należy do nas, posiadamy to. Posiadamy więc również swoje ciało, jesteśmy jego jedynym właścicielem i tak dalej. Co oznacza, że ja to coś więcej. Co? Oczywiście
dusza.
No i niby tak. Nie wiem, czy trzeba być osobą wierzącą w tego jednego Boga lub jakichkolwiek innych, by uznawać duszę za realną, ale załóżmy, że tak. Wspomniany wyżej pan filozof stwierdził, że ręka nie jest mną, ale jest moja, ja zaś jestem duszą. Szkoda tylko, że zapomniał, iż nie mówi się „ja dusza”, tylko „moja dusza”. Taka semantyka. Wszystko, co z pozoru mogłoby oznaczać mnie: serce (niektórzy nadal wierzą, że to tam rodzą się uczucia), mózg, dusza (dla uduchowionych), w języku nadal wyrażane jest jako coś, co posiadamy. Coś, co posiada jakieś wyższe i schowane w środku ja.
Moim zdaniem, ja to mózg. Wdałam się kiedyś w dyskusję z pewnym człowiekiem (który, jak się szybko przekonałam, był nienormalny – to nie obraza, naprawdę był), który stwierdził, że ateiści mają smutne życie, bo nie wierzą, że po nim będzie coś innego. Nie wiem, jak inni ateiści, ale moje życie wcale smutne nie jest, a ja mam się dobrze. Nie żyję nadzieją, że będzie coś po, akceptuję fakt, że nie będzie niczego. Żyję tak, żeby było mi miło tu i teraz, co nie oznacza jednak, że jestem osobą bez zasad, empatii i tak dalej. Uważam się za członka społeczeństwa i pragnę, aby temu społeczeństwu było ze mną dobrze. Tyle że w dniu śmierci ja, czyli mój mózg, pożegnam się ze wszystkim, co mi znane i już nie wrócę.
Kończąc wywód, żeby było miło i nie o śmierci, powrócę do pierwszego wątku, czyli potrafienia i… możenia (?!). Każda z rzeczy, które wykonujemy, składa się zarówno z elementów przynależnych tej pierwszej własności, jak i drugiej. Gotując obiad, potrafimy nastawić wodę, obrać warzywa i pokroić mięso, możemy jednak również poczuć ciepło parującego wrzątku, delektować się aromatem marchwi (akurat mam w lodówce) czy zadziwić gładkością indyczej piersi. Potrafimy wejść na wysoką konstrukcję i skoczyć na bungee, ale bać się, stresować i ekscytować jedynie możemy.
Taki jest właśnie mój na tę niecodzienną i nieoczywistą sprawę pogląd. Jeśli sądzicie inaczej, z chęcią poznam waszą opinię. Jak zawsze zresztą.
Rzeczywiście ciekawa kwestia. Jak się nad tym zastanowić… 'potrafimy myśleć’ właściwie, to często myśli się o czymś bezmyślnie, mam na myśli to, że przychodzi do głowy jakaś myśl, niezależnie od nas samych.
Teraz zaczęłam myśleć o tym, czym właściwie jest sen. Nieuporządkowane myśli, na które nie mamy wpływu? No właśnie…
Wracam do punktu wyjścia, czyli do tego jak i dlaczego śnimy. Skoro 'mózg to ja’, to o co chodzi że snami? Mam problemy z zasypianiem od paru lat i ciągle nie znalazłam na to odpowiedzi. Wszystko, co dotyczy nas w kontekście duchowym chyba nas definiuje. Wydaje mi się, że właśnie żyjąc tu i teraz powinniśmy dążyć do duchowego spełnienia, bo również uważam, że po śmierci nie ma nic, a ludzie po prostu potrzebują boga, bo nie wszyscy potrafią pogodzić się z nicością.
Pewnie mój komentarz wyszedł strasznie chaotycznie, ale ciężko jest ująć to wszystko w krótkiej wypowiedzi, kiedy można by nieskończone wpisy tworzyć.
