Ślub i wesele to temat, do którego wracamy z Marcinem co kilka miesięcy, szczególnie jak słyszymy o ślubie kogoś z naszego otoczenia. Baaardzo powoooli ustalamy, jak nasze święto może wyglądać, co nam odpowiada, co nie, kogo w ogóle chcielibyśmy zaprosić. Jednak pozornie wspaniały ślub budzi we mnie nie tylko pozytywne emocje związane z przyłością moją i mojego ukochanego. Czasami generuje niezrozumienie i brak aprobaty wobec decyzji pary młodej. I właśnie o tym dziś przeczytacie.
Ślub kościelny ateistów… i nie tylko – uwaga wstępna
Zanim porządnie zaczniemy, dwie uwagi. Po pierwsze na tapet wzięłam przede wszystkim ślub kościelny ateistów, ale tak naprawdę chodzi nie tylko o nich, gdyż także o agnostyków czy „niepraktykujących katolików”. Ponadto określenie „niepraktykujący katolicy” przez cały wpis przewija się z cudzysłowem. Wynika to z faktu, iż dla mnie nie istnieje coś tak kuriozalnego. Albo wyznaje się religię katolicką i przestrzega się jej zasad, albo ma się gdzieś reguły (bo np. uważa się je za anachroniczne, zupełnie jakby etyka religijna miała brać przykład z danych czasów i dostosowywać się do preferencji wyznawców), lecz nie ma się odwagi, by przyznać się do niebycia katolikiem. Czym innym jest wiara w Boga chrześcijańskiego, czym innym zaś bycie katolikiem. Podobnie weganinem nie jest osoba, która akurat kurczaki je, bo to nic złego, a dziewicą/prawiczkiem osoba, która uprawia seks oralny, bo to co innego.
Po drugie mimo iż głównym tematem jest ślub kościelny ateistów, po omówieniu tej kwestii zahaczyłam o chrzest dzieci ateistów, agnostyków oraz „niepraktykujących katolików”.
Po co ateistom ślub kościelny?
Ślub kościelny to szalenie ważne wydarzenie w życiu katolików. Jest ceremonią, od której zaczyna się wspólna droga dwójki osób: kobiety i mężczyzny, jako rodziny. Co jednak ważne, nie jakiejś tam zwykłej rodziny, ale rodziny żyjącej w miłości Boga katolickiego. W trakcie ślubu kościelnego bowiem para przysięga miłość sobie nawzajem, lecz robi to w obliczu Boga, któremu powierza swój związek i niejako prosi o pomoc w budowaniu relacji aż do końca życia. Ślub kościelny bierze się jeden na całe życie, przysięgając ukochanej osobie walkę o związek nawet w sytuacjach kryzysowych.
Ślub kościelny brany przez katolików stanowi wyraz zarówno potrzeby serca i ducha (chęci życia w aprobacie i błogosławieństwie Boga), jak i konieczności religijnej (każda katolicka para chcąca żyć razem musi wziąć ślub kościelny, tak brzmią nauki Kościoła Katolickiego). Podstawą ślubu kościelnego są wartości wierzącej pary, a czynnikami wzmacniającymi młodą parę w decyzji m.in. fakt składania uroczystej przysięgi przed Bogiem i najbliższymi, tradycja rodzinna i kulturowa, ciągłość pokoleniowa, waga symboliki. Ostatecznie ślub kościelny stanowi dobrowolną obietnicę dwóch zakochanych w sobie osób, by być razem po kres życia – w miłości do siebie nawzajem i wierze w Boga katolickiego.
Czym w takim wypadku jest ślub kościelny ateistów? W moich oczach kuriozalną szopką, którą robi się ze złych powodów. Jakie one są? Ślub kościelny jest taaaki łaaadny. Rodzina naciska. Babcia umiera. Wszyscy biorą. A niech tam sobie będzie ślub kościelny, obojętnie. To polska tradycja. Inaczej ludzie będą krzywo patrzeć. Fajne prezenty. W sumie nie wiem. W zależności od powodu widzę tu próżność, oczekiwania bliskich, presję społeczną, pazerność, brak refleksji na temat swoich wartości lub przynajmniej swojej wiary, a w absolutnie każdym przypadku sprzeniewierzenie się osobistym wartościom. Argument polskiej tradycji brania ślubu kościelnego uważam za absolutnie nietrafiony, ponieważ to jest tradycja katolicka, a nie polska. Branie ślubu kościelnego wyłącznie dlatego, że dużo Polaków-katolików bierze, jest absolutnym niezrozumieniem idei ślubu kościelnego i składania przysięgi małżeńskiej w obliczu Boga.
