Czasami, gdy próbuję wyobrazić sobie moje życie nie jako chwilę tu i teraz, ale bardziej całościowo, łącznie z niemożliwą do zmienienia przeszłością i nieprzewidywalną przyszłością, dochodzę do dziwnych i niepojętych wniosków. Z jednej strony wiem przecież, że nie da się opuścić własnego ciała, porzucić kłębiących się w głowie myśli na choćby chwilę, z drugiej jednak mam wrażenie, że naprawdę znikam, rozpływam się w powietrzu i osiągam zdolność patrzenia na siebie i innych ludzi zupełnie z boku, z góry, gdzieś spoza granic człowieczeństwa. Wtedy też odczuwam, że
moje życie jest opowieścią.
Próbuję uchwycić moment, w którym pomyślałam tak po raz pierwszy. Czy było to już wieku lat nastu, a może dużo, dużo wcześniej? O ile na to pytanie nie potrafię znaleźć odpowiedzi, z łatwością formułuję ją na dwa kolejne: Skąd się to wzięło? oraz Dlaczego tak jest?
Po kolei.
Skąd to się wzięło?
Pierwsze pytanie wyjaśniam sobie moją miłością do literatury, zarówno czytania, jak i pisania. Od najwcześniejszych chwil moje życie przepełnione było słowami. Mama, w wieku lat nastu pisząca do szuflady, a dziś zawiedziona, że nigdy nie udało się jej niczego wydać (no, może nie niczego, na początku roku bowiem na rynku pojawiła się książka o telemarketingu, której jest współautorką), zaszczepiła we mnie ogromny szacunek do magii zaklętej w papierze, którego brak z przykrością stwierdzam u młodszego pokolenia (chociażby mojej siostry).
Zniszcz ten dziennik? To nie książka? Dla mnie to nie są dobre pomysły. Kiedyś, aby autor był znany, a jego dzieła kupowane, musiał się natrudzić, posiąść warsztat, napisać coś względnie oryginalnego i pięknym językiem. Dziś wystarczy na kilkudziesięciu stronach wypisać polecenia typu „napluj tu” (nie wiem, strzelam) i bestseller gotowy. Potem na stronie Empiku czytamy, że Keri Smith to „pisarka i ilustratorka”. Ilustratorka – tu bym się kłóciła, pisarka – tu nie wyraziłabym zgody absolutnie. Nie po „napisaniu” czegoś takiego jak Zniszcz ten dziennik.
Oprócz piszącej za młodu mamy, na korzyść myślenia mojego życia jako opowieści wpłynęła także epoka, w której się urodziłam. Brak komputerów i Internetu, zabawy polegające na wyobrażaniu sobie tego, co dziś dostaje się na dzień dobry. I tak na przykład, żeby pojeździć na koniu, musiałam sobie wyobrazić, że jest przywiązany do mojej skakanki. Żeby zostać nauczycielką, musiałam ustawić rzędy pluszowych zabawek, które następnie dialogowały ze mną na zadany temat. Żeby ugotować zupę, musiałam nawrzucać do kałuży odpowiednich składników i znaleźć pokaźny kij. Mogłam się przy tym wybrudzić, zranić, podrzeć ubranie i zjeść coś prosto z krzaka, nie obawiając się, że na drugi dzień skonam w ciężkich konwulsjach. Dorośli nie byli źródłem pieniędzy na nowy modny smartfon, ale strażnikami opowieści, których słuchałam za dnia i wieczorem, kładąc się do snu. Opowieści, które rozwijały w mojej głowie obraz świata tak kolorowego, jakim nigdy nie mógłby być w rzeczywistości.
Dlaczego tak jest?
Na to pytanie odpowiedź częściowo zawiera się w poprzednim akapicie, zwłaszcza ostatnim zdaniu. Tak wyraźnie gloryfikowana przeze mnie era opowieści była bowiem narzędziem do tego, by upiększyć dla siebie świat, pokolorować szarą rzeczywistość, nadać jej magicznego wymiaru (niech podniesie rękę ten, kto nigdy nie pragnął zaznać w życiu prawdziwej magii). Nie próbuję przemycić skargi, że sam świat był wówczas zły, po prostu był inny. Żeby dowiedzieć się, o której odjeżdża autobus, trzeba było pójść na przystanek. By zaprosić przyjaciela na zabawę, trzeba było pofatygować się do niego. Żeby dowiedzieć się o nowościach sklepowych, trzeba było obejść wszystkie okoliczne spożywczaki. A dziś potrzebny jest wyłącznie Internet i trochę pieniędzy, żeby opłacić przyjemność korzystania z niego.
