Filozoficzne wywody – oto, czego na livingu nie było od dawna. Mimo iż są domeną jesienno-zimowej połowy roku, wzięło mnie na nie właśnie teraz. Od paru miesięcy mam sporo czasu na myślenie. I głowę pełną wszystkiego. Spisałam nawet długą listę tematów do poruszenia na blogu, ale kiedy przychodzi dzień przelania myśli na metaforyczną kartkę papieru – przypominam, że kartka zawsze jest papierowa, więc nie ma sensu być nadgorliwym – czuję się pusta. I tak na okrągło.
Tym, o czym zdecydowałam się w końcu napisać, jest osadzenie w świecie. Albo raczej poczucie osadzenia w nim. Trochę dziwnie brzmi i nie wiadomo, o co chodzi, no nie? Już tłumaczę.
Od lat nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez książki i mp3. I to raczej od dziesięciu niż dwóch czy trzech. Jasne, czasem zdarzy mi się: zapomnieć zabrać książkę, zostawić mp3 z powodu ładowania baterii, skończyć książkę i nie móc zdecydować się na nową, ścierpnąć na myśl o przesłuchaniu kojarzącej mi się z przykrymi wydarzeniami muzyki, którą w przypływie masochizmu nagrałam na mp3. Ale to wyjątki od reguły. Wypadki przy pracy. W 99% przypadków nie wychodzę z domu bez moich tarczy. Bo tym właśnie jest zarówno mp3, jak i książka. Nie tylko pozwalają mi rozerwać się podczas dziesięciogodzinnej jazdy do i z, np. pracy, ale również skutecznie odcinają mnie i chronią przed światem zewnętrznym.
Regularnie słyszę od znajomych – nowych i starych – to samo pytane. Jak ty to robisz, że idziesz i czytasz książkę? Prawdę mówiąc, nie wiem. Musiałam wyrobić w sobie mechanizm, który pozwala sprawdzać drogę i śledzić wydarzenia w świecie przedstawionym na kartach jednocześnie. Trzecie oko, które czujnie łypie, żebym nie potknęła się o wystającą płytę chodnika, czy też nie wlazła w inne g. A wszystko przy pełni zatopienia w lekturze. Czasem – na szczęście bardzo rzadko – przypominam sobie o owym pytaniu. Obca myśl wyszarpuje mnie ze świata książkowego i zdaję sobie sprawę, że w rzeczywistości idę drogą. Brzmi nieprawdopodobnie, ale mogę podpisać się krwią pod przysięgą, że tak jest. Kiedy czytam, jestem w innym miejscu. Niepasująca myśl wpływająca do głowy jest jak kabelek od internetu, który rodzic odłącza, żeby dziecko przestało grać. Czarny ekran. Kick. Postać pada. Gdzie ja jestem?!
Osadzenie w świecie jest czymś przeciwnym do odgrodzenia się od wszystkiego. Nie zdarza mi się często, ale nie jest nieprzyjemne. Po prostu… dziwne. I zaskakujące. Pierwszy poziom osadzenia w świecie związany jest z zauważeniem, że żyję wśród żywych ludzi, a nie tych, o których czyta(ła)m. Ma miejsce, kiedy bolą mnie oczy, spieszę się na przystanek albo właśnie skończyłam serię książek i jest mi przykro, w związku z czym nie chcę jeszcze rozpoczynać nowej, bo mogę być do niej negatywnie nastawiona. Zauważam kolory, samochody, zwierzęta i drogi, po których zazwyczaj chodzę automatycznie. Odkrywam, że ludzie się na mnie patrzą. To ja jednak jestem widoczna?! Niedawno odkryłam, jak fajne jest patrzenie na miasto zza szyby tramwaju. Do tej pory kochałam tylko widoki pociągowe. Polecam.
Drugi poziom osadzenia w świecie wiążę się z usłyszeniem, że żyję wśród żywych ludzi, a moje piosenki nie są naturalnym tłem realnych wydarzeń. Kiedy wyładowuje się mp3, a niestety dzieje się to coraz częściej, bo niezły z niej dziadek, odkrywam, że życie to nie pieprzony musical. Kiedy chodzę po świecie, słuchając znanej mi muzyki, przypisuję utwory do miejsc i ludzi. Stawiam kroki w rytm muzyki, podświadomie zakładając, że słyszy ją każdy. Kiedy zarzucę włosami albo wykonam jakiś teatralny gest, też mam poczucie, że każdy rozumie jego sens. Niestety w momentach omdlenia baterii okazuje się, że świat jest pełen hałasów, szumów i tych prawdziwych naturalnych dźwięków. Ludzie mówią, krzyczą, przeklinają, gwiżdżą. Psy szczekają. Drzwi trzaskają. Drzewa szumią. Auta… brumają. I nikt poza mną nie wie, że to wszystko nie tak. Że coś się popsuło. Że w połowie filmu reżyser zmienił ścieżkę dźwiękową i nie da się tego dalej oglądać. Przepraszam, ale składam reklamację i chciałabym zwrócić bilet.