Ślub kościelny ateistów a realizacja związku małżeńskiego
Ateiści, agnostycy czy nawet „niepraktykujący katolicy” biorąc ślub kościelny, przysięgają wobec Boga, że będą żyli w katolickich wartościach moralnych. Ale czy faktycznie będą? Czy w ogóle zamierzają? (Pomijając już fakt, że ateiści i agnostycy składają przysięgę wobec bytu, w który nie wierzą lub przynajmniej którego istnienia nie są pewni). Czym innym jest kwestia grzechu, z którym mierzą się wszyscy katolicy. Grzech to coś, czemu człowiek się opiera, ale mu się nie udaje, natomiast wie, że to złe, żałuje (!) i postanawia poprawę. Jeżeli jednak już na wstępie para ma świadomość, iż nie zamierza trzymać się nauk Kościoła Katolickiego – weźmy na przykład antykoncepcję – po co ta cała hipokryzja?
Nie rozumiem postawy zarówno ateistów biorących ślub kościelny, jak i ich bliskich mających świadomość, że para młoda nie wierzy w Boga lub nie żyje w wartościach katolickich, a i tak aprobujących lub wręcz naciskających na ślub. Niestety zdarza się – zaryzykuję stwierdzenie, iż wręcz w większości przypadków – że dla wierzących rodzin nie ma znaczenia, w co wierzy i jaką moralność ma młoda para (po pierwsze tego nie szanują, po drugie ich to nie obchodzi). Trzeba wziąć ślub kościelny, bo jak to tak nie brać? Wszyscy biorą, poza tym co sąsiedzi powiedzą? No i wy jeszcze zrozumiecie, że Bóg istnieje, więc lepiej weźcie i zacznijcie się modlić. Nie, to tak nie działa. Chcę być uczciwa wobec siebie i innych.
Ślub kościelny ateistów i innych wymienionych we wpisie grup osób jest całkowitym niezrozumieniem idei ślubu kościelnego i/lub wyrazem ogromnej hipokryzji. Stanowi sprzeniewierzenie osobistym wartościom oraz naplucie w twarz osobom prawdziwie wierzącym, dla których idea składania przysięgi miłości przed Bogiem i otrzymywania od niego błogosławieństwa jest ważna.
Dlaczego ateiści chrzczą dzieci?
Ateista to człowiek przekonany, że nie ma żadnych bogów. Agnostyk to człowiek mówiący: nie wiem, czy istnieją bogowie, a jeśli istnieją, w jakiej formie. „Niepraktykujący katolik” zaś to człowiek niezgadzający się z mniejszą lub większą częścią nauk i wartości Kościoła Katolickiego, a jednak z jakiegoś powodu twierdzący, że jest katolikiem, czyli wyznawcą tego konkretnego wyznania. Dla mnie stanowi absurd, iż przedstawiciele tych grup chcą zarówno wziąć ślub kościelny, jak i ochrzcić dziecko.
Można by powiedzieć, że chrzest dotyczy innego, nowego człowieka. Jednak czym jest chrzest dziecka? Włączeniem malucha do wspólnoty katolickiej, symbolem i deklaracją wychowywania go w wierze katolickiej i katolickich wartościach ze strony rodziców, oczyszczeniem z grzechu pierworodnego, zapewnieniem szansy na zbawienie i życie wieczne u boku Boga, prośbą do Boga o błogosławieństwo i ochronę przez resztę życia, aktem wiary i posłuszeństwa rodziców wobec nauk Kościoła Katolickiego.