Chaos wbrew pozorom bywa pozytywny, bo… porządkuje myśli :) A czy myśleć rzeczywiście potrafimy? Cóż, myśli nie da się wyłączyć, więc jeśli nie potrafimy nie myśleć, to…
Odnośnie życia tu i teraz oraz potrzeby człowieka wiary w Boga/bogów się zgadzamy. Myśl, że po śmierci może nie być nic, zbyt przeraża, stąd raj, piękne wodospady, kwiaty, ciepło, słoneczko – wszystko to, czego na ziemi nam brak lub co najmocniej kochamy.
No tak. Ja tam chciałabym przeżyć swoje życie tak, by pod koniec nie marzyć o raju, a z pełną satysfakcją powiedzieć 'to życie mi wystarczyło’. Z drugiej strony, po prostu przeraża mnie wizja wieczności i 'cudownego życia’ (bytu?), bo szybko się nudzę i lubię samo dążenie do celu bardziej, niż osiąganie go.
Co do ostatniego zdania – ja też. Na najbardziej przyziemnym poziomie wyraża się to kupowaniem słodyczy, których wyszukiwanie jest lepsze od samego posiadania i jedzenia.
dzisiaj zdecydowanie nie potrafiłam zasnąć, a to z powodu dwóch bardzo miłych snów – w pierwszym gonili mnie z sekatorem żeby obciąć mi włosy, a w drugim także mnie gonili ale z pięknym pistoletem (?!). ja jestem trochę typem sowy i zasypiam bardzo późno stąd zazwyczaj zasypiam ze zmęczenia bo godzina robi się częściowo bardziej poranna niż nocna. sen mam również bardzo słaby więc byle szmer potrafi mnie zbudzić (nawet wibracja w telefonie w pokoju obok…) Jeżeli chodzi o zasypianie to myślę, że to raczej kwestia fizjologiczna, to organizm czyni to za nas bo tak jesteśmy ,,zaprogramowani”. z drugiej strony to my się temu poddajemy czyli wynika to z naszej woli czyli można by powiedzieć z naszej ,,mocy sprawczej”. hmm, ciężki orzech do zgryzienia. jestem katoliczką chociaż ku małej uciesze moich rodziców średnio to praktykuję. kościół budynek nie jest mi potrzebny by wierzyć. sprawy związane z ,,życiem po” często poruszam z tatą w czasie naszych wieczornych rozmów, które często trwają do czwartej rano i to nasza mała tradycja. zawsze zaczynamy od ,,jak Ci minął dzień”, a kończymy na tematach religijnych czy politycznych. on wierzy, że czeka nas coś po śmierci, ja zdecydowanie nie. nie wiem czy to moja wiara jest zbyt słaba ale nie potrafię sobie tego wyobrazić i przyjmuje to tak jak jest. stąd też może moje banalne trochę przekonanie żeby żyć życiem na sto procent bo masz je jedno. masz racje, że czynności potrafimy wykonywać, a emocje jedynie możemy odczuwać i niekoniecznie mamy na nie wpływ. to znów jedynie zaprogramowanie naszego organizmu, tak po prostu jest.
temat jak zawsze ciekawy, super! korzystając też z okazji życzę Ci wesołych i rodzinnych świąt :)
Dzięki za długaśny komentarz i własne przemyślenia :) Zanim zapomnę, Tobie też wesołych świąt ;* (aktualnie zdycham na ból gardła i głowy, nie wspominając o żołądku, który znów się uaktywnił; jestem kupką nieszczęść).
W moich snach też często uciekam, a nawet jeśli nie, to dzieją się różne inne, przeraźliwe rzeczy. Jeśli na przyszłą niedzielę nie dam rady przygotować żadnych filozoficznych wywodów, a tak się zdarzyć może, to puszczę kolejną część moich sennych zwierzeń. Btw, dziś śniły mi się
wakacje z mamą. Trafiłam do małego spożywczaka, gdzie były same limitowane Hity :D
Fajnie tak rozmawiać, długo i „głęboko”, zwłaszcza z rodzicem. Przekonujemy się, że rodzice to także… ludzie, mają swoje poglądy, z którymi możemy się zgadzać bądź nie, uczymy się poznawać na nowo i szanować mimo różnic. Bo te są zawsze.
Emocje i odczucia to musi być coś więcej niż organizm, w końcu zwierzęta nie mają aż tak rozbudowanej ich palety. Chciwość? Zazdrość? Chęć chwały i sławy? Tylko nie wiem, co. W każdym razie i tak nie kontrolujemy ich pojawiania się.
