Dzisiejsza publikacja stanowi raczej zbiór luźnych refleksji niż dobrze przemyślany temat, na który mam twarde zdanie. Dodatkowo w publikacji połączyłam dwa wątki, które wiążą się ze sobą tematycznie, a wydały mi się zbyt krótkie, by poruszać je na blogu osobno. Pierwszy wątek stanowią komunikacja zwierząt innych niż człowiek i ludzka „rozmowa” ze zwierzętami pozaludzkimi. Drugi to odrębność gatunkowa zwierząt i opieka nad zwierzętami w takim wymiarze, jaki odpowiadałby poszanowaniu gatunkowemu.
Jak zwykle życzę miłej lektury i przemyśleń :)
Międzygatunkowa komunikacja zwierząt
Pewnego dnia naszło mnie na rozmyślania na temat komunikacji zwierząt. I to komunikacji specyficznej, bo po pierwsze międzygatunkowej, po drugiej zaś uwzględniającej wyłącznie zwierzęta inne niż człowiek. Otóż ludziom posiadającym dwa gatunki – przykładowo psa i kota, to popularne połączenie – zdarza się zachwycać i rozczulać tym, jak słodko ze sobą rozmawiają (a także jak słodko razem leżą przytulone etc.). Tyle że przecież dwa odrębne gatunki nie rozmawiają. Szczekanie psa i miałczenie kota nijak się mają do rozmowy międzygatunkowej. Analogii nie stanowią dwie osoby rozmawiające w innych językach, np. po polsku i angielsku, lecz dwa różne stworzenia o różnych „językach”.
Komunikacja zwierząt typu pies z kotem na poziomie „języka” (szczekania/miałczenia) prawdopodobnie nie różni się od komunikacji zwierząt typu pies z jaszczurką lub kot z komarem. Zakładam, iż zrozumienie wzajemnych reakcji może im ułatwić podobna budowa ciała i uniwersalnie zrozumiałe sygnały ostrzegawcze, które zapisuje w nas wszystkich natura (dlatego pewnych zwierząt czy roślin boimy się dotknąć), lecz zdolność do odczytywania siebie nawzajem na bazie wyglądu i zachowania nie stanowi komunikacji zwierząt rozumianej jako rozmowa (wymiana zrozumiałych dla obu uczestników komunikatów werbalnych).
Ludzka „rozmowa” ze zwierzętami pozaludzkimi
Przypuszczam, iż komunikacja zwierząt pozaludzkich rozumiana jako rozmowa jest możliwa tak samo między psem i kotem jak między bocianem i wężem, płotką i kameleonem czy nawet hipopotamem i chomikiem, żeby zostać w gromadzie ssaków. Ludzie czasem biorą do domu psa i kota, aby wychowywały się razem i było im raźniej. Zapominają jednak o jednym, mianowicie że wówczas w domu znajdują się trzy gatunki zwierząt: pies, kot i człowiek. Całkiem prawdopodobne wydaje mi się to, że komunikacja zwierząt na linii człowiek-pies i człowiek-kot jest znacznie lepsza niż między psem a kotem, np. dzięki rozwiniętej inteligencji człowieka i rozumieniu potrzeb czy zachowań gatunków pozaludzkich. Całkiem prawdopodobne też, że psu jest w domu raźniej dzięki człowiekowi, a nie dzięki kotu (to samo z kotem).
Człowiek zachwyca się „rozmową” i dobrymi stosunkami psa i kota czy innych dwóch gatunków zwierząt, bo za zapomina, że sam jest zwierzęciem. Ma znacznie bardziej rozwinięty mózg, kulturę, cywilizację. Oddalił się od natury i postrzega faunę przez filtr dychotomii ludzie vs. zwierzęta, podczas gdy w rzeczywistości istnieje tylko duży zbiór gatunków zwierząt, w tym zwierzę zwane człowiekiem. To oddalenie sprawia, iż zakłada, że pies „dogada się” z kotem lepiej niż on sam. Żeby nie było, ja tego nie wiem, może faktycznie tak jest. Co prawda nie wydaje mi się, ale pozostaję otwarta na argumenty. Po prostu uważam za szalenie ciekawe, iż ludzie zakładają, że zwierzęta odmiennych gatunków „dogadają się” ze sobą lepiej niż jedno z nich z człowiekiem, bo przecież są zwierzętami, człowiek zaś to człowiek.