Którą z powyższych podstaw chrztu dziecka spełniają ateiści? Planują wychować dziecko w wierze i wartościach katolickich? A może w czasie sakramentu proszą Boga, który według ich nie istnieje, by pobłogosławił ich malucha? Dlaczego agnostycy chrzczą dziecko akurat w Kościele Katolickim? Jeśli robią to na wszelki wypadek, powinni także włączyć potomka do innych wyznań chrześcijańskich i religii ogółem, bo tylko to zmniejszy ryzyko wiary w niewłaściwego boga. Jeżeli z jakiegoś powodu wybierają wyłącznie katolicyzm, wcale nie są agnostykami. (Na marginesie, jeżeli ateiści chrzczą dziecko na wszelki wypadek, także nie są ateistami). Wcale nie lepiej wygląda sytuacja „niepraktykujących katolików”, którzy aktem chrztu włączają malucha do Kościoła Katolickiego, którego zasad moralnych nie uznają za na tyle prawdziwe i ważne, by samodzielnie ich przestrzegać.
Chrzest dziecka ateistów a realizacja zobowiązań rodzicielskich
Nie rozumiem, jak ludzie mogą chrzcić dzieci do życia w konkretnej wierze związanej z konkretnym wyznaniem, które sami uważają za oparte na podstawach błędnych (ateiści), niedostatecznie pewnych (agnostycy) lub niewartych traktowania na poważnie („niepraktykujący katolicy”). W przypadku wszystkich trzech grup wartości katolickie są częściowo niezgodne z osobistymi wartościami, a mimo tego rodzice chcą uczyć dziecko, że to właściwe wartości. To jakby samemu opychać się stekami, pieczonymi skrzydełkami i kotletami, a malucha przekonywać, iż nie powinno się jeść mięsa, bo zabijane są zwierzątka. Dodatkowo w mojej opinii „niepraktykujący katolicy” równie dobrze mogliby włączyć potomka do innego wyznania lub religii o mniej więcej podobnych wartościach, np. innego odłamu chrześcijaństwa, bo co za różnica, które to wyznanie, skoro w żadnym nie zgadza się sto procent wartości?
Podejrzewam, że chrzest dziecka ateistów i pozostałych grup ma częściowo te same podstawy co ślub kościelny ateistów. Każdy chrzci dziecko. Tak się robi od pokoleń. Rodzina tego oczekuje. Co sąsiedzi powiedzą? Dziecko dostanie fajne prezenty. Można zrobić imprezę. W sumie nie wiem. Presja społeczna, oczekiwania bliskich, tradycja połączona z brakiem zrozumienia idei chrztu katolickiego, brak refleksji, benefity finansowe i materialne dla dziecka. Nie rozumiem, jak w przypadku uczciwego wobec siebie i ludzi dookoła niekatolika – czy to ateisty, czy to dwóch pozostałych – chrzest dziecka miałby być lepszy od braku chrztu. Jaki sens ma formalne powiększanie społeczności katolickiej, jeśli potem w kościołach hula wiatr, a wartości moralne nawet przez samych „katolików” uważane są za anachroniczne?
Ślub kościelny ateistów – moje spojrzenie
Ja i Marcin mamy jeśli nie takie same, to na pewno zbliżone wartości. W świetle dzisiejszej publikacji różni nas to, iż ja jestem ateistką, a Marcin agnostykiem. Natomiast łączy fakt, iż cenimy wierność wyznawanym osobiście wartościom oraz nie zgadzamy się na oficjalną celebrację hipokryzji w aprobacie bliskich. Kiedy nadejdzie czas organizacji naszego ślubu, na pewno nie będzie to ślub kościelny (co prawda sama wystąpiłam z Kościoła Katolickiego na studiach, ale zawsze mogłabym się formalnie nawrócić bądź wziąć ślub jednostronny, czyli ślub katolika: prawdziwego lub formalnego, z ateistą, agnostykiem, deistą, wyznawcą innej religii etc.). Nasz ślub będzie piękny i uroczysty, ale nie odbędzie się w obliczu Boga.