Co z tego wszystkiego wynika? Pewnie głównie to, że jestem aspołecznym dziwadłem. Nie szkodzi. Lubię moje książki i moją muzykę. Nawet jeśli nie czytam literatury naukowej, a piosenki – jak usłyszałam w ostatnim czasie dwukrotnie! – odzwierciedlają brak jakiegokolwiek gustu. Nie zamierzam przepraszać za to, że nie wznoszę się na intelektualne wyżyny i nie czytam o protonach oraz neutronach w rytm symfonii Beethovena. Lubię moje wybory, bo są moje. Nie dokonuję ich na pokaz. Odcinam się od świata dla siebie. Zawsze tak było i nic nie wskazuje na rychłe zmiany. Bo i dlaczego by miało?
I na koniec dorzucam, że lubię od czasu do czasu osadzić się w świecie. Co prawda wolę obserwować ludzi i wydarzenia niż chłonąć dźwięki, ale przecież i od wyładowanej w mp3 baterii nie padnę trupem. Co najwyżej ponucę w myślach albo odpłynę, rozważając kolejne tematy do poruszenia na blogu.
„Jestem aspołecznym dziwadłem.” O mnie też tak wszyscy myślą ;) więc wiem jak to jest :) a to dlatego że mam swoje przyzwyczajenia i zupełnie inny rytm dobowy niż ludzie z mojego otoczenia. Jestem skowronkiem. Wstaje o 3.30 nawet w niedzielę bo do pracy chodzę non stop żeby wyrobić się z papierzyskami. Do domu pracy nie zabieram. Moje 4 ściany to świętość i nie chce żeby mieszkanie, moje własne 4 kąty kojarzyły mi się z czymś innym niż zasłużonym odpoczynkiem i pozostały schronieniem przed światem ;) lubie po przebudzeniu sluchac śpiewu słowików i kosów. Przygotowywać posiłki na cały dzień do pracy. Zrobić trening pobawic sie z kitem i zjeść śniadanie za nim całą reszta miasta wstanie. To moj sekret na udany dzień. Wyciszenie przed tumultem nadchodzacego dnia.
Bardzo wcześnie wstajesz… o czym oczywiście wiesz :P O której się kładziesz?
Btw, rozpiszesz godzinowo swój przeciętny dzień? To też należy do elementów dziwactwa – potrafić rozpisać jeden dzień, co w zasadzie oddaje esencję każdego dnia. Ja potrafię to zrobić ze swoim.
No cóż nic trudnego ! 3.30 pobudka. Przygotowywanie posiłków do pracy i śniadania I. W międzyczasie mycie głowy i makijaż. 4.10 sprzątanie. 4.30 zabawa z kotem. 4.45 do 5.30 pora powolnego śniadania na balkonie. 5.35 do 7.10 góra ! Trening. 7.25 wychodzę na 8.00 do pracy. Idę piechotą 3.8 km
W pracy jestem do 17.00 albo dłużej. O 9.30 zaczynam II sniadanie (czasem później zależy jak mam rozprawy). O 13.15 obiad. O 16.30 podwieczorek. Piechotą do domu czasem po drodze zakupy. 18.40 powolna kolacja. Zabawa z kotem 19.20 do 19.50. Internet i spać 20.30 do 21.30
Mało inspirujące. Teraz jeszcze dojdzie nauka pomiędzy poszczególnymi czynnościami bo w lipcu kolokwium na aplikacji :/
Dzień wypchany zajęciami. Winszuję poukładania :) Trochę przeraża mnie wczesny system wstawania, ale to dlatego, że ja chodzę spać między 1 a 2.
„Jestem aspołecznym dziwadłem…. według mnie nie jesteś. Jesteś po prostu sobą. To jesteś Ty. Jeśli komuś to nie odpowiada to jego problem. Jesteśmy różni i to jest fajne :)
PS Jakie książki czytasz? :)
Jak ładnie napisałaś, dziękuję :) Ja uważam troszkę inaczej, acz podobnie. Zdaję sobie sprawę, że jestem aspołeczna i dziwna, ALE odpowiada mi to i rzeczywiście jeśli ktoś ma ze mną problem, to… jest to jego problem, nie mój.
Z uwagi na to, że są to książki do recenzji, wybieram z rynkowych nowości. Gatunki różne, acz najlepiej czyta mi się thrillery, kryminały i horrory. Oprócz tego śledzę ulubionych autorów i jak pojawi się coś spod ich pióra, łapię.