Argumentem przemawiającym za moim przekonaniem, iż jednak to zwierzę zwane człowiekiem „dogada się” lepiej z innym zwierzęciem – albo za tym, że nie istnieje reguła i kwestia porozumienia wygląda różnie w przypadku różnych gatunków – może być fakt niemożności lub trudności w powrocie zwierzęcia hodowlanego do swoich, a tym bardziej do zwierząt innego gatunku, ale z tej samej rodziny (kategorii systematycznej, nie zaś realnej rodziny). Weźmy na przykład psa, który chciałby wrócić do dzikich psów bądź dołączyć do wilków. Albo kota, który próbowałby wkraść się w łaski tygrysów. Mam wrażenie, że uciekinierzy nie tylko by się nie „dogadali”, ale także zostaliby zagryzieni na miejscu. Trudno mi uwierzyć, że nawet dość małe jenoty potraktowały moją Rubi jako swoją albo przynajmniej „mówiły” jej językiem.
Człowiek to zwierzę o swoich potrzebach, a pies czy kot to zwierzęta o innych potrzebach
To tyle, jeśli chodzi o komunikację zwierząt innych niż człowiek i ludzką „rozmowę” ze zwierzętami. Czas na drugą refleksję. Otóż pewne doświadczenie – mające miejsce około roku temu – pozwoliło mi zauważyć, że ludzie nie szanują, nie rozumieją ani nawet nie zauważają faktu, iż zwierzęta to odrębne i pełnoprawne gatunki. Dla ułatwienia pozostanę przy przykładzie psa. Nie jest to małe urocze zwierzątko ani słodki pupilek, tylko dorosły osobnik o określonych potrzebach i sposobie bycia. Mieszkając z kilku- czy kilkunastoletnim psem, nie ma się do czynienia z a puci puci futrzaczkiem, tylko dorosłym przedstawicielem gatunku pies domowy, który ma potrzebę wąchać odbyty innym psom, tarzać się w kupie i rozkładającej się rybie, uprawiać seks z każdą suczką mającą cieczkę (lub, w przypadku suczki, z dużą liczbą psów spotkanych podczas właściwej fazy cieczki) czy też jeść coś, co ludzie uważają za odrażające.
W myśl dychotomii człowiek (lepszy) vs. zwierzęta (gorsze) ludzie uczynili się władcami, właścicielami, panami zwierząt. Jedne hodują na mięso, mleko, futro lub inne surowce. Inne wykorzystują do pracy albo trzymają w domu na podobieństwo roślin czy nawet ozdób domowych. Wszystkie traktują jako własność, bo mają nad nimi przewagę mentalną (w przypadku zwierząt domowych także fizyczną).
Idealna opieka nad zwierzętami pozaludzkimi jako partnerstwo?
Traktowanie zwierząt poważnie, opierające się na prawdziwym zrozumieniu i akceptacji ich odrębności gatunkowej, mogłaby prowadzić do nowego typu relacji między człowiekiem jako zwierzęciem a zwierzętami innych gatunków: partnerstwa. Albo przynajmniej czegoś w tym rodzaju, co uwzględniałoby równe prawa do bycia na planecie Ziemia wszystkich zwierząt. Szczególne prawa bowiem, które obecnie mają ludzie, wynikają wyłącznie z ich samowolnej decyzji o nadaniu ich sobie.
Nowy rodzaj relacji nie wykluczałby szczególnej opieki nad zwierzętami. Ba! gdyby ludzie zaczęli traktować zwierzęta innych gatunków poważnie, mieliby wobec nich znacznie więcej zobowiązań niż obecnie. I jednocześnie więcej niż owe gatunki mają wobec ludzi. Już dawno oswoiliśmy się z myślą, że osobami słabszymi – np. niepełnosprawnymi, seniorami, dziećmi – trzeba się opiekować. Psy, koty i inne zwierzęta pozaludzkie także są słabsze. Nie mają tak rozwiniętej inteligencji jak człowiek, w dużej mierze nie mają samoświadomości czy empatii. Nie mają obowiązku rozumieć, że człowiek umiera na nowotwór, tak jak może nie rozumieć tego osoba niepełnosprawna umysłowo czy noworodek. Tym bardziej nie mają obowiązku zadbać o leczenie takiego człowieka. Tymczasem większość ludzi ma możliwość pomocy zwierzęciu, kiedy zachoruje. Byłoby dobrze, gdyby był to obowiązek chociażby w stosunku do zwierząt, które wzięło się do domu czy gospodarstwa.