Nasza decyzja była oczywista, a co zatem idzie łatwa i szybka, podjęta przez oboje bez konieczności zastanawiania się nad argumentami za i przeciw. Nie oznacza to jednak, że była łatwostrawna dla naszych bliskich. W każdym razie nie dla wszystkich. O ile moja najbliższa rodzina składa się z osób o niesprecyzowanym podejściu do Boga i/lub religii katolickiej, o tyle bliscy Marcina są katolikami. I to takimi katolikami, których sposób realizacji wiary oraz przynależności do Kościoła Katolickiego szanuję. Nie wyobrażam sobie jednak poświęcić siebie i swoich wartości – określających mnie jako człowieka – by komuś było miło. Nie w przypadku kwestii tak ważnej, współtworzącej mój światopogląd.
Mimo iż w naszym przypadku to spójność z osobistymi wartościami, życie w zgodzie z samymi sobą oraz awersja do celebrowania hipokryzji stanowią podstawę odrzucenia możliwości wzięcia ślubu kościelnego, uważam, że nasze postanowienie niesie za sobą także inne zalety. Nie będziemy odstawiali pustej znaczeniowo szopki w otoczeniu osób, które wierzą w obecność Boga i moc aktu ślubu kościelnego. Nie będziemy wprowadzali nikogo w błąd. Nie będziemy uroczyście deklarowali czegoś, co już w momencie wypowiadania byłoby kłamstwem. Nie będziemy składać przysięgi w kościele, który choć niewątpliwie wygląda pięknie i uroczyście, nie ma dla nas żadnego znaczenia i w którym nie zamierzamy pojawiać się częściej niż na ślubach znajomych bądź chrztach/komuniach ich dzieci. Po prostu nie zrobimy sobie z wiary i religii, które dla naszych bliskich są ważne, estetycznej wydmuszki.
Poniższa wypowiedź jest perspektywą osoby wierzącej w Chrześcijańskiego Boga, która bardzo tęskni za Kościołem (wspólnotą ludzi wierzących), ale która ma duży problem z kościołem w Polsce (jako instytucją, która naprawdę momentami daleko odbiegła od Biblii czy nawet Kościoła Katolickiego jaki znany jest z innych krajów).
Po pierwsze zacznę od tego, że istnieje formuła ślubu z osobą niewierzącą. Jest zatwierdzona od czasu podpisania konkordatu. W takim wypadku tylko osoba wierząca wypowiada formułki „tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący i wszyscy Święci” czy „w imię Ojca i Syna i Ducha świętego” , niewierząca osoba wypowiada tylko formuły odnoszące się do miłości i wierności, nie wzywające do pomocy wyższych instancji.
Wtedy też osoba niewierząca obiecuje nie utrudniać wychowania w Wierze dzieci, które narodzą się z tego związku.
Po drugie – w Kościele Katolickim na całym świecie i od początku istnienia ważny jest prymat sumienia. I tak, jeśli większość Zgromadzenia Kościoła stwierdzi, że jakaś dotychczasowa teza czy tradycja nie są zgodne z ich sumieniami, to taki zapis katechizmu czy element nauczania jest poddawany synodowi biskupów a potem przedstawiany na soborze zgromadzeniu kardynałow i może być zmieniony. Ostatnie przykłady ? Dopuszczenie prezerwatyw w małżeństwach obarczonych chorobami przenoszonymi drogą płciową, wykreślenie „obowiązku małżeńskiego” jako zapisu mogącego legalizować gwałt małżeński, dopuszczenie do komunii rozwodników,etc. Bardzo ciekawe rozważania tym czemu trwać w Kościele (jako wspólnocie wierzących) nie zgadzajac się z kościołem (jako instytucją) przedstawiali w ostatnich laach choćby o.Adam Szustak czy Tomasz Terlikowski.
Chrzest jest włączeniem do wspólnoty Chrześcijańskiej , nie katolickiej. Otwiera drogę do większości odłamów Kościoła Chrystusowego (za wyjątkiem wspólnot, które wymagają ponownego, świadomego Chrztu). Z tej perspektywy uważam dwa z akapitów jako trochę nietrafione.
Niemniej jednak z wydźwiękiem całego Twojego artykułu się zgadzam i uważam Waszą decyzję za uczciwą. Mam nadzieję, że zrozumieją ją bliscy Marcina – jeśli rzeczywiści są wierzący powinni wręcz ją aprobować, bo właściwie w przypadku ateisty można mówić o spowiedzi, komunii i ślubie Świętokradzkim.