W takim razie oprócz rodzinnych świąt życzę także dużo zdrówka! ;* ja się boję o mój żołądek PO świętach szczególnie, że od dziecka mam bardzo wrażliwy :D
limitowane hity? czy można sobie wyobrazić lepszy sen? :D chociaż jeszcze lepiej byłoby gdyby to była rzeczywistość :D mi niestety najczęściej śni się, że ktoś mnie goni, spadam albo, że wypadają mi zęby.
to prawda, zawsze uwielbiałam te wieczorne rozmowy z tatą :) lubię słuchać jego poglądów zgadzać się z nimi lub dawać argumenty dla uzasadnienia mojego odmiennego stanowiska. często potem w trakcie dostawaliśmy smsa od mamy, która spała w drugim pokoju, że też już mamy iść spać :D
tak, trochę to uprościłam, musi być w tym coś więcej jednak prawdą jest też własnie, że nie mamy na to wpływu, własnie o to mi chodziło.
Lubię w snach spadać, bo to przyjemne uczucie w żołądku, taki chwilowy przykurcz.
A mama fajna, jak tajny agent, co wysyła informacje z przyczajki :P
ja nie lubię spadać, to okropne uczucie, takiej bezradności brrr.
dokładnie! czasami potrafię dostać od niej smsa mimo, że siedzi w pokoju obok typu: ,,pamiętaj żeby zakręcić wodę” w przypadku kiedy odkręcam wodę do wanny, szykując się do kąpieli, a potem siadam na laptopa i zapominam o bożym świecie. :D
Nigdy nie napuszczam wody, dopóki nie znajdę się w wannie :P
Rewelacyjny temat. Lubię słuchać ludzi, którzy do „jestestwa” podchodzą w sposób inny niż religijny. Stworzeni przez Boga i już. Tak ma być. Tak musi być. Kto twierdzi inaczej, jest złem wcielonym, dzieckiem szatana.
Zacznę od czegoś innego. Będzie to tylko wtrącenie, bo trochę elementu rozrywkowego (luźnego) w niedzielę chcę wprowadzić. Olga – boję się Ciebie. Ile czasu minęło od wpisu płatków-zalewajek?
Dwa? Znów czytam, że (z)robiłaś coś identycznego jak ja ;) O czym mowa? Ano o olbrzymach.
Co jakiś czas wracam do dokumentów o charakterze tzw. „afer spiskowych”.
– jak przypadkiem mali wynalazcy, którzy dokonali wielkich odkryć popełniali samobójstwa (wykorzystanie wody jako paliwa samochodowego, nieskończona energia świetlna, lakier nazębny zwierający związek, który „zsuwa” bakterie powodujące próchnicę już podczas jedzenia).
– kto zbudował piramidy, starożytne tajemnice – tu właśnie pojawia się element olbrzymów. Czy to możliwe aby (w pewnym stopniu) nierozwinięta cywilizacja była w stanie zbudować tak ogromne budowle z taką dokładnością? Wielkość, ciężar budulca, chora precyzja, byłaby wyzwaniem dla współczesnych architektów. No i wszystkie „dodatki” jak: ustawienie wierzchołków względem wiadomej linii, oczy Sfinksa skierowane w konkretny gwiazdozbiór, analogiczne rysunki/ malowidła ścienne… oddalone o setki tysięcy kilometrów, gdzieś na innym lądzie. To jest fascynujące. Tzn. mnie fascynuje.
– NWO, iluminaci. Po naszemu „grupa trzymająca władzę”. Mimo wielu szyderstw, wyśmiewania, film(y) jak „Kod Leonarda Da Vinci” bardzo mi się podobają.
– powstanie samej Ziemi. Tego mistycznego boom. Kto, z czego, kiedy nas ulepił. Jak to możliwe, że coś wisi (w próżni) i nie spada. Co było przed miliardem lat? Żałuję, że nie mogę natrafić na jeden reportaż dot. odkryć geograficznych. Pokazali tam m.in. mapę (wiekowa mapę), która zawierała linię lądową… odkrytą w XX wieku n.e. Coś, co kryło się pod zamarzniętą pokrywą lodową. Tu wspomniałbym jeszcze o Atalntydzie, w ogóle temacie „zatopienia”. Heh.