Współczesne dbanie o zwierzęta pozaludzkie: prawa zwierząt, etyka etc.
Sytuacja zwierząt pozaludzkich – przynajmniej domowych – prezentuje się znacznie lepiej niż lata, a tym bardziej wieki temu. Chociaż bardzo wolno, zmierza się w stronę coraz lepszego traktowania zwierząt innych niż ludzie i rozumienia ich statusu ziemskiego (miejsca na planecie Ziemia), który nie jest inny od ludzkiego (w praktyce jest, ale dlatego, że ludzie tak zarządzili). Przykładowo istnieją prawa zwierząt pozaludzkich zapisane prawie ludzkim, które zabraniają znęcania się nad nimi i wykorzystywania ich do pracy ponad miarę, a także wymuszają na ludziach-właścicielach zapewnienie im odpowiednich warunków.
Prawa zwierząt, patrząc np. na wytyczne co do warunków hodowli przemysłowej, są dalekie od ideału, ale poniekąd to rozumiem – od czegoś trzeba zacząć. Grupy takie jak czarnoskórzy niewolnicy czy kobiety bez pełni praw także musiały wywalczyć sobie postrzeganie ich jako równych białym mężczyznom. Obecna sytuacja wygląda niestety tak, że pies nadal może mieszkać na dworze w budzie, a za zabicie go grozi zaledwie do trzech lat więzienia.* Nadal można korzystać z pracy konia wożącego ludzi w bryczce przez cały dzień, a także zasuwającego pod górę do Morskiego Oka. Nadal też wolno zapładniać krowę raz za razem, by rodziła cielaki jak fabryka, byle dawała mleko. Z cielaków zaś można robić mięso na sprzedaż.
Wielu z wątpliwych etycznie, kontrowersyjnych, a tym bardziej okrutnych rzeczy ludzie wcale nie muszą robić. Przykładowo nie muszą trzymać w budzie psów broniących domu, bo istnieją kamery i alarmy. Nie muszą jeździć w bryczkach, bo istnieją meleksy. Wegetarianie na pewno dodaliby, że nie muszą jeść mięsa, a weganie, iż także produktów odzwierzęcych. Sama podpiszę się pod tym dopiero wtedy, kiedy na rynku pojawi się pełnowartościowe mięso z probówki, pełnowartościowe mleko czy jajka (bardzo trzymam za to kciuki!). Zamienniki roślinne są przydatne, jednak nie są tym samym, bo organizm ludzki przyswaja zawarte w nich mikroelementy inaczej. Natomiast zdecydowanie nie trzeba jeść zwierząt katowanych w celu kulinarnym, np. ośmiornic, raków czy homarów. Wracając do głównego wątku, w wielu sytuacjach zwierzęta pozaludzkie wykorzystuje się już chyba tylko z przyzwyczajenia, niekiedy głupiej „tradycji”, i cięcia kosztów niż realnej potrzeby. Warto byłoby to zmienić.
* Ewolucję praw zwierząt pozaludzkich w dobrym kierunku widać m.in. po zaostrzeniu kar za zabicie psa (i nie tylko psa, to tylko przykład). Co prawda z mojej perspektywy kary nadal są żałosne, ale liczy się postęp. Od 1997 roku obowiązywała kara pozbawienia wolności do jednego roku, ograniczenia wolności bądź grzywny. Od 2011 roku były to już dwa lata więzienia, a w przypadkach szczególnego okrucieństwa trzy lata. Niedługo później, bo w 2018 roku, maksymalne wyroki wzrosły do kolejno trzech lat i pięciu lat.
Opieka nad zwierzętami w przyszłości
Wspomniane przeze mnie relacje międzygatunkowe polegające na czymś w rodzaju partnerstwa nie miałyby oznaczać, że ludzie powinni prowadzić dyskusje o polityce ze ślimakami, a nowy rodzaj opieki nad zwierzętami pozaludzkimi nie zakładałby przytulania lwów ani robienia im masażu skroni. Wręcz przeciwnie: ponieważ ten typ relacji opierałby się na rozumieniu i akceptacji odmienności gatunkowej, ludzie musieliby po prostu dać żyć zwierzętom pozaludzkim zgodnie z ich gatunkowymi potrzebami, bez robienia z nich niewolników, rozmnażania ich w ogrodach zoologicznych ku uciesze odwiedzających etc. Spoczywający na ludziach jako gatunku silniejszym obowiązek opieki nad zwierzętami innych gatunków – a już zwłaszcza opieki nad zwierzętami domowymi, które wzięło się do domu – kazałby im interweniować jedynie w zakresie dbania o zwierzęta pozaludzkie i ich dobrostan, tak samo jak dba się o ludzkie dzieci, które nie znają jeszcze zagrożeń i próbują wsadzić palce do kontaktu czy wrzątku.