Nie oczekuję od Ciebie zrozumienia mojej postawy, bo wiem, że moje praktykowane z serca Chrześcijaństwo z jednoczesnym widzeniem przywar instytucji kościoła nie jest czymś łatwym do zrozumienia. Sama miałam moment chęci odejścia z polskiego kościoła katolickiego, właśnie dlatego, że inny Bóg jest w Biblii czy Katechizmie Kościołą Katolickiego, a o innym czasem słyszę z ambon. Częścią chrześcijaństwa jest zaakceptowanie swojej ułomności i praca nad sobą, jednocześnie wiedząc, że człowiek nie osiągnie nigdy ideału, co nie jako sprawia, że grzeszyć będziemy do końca życia. Taka nasza ludzka natura. Ale dość o wierze, czas o sakramentach.
Jeśli mój obecny związek doprowadzi mnie do decyzji o małżeństwie to chcę wziąć ślub jednostronny. Dziecko, jeśli będę je miała chcę ochrzcić, a następnie opowiadać mu o Bogu, w Którego wierzę i Którego kocham. Jeśli będzie ze mną chciało uczestniczyć w obrzędach chętnie je z nimi zapoznam, ale nie chcę go/jej do niczego zmuszać. I absolutnie nie zamierzam naciskać na uczestnictwo w katechezie (która moim zdaniem powinna być prowadzona w salce przy kościele, przez osobę będącą jednocześnie teologiem i pedagogiem, nie być w szkole), ani tym bardziej na przyjęcie Komunii Świętej (jak wielu Wierzących chrześcijan, w tym katolików uważam, że 9-10 letnie dziecko nie jest świadome istoty sakramentu Pokuty i Eucharystii, sakramenty te powinny być przyjęte przez samoświadome dojrzałe osoby – np. w niektórych odłamach protestanckich jest to dobrowolne przygotowanie osób około 15 czy 18 r.ż. i razem z Komunią przyjmują Bierzmowanie).
To się napisałam… Mam nadzieję, że chociaż Ty przeczytasz ;P
O jednostronnym ślubie kościelnym, że tak to ujmę, słyszałam już wiele lat temu. Jeżeli obu stronom taki układ pasuje i pozwala na pozostanie w zgodzie z prywatnymi wartościami, nie widzę problemu. Natomiast zagwozdką pozostaje dla mnie kwestia potomstwa takich osób, a dokładnie tego, dlaczego ateista miałby chcieć pozwolić katolikowi wychować ich wspólne dziecko w przekonaniu, które uważa za błędne.
„Po drugie – w Kościele Katolickim na całym świecie i od początku istnienia ważny jest prymat sumienia. I tak, jeśli większość Zgromadzenia Kościoła stwierdzi, że jakaś dotychczasowa teza czy tradycja nie są zgodne z ich sumieniami, to taki zapis katechizmu czy element nauczania jest poddawany synodowi biskupów a potem przedstawiany na soborze zgromadzeniu kardynałow i może być zmieniony.” – W jakim kontekście o tym napisałaś? Czy to ma dowodzić, że osoba nieprzestrzegająca zasad katolicyzmu może uważać się za katolika i wziąć ślub kościelny, mimo iż ma gdzieś reguły, bo jej nie odpowiadają? Poproszę o podpowiedź, w jakim kontekście odczytać tę informację.
„Chrzest jest włączeniem do wspólnoty Chrześcijańskiej , nie katolickiej. Otwiera drogę do większości odłamów Kościoła Chrystusowego (za wyjątkiem wspólnot, które wymagają ponownego, świadomego Chrztu). Z tej perspektywy uważam dwa z akapitów jako trochę nietrafione.” – Mimo wszystko nie widzę, dlaczego są nietrafione. Jeśli znajdziesz czas i ochotę, proszę o rozwinięcie. Dlaczego ateiście, agnostykowi lub niepraktykującemu katolikowi miałoby zależeć na otwarciu drogi do religii przed dzieckiem? Jak będzie chciało, samo ją sobie otworzy w przyszłości.