Aby nie wyszło jednak na to, że żyję wspomnieniem o lepszej przeszłości, szybko spieszę wyjaśnić, że tak nie jest. Kocham współczesność, Internet, łatwość życia i jego tempo. Nie zamieniłabym się z przedstawicielem żadnej innej epoki, zwłaszcza tym robiącym pod siebie kupę podczas uczty, wydrapującym wszy z głowy, umierającym na grypę i rodzącym bez znieczulenia. Uciekającym przed lwem, by przeżyć, tym bardziej. Za takie i podobne atrakcje podziękuję.
Zdecydowanie wolę żyć w czasach, kiedy co trzeci człowiek nie bardzo wie, czym jest książka, a co czwarty w ogóle zapomniał, jak się czyta. Czasach, gdy nowych ludzi poznaje się tylko przez Internet, a o fajności świadczy ilość posiadanych na Facebooku znajomych (ja niestety mam mało, bo dokonuję selekcji). Łatwiej jest bowiem znajdować się w nowoczesnej przestrzeni, gdzie masz wybór, które wartości kultywujesz. Chcesz być starodawny i niemodny, jednocześnie mając do dyspozycji szansę zapłodnienia in vitro, poddania się skomplikowanym operacjom, przechowywania całego życia na małym dysku przenośnym? To właśnie według mnie jest współczesność. Dużo możesz, nie wszystko musisz.
Odeszłam jednak od głównego wątku, którym miała być odpowiedź na pytanie: dlaczego tak jest? Dlaczego mam potrzebę rozpatrywania swojego życia jako opowieści? Dlatego, że rzeczywistość i życie mnie zawodzą. Nie są takie, jakie chciałabym, żeby były. Nie są książkowe. Nie są magiczne. Nie są wyjątkowe. Są szare, pełne zmęczenia, bólu, cierpienia i czynności, które wykonywać muszę, a których nie lubię. Idąc więc spacer i snując refleksję, wyobrażam sobie siebie jako bohaterkę książki. Każde podniesienie ręki nie jest jedynie podniesieniem ręki, ale „delikatnym podniesieniem smukłej ręki, po której prześlizgnął się wietrzny język, zostawiając za sobą strużkę zjeżonych włosków”. Krok nie jest po prostu krokiem, ale „niepewnym przestąpieniem z nogi na nogę, wprawiającym bohaterkę w zadumę, czy aby na pewno udało jej się ominąć mrówkę, w ostatniej chwili spostrzeżoną kątem oka”.
Inni wokół mnie
Na koniec dodam, że podobnie czynię z ludźmi, których spotykam na swojej drodze. Pamiętacie wpis o rozkładaniu na części pierwsze? To tylko jedna z możliwości. Drugą jest obserwacja ruchów ciała wybranej osoby i opisywania ich w konwencji literackiej. Widzenie wszystkiego ładniejszym, delikatniejszym, szlachetniejszym. Dostrzeganie, że każdy obraz wyprzedzają słowa – co trudno jest dziś, w erze obrazków, docenić. Książka? Pff, przecież wyszła ekranizacja! Takie stwierdzenia mnie smucą. Nigdy nie będę jedną z osób, która coś podobnego wypowie. W tym duchu się bowiem wychowałam, tego ducha kultywuję dziś i z pewnością przekażę go moim dzieciom, jeśli tylko będę je miała.
Zdecydowanie wierzę, że
świat może być piękniejszy,
ale tylko w opowieści.
Ja lubię postrzegać swoje życie jako ciąg przyczynowo-skutkowy, szczególnie gdy z wydarzenia nieprzyjemnego ostatecznie wynika coś dobrego dla mnie. Np. gdyby moja osoba przez pewien czas nie była idealnym przykładem bohatera werterycznego, nie poznałabym mojego obecnego faceta. No i warto było. ^^ Ciekawi mnie czasem, jak ludzie przyjmowaliby cierpienia czy smutki posiadając wiedzę, co z tego w końcu wyniknie.
Czasem się zastanawiam, czy warto byłoby znać przyszłość, ale chyba nie, bo wtedy albo chcielibyśmy przyspieszyć życie, żeby dojść do tego miłego momentu, albo odwrotnie, balibyśmy się żyć, wiedząc, co złego nas spotka. Tak czy inaczej nie chcielibyśmy żyć życiem teraźniejszym.