Jeden z filozofów (nie pamiętam który, przedmiot zaliczany przecież na „3 x zet”) stwierdził, że nie ma końca świata. I, że go nie będzie. Świat się kończy, kiedy umieramy my. Pozostaje pytanie co dzieje się z wewnętrznym „ja” po naszym odejściu cielesnym.
Świadomość jest czymś tak fascynującym, że aż przerażającym. Czytałem (nawiązując jeszcze do śmierci, jak i Twojej wypowiedzi), że umysł ludzki pracuje jeszcze 2-3 minuty po przestaniu bicia serca. Kończynami ruszyć już możemy, powiedzieć dowcipu też nie. Serce przestaje pompować krew do kolejnych to narządów, a umysł pracuje. Wiecie jaki jest wniosek. Przerażający wniosek.
To, do czego jesteśmy zdolni wykorzystując „to, co mamy pod kopułą” przeraża także. Zapewne każdy miał taki przypadek w którym poczuł się jak w Matrixie. Istny bullet-time. Wynika to z zasady pominięcia jednego z kroków mających na celu „odpalenie” odpowiedniej czynności. Jestem na pustyni, widzę lwa (A). Kociak zaczyna na mnie biec (B), więc włącza mi się myśl „spieprzam zanim stanę się obiadem” (C). Mózg wysyła informację do nóg – biegnij! (D). Chwila zagrożenia pozwala na pominięcie jednego z podpunktów (C) i włączenia dolnych kończyn tuż po spostrzeżeniu, że stanęliśmy się celem ataku… Coś, ja pierniczę, niesamowitego.
Wykorzystujemy (ponoć) zaledwie 30% możliwości naszych zwojów w głowie. Boje się pomyśleć co by było gdyby próg ten podnieść do 90%.
Sen jako „ja chcę” czy „ja muszę” – trudne pytanie. Można tu pokusić się o jeszcze jeden aspekt. Tj. snu świadomego. O kreowaniu rzeczywistości w momencie, gdy (teoretycznie) nie powinniśmy móc nic zrobić. My dostajemy sygnał (któremu się poddajemy), że pora iść spać… ale jednocześnie sami go wysyłamy, co chcemy „doświadczyć”? Znów piękność pomieszana z przerażeniem.
W świadomych snach (btw. jedno zdarzenie z przeszłości mam do tej pory w pamięci, kto wie czy nie było to balansowanie na granicy życia/ śmierci podczas snu) ogranicza nas czas (niemożność popatrzenia na zegarek, sprawdzenia godziny) i światło. Zapalenie światła. I, według mnie, ma to cholernie mocny sens. Oczy mamy stale „włączone”, zasłonięte tylko powiekami. Wszystkie receptory odbierające promyki reagują/ regulują nasz styl życia. Ciemno – śpij, jasno – wstawaj. Zapalenie źródła światła mogłoby to zaburzyć. A przecież robimy wszystko… świadomie.
Kurde… zaplątałem się. Nawet nie wiem czy odpowiedziałem na pytanie zawarte w tytule. Sen, cała jego otoczka, droga „do”, czas „w”, jest dla mnie tematem na wiele godzin dyskusji/ oglądania – mimo swojej powtarzalności – filmów.
Jeśli zanudziłem, przepraszam. Jeśli nie odpowiedziałem na pytanie, również. Zbyt wiele jest rzeczy, które chciałoby się „ugryźć” w tak filozoficznym temacie :)
Dzieckiem szatana albo… szatanem wcielonym ]:->
W końcu nigdy nie wiesz, kto tam siedzi po drugiej stronie. A nuż klikam do Ciebie prosto z gorącego piekła!