„Praktykowane z serca Chrześcijaństwo z jednoczesnym widzeniem przywar instytucji kościoła nie jest czymś łatwym do zrozumienia” – praktykowanie czegoś nie wymaga bezkrytyczności. Wręcz byłoby to głupie i ślepe. Krytyczna postawa wobec czegoś, co się ceni i w czym się uczestniczy, podkreśla fakt, iż owo uczestnictwo jest świadome. Dla przykładu moim zdaniem katolik wytykający i potępiający molestowanie dzieci przez księży to dobry, nie zaś zły katolik. Natomiast nie jest to równoznaczne z tym, że odrzuca się elementy, które nie pasują (np. seks, bo jest przyjemny i współczesnemu człowiekowi nie chce się czekać do ślubu, więc olewa słowo Boga). Bo czy mogę być wegetarianką, ale jeść ryby i kurczaki, gdyż uważam, że akurat one są bezwartościowe dla świata i można je zabijać? Czy wtedy będę raczej osobą, która w większości zgadza się z wegetarianizmem, ale sama nie jest wegetarianką, bo łamie wytyczne wegetarianizmu? Dla mnie osobiście to, co ma się w sercu, nie wystarcza. Znacznie bardziej liczą się czyny i stosowanie się do wytycznych danego zjawiska, grupy etc.
Na koniec, żeby było jasne, nie zabraniam nikomu nazywania się katolikiem. Nie zabraniam nikomu brania ślubu kościelnego. Podobnie nie zabraniam nikomu twierdzenia, że jest agender lub genderfluid. Po prostu według mnie ktoś kimś nie jest, ktoś popełnia błąd w nazewnictwie/definiowaniu, ktoś robi coś niewłaściwego lub przejawia hipokryzję. Ale to moje zdanie, inni zaś mogą mieć inne. Nie trzeba się z kimś zgadzać, żeby żyć z nim neutralnie lub nawet w sympatii.
Ja zawsze czytam. Dziękuję, że Ty też ;*
Ad 1 i 2 – pisałaś że podawanie się za katolika nie zgadzając się do końca ze wszystkim w kościele jest hipokryzją – o zmianach w kościele piszę właśnie w kontekście tego, że nie ze wszystkim trzeba się zgadzać, by pozostawać częścią Kościoła. Więc tak, sądzę, że można nie zgadzać się ze wszystkim w kościele, mimo to uważać się za Katolika i chcieć przyjąć sakrament małżeństwa w obliczu kapłana katoliciego. Co do chrztu – imo jest to proste – jeśli wierzę w Chrześcijańskiego Boga otwieram dziecku drogę do Wiary, jeśli jestem ateistą – kilka kropel wody nie zrobi mojemu dziecku krzywdy , szczególnie jeśli drugi rodzic tego dziecka chce w ten sposób przedstawić go Bogu , w którego wierzy. Bo zakładam , że jak ktokolwiek nazywa się katolikiem to serio wierzy w Osobowego Boga Stwórcę, który stworzył świat z Miłości.
No chyba , że pisząc „niepraktykujący katolicy” miałaś na myśli ludzi, którzy do wszystkich sakramentów przystępowali „bo tak wypada” a teraz idą do kościoła „z koszyczkiem” i na Pasterkę i tylko na tym polega ich wiara. Bo jeśli tak to się zgadzam, tylko w ogóle nie nazywałabym tych ludzi niepraktykującymi katolikami , a raczej zabobonnymi tradycjonalistami, bo z żywą Wiarą taka postawa nie ma nic wspólnego.
Co do seksu i mieszkania razem – jako osoba wierząca chciałabym umieć kochać w sposób czysty , idealny, bezcielesny. Chciałabym mieć tyle wiary i zaufania względem lubego by odważyć się zamieszkać razem dopiero po ślubie. Niestety w pewnym momencie związku zrozumiałam, że nie umiem rozwijać miłości bez bliskości. Czy to skażenie ludzkiej natury czy dzisiejszego świata – nie wiem. Czy wolałabym żeby mój miły się wtedy oświadczył i żebyśmy współżyli i mieszkali ze sobą dopiero po ślubie – też nie wiem. Boję się że takie małżeństwo i tak w oczach Kościoła (a może i sądu kościelnego) byłoby nieważne , bo nie byłoby dojrzałą decyzją, tylko popełnianą z nieprawidłowych pobudek. Ale czy odwlekałam ten moment (zarówno współżycia jak i dzielenia mieszkania) ze względu na moje przekonania – owszem, ale dumna z tego że uległam nie jestem.