Nie mam pojęcia, co dokładnie oznaczałoby to w praktyce. Czy jeżdżenie na koniach nadal miałoby być traktowane jako etyczne? Czy trzymanie w domu gryzoni, gadów bądź płazów powinno zostać objęte zakazem na rzecz prawa do życia wyłącznie z psem domowym i kotem domowym – dwoma gatunkami, które zostały udomowione i nie występują w naturze? I co ze zwierzętami typu komary, kleszcze, muchy, pluskwy i inne, które zagrażają życiu i zdrowiu innych gatunków, w tym ludzi? Czy one też powinny być objęte prawami, czy może na jakiejś podstawie można bądź powinno się podzielić zwierzęta na lepsze (zasługujące na życie i ochronę) i gorsze (warte wytępienia)?
Ludzkość historycznie przeszła od niewolnictwa do ludzi niebędących niczyją własnością, a także od kobiet posiadających tylko część praw do ludzi o równych prawach. Zwierzęta pozaludzkie same sobie tego nie wywalczą, jednak może dzięki ludziom promującym empatię wobec gatunków słabszych od człowieka w końcu nastąpi emancypacja, a co za tym idzie przejście od bycia własnością do bycia po prostu zwierzęciem. Może wtedy ludzie zaczną żyć ze zwierzętami pozaludzkimi w partnerstwie w takim sensie, że będą już nie ich panami, lecz opiekunami – w taki sam sposób, w jaki silniejszy rodzic jest opiekunem słabszego dziecka, nie zaś jego właścicielem. A może nie i człowiek wykorzysta ewolucyjną przewagę, by wyeksploatować wszystko do zera, łącznie z planetą, która daje mu życie.
***
Przyszłość, w której wszystkie zwierzęta – łącznie z człowiekiem jako zwierzęciem – będą równymi, pełnoprawnymi mieszkańcami planety Ziemia, może nadejdzie, a może nie. Jeżeli faktycznie nadejdzie, nie sądzę, bym jej doczekała. To raczej kwestia liczby lat znacznie przekraczającej życie jednego człowieka. Nie znaczy to jednak, że nie można ani nie warto podejmować działań już teraz. W moim odczuciu wystarczą refleksja na temat statusu zwierząt na Ziemi oraz opieka nad zwierzętami – domowymi i innymi pozaludzkimi – uwzględniająca ich unikalne, inne niż ludzkie potrzeby gatunkowe. To brzmi jak dobry start.
Dbanie o zwierzęta z szacunkiem do ich gatunkowości zakłada nawet takie pierdoły jak niereagowanie oburzeniem czy zgorszeniem, kiedy pies liże sobie jądra albo wwąchuje się w odbyt drugiego psa, a także powstrzymanie się od traktowania zwierząt domowych jako uroczych małych dzieciaczków. To wcale nie jest łatwe, zwłaszcza dla osób, które bardzo kochają mieszkające z nimi zwierzę pozaludzkie. Przykładowo moja opieka nad zwierzakiem: psem, pozostawia wiele do życzenia. Myślę jednak, iż warto zacząć właśnie od zwierzęcia mieszkającego w domu, bo wobec niego ma się więcej miłości i empatii niż wobec innych osobników, toteż chyba łatwiej znaleźć w sobie chęć do zapewnienia mu optymalnych warunków życia.
Na zupełny koniec dodam jeszcze jedno: Nie mam pojęcia, czy psy potrafią kochać. Całkiem możliwe, że nie. Być może są zdolne do odczuwania innych rodzajów emocji, których nie odczuwają ludzie. Nie ma to jednak znaczenia, bo wiem, iż ja kocham Rubi prawdopodobnie bardziej niż bliskie mi osoby. Z tego powodu czuję, że powinnam traktować ją poważnie – jako dorosłą przedstawicielkę gatunku pies domowy, a nie mojego malutkiego, słodziutkiego, uroczego dzieciaczka z futerkiem.