Ja też co jakiś czas oglądam programy o aferach spiskowych. Kiedyś mnie to fascynowało (gimnazjum, może jeszcze liceum), teraz raczej drażni. Spisek żarówkowy? Serio? Jeśli nie oglądałeś jeszcze tego „dokumentu”, to koniecznie zobacz. Nie lubię z ludzi z paranoją i trochę mi wstyd, że takie rzeczy puszcza się na Discovery i tego typu kanałach. Jeszcze ludzie uwierzą, że kiedyś żyły giganty i co potem? Cofniemy się do średniowiecza i zaczniemy palić wiedźmy. Albo wysokich ludzi, bo to na bank potomkowie gigantów (ile masz wzrostu, przyznaj się!). Inna rzecz, że jeszcze przed programami interesowałam się książkami o tej tematyce, w podstawówce dostałam od taty książkę o stworzeniach, których jestestwo nie zostało potwierdzone (elfy, gryfy, harpie, syreny, Chupacabras, Nessie z Loch Ness, Wielka Stopa…) i święcie wierzyłam, że istnieją. W końcu w książce były dowody! (Btw, książkę mam do dziś). Miałam też drugą, o krasnalach. Bo krasnale też istnieją, jakbyś chciał wiedzieć. Chowają się w lasach, żeby ludzie ich nie widzieli. I jednorożce też. Ukrywają się o mnie w domu ;>
Z tych WIARYGODNIEJSZYCH „dokumentów”, w których tezy nie wierzę, ale za to pytania mi się podobają, to rzeczywiście wymieniłabym kilka przytoczonych przez Ciebie, chociażby piramidy i ich budowanie, cała kultura Azteków, niektóre malowidła. Człowieka ciągnie do magii i wszystkiego, co niewytłumaczalne. Mało mamy w życiu czegoś więcej niż życia, stąd bogowie, Bóg, demony, diabły, anioły, duchy, stworzenia typu harpie, jednorożce – dla mnie to wszystkie sytuuje się na równi. Bóg jest równie realny co pegaz.
Tak jak piszesz, ja też gdzieś słyszałam (fakt to czy znów pseudofakt?), że wykorzysujemy zaledwie kilka procent naszych mózgów (nie pamiętałam tylko ile). I rzeczywiście, strach pomyśleć, co byśmy robili, gdybyśmy korzystali z całego! Może nic, bo może reszta za nic nie odpowiada, a może wręcz przeciwnie: wszystko! Kto wie ;) I dlatego temat jest tak pociągający.
I na koniec świadomy sen: samo śnienie to już coś innego niż spanie. Spanie to wypoczywanie ciała i przygotowywanie go na kolejny dzień, doładowywanie akumulatorów, a śnienie – wiadomo, historyjki. O nauce śnienia świadomego słyszałam, wykonuje się ćwiczenia z zegarem, ale jakoś nie ciekawi mnie to na tyle, by próbować. Najbardziej w moich snach cenię sobie to, że jak NAPRAWDĘ się boję, to potrafię sobie powiedzieć, że to tylko sen i się obudzić. Fajne, nie?
myślałam, że tylko ja jestem dziwna, że interesuję się takimi tematami. powstanie świata, wynalazki, wszelkie teorie spiskowe, kultura dawnych cywilizacji, zjawiska nadprzyrodzone, cała przestrzeń kosmiczna i jej zagadki, mogę tak wymieniać i wymieniać!
Kochana naprawdę współczujemy, bo jak my byśmy budziły się o czwartej nad ranem to chyba szału byśmy dostały :P Na szczęście nie mamy żadnych problemów z sennością, po prostu jak się położymy w łóżku to pięć minut i chrapiemy także nigdy nie mamy czasu na jakieś głębsze przemyślenia ;)
Spoko, to była jednorazowa rzecz ;)
Mnie zawsze intrygowała ta kwestia: mam MOJĄ rękę, MOJĄ głowę, MÓJ mózg, nawet MOJĄ duszę – to czym jestem JA? Zlepkiem wszystkiego co moje? Jeśli tak, to MNĄ jest także MOJA miłość, MOJE śniadanie, MOJA pościel itd… Nie wiem, w którym miejscu jestem właściwa JA, czy w ogóle jestem. W którym miejscu zaczynam i kończę o sobie samostanowić. Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.
W tym semestrze mam na studiach przedmiot o tożsamości – już wiem, że do niczego nie da się dojść, bo każdy ma swoją teorię.
Opinia jest jak dupa – każdy ma swoją; )
Hah, tak jest :D