Zaczęłam ale książka w ogóle mnie nie wciągnęła… Według mnie jest beznadziejna, głupia i nie wiem dla kogo napisana… Filmu nie zamierzam ogladać
Każdy z nas krocząc przez życie, podejmując takie a nie inne decyzje pisze swoją opowieść i to nie koniecznie z Happy Endem
Nie o takie pisanie opowieści mi chodziło ;)
Pisałam o tworzeniu opowieści ze słów, książkowej, czasem bajkowej, a nie życiu po prostu.
Zdefiniowane mojego życia jest dla mnie bardzo trudne – jest to opowieść, ale nie do końca pisana przeze mnie. Czuję, że moje losy są kierowane przez jakieś dziwaczne przeznaczenie, które umieszcza mnie zawsze na drodze do szczęścia. Jest w tym jakiś magiczny pierwiastek, który pozwala mi na osiągnięcie takiego stanu cieszenia się życiem, że aż boję się, w którym momencie to wszystko odwróci się przeciwko mnie…
A wierzysz w przypadek, czy wyłącznie w przeznaczenie?
W zasadzie to nie wiem, czy moje życie to zbiegowisko przypadków, czy rzeczywiście wszystko jest uformowane przez przeznaczenie. Nie mam pojęcia.
Też lubię postrzegać swoje życie jako pewną opowieść. Ma swój wstęp – dzieciństwo, potem rozwinięcie – okres dorosłości i zakończenie, o którym nie chcę na razie myśleć. Wierzę w ogóle, że wszystko co nas spotyka ma jakiś cel, jakiś sens, nie wiem czy mogę to nazwać przeznaczeniem bo w nie podobno wierzą tylko Ci, którzy nie potrafią nic zrobić ze swoim życiem i pozwalają aby wszystko działo się samo aczkolwiek wydaje mi się, że wszystko co przeżyliśmy jest ,,po coś” i to tylko jakiś fragment większej układanki i będzie miało swoje rozwinięcie w przyszłości.
Zapytam Cię więc o to samo, o co zapytałam Basię: wierzysz w przypadki?
Wiesz co teraz po raz pierwszy tak głęboko się nad tym zastanowiłam co z ewentualnymi przypadkami w naszym życiu czy się zdarzają i chyba jednak dalej pozostaje przy wersji, że wszystko co się dzieje to jakiś założony plan w którym nie ma zdarzeń przypadkowych. Ktoś mógłby pomyśleć: czyli co, oparzyłam się w palec bo nie uważałam z garnkiem i to ma jakiś ukryty cel? Brzmi głupio ale to chyba takie trochę pocieszanie się na wypadek przykrych zdarzeń, żeby nie tracić nadziei bo to co się dzieje ma nas czegoś nauczyć, coś nam pokazać, coś zmienić. Chyba to ma na celu tworzenie takiej tarczy obronnej właśnie głównie przed przeciwnościami losu. :-)
Masz rację z tą tarczą. Brak przypadkowości i widzenie celowości w swoich działaniach jest czymś na kształt wiary w Boga/bogów, wiary w wyższy sens życia i w to, że człowiek zawsze zmierza do miejsca, do którego miał dotrzeć od chwili pierwszego otwarcia oczu.
Brzmi ładnie, ale dla mnie to nieprawda. Chyba jestem skrajną sceptyczką.
ja wierzę, że życie jest darem od Boga i skoro ono zostało zapoczątkowane przez niego, to ja nie mam prawa sama go skończyć. Nie lubię za bardzo oglądać się na życie z ogólnej strony, jeżeli już to tylko w kontekście tych dobrych i przyjemnych chwil, o złych chciałabym zapomnieć, bo nie jestem w stanie dziś powiedzieć, że niczego w życiu nie żałuje… bo potwornie żałuje i wiele bym zmieniła, ale niestety się nie da. I jedynie co mogę zrobić to zawierzyć to Bogu. Nie wierzę sama w przypadek czy przeznaczenie… wierzę w Boga. Hahaha pewnie teraz sporo osób mogłoby mnie zabić, ale ja wierzę w to co mówię, wierzę w Boga i jeżeli nie potrafią tego uszanować ich problem i ich nerwy, ja mam się gdzie skierować ;) A tempo dzisiejszego życia, technika to wszystko mnie już przytłacza i szczerze… przeraża… obu to nie obróciło się w coś złego…
Czemu ktoś miałby Cię zabić za poglądy? To nie te czasy, na całe szczęście!