E tam aspołeczna… nie znam Ciebie dokładnie i prywatnie ale na tyle na ile mogłam Ciebie poznać to tak nie uważam…. ale szanuję Twoje zdanie ;) Ludzie są różni i to jest fajne, ta różnorodność, dzięki czemu nie ma nudy. I każdy jest potrzebny, stanowi cząstkę świata :)
Kryminały? Polecisz coś? :)
Niestety niczego nie polecę, bo po przeczytaniu książki wyrzucam ją z głowy i zabieram się za kolejną.
Jakąś książkę też mam zazwyczaj przy sobie, ale z czytaniem to u mnie gorzej – jakoś internet w telefonie zabiera większość mojego wolnego czasu (w przerwie w pracy i przy śniadaniu, które jem przed w pracy lubię oglądać coś na Netflix). Do pracy idę na nogach (ok. pół godziny dość szybkiej wędrówki) i jest to dla mnie czas na relaks. Na pewno umiałabym wtedy czytać (ileż to razy uczyłam się w drodze na uczelnię przed jakimiś zaliczeniami), ale wolę się odstresować przed pracą. I cały czas mam zamiar zacząć więcej czytać, ale nie idzie mi to niestety ;/
Ja w pracy niemal nie korzystam z telefonu. Mam rozliczenie zadaniowe, więc jedzenie śniadania przez godzinę i oglądanie Netflixa odpadają :P
Śniadanie akurat jem przed pracą, specjalnie przychodzę wcześniej 😉 Ale na lunch zazwyczaj wychodzę (teraz latem do parku), to wtedy też zazwyczaj coś oglądam :))
Ach, nawet pamiętam, bo kiedyś już o tym wspominałaś :) Twój lunch jest w porze mojego śniadania, dlatego napisałam o (moim) śniadaniu właśnie. Obiad jem ok. 18:00, więc już w domu.
Ja jem lunch koło 14.30 – 15.30, zależy jak wyjdę i łączę go zazwyczaj z podwieczorkiem. Potem jem kolację dopiero koło 21.30. A jak jestem w domu, to lunch jem już o 12.30 – 13.00 ;)
No to troszkę przesadziłam. W pracy jem śniadanie 12:30-13:00. W domu lekko po 12:00.
Nie umiałabym chyba czytać książki idąc :D Ledwo daję radę czytać i pisać coś na telefonie w trakcie spaceru.
Ale muzyka musi być, choć ostatnio polubiłam też szum miasta (zwłaszcza wieczorami). Ale muzyka pozwala mi się odciąć, przenieść myślami w inny świat, z którego nie chcę wychodzić, a dyndające słuchawki są znakiem dla innych, że nie ma mnie dla nikogo. DLA NIKOGOOOO. Nie lubię, jak mnie ktoś z tego rytuału wyciąga.
Lubię obserwować ludzi, ale trochę inaczej niż Ty. Lubię pojechać gdzieś turystycznie, siąść – nawet na krawężniku (zdarzyło mi się to w Wawie ostatnio, jak czekałam na koleżankę, bo stała w giga kolejce po darmowe lody Ben & Jerry’s) – i obserwować ludzi, słuchając jednocześnie tego szumu lub gwaru. Czuję się wtedy niewidzialna, a oni pędzą gdzieś pośpiesznie lub wręcz przeciwnie – są na wakacjach i nieśpiesznie kontemplują otaczającą ich przestrzeń.
Inne wpisy nadrobię, obiecuję, ale na razie… </3 Obrona 28 czerwca, egzamin na SGH 29 czerwca + dzisiaj przyleciała siostra.
Pisać na smartfonie podczas spacerowania też nie umiem i nie lubię, bo potem muszę poprawiać co drugą literę. Czytanie jest ok, choć ostatnio używam telefonu do coraz mniejszej liczby zadań. Najczęściej robię notatki podczas degustacji.
Standardowo daj znać po egzaminie, tylko tym razem szybciej niż z miesięcznym poślizgiem :D
Nie było miesięcznego poślizgu! ;D Dam znać o wrażeniach, bo na wyniki będę trochę czekać. Btw. Mam obronę jednak 2 lipca.
Postaram się dzisiaj odpisać na maila, chyba że mnie siostra zaabsorbuje swoją osobą ;p
Odpisz później, teraz zajmij się siostrą ;*
Mam kolejne quaestio de finitate:
Co polecałabyś osobie strasznie zaberrowanej schorzeniami neurologicznymi, tj. np. moim, Zespole Aspergera? Zamieściłem swój wpis na /r/Polska. Może ktoś z tego grona mi coś poleci? :/
https://www.reddit.com/r/Polska/comments/8qbomj/newbie_post_problem_z_dalszą_przyszłością/
Przykro mi, ale nie wiem, jak ktokolwiek stąd mógłby Ci pomóc. Ja na pewno nie jestem w stanie, choć bardzo bym chciała. Rozumiem, że chcesz podpowiedzi, w jakim kierunku podążać, mając swoje chorzenie?