Doprecyzuję. Są rzeczy, które nie wynikają bezpośrednio z Biblii bądź stanowią metaforę, którą – jak to metaforę – można rozumieć w różnoraki sposób. Wówczas okej, czasy się zmieniają, nauka przynosi nowe owoce, ludzie też inaczej patrzą na świat, więc pewne elementy religii mogą się zmienić. Ja natomiast miałam na myśli sytuacje, które są sprzeczne z nauczaniem Boga, ale sprawiają, że życie ludzkie jest trudniejsze, mniej przyjemne i ma więcej wyzwań, więc ci „wierzący” ludzie uznają, że eee tam, Bóg na pewno tylko żartował, więc my sobie będziemy robili tak, jak nam wygodnie, a Bóg to na pewno zrozumie. Wówczas po co w ogóle zasady? Zwłaszcza że ci sami ludzie często potępiają innych za grzechy z tej samej grupy tematycznej, na przykład seksualnej (uprawiali seks przed ślubem, po ślubie się zdradzają, ale co tam, Bóg przymknie oko. Za to geje w tym samym czasie powinni spłonąć, ci okropni zboczeńcy!). Prymat sumienia, o którym napisałaś w tym kontekście, wydaje mi się naciągany. Bo co, jeśli jestem katoliczką, ale seks dopiero po ślubie gryzie się z moim „sumieniem” (czyt. wygodą i przyjemnością), mogę zacząć go uprawiać wcześniej? Nie mówiąc już o mniejszych przewinieniach – byciu kompletnie niechrześcijańskim wobec bliźnich w życiu codziennym.
„Jeśli wierzę w Chrześcijańskiego Boga otwieram dziecku drogę do Wiary, jeśli jestem ateistą – kilka kropel wody nie zrobi mojemu dziecku krzywdy , szczególnie jeśli drugi rodzic tego dziecka chce w ten sposób przedstawić go Bogu , w którego wierzy” – ja tam bym nie chciała, żeby mój partner uczył dziecko, że Ziemia jest płaska… no dobra, tutaj mamy dowody, że nie jest, niech więc będzie, że uczyłby dziecko, iż Reptilianie istnieją, „bo nie zrobi mu tym krzywdy”. Moim zdaniem uczenie kogoś, zwłaszcza o nieukształtowanym jeszcze mózgu i umyśle, o rzeczach niezgodnych z faktami jest formą krzywdy. To samo tyczy się uczenia dzieci o tym, że płeć to spektrum.
Tak, o takich również pisałam, co wyjaśniłyśmy już sobie na Messengerze. Cóż, bycie katolikiem polega na samodeklaracji, więc takie osoby też mogą się uważać za katolików.
Cały fragment od „Co do seksu i mieszkania razem” do końca Twojej wypowiedzi sprawia, że bardziej rozumiem niebycie katolikiem ani członkiem żadnego innego wyznania, a po prostu wiarę w Boga, boga, bogów, coś tam innego. (Dlatego wyjaśniłam Ci, że Twoją postawę uważam za dobrą i przyklaskuję jej, natomiast nie uważam Cię za katoliczkę, a przynajmniej nie za dobrą, przykładną). Moim zdaniem religia wywołuje w ludziach poczucie winy za to, że są ludźmi – jak również zwierzętami – i mają swoje potrzeby. Szczerze wątpię, by chociaż połowa osób spowiadających się z przedmałżeńskiego seksu faktycznie żałowała tego uczynku i postanawiała poprawę. Nie mówiąc już o tym, że zapewne 99% osób nie spowiada się z niechrześcijańskich postaw wobec bliskich, obrażania ich, obgadywania, wykorzystywania, wyśmiewania, wytykania etc.