Ja w żadnego boga nie wierzę, stąd uważam, że życie jest zależne tylko i wyłącznie ode mnie. Czy wierzę w przeznaczenie? Ani trochę. W przypadki? Jasne, rzeczywistość jest zbieraniną przypadków.
Kwestii „Zniszcz ten dziennik” aż nie mogę pominąć. Książka? Pf, gdy tylko to zobaczyłam nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać… „Za moich czasów” (haha) dzieci się uczyło, że książki się szanuje. Cieszę się, że nie urodziłam się w pokoleniu, gdy kogoś kto powymyślał głupie zadania, jest uznawany za wybitnego pisarza i ilustratora.
Wracając do głównego wątku…
Ja zawsze o różnego rodzaju opowieściach myślałam sobie, że właśnie ludzie zaczęli je tworzyć, by na tym świecie było cokolwiek szczęśliwego i ludzie (chociaż tylko wymyśleni) całkiem szczęśliwi, żeby pokazać ludziom, że mimo cierpienia, będą szczęśliwi „bo w końcu w tej i tej książce tak było”. Jakby chciano pokazać ludziom, że życie jest piękne.
Na świat odkąd pamiętam zapatruję się sceptycznie i krytycznie. Kiedyś mówili, że to „etap na nie” ciągnący się o parę lat za długo (moja mama konkretniej tak o mnie kiedyś mówiła, haha), potem, że bunt młodzieńczy, a teraz, słyszę, jaka to ze mnie pesymistka. Czytając, czasem coraz bardziej widzę, jak świat wykreowany przez kogoś różni się od codzienności, co mnie wpędza w pewnego rodzaju smutek. Lubię czasem sobie wmówić, że, niczym życie bohatera literackiego, to wszystko ma jakiś sens, jednak z przykrością ostatnio stwierdziłam, że im mam więcej lat, tym coraz trudniej jest siebie okłamywać.
No i proszę, jakie zbieżne mamy poglądy :) Z tego samego powodu lubię myśleć o sobie jako o bohaterce opowieści, bo wtedy mogę poudawać, że życie jest takie ładne i piękne, jak w czytanych książkach.
Btw, jak tylko „wczytam się” w jakąś serię, np. o Harrym Potterze, to potem chce mi się płakać, że czas wrócić do rzeczywistości, w której nie ma magii. Takie upadki na ziemię są bardzo frustrujące, dlatego jedynym kamizelką ratunkową, która utrzymuje mnie na powierzchni, jest fantazja. I różowe unicorny ;)
Tak, są takie serie, które mimo iż naprawdę długie, zawsze będą za szybko się kończyć. :P
Swoją drogą, Harry Potter to jedna z moich ulubionych takich właśnie serii.
Odświeżałam ją sobie około czterech-pięciu lat temu. Dwa lata temu poprosiłam o cały komplet pod choinkę, ale od tej pory leżą. Muszę się znów za nie zabrać. Może w wakacje?
Btw, książki o Harrym Potterze to wymysł… szatana, hłe hłe hłe.
Czarny lakier do paznokci i Metallica też są dziełem szatana, także tego… :D
Szczerze, to długo nie miałyśmy pojęcia o co chodzi z tym całym zniszczonym dziennikiem :P Koleżanka pewnego razu nam to skrupulatnie wytłumaczyła i naszym pierwszym pytanie było „tak, właściwie po co to wszystko?”. Nie rozumiemy czym ludzie się zachwycają. Równie dobrze sami mogliby sobie takie coś stworzyć, tylko tak już pisałyśmy, po co?
Lubimy czytać książki ale głównie te naukowe. Takie, z których możemy się czegoś przydatnego dowiedzieć, aczkolwiek czasem dla rozluźnienia jakąś opowieść też się miło przeczyta i oderwie od rzeczywistości :)
Naukowe czy popularnonaukowe? Coś mi się zdaje, że te drugie, bo to taka „nauka łatwa do przełknięcia dla zwykłego śmiertelnika”. Też lubię, ale chyba jednak wolę powieści.