Właśnie, jestem obecnie na 'wilczym bilecie’ od systemu i naprawdę znalezienie dla mnie znajomości w tożsamym byłoby znaczące. Tylko nie w branży IT, bo zwykle tak aspich nazywają „wybitnymi informatykami”.
A czym się interesujesz?
Typowo wolę rozszerzony researching, poznawanie informacji, trochę też ostatnio uczę się ethical hackingu, ale wolę takie trochę artystyczne pozy.
Trochę jestem „duchowo” dziennikarzem, bo od 6. roku życia zawsze mnie interesowało jak się tworzy tak wielkie, zgrupowane układowo stacje telewizyjne i radiowe, jak tworzyć storyboardy do materiałów wideo, depesz agencyjnych, tworzyć grafikę off-line, lower-thirdy, używać ( a raczej często bardziej bawić się ) programami graficznymi jak After Effects, InDesign, InkScape, a nawet… Powerpointem. xD
A jak trzeba, to mnie interesuje nawet tworzenie reportaży.
Chociaż jedynym ogranicznikiem na to wszystko, jest mój brak samodzielności – w przestrzeni ruchowej – czepialskość rodziców, no i pieniądze. 2500 zł/ kurs, a nawet z dotacji unijnych jest to śmiech na sali za nauczenie się tylko banałów takich, jakich obejrzysz z tutoriali w MotionCinema3D. Szukam jakości, idealizmu i brak patomatii.
Napisz do mnie na FB przez fanpage albo prywatnie.
A mogę przez e-mail?
U Zuckera już tam od 4 miesięcy nie mieszkam, moźe masz w bio swój e-mail? :)
Też nie wyobrażam sobie wyjścia bez słuchawek. Miałam co prawda w życiu epizody, że potrzebowałam ciszy, ale to jedynie etapy przejściowe, choć wtedy zawsze było mi dziwnie gdzieś iść… Czy chodziłam wtedy sama jakoś specjalnie dużo? Właśnie nie. Raczej z Mamą. O, jak gdzieś razem wychodzimy to rzecz jasna nie słucham muzyki, ale słuchawki w torbie zazwyczaj mam.
Książkę przy sobie również lubię mieć, ale nigdy nie zdarzyło mi się iść i czytać. Wolę czytać gdzieś siedząc.
Również się izoluję, odcinam. Nie. Nie odcinam SIĘ. Odcinam świat od siebie. Jestem ja, a świat gdzieś tam sobie w tle… taki, jakim widzę. Gdy idę z Mamą to zawsze mamy coś takiego „my vs. świat”. Teraz do mnie dotarło, że ma podobne podejście. Z tego co wiem, dawniej lubiła iść i marzyć, wyobrażać coś sobie, „upiększać widziany świat”. I tak odbiegając od tematu, dlatego piszę „Mama”, bo to nie tylko mama w sensie: rodzicielka (paskudne słowo), to nie „wielką literą przez szacunek” jak w liście, a mama i ktoś znacznie więcej. A wracając do świata – w dużym uproszczeniu mogłabym powiedzieć, że nie lubię w nim uczestniczyć, nie lubię kontaktu z ludźmi. „Tak ogółem”, bo zdarzają się wyjątki.
Też lubię żyć po swojemu, a mam wrażenie, że spora część ludzi i świata próbuje innym to życie po swojemu odebrać.
Nie będzie Ci łatwo w życiu, jeśli kogoś do siebie nie dopuścisz. Wiesz… w pewnym momencie zostaniesz sama. Długo myślałam, że nie potrafię żyć obok drugiego człowieka, ale już wiem, że umiem. Po prostu trzeba znaleźć kogoś równie dziwnego. Aktualnie mam w sobie promyk nadziei. Boję się jednak, że znów zgaśnie. Im dłużej żyje się samotnie, tym trudniej odnaleźć się między ludźmi.
Palę za sobą wszystkie mosty. Nie wyobrażam sobie siebie z drugim człowiekiem w kontekście związku – po prostu nie. Nawet nie chodzi o to, że mam złe doświadczenie, bo nie jestem osobą, która poddaje się, gdy raz czy drugi coś nie wyjdzie, ale po prostu jestem urodzoną singielką… młodocianą starą panną. Wybrałam też drogę, w której nie ma miejsca na stały związek i choć to brzmi dziwnie, pesymistycznie, to wcale w moim odczuciu takie nie jest i dobrze mi z tym. Tym trudniej odnaleźć się… chyba że człowiek nigdy nie będzie próbował, to i tego trudu nie pozna.
W sumie nie zamierzam Cię przekonywać. Jeśli czujesz względem bycia z kimś to samo, co ja względem urodzenia dziecka, to obyś jak najdłużej nie miała nikogo na horyzoncie :P