Popularnonaukowe :) Pamiętasz jak poleciłaś nam książkę „Podzieleni”? W końcu ją dorwałyśmy i naprawdę jest świetna. Trzeba było sobie ją dawkować, bo inaczej byłaby przeczytana w dwa dni :P
Najgorsze jest to, że kolega mi udowodnił, iż to jest dopiero pierwsza część sagi! Tyle że… reszty nikt nie chce przetłumaczyć na język polski ;(
Żartujesz?! Kurde, teraz ciągle będziemy myślały nad tym co może być dalej… Może ktoś kiedyś się zlituje i przetłumaczy :)
Niestety, nie żartuję ;(
The Unwind Dystology:
Unwind (2007)
UnStrung (2012) (digital novella)
UnWholly (2012)
UnSouled (2013)
UnDivided (2014)
Życie każdego z nas, to wielka, gruba księga mądrości. I nie ma żadnej innej mądrzejszej księgi, która zbierałabym losy danej osoby. Książki są cudowne, fantastycznie, wypełniają czas i skłaniają człowieka do kreatywnego myślenia. Dla mnie czytanie nierozerwalnie jest związane z muzyką. Kocham czytać, gdy w tle leci muzyka, może to być też śpiew ptaków, szum morza, szum wiatru (to przecież także swojego rodzaju muzyka). Pamiętam, jak czytałam „Ptaśka” Whartona, w tle leciała płyta mojego ukochanego Cocteau Twins Garlands. Do dziś, jak odtwarzam tę płytę, to widzę obrazy z książki – jak żywe. Piszesz, że mama pisała do szuflady. Nie – ja pisałam dla koleżanek. One w liceum czekały, kiedy przyniosę kolejne opowiadanie do szkoły, które będą mogły czytać z wypiekami na twarzy w czasie przerw. To mi wystarczało. Myślę, że to była taka pasja, którą spełniłam na tamten moment tak, jak chciałam. Zresztą do wszystkiego trzeba dojrzeć i wszystko należy robić w swoim tempie. Ty chcesz z tego żyć – i tak trzymaj, rób to, co kochasz, rozwijaj to. Jesteś w tym doskonała.
Jeśli chodzi o przypadki, uważam, że życie składa się z przypadków. Tak – życie to seria różnych przypadków, z których my układamy to, co przeżywamy. Nigdy natomiast nie uwierzę w to, że Ktoś na górze, na dole, gdziekolwiek jest, zaplanował nam nasze życie i że wszystko co nam się przydarza to nasza karma. To byłoby straszne, bo wtedy znaczyłoby, że nasze decyzje i wybory są bez sensu. Zupełnie tego nie kupuję. Jeśli chodzi o moje życie, to ja całkowicie mam na nie wpływ i ewentualnie ludzie, którzy mnie otaczają.
Co do Zniszcz ten dziennik i To nie książka – wiesz, że też mam mieszane uczucia, ale chyba zaczynam rozumieć sens ich powstania. Choć może być tak, ze to ja naciągam to tłumaczenie. Wolę jednak myśleć, ze to nie zwykła marketingowa sieczka w celu nabicia komuś kieszeni, ale pokazanie tym, którzy jeszcze nie lubią książek, że książka może być super twórczą zabawą i świetnie spędzonym czasem. Może też tych młodych sceptycznie nastawionych do czytania ludzi najdzie refleksja, że proces twórczy takiej książki to trochę, jak tworzenie własnej historii życia – życia, o którym tu piszesz.
Niezmiennie czekam na takie Twoje wpisy :)
Co do przypadków i chwil zależnych ode mnie – tu się zgadzam. Do osób bliskich dodałabym jednak również nieznajomych, bo na wolą wolę innych nie wpływamy, nie całkiem, za to oni mogą odcisnąć duże piętno na naszym życiu, jak również je przerwać.
Zniszcz ten dziennik – hmm, no ja jednak pozostaję sceptyczna. Myślisz, że rozwalanie książki naprawdę wpłynie pozytywnie na dziecko, które odkryje „o boże! książki są takie fajne! zacznę je czytać”? Dla mnie wręcz przeciwnie. Nauczy się, że jedyne, co w obcowaniu z nią interesujące i warte zachodu, to niszczenie.
Super. Jak zwykle, w każdą niedzielę ;*
Nie umiem przyglądać się ludziom i wymyślać historii dotyczących ich życia. Kiedy widzę kogoś w autobusie, to owszem, przyglądam mu się (jeśli w jakiś sposób jest dla mnie interesujący), ale nie snuję fantazji. Skłaniam się raczej do realnych rozmyślań – skąd ten płaszcz? Czy ona wie, że to połączenie kolorów jest beznadziejne? Ciekawe, czy z początku wstydziła się wyjść w takich dziwnych butach, zanim zrozumiała, że można olać spojrzenia innych osób… ;)
Bohaterką powieści o własnym życiu chyba też nie jestem, ale nie wiem tego, bo nigdy się nad tym nie zastanawiam. Natomiast mam coś takiego, ale Ty chyba też to masz, bo kiedyś o tym rozmawiałyśmy, że kiedy przed snem leżąc w łóżku rozmyślam i coś sobie wspominam, wyobrażam, planuję, marzę, to widzę siebie z boku, jak w filmie, a nie patrzę 'swoimi oczami’. Widzę siebie i innych ludzi, w różnych miejscach i sytuacjach, ale jak w filmie, serialu, nie tak, jak normalnie, no wiesz o co mi chodzi ;)
I całkowicie zgadzam się ze stwierdzeniem, że w dobie internetu 'wszystko możesz, ale nic nie musisz’ :) I z tym, że 'Zniszcz ten dziennik’ to nie jest literatura najwyższych lotów. Mam tę książkę, jeszcze nic z nią nie zrobiłam, ale w jakiś sposób jest dla mnie ciekawa – jako sposób na kreatywne wyrażenie siebie i swoich pomysłów. Nie jest to jednak LITERATURA. A na pewno nie bestseller. To po prostu dobrze sprzedana i rozreklamowana książka pełna kartek, które trzeba mniej lub bardziej kreatywnie spreparować pod siebie… ;)
Zastanawia mnie kwestia, czy perspektywa „patrzenia filmowego/serialowego” zrodziła się sama z siebie i była znana ludziom sprzed ery telewizorów, czy dużo później, a my po prostu jesteśmy dziećmi czarnych pudełek ze szklanym ekranem.
Też miałam tę „książkę”. Boli mnie, że kiedyś – nam obu na przykład! – wystarczał zeszyt za złotówkę i długopis. Prowadzenie tam swojej twórczości nazywało się PISANIEM PAMIĘTNIKA i nie trzeba było wydawać kasy na coś, co kupuje się w księgarni, w dodatku ma autora. Wtf?! Obie wklejałyśmy do pamiętników ozdoby, rachunki, liściki od miłości itd. Czy to nie lepsze?
Zdecydowanie bardziej kreatywne, to na pewno ;) Teraz ludzie potrzebuja nieustajacej stymulacji i podpowiadania im, co maja robic. My zabieralysmy na dwor koc, dwie lalki i bylysmy na pikniku na plazy, gotowalo sie zupe z trawy i bylo wspaniale. Dzisiaj, zeby mala dziewczynka zabrala lalke na piknik, ma lalke w zestawie z kompletem piknikowych ubran, zabawkowy kosz pelen niezbednego wyposazenia, a zeby ugotowac zupe, nie potrzebuje trawy i kubelka po jogurcie, tylko wypasionej plastikowej zastawy kuchennej, za jedyne 299,99zl w Tesco :) Smutne. Nasze pokolenie jako ostatnie wychowa (mam nadzieje) swoje dzieci tak, by umialy marzyc i miec wyobraznie.
Jeszcze jeden przyklad: odkad dostalam komputer i poznalam The Sims, przepadlam. Do dzis gram namietnie, godzinami. Jaka jest roznica miedzy mna, a znajoma 13-latka, tez maniaczka Simsow? Taka, ze ja grajac, jestem w stanie wyobrazic sobie jakas historie i w grze ja realizowac. Nie gram bezmyslnie, cos ustalam i gram – a ona nie widzi takiej potrzeby, bo przeciez wszystko jest w grze, wiec po co wymyslac cos dodatkowego? Ma sa kra.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że masz rację. Nasze pokolenie jako ostatnie wychowa swoje dzieci tak, jak wychowywaliśmy się my. Choć jeśli nam się uda, to niekoniecznie, bo dzieciaki pociągną to dalej. Jeśli poniesiemy porażkę…
Jak można robić coś bez historii? Ja do wszystkiego dorabiam opowieść, nadaję postaciom imiona, wymyślam życiorysy… Ech. Rzeczywiście dziś wszystko kupuje się już gotowe. Z drugiej strony to dziwne, bo żyjemy w czasach, gdy kreatywność ceni się bardziej niż wiedzę. Albo może właśnie dlatego bardziej się ją ceni, bo zanika… Tylko wtedy skąd brnięcie w kierunku jej tępienia od dziecka?